• Grupa PINO
  • Prv.pl
  • Patrz.pl
  • Jpg.pl
  • Blogi.pl
  • Slajdzik.pl
  • Tujest.pl
  • Moblo.pl
  • Jak.pl
  • Logowanie
  • Rejestracja

No hope, no fear. Nie ma nadziei, nie ma strachu

Natalia Julia Nowak :-) Przyszłam na świat 19 lutego 1991 r. w Starachowicach. Jestem absolwentką Uniwersytetu Jana Kochanowskiego w Kielcach (Dziennikarstwo i Komunikacja Społeczna, studia licencjackie), zdobyłam absolutorium na Uniwersytecie Warszawskim (Socjologia Stosowana i Antropologia Społeczna, studia magisterskie). Posiadam dyplom higienistki stomatologicznej (ukończyłam Centrum Edukacji Zawodowej w Skarżysku-Kamiennej). Opiekuję się śliczną suczką grzywacza chińskiego, której pełne imię brzmi WERA Exotic World FCI. Zapraszam serdecznie na moje blogi: njnowak.blogspot.com njnowak.wordpress.com njnowak.tumblr.com njnowak.altervista.org

Kategorie postów

  • Ciekawostka (5)
  • Film (29)
  • Historia (22)
  • Inne (11)
  • Muzyka (8)
  • Polityka (12)
  • Społeczeństwo (24)

Strony

  • Strona główna

Linki

  • Natalia Julia Nowak
    • N.J. Nowak - BlogSpot
    • N.J. Nowak - LiveJournal
    • N.J. Nowak - Tumblr
    • N.J. Nowak - Wordpress

Kategoria

Ciekawostka

Ho Chi Minh. Wietnamski Gomułka i jego nacjonalkomunizm...

“Jeśli jutro Wietnamczycy
staną się komunistami,
będą wietnamskimi komunistami.
I to jest coś, czego Wy
nigdy nie rozumieliście.
Wy, Amerykanie”

“If tomorrow the Vietnamese
are Communists,
they will be Vietnamese Communists.
And this is something that you
never understood,
you American”


Cytat z filmu
“Czas Apokalipsy”
(“Apocalypse Now“)
Francisa Forda Coppoli



Mniejszość w mniejszości

W Europie Środkowo-Wschodniej, a więc również w Polsce, pronarodowa odmiana komunizmu była koncepcją słabo znaną i niewiele znaczącą. Komuniści, którzy odrzucali tradycyjny, antynarodowy, globalistyczny marksizm, stanowili mniejszość w mniejszości. Najdobitniej świadczy o tym wyrażenie “odchylenie prawicowo-nacjonalistyczne”, które w latach 40. i 50. XX wieku stanowiło rodzaj łatki przypinanej ludziom pokroju Władysława Gomułki. Już samo słowo “odchylenie” sugeruje, że mamy do czynienia z jakąś herezją, ekstrawagancją, innowacją, rozbieżnością z obowiązującą linią ideologiczną. Zgodnie z tym, co powiedział prof. Kazimierz Kik w jednym z odcinków programu “Spór o historię” (TVP 2011), propolski Gomułka “nie pasował do tamtej epoki”. Zdaniem historyka, w stalinowskim świecie nie było miejsca dla takich jednostek, zwłaszcza w samym środowisku komunistycznym. Jeśli jakiś “odchyleniec”, mimo niesprzyjającego klimatu politycznego, otwarcie wyrażał swoje nieprawomyślne poglądy, najczęściej był po prostu mordowany. “Wiemy, że cała Europa Środkowo-Wschodnia została zrównana z ziemią prawie, jeżeli chodzi o dysydentów, znaczy o ludzi, komunistów myślących kategoriami narodowymi. (…) Los Gomułki był jednak najłagodniejszy, wiemy wszyscy, że Bierut go wyratował, uratował od stryczka czy od więzienia” - stwierdził Kik. Zupełnie inaczej przedstawiała się sytuacja na kontynencie azjatyckim. Tam tendencje prawicowo-nacjonalistyczne nie były odchyleniem, tylko panującym standardem. Dobrym tego przykładem jest kazus Wietnamu. A wszystko przez niejakiego Ho Chi Minha.


Problem z Chińczykami

Wietnam to kraj obdarzony bogatymi tradycjami niepodległościowymi. Naród, który na przestrzeni kilku tysiącleci wielokrotnie stawiał opór potężnym agresorom, okupantom i zaborcom, po prostu nie mógł wyrosnąć na kosmopolityczną masę. Romantyczne dzieje wspólnoty wietnamskiej przedstawiła Małgorzata Ławacz, autorka publikacji “Ważniejsze daty z historii Wietnamu” zamieszczonej w roczniku “Azja-Pacyfik” (tom XII, 2009 rok, Wydawnictwo Adam Marszałek, Towarzystwo Azji i Pacyfiku, SWPS). Przeglądając rzeczone kalendarium, można odnieść wrażenie, że odwiecznymi wrogami Wietnamczyków byli/są Chińczycy, którzy niejednokrotnie podejmowali próby podbicia Wietnamu. Choć w sferze militarnej starania te często kończyły się sukcesem, Państwo Środka nigdy nie zdołało odebrać Wietnamczykom ich tożsamości narodowej. Wietnamczycy pozostali przekonani o swojej odrębności od Chińczyków i nie zmieniła tego nawet polityka sinizacji prowadzona przez chińskich najeźdźców. Owszem, naród wietnamski pozwolił sobie wcisnąć chińską filozofię, ale sprytnie pogodził ją z tradycyjnymi kultami plemiennymi. Twórcy wietnamskiej kultury również postawili na oryginalność. Nawet, jeśli czasem podpatrywali Chińczyków, zawsze traktowali ich wzorce jedynie jako inspirację do rozwoju kultury narodowej. Wietnamczycy chętnie podnosili rękę przeciwko zaborcom. Pierwszy wielki zryw miał miejsce w latach 40-43 naszej ery. Powstanie ostatecznie upadło, a jego dowódczynie, siostry Trung, popełniły honorowe samobójstwo. Mimo to, duch w narodzie nie zginął. Później było jeszcze wiele patriotycznych buntów.


Problem z Francuzami

Z publikacji Ławacz wynika, że w XVI-XVII wieku Wietnamczycy “dorobili się” kolejnego wroga: Europejczyków, zwłaszcza Francuzów. Przybysze ze Starego Kontynentu (który, ze względu na swoją krótką historię, powinien być nazywany Nowym Kontynentem) zaczęli zakładać na ich ziemiach faktorie kupieckie, a potem także osady. Gospodarczej kolonizacji Wietnamu towarzyszyły próby akulturacji tubylców. Biali intruzi budowali bowiem chrześcijańskie świątynie i prowadzili akcję chrystianizacji autochtonów. Zemściło się to na nich w pierwszej połowie XIX wieku, kiedy to cesarzem Wietnamu został Minh Mang. Władca ten postawił sobie za cel wykorzenienie chrześcijaństwa z Wietnamu. Zwalczał nie tylko obcą religię, ale również, niestety, jej wyznawców. Prawdę mówiąc, okrutnie ich prześladował. Jakby tego było mało, Minh Mang prowadził wojnę z buddyzmem i taoizmem, umacniał natomiast konfucjanizm. Od roku 1858 trwał zbrojny podbój Wietnamu przez Francję. Pod koniec lat 60. XIX stulecia całe południe kraju było już w rękach Francuzów. Lata 1883-1884 to czas ostatecznej, francuskiej wasalizacji Wietnamu. Rodacy Napoleona uczynili z niego niesuwerenne terytorium podzielone na trzy części: Tonkin, Annam i Kochinchinę. Tej ostatniej przyznali status kolonii, pozostałe ziemie funkcjonowały zaś jako protektoraty. W następnych latach Francuzi powołali do życia Unię Indochińską, jednocząc pod tym szyldem Wietnam, Kambodżę i Laos. Na początku XX wieku zrodził się wietnamski ruch narodowo-demokratyczny. W latach 20. endecy zaczęli wyraźnie skręcać w lewo i wysuwać postulaty rewolucyjne.


Problem z Japończykami

Uwarunkowania, które opisałam w poprzednich akapitach, to swoista gleba, na której wyrósł narodowy komunista Ho Chi Minh. Według Małgorzaty Ławacz, wspomniany człowiek już w latach 30. XX wieku sympatyzował z radykalną lewicą. To on, a nie kto inny, założył Komunistyczną Partię Indochin, przemianowaną później na Komunistyczną Partię Wietnamu. Zachował jednak w sercu tradycyjny, wietnamski patriotyzm, co dało o sobie znać podczas II wojny światowej. Od roku 1940 Indochiny znajdowały się pod panowaniem rządu Vichy, który w Europie kolaborował z Niemcami, a w Azji z Japonią. Pronazistowscy Francuzi wyrazili zgodę na wkroczenie wojsk japońskich do Indochin. Tego było już za wiele. Honorowi Wietnamczycy, bez względu na poglądy polityczne, doszli do wniosku, że trzeba wreszcie powiedzieć “NIE” obcemu zwierzchnictwu. Na czele buntowników stanął Ho Chi Minh, który powołał do życia “szeroki front porozumienia narodowego Viet Minh”. Był to patriotyczny ruch oporu współpracujący z aliantami, a dokładniej - ze Stanami Zjednoczonymi. Celem Viet Minhu było wyzwolenie Indochin spod japońskiej okupacji, obalenie francuskich władz kolonialnych i wskrzeszenie niepodległego państwa wietnamskiego. Wszystko byłoby OK, gdyby nie poglądy samego Ho Chi Minha, który liczył na to, że odrodzony Wietnam będzie państwem komunistycznym. W sierpniu 1945 roku wybuchło ogólnonarodowe powstanie, które zakończyło się zwycięstwem Viet Minhu. Proklamowano Demokratyczną Republikę Wietnamu, na razie jeszcze liberalną i pluralistyczną. Nasuwało się pytanie: co dalej, zwłaszcza z Francuzami?


Problem z Amerykanami

Zgodnie z tym, co podaje Ławacz, w drugiej połowie 1945 roku zaczęło się wielkie rozbrajanie wojsk japońskich stacjonujących w Wietnamie. W południowej części kraju zajmowali się tym Brytyjczycy, a w północnej - nacjonalistyczni Chińczycy (Kuomintang). Wszystko wskazywało na to, że Wietnam wróci kiedyś w ręce Francuzów. Ho Chi Minh znajdował się w trudnym położeniu. Marzył o tym, żeby jego ojczyzna była suwerenna i urządzona według zasad komunizmu. Wiedział jednak, że stoi w obliczu czterech nieprzyjaciół: Francuzów (znienawidzonych kolonizatorów), Japończyków (okupantów z czasów II wojny światowej), Chińczyków (odwiecznych wrogów) i Amerykanów (kapitalistycznych imperialistów). Naród wietnamski także dostrzegał, że sytuacja jest skomplikowana. Wszyscy chcieli niepodległości, ale różnie oceniali stopień zagrożenia ze strony poszczególnych graczy. Wietnamczycy bali się powrotu francuskiej władzy, lecz byli i tacy, których jeszcze bardziej przerażała obecność Chińczyków. Mieszkańcy Wietnamu różnili się światopoglądowo, a zatem mieli rozmaite wizje powojennej rzeczywistości. Niektórzy - z Ho Chi Minhem na czele - życzyli sobie ustroju komunistycznego. Inni mówili: “Komunizm? Po moim trupie!”. Do tego dochodził problem z Amerykanami. Nikt nie negował faktu, że USA pomogły Wietnamczykom pokonać Japończyków, ale przecież zaczynała się zimna wojna i trzeba było wybrać którąś ze stron barykady. Francuzi nie chcieli rezygnować ze swoich wpływów w Azji Południowo-Wschodniej. Napięcie wciąż rosło. Wszystko zmierzało ku nowemu konfliktowi. A nawet dwóm konfliktom.


I wojna indochińska

Małgorzata Ławacz pisze, że w 1946 roku Francja rozpętała I wojnę indochińską. Powodem tej decyzji była niezgoda na usamodzielnienie się Tonkinu, Annamu i Kochinchiny. Rodacy Napoleona postanowili użyć siły, chociaż Wietnamczycy od dłuższego czasu zabiegali o pokojowe rozwiązanie sporu. Francuzom udało się zdobyć tylko południową część Wietnamu. Zresztą, nie na długo, bo już w 1954 roku ponieśli sromotną klęskę pod Dien Bien Phu. Właśnie wtedy, w połowie lat 50. XX wieku, dawni kolonizatorzy przegrali nie tylko bitwę, ale i wojnę. Porażka pod Dien Bien Phu była smutnym finałem ich szarogęszenia się na Półwyspie Indochińskim. Francuzi zrozumieli wreszcie, że muszą zwinąć manatki i wynieść się z Wietnamu. W lipcu 1954 roku doszło do ratyfikacji układów genewskich. Przewidywały one między innymi “ustalenie linii demarkacyjnej wzdłuż 17. równoleżnika do czasu przeprowadzenia w 1956 r. wyborów w celu zjednoczenia kraju”. Elekcja, którą zapowiedziano na rok 1956, nie doszła do skutku, gdyż “demokraci” z Zachodu przestraszyli się jej możliwego wyniku. Zachodniacy woleli odwołać głosowanie niż pozwolić Wietnamczykom na wybranie Ho Chi Minha. Granica między Wietnamem Północnym a Wietnamem Południowym została zachowana. Wkrótce okazało się, że wśród ludzi zmuszonych do życia w Wietnamie Południowym są fanatyczni zwolennicy Ho Chi Minha, którzy zrobią bardzo wiele, aby zjednoczyć kraj i uczynić swojego mistrza wodzem wszystkich Wietnamczyków. Z tej grupy desperatów utworzono narodowo-komunistyczną partyzantkę, czyli Wietkong. Rząd północnowietnamski ewidentnie maczał w tym palce.


II wojna indochińska

Z dalszej części artykułu Ławacz dowiadujemy się, że działalność Wietkongu (na Południu) i polityka nacjonalkomunistów (na Północy) stały się przyczyną wybuchu II wojny indochińskiej, znanej powszechnie jako “wojna w Wietnamie” lub “wojna wietnamska”. Tym razem agresorem były Stany Zjednoczone, które w 1964 roku rozpoczęły bombardowanie Wietnamu Północnego. Rok później Amerykanie użyli swoich wojsk w Wietnamie Południowym, żeby wspomóc tamtejszą armię w zmaganiach z szalejącym Wietkongiem. Okazało się jednak, że świetnie wyszkoleni i znakomicie uzbrojeni Jankesi nie mogą sobie poradzić z prymitywną partyzantką z kraju Trzeciego Świata. Po dziewięciu latach syzyfowej pracy (a raczej walki) USA postanowiły dać sobie z nią spokój. W styczniu 1973 roku podpisano układy paryskie, które zakończyły kompromitujący, nieuzasadniony, bezproduktywny i przynoszący same szkody pobyt Amerykanów na Półwyspie Indochińskim. Jankesi uciekli z płaczem do mamusi, tak jak niegdyś Francuzi. Dwa lata później stało się to, co stać się musiało. Doszło do zjednoczenia Wietnamu Północnego z Wietnamem Południowym, ale nie na drodze dyplomatycznej, tylko w wyniku najazdu Północy na Południe. Armia północnowietnamska przekroczyła granicę swojego południowego sąsiada, zdławiła wszelki opór, zlikwidowała demoliberalny aparat władzy i wprowadziła własne, represyjne, autorytarne rządy. Stolica Wietnamu Południowego, Sajgon, została przemianowana na Ho Chi Minh City. Reżim nacjonalkomunistyczny zelżał dopiero w roku 1986, po swoistej pieriestrojce zwanej “doi moi” (“odnowa”).


Wypełnione przeznaczenie

Ho Chi Minh był głową Wietnamu Północnego w latach 1954-1969 (okres niemal całkowicie pokrywający się z epoką gomułkowską w Polsce!). Nie dożył scalenia swojej ojczyzny. Zmarł w środku II wojny indochińskiej, gdy przyszłość Wietnamu jawiła się światu jako wielka niewiadoma. Jeśli wierzyć polskojęzycznej Wikipedii, północnowietnamski prezydent nie był entuzjastą Wietkongu. Ho sprzeciwiał się podejmowaniu radykalnych działań zmierzających do szybkiego połączenia Północy z Południem (pod tym względem również przypominał Gomułkę, który protestował przeciwko szowinistycznemu wchłonięciu PPS przez PPR. Towarzysz “Wiesław“, broniąc Polskiej Partii Socjalistycznej, mocno podkreślał jej niepodległościowe tradycje). Wojna, prowadzona rękami wietkongistów, musiała być dla niego ogromnym stresem. Podobno przyczyną śmierci starego patrioty okazał się zawał serca. Ho Chi Minh, który umarł w 1969 roku, nie miał nic wspólnego z atakiem Wietnamu Północnego na Wietnam Południowy w połowie lat 70. Trudno go zatem winić za pacyfikację Południa, czyli bezwzględny terror, jaki towarzyszył instalowaniu nowej władzy w anektowanym państwie południowowietnamskim. Czy historia musiała się potoczyć w ten sposób? Czy II wojnie indochińskiej i dalszym tragediom można było zapobiec? Wszystko wskazuje na to, że przeznaczeniem Wietnamu było zjednoczenie Północy z Południem. Ale wypełniłoby się ono mniej dramatycznie, gdyby w roku 1956 odbyły się planowane od dawna wybory. Jak pamiętamy, głosowanie zostało udaremnione przez Zachód, który widocznie uwierzył w możliwość oszukania losu.


Konkwista 1975

Zatrzymajmy się teraz przy problemie terroru, w jakim pogrążyła się część Wietnamu, gdy napastnicza Północ przyłączyła do siebie napadnięte Południe. Temat ten został starannie opisany przez Artura Dmochowskiego w książce “Wietnam 1962-1975” (cykl “Historyczne bitwy”, Dom Wydawniczy Bellona, Warszawa 2003). Rzeczone źródło podaje, że jedną z form represji wobec podbitej społeczności była dyskryminacja Południowców w życiu publicznym. Kluczowe stanowiska w aparacie państwowym zarezerwowano dla ludzi o północnowietnamskim rodowodzie. Zasada ta dotyczyła także obszarów południowych, na które wysyłano partyjnych aparatczyków z Wietnamu Północnego. Temu rozmyślnemu blokowaniu karier towarzyszyło umniejszanie roli południowych rebeliantów w dziele zjednoczenia kraju. Liczni nacjonalkomuniści z Południa, w tym bojownicy Wietkongu, czuli się więc zdradzeni. W Sajgonie aresztowano demoliberalnych urzędników, a na prowincji organizowano procesy pokazowe, które niejednokrotnie kończyły się wyrokami śmierci i bestialskimi egzekucjami. Morderstwa polityczne nie były jednak zjawiskiem masowym. Reżim narodowo-komunistyczny nie dążył do wybicia swoich przeciwników, wolał ich raczej reedukować, czyli poddawać praniu mózgu (“cai tao” - “reforma myśli”). Nawracaniu opozycjonistów służyła sieć obozów koncentracyjnych, którą badacz Nguyen Van Canh określił epitetem “bambusowy Gułag”. Centra indoktrynacji otwierano w miejscach trudnodostępnych: niegościnnych dżunglach. Więźniowie byli okrutnie traktowani i narażeni na choroby tropikalne, takie jak choćby malaria.


“First Blood”

Skoro już jesteśmy przy temacie wietnamskich obozów koncentracyjnych, zajrzyjmy do amerykańskiej powieści sensacyjnej, w której pojawia się motyw bambusowego łagru funkcjonującego na długo przed rokiem 1975. Książka, którą mam na myśli, to bestsellerowa “Pierwsza krew” Davida Morrella. Utwór został opublikowany w 1972 roku. Dziesięć lat później doczekał się swobodnej, złagodzonej adaptacji w postaci filmu Teda Kotcheffa. Polski przekład powieści, do którego udało mi się dotrzeć, jest dziełem Roberta Stillera. Główny bohater “Pierwszej krwi” (Rambo) to bezdomny weteran, który prowadzi żywot włóczęgi wdającego się w nieustanne awantury. Gdy zostaje aresztowany przez pewnego szeryfa, powracają do niego drastyczne wspomnienia z obozu pracy, w którym przebywał podczas wojny wietnamskiej. “Jama była głęboka na trzy metry, a tak wąska, że ledwie mógł usiąść w niej z wyciągniętymi nogami. Wieczorem przychodzili czasem z latarkami, żeby przyjrzeć mu się z góry przez bambusową kratę. (…) Z początku nie rozumiał, po co mu opatrują rany, kiedy jest nieprzytomny: te cięcia na piersi, gdzie oficer wbijał mu raz po raz cienki nóż i ciągnął nim w poprzek, zgrzytając po żebrach; i poszarpane plecy, gdzie oficer czaił się, aby nagle smagnąć. (…) Niebawem zaczęli na niego zwalać coraz więcej robót, coraz to cięższych, jeść mu dawali coraz mniej, pracować kazali dłużej, spać krócej. Połapał się, w czym rzecz. (…) Nie mogąc już wydobyć z niego informacji, opatrzyli mu rany, żeby się z nim jeszcze pobawić i sprawdzić, ile zniesie, zanim go to zabije” - czytamy w utworze. Takie piekło zgotował jankeski rząd swoim obywatelom-żołnierzom.


“Rambo: First Blood Part II”

W 1985 roku wszedł na ekrany film “Rambo II” oparty na oryginalnym scenariuszu przygotowanym przez Jamesa Camerona i Sylvestra Stallone‘a. Produkcję wyreżyserował George Pan Cosmatos. David Morrell napisał na jej podstawie powieść, która okazała się zaostrzoną wersją kinowego przeboju. Akcja obu dziełek kręci się wokół bambusowego łagru funkcjonującego już w zjednoczonym Wietnamie. Podobno jest to ten sam łagier, w którym protagonista cierpiał podczas II wojny indochińskiej. Oto kilka zdań z książki, a raczej z polskiego przekładu autorstwa Jana Kraśki: “Nigdy nie oglądał obozu z tej perspektywy, mimo to natychmiast to miejsce rozpoznał. (…) Szambo, kozły, liny i krzyże, na których go torturowano, bambusowe klatki tak ciasne i małe, że nie można było w nich ani usiąść, ani stać, bolące, bo wiecznie zgięte kolana, broda wiecznie przyciśnięta do piersi, koszmarny ból wiecznie zgiętego karku (…). Po obu stronach, w najbardziej newralgicznych punktach, rozmieszczono wieże strażnicze. Ich projektanci wykorzystali fakt, że u podnóża stoków rosły dwa wysokie drzewa - pnie posłużyły za podstawę wież, a na rozłożystych konarach ulokowano strażnicze budki. (…) Kolczasty drut rozciągnięty między drewnianymi słupami otaczał cały obóz, tworząc koślawy kwadrat. (…) Wejście do obozu - wielka drewniana brama z budką strażnika po prawej stronie - znajdowało się bezpośrednio pod nimi; i w tym wypadku wykorzystano miejscowy budulec - za tylną ścianę budki służył szeroki pień drzewa”. Utwór Morrella to czysta fikcja, ale tajne łagry w azjatyckich dżunglach istniały naprawdę. Potwierdza to historyk Dmochowski[1].


“Rambo III”

Po porażce wietnamskiej, która ośmieszyła amerykańskich decydentów, przyszła zupełnie nieśmieszna porażka afgańska. Jankesi, chcąc zrobić na złość Sowietom, zaczęli bowiem finansować mudżahedinów. Najpierw ucierpiał na tym sam Afganistan, w którym przejęli władzę talibowie. Następnie “dostało się” niewinnym mieszkańcom Nowego Jorku, którzy zginęli w zamachu na World Trade Center. Kolejne lata to liczne, amerykańskie wojny w krajach MENA. Przyniosły one śmierć, zniszczenie, destabilizację regionu oraz kryzys imigracyjny, z którym wiążą się coraz częstsze ataki terrorystyczne w Europie. W filmie “Rambo III” z 1988 roku (reżyseria: Peter MacDonald. Scenariusz: Sheldon Lettich, Sylvester Stallone) tytułowy bohater jest namawiany do udziału w jankeskiej misji na terenie Afganistanu. Mimo gorących próśb ze strony pułkownika Trautmana, Rambo nie wykazuje żadnego zainteresowania wspieraniem mudżahedinów. Trautman postanawia, że pojedzie bez swojego ulubieńca. Po dotarciu na miejsce pułkownik zostaje pojmany przez Sowietów. Rambo, na wieść o uprowadzeniu Trautmana, wyjeżdża do Afganistanu. Nie po to, żeby wspierać dżihadystów, tylko po to, żeby odbić swojego przyjaciela. Gdy oficer zostaje uratowany, główny bohater grzecznie, lecz stanowczo odmawia Afgańczykom pozostania w ich kraju. Filmowi mudżahedini wydają się dość sympatyczni. Ale już w powieści Davida Morrella, przetłumaczonej na polszczyznę przez Macieja Pertyńskiego, islamiści są nieżyczliwi i niebezpieczni. Zmuszają nawet Rambo, żeby zdjął swój wisiorek z Buddą. Cytat: “Jeśli go nie zdejmie, może spowodować własną śmierć”.


“Mój przyjaciel słoń”

Wróćmy jednak do problematyki wietnamskiej. Ciekawym opowiadaniem, które odkryłam zupełnie przypadkowo, jest “Mój przyjaciel słoń” Wojciecha Żukrowskiego (1957). Utwór, adresowany do starszych dzieci, ukazuje Wietnam w przededniu wybuchu II wojny światowej, a później także podczas brutalnej okupacji japońskiej. Autor tekstu wiedział bardzo dużo zarówno o wojnie, jak i o realiach życia na Półwyspie Indochińskim. Umiał też zrozumieć wietnamski nacjonalkomunizm. Podczas okupacji niemieckiej - na terenie Polski - Żukrowski służył w AK i AL. W latach 50. pracował jako korespondent wojenny w Wietnamie, a w latach 60. obracał się w środowisku moczarowców. To właśnie on napisał scenariusz do filmu “Barwy walki” Jerzego Passendorfera. Podobno to również on był prawdziwym autorem książki “Barwy walki” przypisywanej Mieczysławowi Moczarowi. Głównym bohaterem “Mojego przyjaciela słonia” jest ubogi wietnamski chłopiec, Hoang Kao Wan, w którym rozwija się bunt przeciwko niesprawiedliwości społecznej. Dzieciak zaczyna jednak dostrzegać, że bogaty Wietnamczyk, który wyzyskuje okolicznych chłopów, jest takim samym niewolnikiem jak oni. Pan Bao zmusza swoich pracowników, żeby oddawali coraz większe ilości ryżu, gdyż właśnie tego wymagają od niego Francuzi. Hoang rośnie na małego marksistę. Ale już wkrótce przyjdzie mu się przekonać, że istnieje coś jeszcze ważniejszego od dobrobytu: wolność. Gdy nadejdą okrutne rządy Japończyków, chłopiec wstąpi do patriotycznego ruchu oporu. Wraz z dzielnymi partyzantami i mądrym słoniem-robotnikiem weźmie udział w akcji odbicia męczonego więźnia.


Nguyen Sinh Cung

Dzieje Ho Chi Minha zostały opisane w artykule “Ho Chi Minh - życie i działalność (w 120. rocznicę urodzin)” Mariusza Karwowskiego. Tekst doczekał się publikacji na łamach periodyku “Azja-Pacyfik”. Zamieszczono go w tym samym numerze, w którym przedstawiono materiał Małgorzaty Ławacz. Wartościowym źródłem, z którego można zaczerpnąć odrobinę informacji dotyczących słynnego Wietnamczyka, jest także film dokumentalny “Ho Chi Minh” (cykl “Biography”, A&E Television Networks, 2009 rok, Planete Polska, Studio Publishing). Ho urodził się jeszcze w XIX wieku, w pierwszej połowie lat 90. tego stulecia. Pochodził z patriotycznej rodziny, która nie wahała się prowadzić działalności antykolonialnej. Region, w którym przyszedł na świat, słynął z bohaterskiego oporu przeciwko Chińczykom w starożytności i średniowieczu. To właśnie tutaj, w prowincji Nghe An, powstała także wietnamska endecja. Ho Chi Minh nazywał się naprawdę Nguyen Sinh Cung. Obrana droga życiowa zmuszała go jednak do nieustannego zmieniania nazwisk. Jeden z pierwszych pseudonimów, jakimi posługiwał się przyszły prezydent, brzmiał “Nguyen Ai Quoc” - “Nguyen Patriota”. Nacjonalkomunista został “Ho Chi Minhem” stosunkowo późno, bo dopiero podczas II wojny światowej. Imię, pod którym przeszedł do historii, oznacza w języku wietnamskim “Niosący Światło”. Ho nagminnie zmieniał nie tylko tożsamości, ale i sojusze polityczne. Jedynym stałym elementem w jego życiu był cel nadrzędny: niepodległość Wietnamu. Azjata złożył na ołtarzu ojczyzny swoją własną reputację. Wykorzystywał bliźnich w imię wyższego dobra (cel uświęca środki?).


Światowiec-niepodległościowiec

Ho Chi Minh nie wywodził się z klasy robotniczej. Był synem urzędnika, człowieka wykształconego, zamożnego i wpływowego. Przyszły polityk - posłany, z przyczyn prestiżowych, do francuskiej szkoły - wcześnie zetknął się z ideami Wolności, Równości i Braterstwa. Podobały mu się te hasła, ale dostrzegał, że Francuzi kompletnie o nich zapominają na podbitych przez siebie terenach. W orientalnym młodzieńcu kształtowało się jednocześnie kilka postaw: wrażliwość społeczna, reformatorskie zapędy, patriotyzm oraz nacjonalizm niewykluczający otwartości umysłowej. Ojciec Ho Chi Minha, angażujący się w działalność narodowowyzwoleńczą, został ostatecznie zdegradowany, skazany na więzienie i zmuszony do wykonywania prostych prac. Młody Ho również doświadczył francuskich represji. W roku 1908 relegowano go z uczelni za udział w antykolonialnych rozruchach. Konflikt z okupantami, a także osobiste ambicje zadecydowały o jego wyjeździe z Indochin w 1911 roku. Chłopak popłynął do Marsylii, gdzie próbował wstąpić do akademii kształcącej urzędników kolonialnych. Francuzi odrzucili jego podanie. Od tej pory młodzieniec był proletariuszem zmieniającym środowiska i kontynenty jak rękawiczki. Mieszkał w Nowym Jorku, Bostonie, Londynie i Paryżu. W 1919 roku rozpoczął poważną działalność polityczną. Współpracował z czołowymi przedstawicielami wietnamskiej emigracji niepodległościowej oraz pogłębiał swoje marksistowskie zacietrzewienie. Pisał artykuły do czasopism lewicowych i antykolonialnych. Ponadto zamieszczał swoje teksty w prasie sportowej i recenzował filmy dla magazynu “Cinegraph”.


Rozczarowanie Zachodem

O tym, że Ho Chi Minh związał się z komunistami, przesądziła lektura jednej z broszur Włodzimierza Lenina, w której autor obłudnie pochylał się nad losem zniewolonych narodów. Faktem jest, że w okresie okołorewolucyjnym bolszewicy udawali ludzi przejętych dolą uciśnionych etnosów. Ale faktem jest też, że bardzo szybko zrzucili z siebie tę maskę, a współczucie i tolerancję zamienili na czystki etniczne i politykę rusyfikacji. Socjalistą, który chwilowo uwierzył w szlachetne intencje bolszewików, był sam Józef Piłsudski. Tym, co pchnęło Ho Chi Minha w ramiona Kominternu, było zlekceważenie kwestii wietnamskiej na Konferencji Wersalskiej. Gdy skończyła się I wojna światowa, Ho i inni wietnamscy aktywiści postanowili zawalczyć o swój kraj. Wystosowali do dyplomatów oficjalne pismo, w którym upomnieli się o autonomię dla Wietnamu. Niestety, Ho Chi Minh i jego przyjaciele nie mieli takiego talentu, jak Roman Dmowski. Ich patriotyczny list został zignorowany. Ho doszedł do wniosku, że skoro Zachód nie chce pomóc Wietnamczykom, to należy poszukać pomocy gdzieś indziej. Wybrał Sowietów i ich popleczników. W 1923 roku Ho Chi Minh “walczył” o niepodległość ojczyzny na forum Trzeciej Międzynarodówki. W późniejszych latach wykonywał wiele zadań zleconych mu przez Komintern, np. organizował partie komunistyczne w Tajlandii, Hongkongu i południowych Chinach. Odważnie łączył postulaty marksistowskie z antykolonialnymi. Wierzył, że czerwona rewolucja przyniesie Wietnamowi suwerenność. Marzył o “socjalizmie w jednym kraju”. Wiedział jednak, że aby zbudować taki socjalizm, najpierw trzeba mieć ów kraj.


Chorągiewka na wietrze

Ho Chi Minh zawsze stosował taktykę, którą śmiało można nazwać polityczną prostytucją. Azjata podlizywał się każdemu, od kogo mógł coś uzyskać. Jako komunista w kuomintangowskich Chinach korzystał z gościnności tamtejszych narodowców. Później, gdy przyszło co do czego, gratulował Mao Tse-tungowi zwycięstwa nad Czang Kaj-szekiem. Wietnamczyk zapewne nie lubił Chińczyków, ale bił im pokłony, kiedy zależało mu na uznaniu Demokratycznej Republiki Wietnamu przez Chińską Republikę Ludową. Ho, który około roku 1920 sprzymierzył się z Sowietami, często odwiedzał ZSRR. W latach 30. przestał być tam mile widziany. Stalinowcy traktowali go coraz gorzej. Dawali mu odczuć, że jest człowiekiem z innej bajki, ma niewłaściwe poglądy i burżuazyjne pochodzenie. Mimo to, Ho Chi Minh do samego końca lizał buty Stalinowi, szczególnie wtedy, gdy sowiecki dyktator był mu do czegoś potrzebny. Na początku zimnej wojny Ho zaczął również łasić się do USA. Tak nachalnie, że w wydawanych przez siebie dokumentach stosował sformułowania rodem z amerykańskiej deklaracji niepodległości. Pertraktując z Amerykanami, porównywał wietnamską walkę o suwerenność do wydarzeń, które miały miejsce w Ameryce Północnej w drugiej połowie XVIII wieku. Dwadzieścia lat później prowadził z Jankesami krwawą wojnę. Ho Chi Minh przez większość swojego życia zwalczał francuski kolonializm. Lecz gdy zbliżała się I wojna indochińska, pojechał do Europy, żeby umizgiwać się do Francuzów. Zaproponował im “niepodległy Wietnam we francuskiej strefie wpływów”[2]. Mężczyzna cenił byt swojego kraju bardziej niż własną godność.


Hierarchia wartości

“Wujek Ho” (jak go pieszczotliwie nazywano) był postacią szalenie skomplikowaną. Należał do jednostek, które można kochać lub nienawidzić. Bez wątpienia był zdolnym politykiem: sprytnym, zręcznym i skutecznym. Dyskusyjną kwestią pozostaje to, czy obrana przez niego strategia mieściła się w granicach etyki życia publicznego. W poprzednim akapicie zawyrokowałam, że zachowanie Azjaty w dużej mierze przypominało prostytucję. Ale chyba właśnie na tym polega prawdziwa polityka. Ho Chi Minh nie działał zresztą w imię osobistych korzyści, tylko w imię sprawy narodowej, która była dla niego priorytetem. Wietnamczyk przyjął wybitnie nacjonalistyczną hierarchię wartości, tzn. najpierw ojczyzna, a dopiero potem inne dobra (w jego przypadku: rewolucja społeczno-gospodarcza). Kiedy osiągnął główny cel, czyli obalił francuski kolonializm, mógł już przystąpić do realizacji celów drugorzędnych. I wówczas zaczął się problem. Okazało się bowiem, że Ho Chi Minh kocha swoich rodaków, ale nie wszystkich. Gdy powstało suwerenne państwo północnowietnamskie, “wujek Ho” zajął się maoistowską reformą rolną. Jej przebieg przypominał wylewanie dziecka z kąpielą. Nagle wyszło na jaw, że część Wietnamczyków, która zapewne marzyła o wolności tak samo jak reszta, jest w Wietnamie Północnym niechciana i niepotrzebna. Mowa tutaj o bogatych przedstawicielach klasy posiadającej, których po prostu wymordowano. Umiłowany Ho, architekt wietnamskiej niepodległości, stał się katem własnego narodu. Ludobójstwo popełnione na “zawadzających” Wietnamczykach (dziedzicach, obszarnikach) kładzie się cieniem na jego życiorysie.


Upiory dżungli

Wróćmy teraz do pojęcia, które w niniejszym artykule pojawiło się kilkakrotnie. Wietkong. Na dźwięk tego słowa amerykańscy komandosi “robili” w portki ze strachu. Czym była organizacja, która dała Jankesom wycisk, jakiego nigdy wcześniej nie zasmakowali? Fenomenowi Wietkongu przyjrzał się Artur Dmochowski w przywoływanej już książce “Wietnam 1962-1975”. Autor pisze, że oficjalna nazwa nacjonalkomunistycznej partyzantki brzmiała Narodowy Front Wyzwolenia Wietnamu Południowego. Określenie “Wietkong” - “Wietnamscy Komuniści” stworzył południowowietnamski dyktator Ngo Dinh Diem. Liczył on na to, że brzydkie miano, a raczej negatywna konotacja związana z wyrazem “komuniści” skutecznie odstraszy Południowców od groźnej bojówki. Przeliczył się. Dmochowski konstatuje: “Diem wymyślił nie tylko nazwę Viet Congu, ale wspólnie z Nhu stał się jego współzałożycielem, bowiem do zorganizowanego przez komunistów Narodowego Frontu Wyzwolenia pchnął wiele grup, które inaczej nigdy by się tam nie znalazły”. Co to ma znaczyć? Otóż Ngo prowadził niezwykle represyjną politykę wobec swoich przeciwników. Ograniczał wolność słowa, więził niepokornych i poddawał ich wymyślnym torturom. Jego ofiarą padali komuniści, jak również ludzie, którzy nie sympatyzowali z ruchem robotniczym (np. narodowcy). Znaczną część wietkongistów stanowiły zatem osoby, które nie miały nic wspólnego z komunizmem, ale szły do lasu - azjatyckiej dżungli - gdyż zmuszała je do tego sytuacja polityczna. Byli to patrioci pragnący jedności, suwerenności i obalenia Diema. Warto o tym pamiętać podczas dyskusji o historii.


Public Relations

Według Dmochowskiego, Wietkong (“zdalnie sterowany” przez przywódców Wietnamu Północnego, ale pozujący na spontaniczną inicjatywę Południowców) w dużej mierze żerował na legendzie Viet Minhu. Narodowo-komunistyczna propaganda ukazywała go jako kolejne wcielenie pluralistycznego, ogólnowietnamskiego ruchu niepodległościowego, tym razem wymierzonego w okupanta amerykańskiego. Na kongres założycielski partyzantki zaproszono członków różnych partii i stowarzyszeń. Sprowadzono też przedstawicieli środowisk młodzieżowych, inteligenckich, robotniczych, buddyjskich i kobiecych. W oficjalnych materiałach, skierowanych do społeczeństwa południowowietnamskiego, odwoływano się do ideałów patriotycznych i demokratycznych. Obiecywano postęp cywilizacyjny: mądre reformy, wzrost gospodarczy, sprawiedliwość społeczną oraz rozwój kultury i oświaty. Przyszłe, zjednoczone państwo wietnamskie miało być neutralne, a więc bezpieczne i wolne od wyniszczających wojen. Te wszystkie populistyczne zabiegi służyły jednemu celowi. Chodziło w nich o to, żeby zwerbować do Wietkongu jak najwięcej ochotników. Tam, gdzie wietkongiści zdołali przejąć władzę, stosowano także metodę “dobrowolnego przymusu”. Każdy, kto żył na tych terenach, musiał należeć do którejś z oficjalnych organizacji. Sęk w tym, że wszystkie te organizacje były kontrolowane przez rebeliantów. Wietkong cieszył się sympatią zachodniej lewicy, która nie miała pojęcia, co tak naprawdę się dzieje na Półwyspie Indochińskim. Partyzantka nacjonalkomunistyczna skrzętnie ukrywała swoje prawdziwe oblicze. A było ono totalitarne.


Król partyzantów

Jeśli uważnie przyjrzymy się zdjęciom dokumentującym późną działalność Ho Chi Minha, spostrzeżemy, że słynnemu politykowi często towarzyszy pewien czarnowłosy dżentelmen. Młodszy o jedno pokolenie i obdarzony przeszywającym spojrzeniem. To generał Vo Nguyen Giap, były partyzant Viet Minhu, minister obrony. Człowiek, który pobił Francuzów pod Dien Bien Phu i doprowadził do wypędzenia Amerykanów z Wietnamu. Według polskojęzycznej Wikipedii, ustalenie dokładnej daty urodzenia generała jest bardzo trudne. Różne źródła podają, że przyszedł on na świat w roku 1910, 1911 lub 1912. Kiedy umarł, a było to w roku 2013, prawdopodobnie miał już ponad 100 lat. Artur Dmochowski twierdzi, że Vo Nguyen Giap był najbliższym współpracownikiem Ho Chi Minha. Gdy Ho był nieobecny, zastępował go właśnie Vo. Pogromca zachodnich najeźdźców dał się poznać jako wybitny strateg, ale również osobnik despotyczny, który bez mrugnięcia okiem dławił opozycję polityczną. Radykalizm Giapa wynikał zapewne z jego głębokiego nacjonalizmu. “Historia Wietnamu budziła w nim dumę, uczucie wyższości i wiarę w możliwości narodu, a także nienawiść do tych, którzy poniżali i krzywdzili jego kraj” - wyjaśnia Dmochowski. Generał mógł też się zmagać ze zwykłym, ludzkim resentymentem. “Jego żona, również działaczka antyfrancuskiego ruchu oporu, zmarła wskutek tortur zadanych w więzieniu” - podaje Bogusław Brodecki, autor książki “Dien Bien Phu 1954” (“Historyczne bitwy”, Dom Wydawniczy Bellona, Warszawa 1998). Rola, jaką Giap odegrał w Wietnamie Północnym, jest nie do przecenienia. Ho bez Vo to jak Gomułka bez Moczara.


Natalia Julia Nowak,
10.07. - 02.08. 2016 r.


PS.
Co o “wujku Ho” sądził prof. Władysław Góralski, znany orientalista związany z Uniwersytetem Warszawskim i Polską Akademią Nauk? “- Był nie tylko wybitną, ale również ciekawą postacią. Cieszył się olbrzymim autorytetem we własnym kraju i szacunkiem przeciwników. Symbolem uznania był fakt, że kiedy zmarł, Stany Zjednoczone ogłosiły zawieszenie broni na czas żałoby - mówił na antenie PR dyplomata i historyk Władysław Góralski. (…) - To był działacz ruchu rewolucyjnego, którego marzeniem była niepodległość Wietnamu. Na tej drodze gotów był współpracować ze wszystkimi, którzy chcieli i mogli tą walkę poprzeć - podsumował ekspert”. Źródło: mjm, “Ho Chi Minh stworzył Wietnam”, serwis PolskieRadio.pl.


PRZYPISY

[1] “Zatrzymani przechodzili w obozach intensywny kurs indoktrynacji politycznej. Polegał on na słuchaniu wykładów i obowiązkowej lekturze pism partyjnych. (…) Więźniowie musieli szczegółowo opisywać swe ‘zbrodnie przeciwko ludowi‘, prosić Rewolucję o łaskę i składać przyrzeczenia lojalności wobec władz. (…) Bicie i tortury były na porządku dziennym. Więźniów zmuszano do niewolniczej pracy. Za niewykonanie normy lub ‘brak entuzjazmu do pracy’ mogli zostać rozstrzelani. A nawet bez tych wszystkich szykan przeżycie pobytu w obozie, położonym zwykle w bagnistej, malarycznej dżungli, nie należało do łatwych. Pracujący ponad siły więźniowie otrzymywali zaledwie 500 gramów żywności dziennie, a spali na ziemi lub w błocie. (…) Dla tych, którym udało się przeżyć obóz i zakończyć ‘reedukację‘, wyjście na wolność nie oznaczało końca cierpień. Byli naznaczeni piętnem ‘wrogów ludu‘, szykanowani, inwigilowani, pozbawieni pracy. (…) A społeczeństwo, do którego powracali w miarę upływu czasu, coraz mniej przypominało to, które znali sprzed 1975 r. O tych, którzy opuszczali obozy w roku 1976 czy 1977, trudno już było powiedzieć, że wychodzą ‘na wolność‘” [A. Dmochowski, “Wietnam 1962-1975”, Warszawa 2003, s. 305-308]

[2] Informacja z filmu dokumentalnego “Ho Chi Minh” (A&E Television Networks 2009). Mariusz Karwowski, twórca tekstu zamieszczonego w roczniku “Azja-Pacyfik”, wyłuszczył sprawę następująco: “Przeszkodą w pełnym urzeczywistnieniu deklarowanej niepodległości stały się postanowienia mocarstw podjęte podczas konferencji w Poczdamie. Na ich mocy czasową administrację w Indochinach miały pełnić wojska chińskie i brytyjskie. Ho dostrzegał szczególne zagrożenie związane z obecnością wojsk północnego sąsiada. W obawie przed przekształceniem tej tymczasowej sytuacji w trwałą okupację zdecydował się na podjęcie rozmów ze stroną francuską. Ceną za wycofanie chińskich oddziałów i uznanie podmiotowości było znaczne ograniczenie suwerenności i włączenie DRW w struktury Federacji Indochińskiej i Unii Francuskiej. Podpisane porozumienie zostało w Wietnamie przyjęte z rozczarowaniem. Ho zdawał sobie jednak sprawę, że układ nie będzie trwały, zaś dążenie każdej ze stron do przejęcia pełni władzy doprowadzi wkrótce do konfliktu”. Wojna, która wybuchła kilka/kilkanaście miesięcy po negocjacjach z Francuzami, przyniosła Wietnamczykom całkowite wyzwolenie spod kolonialnego jarzma. Pełna niepodległość i zjednoczenie kraju nadeszły dopiero w latach 70. XX wieku.

02 sierpnia 2016   Dodaj komentarz
Ciekawostka   Historia   Polityka   historia   patriotyzm   wojna   rambo   rewolucja   niepodległość   suwerenność   nacjonalizm   socjalizm   komunizm   azja   moczaryzm   mieczysław moczar   moczar   gomułka   władysław gomułka   wietnam   ho chi minh   ho   wojna wietnamska   wojna w wietnamie  

Dylematy moralne w "Elfen Lied"...

Uwaga! Poniższy konspekt zawiera spoilery! Publikacja stanowi uzupełnienie refleksji, które zawarłam w mojej recenzji “Elfen Lied. Jak ofiary stają się katami?” z sierpnia 2014 r. Konspekt, który przedstawiam Czytelnikom, powstał z myślą o kolorowej prezentacji multimedialnej. Stwierdziłam jednak, że jest na tyle treściwy, iż powinnam go opublikować jako artykuł w nietypowej formie. Dlaczego zdecydowałam się ponownie przeanalizować “Elfen Lied”? Bo ogrom relatywizmu moralnego, zawartego w tej produkcji, nie dawał mi spokoju.

Natalia Julia Nowak

PS. “Elfen Lied” powinno być pozycją obowiązkową dla studentów socjologii, kryminologii, psychologii i pedagogiki. Mało tego… Powinni oni pisać z niego kolokwia!

PS 2. Cytaty z “Elfen Lied”, które przytaczam w niniejszym konspekcie, mogą być niedokładne. Powód tego stanu rzeczy jest prozaiczny: nie znam języka japońskiego. Aby zrozumieć, o czym jest mowa w serialu, musiałam korzystać z polskich i angielskich przekładów dostępnych w Internecie. Wierzę jednak, że sens cytatów został zachowany.


“Urodziłeś się winnym,
choć niewinną masz jeszcze twarz”


Bajm - “Nagie skały”


“Mogła być tylko dzieckiem,
ale krew Dicloniusa jest silna”


Kakuzawa Junior


Tytuł oryginalny: “Erufen Rito”
Tytuł międzynarodowy: “Elfen Lied”
Reżyseria: Mamoru Kanbe
Produkcja: Japonia 2004-2005
Forma: serial animowany (anime)
Liczba odcinków: 13 + 1
Target: seinen (mężczyźni, 18-30 lat)
Na podstawie mangi pod tym samym tytułem
(Lynn Okamoto, Japonia 2002-2005)


“Elfen Lied” - z czym to się je?
Krótki opis serialowej fabuły.


Z tajnego ośrodka badawczego, położonego na niewielkiej wyspie, ucieka nieletnia Lucy, przedstawicielka przeznaczonej do eksterminacji rasy Dicloniusów. Populacja mutantów, do której należy bohaterka, wyróżnia się charakterystycznym wyglądem, posiada też nadnaturalne moce i skłonności sadystyczne. Dicloniusy, uznawane za zagrożenie dla społeczeństwa, najczęściej są zabijane zaraz po urodzeniu. Niektórym z nich pozwala się jednak przeżyć, żeby można było je poddawać brutalnym eksperymentom. Lucy, cierpiąca z powodu osobowości wielorakiej, nieświadomie zmienia tożsamość, przeobrażając się w niedorozwiniętą umysłowo Nyu. Wskutek dziwnego zbiegu okoliczności dziewczyna trafia pod opiekę Kouty i Yuki, nastoletnich absolwentów szkoły średniej. Tymczasem władze instytutu, z którego uciekła bohaterka, wysyłają za nią pościg. Nyu nie zdaje sobie sprawy z grożącego jej niebezpieczeństwa. Ale Lucy jest gotowa zabić lub okaleczyć każdego, kto tylko spróbuje ją powstrzymać.


Problem z Dicloniusami.
Zakała ludzkości czy wybrańcy Boga?


O serialowych mutantach krążą dwa przeciwstawne poglądy. Dicloniusy:
1. Są zakałą ludzkości, istotami złymi z natury. Stanowią ekstremalne zagrożenie dla każdego człowieka. Mordują, katują, okaleczają, roznoszą wirusa, mnożą się w zastraszającym tempie. Wielu zwolenników tego poglądu uważa, że Dicloniusy należy wybić dla dobra Homo sapiens.
2. Są następcami ludzkości, wybrańcami Boga działającymi z jego upoważnienia. Ich agresja skierowana w stronę ludzi bierze się stąd, że przyszłość należy do Dicloniusów, a ludzkość musi odejść w niebyt. Wielu zwolenników tego poglądu uważa, że dla dobra Dicloniusów trzeba przyspieszyć proces wymierania Homo sapiens.


Co było pierwsze: jajko czy kura?
Gdzie jest przyczyna, a gdzie skutek?


1. Czy Dicloniusy są poniżane i dyskryminowane, ponieważ atakują ludzi? A może atakują ludzi, bo są poniżane i dyskryminowane?
2. Czy Dicloniusy są trzymane w ciemnych izolatkach, ponieważ stanowią zagrożenie dla otoczenia? A może stają się groźne dla otoczenia, bo są trzymane w ciemnych izolatkach?


Rozbrajanie bomby czy polowanie na czarownice?
Niegodne życie vs godna śmierć.


1. Czy fakt, że ktoś posiada nieodpowiednie cechy, to wystarczający powód, żeby skazać go na śmierć? Czy wolno kogoś zabić prewencyjnie, kierując się tym, co może, choć nie musi nastąpić w przyszłości? Czy wolno wydać wyrok na niewinną osobę, tylko dlatego, że jest potencjalnie niebezpieczna dla społeczeństwa?
2. Czy z tych samych względów wolno kogoś torturować, poddawać drastycznym eksperymentom itd.? Czy skazanie kogoś na męki to faktycznie słuszne rozwiązanie? A może lepiej pozwolić mu umrzeć? Może, z dwojga złego, lepszy jest zgon? Co jest bardziej humanitarne: znęcanie się nad kimś czy umożliwienie mu odejścia z godnością?
[Uwaga: według informacji, podanej w serialu, badania prowadzone na Dicloniusach muszą być bolesne. Zmutowane jednostki nie mogą używać psychokinezy, kiedy cierpią fizycznie. Bestialskie praktyki mają na celu uczynienie ich bezbronnymi. Gdyby nie tortury, doświadczenia na buntowniczych obiektach nie byłyby możliwe]


Demoniczność Dicloniusów.
Diabelskie nasienie czy konstrukt społeczny?


1. Argumenty za tym, że okrucieństwo Dicloniusów jest kwestią genów:
a) wszystkie znane Dicloniusy, bez wyjątku, są nosicielami sadystycznych i morderczych skłonności. Te skłonności da się stłumić i poddać kontroli, ale nie da się ich w pełni wyeliminować. Odpowiednia socjalizacja może uczynić Dicloniusa osobnikiem cywilizowanym, jednak nigdy nie wyleczy go w stu procentach. Dowód? Nawet tak pacyfistyczna, współczująca, przestrzegająca norm moralnych osoba, jak Nana, nosi w sobie złowrogie instynkty. Ona także odczuwa czasem potrzebę, żeby kogoś skrzywdzić lub zabić*. Oczywiście, Nana nigdy nie ośmieliłaby się tego zrobić (gdyby jakimś cudem to uczyniła, pogrążyłaby się w wyrzutach sumienia). Ale fakt jest faktem: Nana to Diclonius ze wszystkimi tego konsekwencjami.
b) zarówno Dicloniusy, jak i ludzie przeżywają czasem bolesne chwile. Cierpienie jest wpisane w życie każdej jednostki: zmutowanej i niezmutowanej. Trauma i resentyment nie są spotykane wyłącznie u Dicloniusów. Jednak to Dicloniusy - pod wpływem własnej krzywdy - dopuszczają się barbarzyńskich czynów. Ludzie bywają mściwi, ale rzadko zdarza się, żeby dokonywali masowych morderstw w odpowiedzi na mniejsze lub większe upokorzenie. Takie zachowanie jest typowe dla mutantów.
2. Argumenty za tym, że okrucieństwo Dicloniusów jest kwestią doświadczenia:
a) małe Dicloniusy, pod względem psychologicznym, nie różnią się zbytnio od ludzkich dzieci. One też są wrażliwe, kochające, ciekawe świata. Potrzebują ciepła, miłości, akceptacji, bezpieczeństwa. Niestety, te niewinne istoty są przez ludzi poniżane i odrzucane (praktycznie od urodzenia). Na Dicloniusach zamkniętych w ośrodku badawczym prowadzi się brutalne eksperymenty. Dicloniusy żyjące na wolności często słyszą wyzwiska i obelgi. Podlegają dehumanizacji i demonizacji. Dowiadują się, że “nie są ludźmi“, tylko “pomiotami demona“. Czy należy więc się dziwić, że typowy Diclonius, po wielu takich incydentach, faktycznie przestaje “być człowiekiem“, a staje się “pomiotem demona“? Istnieje wszak zjawisko samospełniającej się przepowiedni.
b) Dicloniusy nie zaczynają mordować/katować bez powodu. Nie wkraczają na drogę zbrodni dla zabawy. Aby mutant mógł zostać zabójcą i oprawcą, musi wcześniej przejść przez piekło, które wyzwoli w nim żądzę zemsty. Nawet, jeśli Dicloniusy mają wrodzoną skłonność do mordu i sadyzmu, odkrywają ją w sobie pod wpływem trudnych przeżyć. Czyż z ludźmi nie jest identycznie? Historia zna przypadki zbrodniarzy, którzy popełniali odrażające czyny, bo sami dużo wycierpieli. Resentyment może obudzić ciemną stronę nie tylko Dicloniusa, ale również zwykłego człowieka. Dlaczego koncentrujemy się wyłącznie na mutantach? To niesprawiedliwe.
3. Z podanych wyżej argumentów wynika, że Dicloniusy rodzą się z pewnymi niepokojącymi tendencjami, ale to, w jakim stopniu te tendencje się rozwiną, w dużej mierze zależy od środowiska, okoliczności i doświadczeń. Złowrogich instynktów Dicloniusów nie można całkowicie wyeliminować. Można jednak uczynić je mniej szkodliwymi. Potrzeba tylko ludzi dobrej woli, którzy zawsze będą gotowi okazywać bliźnim życzliwość. Krótko mówiąc, trzeba zmienić świat. Ale czy taki projekt jest wykonalny?
[* Chodzi mi tutaj o popadanie w morderczy (obłąkańczo-opętańczy) nastrój oraz o świadome rozważanie możliwości uśmiercenia kogoś. Takie myśli chodzą Nanie po głowie w odcinku specjalnym wydanym na DVD]


Nic nie zależy od rasy.
Wszystko zależy od osoby.


Twórcy serialu przekonują, że w ostatecznym rachunku obie skonfliktowane grupy są równe.
1. Zarówno wśród ludzi, jak i wśród Dicloniusów trafiają się jednostki niejednoznaczne: pogrążone w resentymencie, popełniające błędy, posiadające liczne wady, próbujące wybrać “mniejsze zło” (Lucy, Mariko, Numer Trzeci, Kurama, Shirakawa).
2. Zarówno wśród ludzi, jak i wśród Dicloniusów trafiają się jednostki podłe do szpiku kości (Bando, ojczym Mayu, Kakuzawa Senior, Kakuzawa Junior).
3. Zarówno wśród ludzi, jak i wśród Dicloniusów trafiają się jednostki bezgrzeszne (Nana, Mayu).


Ludzie decydują o losie mutantów.
Ale kto decyduje o losie ludzi?


Gdy się ogląda “Elfen Lied”, zwraca się uwagę na niechlubną rolę ludzi w całej opowieści. To oni uprzykrzają życie Dicloniusom. To oni spychają odmieńców na margines społeczeństwa. To oni realizują program eugeniki. To oni robią z Dicloniusów króliki doświadczalne. Czasem odnosi się wrażenie, że Lucy miała rację, mówiąc do swoich pierwszych ofiar: “Tymi, którzy nie są ludzcy… Tymi, którzy nie są ludźmi… Jesteście wy!”. Lecz gdy już dochodzi się do wniosku, że to ludzie, a nie mutanty, są prawdziwymi potworami, zostaje odsłonięta ostatnia karta. Okazuje się, że mężczyzna, który odpowiada za działalność ośrodka badawczego - Dyrektor Generalny, Kakuzawa Senior - sam jest Dicloniusem. I nie chodzi mu o powstrzymanie wirusa, tylko o jego rozprzestrzenienie. Odkrycie tej prawdy jest dla widza ciosem w serce. No, bo jaki wniosek można z tego wysnuć? “To Dicloniusy Dicloniusom… i ludziom… zgotowały ten los” (parafraza motta “Medalionów” Zofii Nałkowskiej).


Każdy człowiek i Diclonius jest inny.
Nie ma dwóch takich samych jednostek.


1. W jaki sposób należy się opiekować dzieckiem, u którego wykryto syndrom Dicloniusa? Czy taka osóbka powinna być surowo wychowywana i nieustannie kontrolowana? Czy trzeba ją bacznie obserwować, dotkliwie karać, obarczać licznymi nakazami i zakazami? A może przeciwnie? Może powinno się jej okazywać jeszcze więcej czułości i zrozumienia niż zdrowemu dziecku? Czy to nie jest tak, że małych ludzi obciążonych sadystycznymi i morderczymi skłonnościami należy (jeszcze bardziej niż ich rówieśników) przyzwyczajać do empatii? Czyż to nie takie istotki wymagają specjalnej troski?
2. Rozwiązania, które przynoszą pozytywne rezultaty w przypadku jednej osoby, mogą nie przynieść żadnych efektów w przypadku drugiej. Dowód? Eksperyment psychologiczny* z rodzicielskim traktowaniem torturowanego dziecka. Zastosowano go wobec dwóch Dicloniusów: Nany i Mariko. Jeśli chodzi o Nanę, skutek był zdumiewający. Dziewczyna, choć poddawana drastycznym doświadczeniom, wyrosła na osobę lojalną wobec ludzi, moralną, etyczną, pokojową, zdolną do kontrolowania swoich mrocznych instynktów. Co więcej, pokochała Dyrektora Kuramę, który zastępował jej ojca.
3. Tego spektakularnego sukcesu nie udało się powtórzyć w przypadku Mariko. Biologiczna córka Kuramy, mimo wysiłku naukowców, nie wyrosła na porządną jednostkę, tylko na wyjątkowo brutalną sadystkę i morderczynię. Nigdy nie pokochała młodej laborantki, która wcielała się w rolę jej matki. Przeciwnie, zabiła ją od razu, gdy znalazła ku temu okazję. Wniosek? Ludzie - zmutowani i niezmutowani - są różni. Nie powinno się stosować żadnych uogólnień. Każdego trzeba poznawać i oceniać indywidualnie.
[* Nazwałam to działanie eksperymentem psychologicznym, ale wypada podkreślić, że nie było ono oficjalnym, zaplanowanym, kontrolowanym przedsięwzięciem. Kurama troszczył się o Nanę, gdyż chciał dać upust swojemu ojcowskiemu instynktowi rozbudzonemu po narodzinach Mariko. Inni naukowcy sądzili, że Kurama robi to wyłącznie po to, żeby uchronić Nanę przed utratą rozumu (która w jej przypadku nie byłaby niczym dziwnym. Iluż ludzi postradało zmysły wskutek niekończącej się przemocy fizycznej i psychicznej?). Co się tyczy młodej laborantki, utrzymującej kontakt z Mariko, ona również łączyła aspekt racjonalny z irracjonalnym. Sprawowanie pieczy nad dziewczynką było jej obowiązkiem zawodowym. Nie zmienia to jednak faktu, że rozmowy z Mariko, choć zapośredniczone technologicznie, stały się ważnym elementem jej życia. Relacja między nią a kilkulatką przerodziła się w coś więcej niż relację “strażnik-więzień”, “badacz-obiekt” czy “kat-ofiara”. Prawdę powiedziawszy, zaczęła ona przypominać stosunek “przysposabiający-przysposabiany”. Jak należy to rozumieć? Istnieją osoby, które wykonują niewdzięczną pracę, lecz nie tracą przy tym swojego człowieczeństwa. W głębi serca, współczują ludziom, wobec których muszą być bezwzględne. Gdybyśmy dobrze poszukali, znaleźlibyśmy wielu rozdartych wewnętrznie policjantów, żołnierzy i komorników (a nawet nauczycieli zmuszonych zostawić ucznia na drugi rok w tej samej klasie). Rola społeczna to jedno, autentyczna osobowość to drugie. Może wystąpić między nimi rozbieżność. W świecie przedstawionym w “Elfen Lied“ większość uczonych zdaje sobie sprawę z tego, że zajmuje się rzeczami wątpliwymi moralnie. Spójrzmy na Shirakawę, która często bywa poruszona, choć stara się tego nie okazywać]


Żelazna logika Dyrektora Kuramy.
Gmatwanie życia czy zwykła hipokryzja?


1. Jako młody naukowiec rozpoczął pracę w ośrodku badawczym. Był przerażony i zniesmaczony, kiedy odkrył, że w owym ośrodku prowadzi się eutanazję niemowląt oraz bestialskie eksperymenty na dzieciach i młodzieży.
2. Mimo to, nie zrezygnował z pracy. Naciskał na wiele rodzin, żeby zdecydowały się na eutanazję noworodka. Ponad dziesięcioro dzieci zabił własnoręcznie. Uczestniczył też w krwawych doświadczeniach pseudomedycznych.
3. Twierdził, że lepiej zabić dziecko niż skazać je na nieustanne męki. Przekonywał, że utrzymanie Dicloniusa przy życiu to narażanie zwykłych ludzi na niebezpieczeństwo.
4. Jego własna córka, Mariko, urodziła się z syndromem Dicloniusa. Kurama, wbrew swoim poglądom, nie zabił jej, tylko zamknął ją w instytucie.
5. Dyrektor Generalny, Kakuzawa Senior, uczynił Kuramę Dyrektorem Badawczym. Wiedział, że Kurama, w obawie o życie córki, będzie mu bezwzględnie posłuszny.
6. Kurama, nie mogąc się widywać z Mariko, bardzo cierpiał. Rekompensował sobie tę stratę, okazując miłość innemu Dicloniusowi, Nanie.
7. Traktował Nanę w ojcowski sposób, a jednocześnie kierował makabrycznymi eksperymentami, które na niej wykonywano.
8. Doświadczenia, prowadzone na Nanie, były niezwykle krwawe. Kurama, aplikując nastolatce takie tortury, skazywał ją na męczarnie. Ale gdy Nana została pozbawiona kończyn przez Lucy, Dyrektor Badawczy powiedział, że zrobi wszystko, co w jego mocy, aby “złagodzić ból Nany choćby o jedną tysięczną“.
9. Sprawił, że Nana go pokochała. Sam również się do niej przywiązał. Podarował jej nowoczesne protezy kończyn i pozwolił uciec z instytutu. W ten sposób złamał rozkaz Kakuzawy Seniora i naraził swoją prawdziwą córkę na ryzyko utraty życia.
10. Bezdusznie odtrącił Nanę, gdy już odzyskał kontakt z Mariko.


Jakie życie, taka śmierć?
Czy warto płakać po Kuramie?


1. Dyrektor Kurama to bohater trudny do jednoznacznej oceny. Przez prawie cały serial był on przedstawiany jako czarny charakter. Jawił się jako ktoś, kto zadaje innym cierpienie, posługuje się groźbami i szantażem, manipuluje ludźmi, decyduje o cudzym życiu i śmierci. Jego córka, choć niewątpliwie pokrzywdzona, również została ukazana jako schwarzcharakter, tzn. morderczy, sadystyczny Diclonius mający szansę przewyższyć Lucy. Większość scen, ukazujących Kuramę i Mariko*, zrealizowano w taki sposób, że widz nie solidaryzuje się z tymi postaciami. Nawet, jeśli wie, że ich postępowanie w dużej mierze wynika z warunków zewnętrznych.
2. Mimo to, śmierć Kuramy i Mariko była jednym z najbardziej dramatycznych, wzruszających, chwytających za serce fragmentów “Elfen Lied“. Część widzów z pewnością uroniła wówczas łzę. I żałowała, że te dwie postacie, skądinąd niedoskonałe, odeszły ze świata żywych. Paradoks? A może przypomnienie, że wielu zbrodniarzy, znanych z historii powszechnej, w prywatnym życiu było kochającymi członkami rodzin? Pomyślmy o filmie “Chłopiec w pasiastej piżamie” Marka Hermana. Jeden z bohaterów produkcji, Ralf, jest komendantem obozu koncentracyjnego, a zarazem wspaniałym mężem i ojcem. Czyż z Kuramą (i Mariko, jego córeczką, dziewczynką-zbrodniarką) nie jest podobnie?
3. To, że Dyrektor Badawczy jest postacią niejednoznaczną, zostało zasygnalizowane już w pierwszych minutach serialu. Mowa tutaj o krótkiej scence ukazującej rozmowę Kisaragi z innymi sekretarkami. Wynika z niej, że zdania na temat Kuramy są podzielone. Część obserwatorów postrzega go jako człowieka “przerażającego”. Pozostali jednak uważają, że Dyrektor Badawczy “nie jest taki zły”.
4. Bez względu na to, jak oceniamy Kuramę, z jego biografii wydaje się płynąć jedna uniwersalna refleksja. Są osoby, które skazują bliźnich na tortury i śmierć. Nie mają dla nich litości. Ciekawe, czy byłyby równie bezlitosne, gdyby przyszło im torturować lub zabić kogoś bliskiego. Łatwo jest niszczyć ludzi, z którymi nie jest się emocjonalnie związanym. Trudniej jest niszczyć własnych krewnych. Szkoda tylko, że ci “niszczeni obcy” też mogą być przez kogoś kochani. Zanim wyrządzimy komuś krzywdę, powinniśmy się zastanowić, co byśmy poczuli, gdyby podobne zło wyrządzono naszym bliskim. Czy nadal bylibyśmy tacy cyniczni?
[* Oczywiście, tylko w jednej scenie Kurama i Mariko występują razem]


Choroby, zaburzenia, przypadłości…
Problemy psychiczne bohaterów produkcji.


1. Dysocjacyjne zaburzenie tożsamości (osobowość wieloraka) - przypadek Lucy. Główna bohaterka, która od najmłodszych lat życia doświadczała traumy, posiada alternatywną osobowość. Dwie persony bohaterki, Lucy i Nyu, są kompletnymi przeciwieństwami. Dzieli je wszystko: charakter, temperament, wrażliwość, wyraz twarzy, barwa głosu, stosunek do otoczenia, a przede wszystkim inteligencja i samoświadomość. Lucy wie o istnieniu Nyu*, ale nie ma kontroli nad swoimi zmianami tożsamości. Nie posiada również dostępu do wspomnień swojej współtowarzyszki. Nyu jest zupełnie nieświadoma istnienia Lucy. Jak nietrudno odgadnąć, nie podziela jej wspomnień.
2. Amnezja dysocjacyjna (amnezja psychogenna) - przypadek Kouty. Z pamięci nastolatka zniknęły traumatyczne wspomnienia dotyczące okoliczności śmierci jego najbliższych (ojca i siostry). Razem z tym, co bolesne i wstrząsające, wyparowało wiele innych wspomnień, także pozytywnych. Prawda, choć wyparta ze świadomości Kouty, wciąż jest obecna w jego podświadomości. Stąd niepokojące flashbacki. Młody mężczyzna, pragnąc zapełnić luki w swojej pamięci, wmawia sobie różne rzeczy. I naprawdę w nie wierzy.
3. Zespół stresu pourazowego (PTSD) - przypadek Nany. Sympatyczna przedstawicielka rasy Dicloniusów wykazuje objawy, które potwierdzają, że była ona poddawana brutalnym eksperymentom. Dziewczyna posiada skłonność do popadania w panikę, zwłaszcza na widok elementów, które kojarzą jej się z przebytymi torturami. Reakcje Nany bywają nieadekwatne do okoliczności. Zwykła błahostka, na którą większość ludzi nie zwróciłaby uwagi, może doprowadzić nastolatkę do histerii. Napady lęku, które przeżywa dziewczyna, często idą w parze z uruchomieniem mechanizmu obronnego polegającego na wykrzykiwaniu frazesów typu “To wcale nie boli!”. Nana cierpi z powodu koszmarów sennych. Typowe dla tej postaci jest również serwilistyczne kajanie się za każdy błąd (przepraszanie, samooskarżanie, podkreślanie chęci poprawy).
4. Osobowość dyssocjalna (psychopatia) - przypadek Mariko. Biologiczna córka Kuramy sprawia wrażenie jednostki narcystycznej, egocentrycznej, gwałtownej, niecierpliwej, pozbawionej empatii, traktującej bliźnich przedmiotowo, a nawet niepostrzegającej ludzi jako ludzi. Dowodem na to może być scena, w której Mariko, poddawana rekonwalescencji, morduje przypadkowego człowieka, żeby sprawdzić, czy już odzyskała swoje moce. Po tej zbrodni dziewczynka radośnie oświadcza, że najwyraźniej wróciła do pełni zdrowia.
[* Na jakiej podstawie formułuję taki wniosek? Otóż w piątym odcinku Lucy mówi do Kakuzawy Juniora: “Moja druga połowa jest uśpiona”]


W każdej bajce jest ziarnko prawdy.
A tutaj znajdziemy ich całą garść.


Dlaczego warto obejrzeć serial animowany “Elfen Lied”? Choćby dlatego, że nie jest on tak do końca oderwany od rzeczywistości. Niektóre z zawartych w nim motywów są analogiczne do problemów, z jakimi musiała borykać się ludzkość w XX wieku. Ludobójstwo, eugenika, nieetyczne projekty naukowe… To wcale nie są wymysły twórców anime i mangi. Można nawet zaryzykować stwierdzenie, że “Elfen Lied” to niejawna próba poradzenia sobie Japończyków z własną historią. W latach ‘30 i ‘40 Kraj Kwitnącej Wiśni faktycznie utrzymywał ośrodki badawcze, w których prowadzono okrutne eksperymenty na żywych ludziach. Instytucją, która okryła się szczególną niesławą, była Jednostka 731 założona na terenie podbitej Mandżurii. Władze Japonii do dziś nie przyznały się do jej funkcjonowania. Ale temat Jednostki 731 jest powszechnie znany na Dalekim Wschodzie. Nawet, jeśli Japończycy nie dowierzają w tę historię, zagadnienie podejrzanych doświadczeń pseudomedycznych jest stale obecne w ich (pod)świadomości. Dowodem na to mogą być produkcje typu “Elfen Lied” czy “Akira”. Współcześnie eksperymenty na ludziach - w tym na dzieciach i młodzieży - są prowadzone w Korei Północnej, totalitarnym państwie leżącym w japońskim kręgu kulturowym. Według doniesień medialnych, rodzice kalekich i upośledzonych dzieci są tam nakłaniani do oddawania swoich pociech do ośrodków badawczych. Dla tych niepełnosprawnych maluchów instytuty stają się domami, a niebezpieczne eksperymenty - ponurą codziennością. Czyż nie przypomina to scenariusza “Elfen Lied”? Wątki, które wydają nam się fikcją, bywają czasem bardziej realne niż sądzimy.


“I nie pier… mi jeden z drugim,
że to farsa, że to temat wyssany z palca.
Płacę respektem
niewinnym dzieciakom gorszego boga.
Pani redaktor!”


Karramba - “Dzieci gorszego boga”


Konspekt przygotowała
Natalia Julia Nowak



PS. Przesłanie płynące z serialu “Elfen Lied“
można sformułować w następujący sposób:

“Bo słuchajcie i zważcie u siebie,
że według Bożego rozkazu,
nie może być katem, oprawcą,
kto nie był ofiarą ni razu.
Bo słuchajcie i zważcie u siebie,
że odkąd ten świat jest tym światem,
kto nie był ni razu ofiarą,
ten nigdy nie stanie się katem”


(parafraza słów Adama Mickiewicza)


PS 2.
Kilka przydatnych filmików.

Mariko - ofiara czy kat? A może jedno i drugie?
(“Mariko’s first scenes”)
YouTube, watch?v=-MWAOGPgGYo

Ostatnie minuty Kuramy i Mariko. Wyciskacz łez.
(“The End of Kurama and #35; Mariko. /#\Spoiler Warning /#\“)
YouTube, watch?v=d5bNh97MG80

“Tymi, którzy nie są ludźmi, jesteście wy!”
(“Elfen Lied Dog Scene - English Sub”)
YouTube, watch?v=euUUxg0XnDM

Rzeź, masakra… Ucieczka Lucy z ośrodka badawczego.
(“Elfen Lied - Lucy kicking ass”)
YouTube, watch?v=HFvhKxWumcc

Lucy mocno masakruje Nanę. Elementy gore od 1:40.
(“Elfen Lied - Lucy vs. Nana”)
YouTube, watch?v=E5pgqAMBCR4

Retrospekcja. Jak Lucy trafiła do instytutu?
(“The REAL saddest Elfen Lied scene!”)
YouTube, watch?v=IblduScZtFk

“Requiem for Kurama” - fanowski teledysk.
(“Requiem for Kurama”)
YouTube, watch?v=bHe8Ba092WM

“Mejores Muertes” - fanowski teledysk.
(“Elfen Lied Mejores Muertes [Evanescence - Bring Me To Life]”)
YouTube, watch?v=KprPZT-GjvY

“Elfen Lied” - oficjalny trailer.
(“Elfen Lied - Trailer HD 1080p”)
YouTube, watch?v=2ceKarhU1P4

“Elfen Lied” - przegląd spotów reklamowych.
(“Elfen Lied DVD Trailer HD”)
YouTube, watch?v=IItTqRrRkqI

28 maja 2015   Dodaj komentarz
Film   Ciekawostka   Społeczeństwo   Inne   zło   moralność   kultura   manga   serial   anime   etyka   dobro   elfen lied   ofiara   kat   eutanazja   animacja   eugenika   kontrowersje   japonia   resentyment   trauma   eksperymenty  

Synchromistycyzm. Gra skojarzeń, teorie...

Nowy wspaniały wyraz

“Synchromistycyzm” (neologizm będący połączeniem słów “synchroniczność” i “mistycyzm”) to mało znane pojęcie, które w polskim Internecie pojawiło się zaledwie kilka razy. Wyraz “synchromistycyzm” jest kalką językową naśladującą angielski rzeczownik “synchromysticism” (“synchronicity” + “mysticism”). W anglojęzycznej części Internetu termin “synchromysticism” upowszechnił się na tyle mocno, że został uwzględniony w wolnym słowniku En.wiktionary.org. Opublikowana tam definicja synchromistycyzmu brzmi następująco:

“Nakreślanie powiązań w nowoczesnej kulturze (filmach, tekstach piosenek, wydarzeniach historycznych i wiedzy ezoterycznej); odnajdywanie powiązań, które mogą pochodzić ze ‘zbiorowego nieświadomego umysłu’; odnajdywanie powiązań między wiedzą okultystyczną (np. ezoterycznymi bractwami, kultami i sekretnymi rytuałami), polityką i środkami masowego przekazu”

“The drawing of connections in modern culture (movies, music lyrics, historical happenings and esoteric knowledge); and finding connections that could be coming from the ‘collective unconscious mind‘; and finding connections between occult knowledge (i.e. esoteric fraternities, cults and secret rituals), politics and mass media”


Sztuka czytania znaków

Jak wiadomo, mistycyzm to przekonanie o możliwości obcowania z wyższą duchową siłą (Bogiem, Absolutem). Ale co to jest synchroniczność? I dlaczego można się do niej zbliżyć poprzez mistycyzm? Pojęcie synchroniczności, wchodzące w skład synchromistycyzmu, wywodzi się z dorobku Carla Gustava Junga. Informują o tym redaktorzy serwisu Synchromystic.wikia.com. Żeby zrozumieć, czym jest owa jungowska koncepcja, zajrzymy do artykułu “Zjawisko synchroniczności - na czym polega?” Aleksandry Nowakowskiej (miejsce publikacji: “Zwierciadło”. Konsultacja: Jarosław Józefowicz, psychoterapeuta). Autorka definiuje synchroniczność jako “współwystępowanie zdarzeń psychicznych i faktów zewnętrznych, które dla danej osoby mają to samo znaczenie. Zdarzenia psychiczne to między innymi: przeczucia, sny, wrażenia”. Czyżby chodziło o łączenie obiektywnych fenomenów z subiektywnymi przeżyciami? O przeplatanie dwóch skrajnie różnych sfer?

Nowakowska pisze, że “osoba doświadczająca synchroniczności musi wiązać znaczeniem to, co przeżywa w psychice i co obserwuje w świecie zewnętrznym”. W ostatnim akapicie stwierdza: “Nowoczesna fizyka kwantowa coraz śmielej wyraża pogląd, że na pewnym poziomie świat jest jednością, gdzie wszystko się przenika, cząstki przechodzą w fale a fale w cząstki. (…) Jednak nie jest to nic nowego. Podobne przekonania możemy odnaleźć na przykład w filozofii starożytnych Chin (…). Wszystkie te koncepcje w dużej mierze opierają się na wierze i intuicji ich twórców, a w małej - na dowodach”. Z przytoczonych cytatów wynika, że wiara w synchroniczność prowadzi do przypisywania znaczeń zjawiskom, które (na pierwszy rzut oka) wydają się pozbawione znaczenia. Co więcej, staje się ona uzasadnieniem/wyjaśnieniem takich działań i przeżyć, jak wróżenie z fusów czy dostrzeganie wizerunku Matki Boskiej na brudnej szybie okiennej. Intrygujące i kontrowersyjne.


Obsesja teoretyków spiskowych

Każdy, kto interesuje się teoriami spiskowymi, wie, że demaskowanie synchroniczności stało się istną obsesją konspiracjonistów badających media i popkulturę. Tym właśnie jest synchromistycyzm. Analizowaniem wytworów kultury pod kątem nawiązań do wolnomularstwa, pogaństwa, okultyzmu, satanizmu, projektu MK-ULTRA itp. Istnieje wiele stron internetowych i prezentacji multimedialnych, które przekonują odbiorców, że popularne piosenki, kultowe filmy, a nawet fakty z życia celebrytów posiadają zakamuflowane znaczenia. Niezwykłe sensy, ukryte pod płaszczem fantazji lub fanaberii, mogą zostać dostrzeżone tylko przez tych, którzy posiedli odpowiednią wiedzę. Na przykład przez teoretyków spiskowych, historyków masonerii, miłośników mitologii i znawców ezoteryki.

W środowisku konspiracjonistów synchromistycyzm nie jest niczym rzadkim. Uprawia się go bardzo często, chociaż nie zawsze nazywa po imieniu. Termin “synchromistycyzm” został spopularyzowany (ukuty?) przez bloggera przedstawiającego się jako Jake Kotze. Tak przynajmniej sugeruje news dostępny w serwisie Magia.gildia.pl. Twórca notatki, Kormak, donosi: “Gościem audycji Occult Of Personality jest Jake Kotze, autor bloga The Brave New World Order. Opowie o swojej teorii synchromistycyzmu: nadzwyczajnych powiązaniach między okultystyczną symboliką a wydarzeniami na świecie (m.in. atakami na World Trade Center), ezoterycznych wątkach w programach telewizyjnych i filmach. Czy te synchroniczności zachodzą naprawdę, czy są jedynie wytworem naszej wyobraźni - a może jedno i drugie?”.


VigilantCitizen i Pseudoccultmedia

Jedną z najbardziej znanych witryn propagujących synchromistycyzm jest VigilantCitizen.com. Założyciel strony zapewnia, że próbuje “wykraczać poza wartość nominalną symboli znajdowanych w popkulturze, aby odkrywać ich ezoteryczne znaczenie” [“go beyond the face value of symbols found in pop culture to reveal their esoteric meaning”]. Co upoważnia go do tego typu działalności? Internauta wymienia kilka cech. Po pierwsze: tytuł licencjata w dziedzinie komunikacji i polityki. Po drugie: negatywne spostrzeżenia związane z pracą w przemyśle muzycznym. Po trzecie: wieloletnie zainteresowanie dziejami okultyzmu i tajnych stowarzyszeń. Administrator VigilantCitizen.com utrzymuje, że wolnomularskie i ezoteryczne symbole są stałymi elementami kultury współczesnej. Obawia się jednak, że mogą one być narzędziami masowej manipulacji.

Inną witryną, która powinna zaciekawić badaczy synchromistycyzmu, jest Pseudoccultmedia.net. Redaktor strony nawiązuje do tego zjawiska w sposób jawny i otwarty. W dziale “Disclaimer” (“Zrzeczenie się”) znajdujemy następujące oświadczenie: “Ten blog jest osobiście pisany i edytowany przeze mnie. Pierwotnie inspirowany przez synchromistycyzm; poglądy, powiązania, interpretacje i zawartość zamieszczona na tym blogu są w pełni spekulacyjne, wyrażane opinie autora (…) nie powinny być brane za stwierdzenia faktów” [“This blog is a personal blog written and edited by me. Originally inspired by synchromysticism; the views, connections, interpretations and content contained in this blog are entirely speculative, expressed opinions of the author (…) should not be taken as statements of fact”]. Niestety, nowe publikacje pojawiają się w tym serwisie coraz rzadziej.


Synchroniczność a synchromistycyzm

Synchromistycyzm nie jest dokładnie tym, o czym pisał Carl Gustav Jung (tzn. synchronicznością). W przypadku teorii Junga, mieliśmy do czynienia z szukaniem niejasnego związku między subiektywnym przeżyciem a zewnętrznym fenomenem. Jeśli chodzi o synchromistycyzm, polega on na poszukiwaniu powiązań między motywami występującymi w kulturze a szeroko pojętym światem Illuminati (wierzeniami, rytuałami, postępkami, znakami i gestami globalnej elity). Konspiracjoniści, zajmujący się analizą popkultury, opierają swoje badania na wolnych skojarzeniach, odważnych porównaniach i budowaniu nieoczywistych analogii. Wnioski, formułowane przez synchromistyków, mogą być odkrywcze i zaskakujące, a jednocześnie niepewne i nieweryfikowalne. Łatwo bowiem przekroczyć granicę między interpretacją a nadinterpretacją. Skąd wiadomo, że podejrzany symbol, zawarty w danym utworze, został wykorzystany świadomie? Skąd pewność, że w ogóle jest tam jakiś symbol? Może to tylko złudzenie nadgorliwego/paranoicznego badacza? Sceptycy (z przeciwnikami teorii spiskowych na czele) zawsze będą zadawać takie pytania.

Dobrym przykładem synchromistycyzmu jest “dostrzeganie związku” między ubiorem sławnych wokalistek a uwikłaniem tych kobiet w projekt Monarch (oczywiście, mówimy o uwikłaniu czysto hipotetycznym). Noszenie odzieży przypominającej futro drapieżnych kotów bywa postrzegane jako objaw kontroli umysłu. Jakie jest pochodzenie tego dziwnego przeświadczenia? Otóż wywodzi się ono z dylogii “The Illuminati Formula” Fritza Springmeiera i Cisco Wheeler. Cykl, o którym mowa, zawiera opisy niewiast poddawanych “programowaniu beta“ i zamienianych w “sekskociaki“ (niewolnice seksualne pełne kociej zmysłowości). Inny przykład synchromistycyzmu: jedna z dyskusji prowadzonych na stronie SynchromysticismForum.com. Internauci próbują ustalić, czy popularny motyw “kobiety w czerwieni” ma coś wspólnego z boginią Ishtar, Nierządnicą Babilońską i Szkarłatną Kobietą (bohaterką rozważań Aleistera Crowleya). Elementy synchromistycyzmu można również znaleźć w amatorskim filmie dokumentalnym “Illuminati: The Music Industry Exposed” Farhana Khana. Niewykluczone, że nagonka na Hello Kitty to także rodzaj synchromistycyzmu.


“Pszypadeg? Nie sondze!”

Jeśli chcesz uprawiać synchromistycyzm, możesz mówić, co Ci ślina na język przyniesie. Warunek jest tylko jeden: Twoje skojarzenia muszą mieć coś wspólnego z ezoteryką, pogaństwem, satanizmem, okultyzmem, masonerią i/lub kontrolą umysłu. Cała zabawa jest łudząco podobna do psychoanalizy Freuda. Różnica polega na tym, że w psychoanalizie wszystko sprowadza się do seksualności, a w synchromistycyzmie - do Illuminati i Nowego Porządku Świata. Niezwykłą sztukę analizowania popkultury można opisać za pomocą ironicznego powiedzonka “Pszypadeg? Nie sondze!”. Gdy uzmysłowisz sobie, jak często pojawiają się w mediach piramidy, trójkąty, szachownice, pojedyncze oczy, dwie kolumny, odłamki szkła, zwielokrotnione postaci, zwierzęce wzory, białe króliki, ptasie klatki, sowy, zegary, roboty, lalki, lustra, labirynty, motyle, maski, manekiny i marionetki, dojdziesz do wniosku, że wolnomularstwo faktycznie podporządkowało sobie cały świat. Dopadnie Cię wówczas “syndrom Neo“. Już nigdy nie spojrzysz na rzeczywistość tak samo jak przedtem.

Synchromistycyzm posiada zarówno zalety, jak i wady. Stosowany z umiarem, uczy spostrzegawczości i syntezy faktów (może nawet wzbudzić zainteresowanie antropologią kulturową). Stosowany bez umiaru, zaśmieca umysł i grozi poważną paranoją. Polecam go jako hobby, ale namawiam do zachowania krytycyzmu. Przestrzegam zwłaszcza przed traktowaniem analiz synchromistycznych jako “jedynych słusznych interpretacji”. Każdy, kto zajmuje się badaniem ukrytych znaczeń, musi wiedzieć, że symbole są niejednoznaczne. Powinien również pamiętać, że nie należy szukać wieloznaczności tam, gdzie ich nie ma. Ktoś może mruknąć: “Łatwiej powiedzieć, trudniej zrobić“. Rzeczywiście, utrzymanie zdrowego rozsądku nie jest proste. Trzeba jednak znać granice, żeby później nie narzekać na nadmiar głupich skojarzeń. Ja niedawno przyłapałam się na tym, że logo prostego programu komputerowego skojarzyło mi się z projektem Monarch. Program nosi nazwę “FreeMind” (“WolnyUmysł”), a jego emblemat przedstawia pomarańczowego motyla, zapewne monarchę. Przypadek?



PRZYKŁADOWA ANALIZA
SYNCHROMISTYCZNO-HERMENEUTYCZNA

Matrix wokół “Matrixa”



Przekonajmy się, jak dużo można “wycisnąć” z trylogii “Matrix” rodzeństwa Wachowskich. Pisząc o rzekomych “ukrytych treściach” w “Matriksie”, będę się opierać na materiałach z bloga HollywoodSubliminals.wordpress.com (wielu tamtejszych publikacjach), dyskusjach ze strony SynchromysticismForum.com (wszczętych przez użytkowników shawnsparxx i Sheep No More), nieprofesjonalnym serialu dokumentalnym “The Arrivals” (przygotowanym przez muzułmańskich konspiracjonistów) oraz prezentacjach multimedialnych dostępnych w serwisie YouTube.com (na profilach: 777alucard, ALPHAandOMEGA44, Etappendienst, illuminatipuppet333, IyanAhmath12, jchavarr1, KhazarKosherFace, PronStarKiIIuminati, TheGrowingAwareness, TheSagaciousD). Dodam też dużo własnych refleksji, skojarzeń i spostrzeżeń. Zacznę od stwierdzenia, że kultowe dzieło Andy’ego i Lany (Larry’ego) Wachowskich bywa analizowane nie tylko w sposób synchromistyczny, ale także czysto hermeneutyczny. Szukanie aluzji do Biblii i mitologii nie jest bowiem niczym osobliwym. Synchromistycyzm zaczyna się wraz z wejściem na grunt masońsko-pogańsko-ezoteryczny.

Głównym bohaterem trylogii jest Thomas “Neo” Anderson. Nazwisko i pseudonim protagonisty są znaczące. Thomas/Tomasz był jednym z dwunastu apostołów. Zasłynął z tego, że nie uwierzył w zmartwychwstanie Chrystusa i wypowiedział słowa: “Nie uwierzę, dopóki nie zobaczę”. Cytat ten doskonale koresponduje z głównym wątkiem opowieści. Nazwisko “Anderson” to kontaminacja słów “andros” (“człowiek”, “mężczyzna”) i “son” (“syn”). Pseudonim “Neo” znaczy “Nowy”. A zatem główny bohater, skądinąd zbawca świata, jest Nowym Synem Człowieczym. Thomas, oddając życie za ludzkość, leży w pozycji ukrzyżowanego. Przez chwilę widać iluzję krzyża i anielskich skrzydeł. Gdy bohater umiera, inteligentna maszyna mówi: “Wykonało się” (“It is done“). Śmierć Neo, ukazana w trzeciej części cyklu, bynajmniej nie jest jedyną. W pierwszej części Anderson zostaje zastrzelony przez agenta Smitha, ale cudownie zmartwychwstaje (później zaś unosi się ku niebu. Czyżby wniebowstąpienie?). Ostatnim miastem ludzi, które zachowało się w Realnym Świecie, jest Zion/Syjon.

Neo i jego przyjaciele podróżują statkiem powietrznym “Nabuchodonozor”. Biblijny Nabuchodonozor był pogromcą królestwa Judy. Ukochana kobieta Thomasa nosi pseudonim Trinity (Trójca - jak Święta Trójca). W trylogii “Matrix” pojawia się również motyw zdrajcy. Sprzedawczykiem, istnym Judaszem, okazuje się Cypher (Lucyfer?). Filmowe imiona/pseudonimy rodem z mitów greckich: Morfeusz, Niobe, Persefona, Wyrocznia. “Neo” to anagram liczebnika “One” (“Jeden”). Pewnie dlatego, że bohater uchodzi za Wybrańca (The One). Chociaż Thomas Anderson jest figurą Chrystusa, posiada cechy everymana, czyli postaci uniwersalnej, z którą każdy może się utożsamić. Stąd już tylko jeden krok do gnostycyzmu i wiary w samozbawienie. Kolejny judeochrześcijański smaczek: w pierwszej części serii Neo zostaje nazwany “Zbawicielem” (“Savior”) i “osobistym Jezusem Chrystusem” (“personal Jesus Christ”). Trzyczęściowe dzieło Wachowskich czerpie pełnymi garściami z filozofii. Znajdziemy w nim elementy platońskie, kartezjańskie, buddyjskie, a nawet nietzscheańskie.

Przede wszystkim jest to jednak cykl kryptomasoński i kryptopogański. Tak uważają konspiracjoniści spod znaku synchromistycyzmu. Dość wspomnieć, że w trylogii występuje omawiany już motyw “kobiety w czerwieni”. Raz jest to tajemnicza pani z części pierwszej, innym razem - uwodzicielska Persefona, żona Merowinga (wypada wspomnieć, że Iluminaci są domniemanymi spadkobiercami dynastii merowińskiej). W “Matriksie” niejednokrotnie pojawia się podłoga-szachownica rodem ze świątyni wolnomularskiej. Widzimy ją choćby wtedy, gdy Neo udaje się do Morfeusza, aby zostać “oświeconym” w kwestii Matrixa. Scena, w której Anderson jest już u swojego guru, obfituje w masońskie gesty. Morfeusz prosi Thomasa o wybranie jednej z dwóch pigułek. Pierwsza z nich jest symbolem Niebieskiej Loży (Rytu York), a druga - Czerwonej Loży (Rytu Szkockiego). Kiedy Thomas budzi się w Realnym Świecie, zostaje złapany za szyję przez robota (inicjowani wolnomularze są rytualnie zmuszani do milczenia). Chwilę później robot eksponuje jedno ze swoich oczu. Wszystkowidzące Oko?

Neo zostaje odłączony od maszyny i wrzucony do wody. Ratuje go mechaniczna ręka obsługiwana przez załogę statku “Nabuchodonozor”. Bohater zostaje wyłowiony i uniesiony ku trzem światłom tworzącym trójkąt/piramidę. Oświetlają one wejście do statku. Trójka, trójkąt, piramida, światło i drzwi to symbole masońskie. Inne filmowe znaki: liczby 101 i 303. Jeśli usuniemy z nich zera, wyjdą nam wolnomularskie numery 11 i 33. Warto odnotować, że “pokój 101” stanowi aluzję do sali tortur z powieści “Rok 1984” George’a Orwella. Przypatrzmy się scenie, w której Neo i Morfeusz podłączają się do wirtualnej rzeczywistości o nazwie Construct/Konstrukt. Ciemnoskóry mistrz dwukrotnie posługuje się satanistyczną lub okultystyczną mową ciała. Staje w pozycji Baphometa, realizując układ “as above, so below” - “jak wyżej, tak niżej”. Następnie układa dłonie w kształt trójkąta lub piramidy. Później zachęca Thomasa do obejrzenia kasety video (z tyłu telewizora widnieje wielki, odwrócony trójkąt). Jeśli chodzi o Wyrocznię, ma ona w mieszkaniu zasłonę z dwugłowymi orłami.

Masoni często określają Boga mianem Wielkiego Architekta Wszechświata. W dziele Wachowskich pojawia się postać Architekta. Jest to twórca Matrixa, starszy pan z białą brodą (de facto program komputerowy). Numer 555, ukazujący się jako zielona liczba na czarnym tle, symbolizuje Hirama Abiffa, bohatera wolnomularskich legend. Pierwsza część trylogii zawiera wiele elementów uznawanych przez synchromistyków za symbole solarne. Najbardziej wyraziste z nich to: rzeźbione głowy lwów, zegar w kształcie słońca oraz złoty obraz przedstawiający trzy “słoneczniki“ (?). Nie należy również zapominać o dziwnych, słonecznych kształtach wyświetlających się na monitorach w Realnym Świecie. Gdy Thomas Anderson bije się z agentem Smithem, w tle widać graffiti “Sol” (“Słońce”). W “Reaktywacji” i “Rewolucjach” doszukano się wielu motywów przypominających Czarne Słońce. Przykład: Deus Ex Machina (Bóg z Maszyny). Niektórzy badacze twierdzą, że Czarne Słońce odnosi się do Saturna. Według jednej z teorii spiskowych, Saturn jest maszyną utrzymującą nas w wirtualnej rzeczywistości.

Rozmawiając o “ukrytych treściach” w trylogii Wachowskich, nie możemy pominąć nawiązań do kontroli umysłu. W latach ‘50 i ‘60 XX wieku Centralna Agencja Wywiadowcza (CIA) badała możliwość sterowania ludzkim mózgiem. Przedsięwzięcie, które przeszło do historii jako MK-ULTRA, zostało oficjalnie potępione przez Kongres i Prezydenta USA. Wielu konspiracjonistów wierzy, że szemrane eksperymenty wciąż są prowadzone, ale pod kryptonimem Monarch (nazwa projektu ma pochodzić od motyla monarchy). Projekt Monarch opiera się ponoć na dręczeniu małych dzieci. Ofiary, wskutek straszliwych doświadczeń, popadają w chorobę psychiczną zwaną dysocjacyjnym zaburzeniem tożsamości (DID) lub osobowością wieloraką (MPD). Dziecięca psychika ulega rozbiciu na wiele osobowości. Każda z tych osobowości zostaje później poddana intensywnemu programowaniu. Kluczowym słowem w projekcie Monarch jest “dysocjacja”. Chodzi tutaj o zjawisko psychologiczne: oddzielenie się umysłu od rzeczywistości w celu zapomnienia o traumatycznych przeżyciach.

Synchromistycy twierdzą, że temat kontroli umysłu bezustannie pojawia się w popkulturze. Zazwyczaj jest on sygnalizowany za pomocą ściśle określonych symboli. Czytelnicy, którzy pragną je poznać i zrozumieć, powinni zajrzeć do artykułu “Project Monarch: Nazi Mind Control” Rona Pattona, dylogii “The Illuminati Formula” Fritza Springmeiera i Cisco Wheeler oraz materiałów ze stron VigilantCitizen.com i Pseudoccultmedia.net. W trzyczęściowym cyklu “Matrix” pojawia się sporo motywów związanych z projektem Monarch. Stłuczone szkło, rozbite lustro, zwielokrotniona sylwetka, sobowtór, podobizna, lustrzane odbicie to symbole DID/MPD (roztrzaskanej psychiki i mnogich tożsamości). Roboty i obwody komputerowe, jakże ważne w filmach Wachowskich, często są zaliczane do tzw. triggerów (tajnych znaków umożliwiających sterowanie ofiarą poprzez indukcję hipnotyczną). Biały królik także ma związek z kontrolą umysłu. Mówi się, że dwiema baśniami, wykorzystywanymi do programowania dzieci, są “Alicja w Krainie Czarów” i “Czarnoksiężnik z Krainy Oz”.

Wróćmy do najważniejszych wydarzeń z pierwszej części trylogii. Thomas “Neo” Anderson połyka czerwoną pigułkę i zostaje zaprowadzony do pokoju komputerowego. Podchodzi do lustra, które jest tak popękane, że odbija tylko jedno z jego oczu (mamy tutaj trzy symbole: lustro, potłuczone szkło i masońskie oko). Gdy bohater pochyla głowę, lustrzany obraz się zmienia. Ukazują się dwie identyczne twarze połączone wspólnym tułowiem (metafora osobowości wielorakiej). Nagle zwierciadło ulega cudownemu scaleniu. Dwa oblicza Thomasa łączą się w jedną całość (złudzenie spójności: kontrola umysłu i DID/MPD nie są widoczne na zewnątrz). Anderson dotyka lustra i odkrywa, że szklana tafla zachowuje się jak gęsta ciecz. Odbiciem bohatera można więc manipulować, zupełnie jak umysłem ofiary projektu Monarch. Kamera pokazuje widzom Morfeusza. Mężczyzna jest filmowany w taki sposób, że jedno z jego oczu (a raczej jedno ze szkieł okularów przeciwsłonecznych) zostaje zasłonięte. Skórę Neo zalewa płynne lustro. Thomas Anderson zaczyna krzyczeć, a potem budzi się w Realnym Świecie.

Główny bohater, podłączony do maszyny za pomocą licznych przewodów, wygląda trochę jak kukiełka na sznurkach (ofiary kontroli umysłu bywają określane jako “marionetki”). Młody człowiek jest głęboko zszokowany. Równie zszokowana była tytułowa bohaterka filmu “Sybil” Josepha Sargenta, kiedy poznała prawdę o swoich traumatycznych przeżyciach i alternatywnych osobowościach. Neo przez całe życie przebywał w wirtualnej rzeczywistości. Sybil, od wczesnego dzieciństwa, zamykała się w fikcyjnych personach. On nie był świadomy, że żyje z mózgiem podłączonym do maszyny. Ona nie była świadoma, że w jej głowie istnieją liczne tożsamości i wyparte wspomnienia. Oboje egzystowali w totalnej iluzji. A może Matrix to alegoria dysocjacji?! Anderson spostrzega wielopoziomowe konstrukcje pełne żywych baterii. Na wszystkich poziomach leżą ludzie uwięzieni w czerwonych zbiornikach i podłączeni do elektronicznego molocha. Od czasu do czasu widać wyładowania elektryczne. Straszna wizja, w dodatku podobna do tego, o czym pisali Fritz Springmeier i Cisco Wheeler.

W pierwszej części “The Illuminati Formula” znajdujemy opis bazy China Lake, tj. rzekomego miejsca traumatyzacji marionetek. Autorzy donoszą: “Wielu ocalałych pamięta tysiące klatek mieszczących w sobie małe dzieci od sufitu do podłogi. Klatki były podłączone do prądu (…), toteż dzieci zamknięte w środku mogły otrzymywać do ciała przerażające elektrowstrząsy, żeby ich umysły zostały oczyszczone w celu rozszczepienia na wielorakie osobowości” [“Many survivors remember the thousands of cages housing little children from ceiling to floor. The cages were hot wired (…) so that the children who are locked inside can receive horrific electric shocks to their bodies to groom their minds to split into multiple personalities”]. Według Springmeiera i Wheeler, ofiary projektu Monarch były hipnotyzowane światłem. Miały bowiem “myśleć, że przechodzą do innego wymiaru, będąc rażonymi wysokim napięciem” [“think they are going into another dimension when they are blasted with high voltage”]. Brzmi matrixowo, nieprawdaż? Ciała podłączone do prądu i umysły oderwane od rzeczywistości… Dodajmy, że jedną z głównych barw programowania była czerwień.

Thomas “Neo” Anderson, już na statku “Nabuchodonozor”, zostaje poddany zabiegowi mającemu zregenerować jego mięśnie. Zobaczmy, jak to wygląda. W dość ciemnym pomieszczeniu, na metalowym stole, leży główny bohater, a z jego ciała wystają liczne igły. Widać różne światła, w tym świetlne punkciki. Na ekranach wyświetlają się informacje dotyczące czynności życiowych pacjenta. Czy to kolejny obraz rodem z China Lake? Fritz Springmeier i Cisco Wheeler piszą: “Stół do badań był metalowy, zimny dla ofiary, ale dobry do mycia przez asystentów. Ofiara (…) mogła zaobserwować białe kropki świecące w różnych wzorach nad drzwiami na panelu świetlnym. (…) Asystent monitorował cały scenariusz na wykresach (…). Igły były wbite w dziecko, pokój był zaciemniany, a potem rozjaśniany” [“The examining table was metal, which was cold for the victim, but easy to wash for the attendants. The victim (…) could observe white dots light up in different dot patterns over the door on a panel of lights. (…) An attendant monitored the entire scenario on charts (…). Needles were poked in the child, the room was made dark and then lit”].

Twór rodzeństwa Wachowskich uchodzi za jedno z dzieł filmowych będących przepowiedniami lub zapowiedziami zamachów 9/11. Synchromistycy odkryli, że istnieją stare filmy i kreskówki, w których pojawiają się liczby, daty, a nawet wizje dotyczące ataku na World Trade Center. Jedną z takich “proroczych” produkcji jest właśnie “Matrix”. W pierwszej części trylogii (pochodzącej z roku 1999) możemy zobaczyć paszport Neo. Data ważności tego paszportu to 11 września 2001 roku. Ta sama część cyklu zawiera wizję zniszczonych wież WTC. Mowa tutaj o scenie, w której Morfeusz pokazuje głównemu bohaterowi Realny Świat. Domniemana wróżba tragedii 9/11 znajduje się także w “Matriksie. Reaktywacji”. Produkcja miała swoją premierę w 2003 roku, ale była kręcona znacznie wcześniej. Dowodem na to jest fakt, że w filmie występuje aktorka Gloria Foster, która zmarła 29 września 2001 roku. W “Reaktywacji” pojawia się motyw wybuchającego drapacza chmur. Zdaniem licznych konspiracjonistów, wieże World Trade Center zostały wysadzone w powietrze (zobacz: “Zeitgeist” Petera Josepha).

Niejaki Rob Ager przekonuje, że pierwsza część “Matrixa” okazała się prorocza również w innych kwestiach. Według niego, film Wachowskich stanowi przepowiednię nowoczesnego autorytaryzmu. Po wydarzeniach 9/11 w Stanach Zjednoczonych drastycznie nasiliła się kontrola i inwigilacja społeczeństwa. Zniewolenie jednostki, ograniczenie prywatności, prześladowanie dysydentów, medialne manipulacje, brutalne przesłuchania, agresywna propaganda, ignorancja konformistów… To wszystko zostało zasygnalizowane już w “Matriksie”. Ager zauważa, że w dziele Wachowskich osobami walczącymi z systemem są hakerzy (odpowiednicy ruchu Anonymous?). Lider opozycji, Morfeusz, jest zaś wyzywany od terrorystów. Zdaniem Roba, reżyserzy filmu przewidzieli komputeryzację życia społecznego oraz problem ludzi spędzających większość czasu w Internecie. “Matrix” ma być apelem o odrzucenie materializmu, zachętą do zwrócenia się ku duchowości i alternatywnym stylom życia. Podsumowując: omawiana produkcja science-fiction to refleksja nad światem przełomu XX i XXI wieku.


* * * * * * * * * * * * * * * * * *
Źródła, wskazówki, wyjaśnienia
* * * * * * * * * * * * * * * * * *


Prezentacje multimedialne, z których korzystałam
podczas pracy nad powyższą analizą:

777alucard - “The Matrix Exposed!”
ALPHAandOMEGA44 - “Occult Symbolism In The Matrix”
Etappendienst - “The Matrix Decoded: Matrix Predicts WTC Destruction by Nuclear Bomb”
illuminatipuppet333 - “Saturn and Moloch Symbolism - Let’s Stop Worshipping ‘Them‘“
IyanAhmath12 - “Symbolism: The Matrix Decoded”
jchavarr1 - “Christian Symbolism in The Matrix 1 of 3”
jchavarr1 - “Christian Symbolism in The Matrix part 2 of 3”
jchavarr1 - “Christian Symbolism in The Matrix part 3 of 3”
KhazarKosherFace - „Black Sun Worship - Saturn Occult Science 101”
PronStarKiIIuminati - „Illuminati & Pre-9/11 Subliminals and Symbolism in Movies (Re-edit)”
TheGrowingAwareness - “The Matrix Scene .. Hidden parts revealed”
TheSagaciousD - “’The Matrix’ analysis by Rob Ager (pt.1 of 2)”
TheSagaciousD - “’The Matrix’ analysis by Rob Ager (pt.2 of 2)”
[wymienione filmiki znajdują się w portalu YouTube.com]

Dyskusje ze strony SynchromysticismForum.com:

Sheep No More - “The Matrix” (dział “Synchromysticism general”)
shawnsparxx - “The Woman In The Red Dress” (ten sam dział)

Publikacje z bloga HollywoodSubliminals.wordpress.com, poświęcone wszystkim trzem częściom “Matrixa”, są bardzo liczne i rozsiane po różnych kategoriach. Poszukiwanie tych materiałów należy rozpocząć od wejścia na podstrony:

/?s=matrix&x=0&y=0
/franchise/the-Matrix/
/tag/the-matrix/
/tag/the-wachowskis/

Amatorskiego serialu “The Arrivals” (którego autorami są Noreagaaa i Achernahr) proszę szukać w serwisach WakeUpProject.com i YouTube.com.

Książki/artykuły na temat projektu Monarch:

Fritz Springmeier, Cisco Wheeler - “The Illuminati Formula Used To Create An Undetectable Total Mind Controlled Slave”
Fritz Springmeier, Cisco Wheeler - “Deeper Insights Into The Illuminati Formula”
Cathy O’Brien, Mark Phillips - “Trance-Formation of America”
Brice Taylor - “Thanks For The Memories”
Ron Patton - “Project Monarch: Nazi Mind Control” (w: Brice Taylor - “Thanks For The Memories”)

O kontroli umysłu można też poczytać na stronach VigilantCitizen.com i Pseudoccultmedia.net. Informacje dotyczące historycznego projektu MK-ULTRA znajdują się w polskiej i angielskiej Wikipedii.

Czytelnicy, którzy zainteresowali się fenomenem synchromistycyzmu, mogą zajrzeć do moich tekstów o tematyce teoretycznospiskowej: “Kontrola umysłu - prawda czy teoria spiskowa?”, “Wiwisekcja Alice’a Coopera. Chrześcijanin, satanista, mormon czy mason?”, “Na tropie diabła. Tajemnice Black Sabbath”, “Saturn - planeta Szatana? Mroczne konotacje i teorie spiskowe”, “Dziwne teorie Davida Icke’a”, “Illuminati i Dajjal. Konspiracjonizm muzułmański w ’The Arrivals’”. Tym, którzy chcieliby wiedzieć więcej o DID/MPD i filmie “Sybil”, polecam mój artykuł “Krótka recenzja filmowa. ‘Sybil’ Josepha Sargenta”.

Jeśli chodzi o film dokumentalny “Zeitgeist” Petera Josepha, jest to produkcja intrygująca, ale uznawana niekiedy za masońską propagandówkę. Warto mieć to na uwadze.

Podstawowe informacje na temat trylogii “Matrix” można znaleźć w serwisach Pl.wikipedia.org, En.wikipedia.org i Filmweb.pl. Do źródeł religijnych, mitologicznych i filozoficznych (wzmiankowanych w mojej analizie synchromistyczno-hermeneutycznej) proszę dotrzeć samodzielnie.


Natalia Julia Nowak,
19-26 grudnia 2013 r.

26 grudnia 2013   Dodaj komentarz
Film   Ciekawostka   Inne   masoneria   illuminati   wolnomularstwo   synchromistycyzm   synchromysticism  

Illuminati i Dajjal. Konspiracjonizm muzułmański...

Alternatywa dla alternatywy

Teoriami spiskowymi zainteresowałam się w 2010 roku. Najpierw zwróciłam uwagę na dramatyczne ostrzeżenia dotyczące zbliżającego się chipowania ludzi (motyw “znamienia Bestii“). Później zaciekawiły mnie pogłoski oscylujące wokół Nowego Porządku Świata, Rządu Światowego, projektu Blue Beam i uchwały Codex Alimentarius. W końcu, zainspirowana przekładem pewnego artykułu, zaczęłam szukać informacji na temat kontroli umysłu i ciemnej strony show-biznesu. Tak trafiłam na amatorski film dokumentalny “Illuminati: The Music Industry Exposed” autorstwa młodego muzułmanina Farhana Khana. Seans “Illuminati…” (a następnie “Illuminated” tego samego twórcy) uważam za faktyczny moment rozpoczęcia się mojej przygody z teoriami spiskowymi.

Obecnie wiem, że Khan - jako islamski konspiracjonista - nie jest żadnym oryginałem, tylko przedstawicielem całkiem sporej społeczności. Jego produkcje mają zaś charakter wtórny (zwłaszcza w stosunku do serii “The Arrivals”, o której pragnę dziś opowiedzieć). Muzułmańscy teoretycy spiskowi jawią mi się jako “alternatywa dla alternatywy“. Znajdują się poza głównym nurtem konspiracjonizmu, ale prezentują arcyciekawe treści i wnoszą dużo do spiskowej teorii dziejów. Na czym polega ich sekret? Otóż na tym, że patrzą na świat z innej perspektywy niż chrześcijanie, ateiści czy ezoterycy. Islamscy teoretycy spiskowi, jako reprezentanci egzotycznej kultury, dostrzegają rzeczy, na które inni konspiracjoniści nie zwracają uwagi. Przede wszystkim, przełamują europo- i amerykanocentryzm.


Osiem godzin eschatologii

“The Arrivals” to ośmiogodzinny, amatorski film dokumentalny (lub, jak kto woli, serial, składający się z 50 odcinków, intro i outro) przygotowany przez Internautów o pseudonimach Noreagaaa i Achernahr. Autorzy pracowali nad nim od 1 czerwca do 7 listopada 2008 roku. Dziełko powstało w ramach szerszej inicjatywy “Wake Up Project” (Wakeupproject.com). Jest ono również kontynuacją twórczości takich autorów, jak Freedomtou czy Abdullah Hashem (Hashemsfilms). Tytuł produkcji pochodzi od angielskiego wyrazu “arrival” - “przybycie”, “przyjście”, “przylot”, “przyjazd” (litera “s” na końcu rzeczownika wskazuje na liczbę mnogą).

Noreagaaa i Achernahr opisują swój twór następująco: “Ta seria będzie badać przybycie Antychrysta Dajjala, Imama al-Mahdiego oraz Powtórne Przyjście Chrystusa” (“This Series will Investigate the Arrivals of the Antichrist Dajjal, Imam al-Mahdi, and The Second Coming of the Christ”). Szczęka opada, czyż nie? Z serią “The Arrivals” jest maleńki problem. Jak autorzy sami zauważyli, odcinki dziełka od czasu do czasu znikają z serwisu YouTube, lecz później są ponownie publikowane przez użytkowników. Jeśli ktoś chce obejrzeć/skompletować całość, może mieć z tym nie lada kłopot. Nigdy nie wiadomo, czy się czegoś nie pominie.


W sprawie niedomówień

Streszczenie, które prezentuję poniżej, nie jest pełne. I to nie tylko dlatego, że mogłam przegapić któryś z odcinków produkcji. Dokładne opisanie czegoś tak długiego, jak “The Arrivals”, zajęłoby mi zbyt dużo czasu i miejsca. To, co napisałam, już teraz wydaje mi się obszerne. A przecież skoncentrowałam się na kwestiach najistotniejszych, bez zbędnego zagłębiania się w szczegóły! Co do opisów filmów Farhana Khana, można je znaleźć w moich artykułach z 2010 roku (“Farhan Khan i Zakon Iluminatów”, “Farhan Khan i Masońska Islamofobia”. Obie publikacje są ogólnodostępne w Internecie). No dobrze, oto streszczenie “The Arrivals”. Życzę przyjemnej lektury i przepraszam za niedopowiedzenia (tudzież za inne problemy, jeśli takowe wystąpią)!


NOREAGAAA & ACHERNAHR - “THE ARRIVALS”

STRESZCZENIE

Stare, muzułmańskie źródło (Sahih Bukhari cytujący Mahometa) podaje, że na Ziemię przybędzie kiedyś Dajjal. Zapowiadany osobnik, którego można utożsamić z chrześcijańskim Antychrystem, będzie miał tylko jedno oko. Istnieje grupa, która od tysięcy lat przygotowuje się na przybycie Dajjala. Ślady jej działalności prowadzą do starożytnego Egiptu, Babilonu i cywilizacji Majów. Są również obecne we współczesnym świecie. Zauważmy, że jesteśmy otoczeni symbolami piramid, trójkątów, szachownic, odwróconych krzyży i pojedynczych oczu. O co tutaj chodzi? Czy to jakiś spisek? Twórcy “The Arrivals” znają odpowiedzi na te pytania. Według świętej księgi islamu, Iblis (Szatan) próbuje zwodzić ludzi na manowce. W naszym świecie trwa nieustanna walka dobra ze złem. Musimy wiedzieć, co się dzieje wokół nas i przekazywać tę wiedzę innym. Świadomość stanowi bowiem klucz do ocalenia i wolności. Słudzy Iblisa posługują się magią/kabałą, nawiązują do króla Salomona oraz czerpią z tradycji egipskiej i babilońskiej. Kiedyś postępowali tak templariusze, a dziś - masoni i Iluminaci. Wolnomularze budują satanistyczną dyktaturę: Nowy Porządek Świata (New World Order). Można zatem powiedzieć, że islamskie proroctwo spełnia się na naszych oczach.

Wiadomo, że ten, kto chce zapanować nad światem, musi zapewnić sobie “rząd dusz”. Iluminaci czynią to za pośrednictwem mediów i popkultury. Manipulacja, propaganda, reklama, przekazy subliminalne, erotyczne podteksty, wciskanie pustej rozrywki, odwracanie uwagi od istotnych spraw, zastępowanie użytecznej wiedzy bezwartościową papką - oto masowa kontrola umysłu! Przed ogłupianiem społeczeństwa ostrzegali George Carlin i David Icke. Wolnomularze są tym bardziej perfidni, że uderzają w młode pokolenie, utrudniając mu prawidłowy rozwój psychiczny, seksualny i intelektualny. Kolejną nikczemnością jest - według autorów “The Arrivals” - robienie z Arabów i muzułmanów kozła ofiarnego. Na wymienione grupy ciągle zrzuca się winę za kłopoty Zachodu. Niestety, Noreagaaa i Achernahr sami nie są wolni od etnicznych i religijnych uprzedzeń. Podkreślają bowiem, że wielu masonów i propagandzistów ma żydowskie pochodzenie i/lub syjonistyczne poglądy. Twórcy filmu sugerują, że skoro właścicielami mediów są Żydzi, to negatywny wizerunek Arabów nie powinien nikogo dziwić (patrz: konflikt żydowsko-arabski). Naturalnie, jest to tylko teoria spiskowa. A autorzy “The Arrivals” (jako strona zaangażowana) nie są obiektywni.

Noreagaaa i Achernahr lubią jednak chrześcijan. Cytują fragment Apokalipsy Świętego Jana. Pokazują widzom brytyjski herb i demaskują jego sekretne znaczenie (biblijną symbolikę Antychrysta). Twórcy “The Arrivals” przekonują, że znaki Antychrysta/Dajjala są obecne nie tylko w Wielkiej Brytanii, ale także w USA, Kanadzie i Australii. Nie brakuje ich na opakowaniach rozmaitych produktów. W przestrzeni publicznej stale pojawiają się również: Gwiazdy Dawida i symbol Skull & Bones. Wszystkie instytucje polityczne, biznesowe, syjonistyczne i masońskie są od siebie uzależnione, a ich jedność wyraża się właśnie we wspólnej ikonografii. Iluminaci, od czasów starożytnych, wznoszą budowle, których okultystyczne właściwości mają wpływać na ludzkie życie. Wiara w świętą geometrię wcale nie wymarła, wszak nadal buduje się piramidy i obeliski. Te konstrukcje, przywołujące negatywną energię, wytwarzają atmosferę odpowiednią dla Antychrysta/Dajjala. Siła geometrii przyczynia się do intensyfikacji wszelkich niegodziwości, jakie mają miejsce w masońskich budynkach (chodzi głównie o rytuały okultystyczne). A co z pozytywną energią będącą przeciwwagą dla wolnomularskich zaklęć? To proste: emitują ją meczety, kościoły i synagogi.

Zakon Iluminatów stanowi realne zagrożenie dla społeczeństwa. W pełni kontroluje on Stany Zjednoczone, ponieważ jest ich założycielem. Wyznawcy islamu, chrześcijaństwa i judaizmu (oprócz syjonistów) powinni się zjednoczyć przeciwko wspólnemu wrogowi. Noreagaaa i Achernahr zachwycają się tym, że Koran jest wiecznie aktualny, a występująca w nim postać faraona może być utożsamiana z różnymi osobistościami. Na przykład z królową brytyjską, którą otaczają symbole starożytnego Egiptu. Czyżby Windsorowie byli potomkami faraonów i rządzili światem od tysięcy lat? Podobizny egipskich władców i bogów, piramidy, obeliski, sfinksy spotykamy w wielu zakątkach świata. Czy to może być przypadek? Dlaczego Dubaj, wypełniony egipskimi motywami, jest również pełen znaków masońskich? Twórcy “The Arrivals” stawiają sprawę jasno: żyjemy w świecie opanowanym przez popleczników Antychrysta/Dajjala. Musimy jednoznacznie określić swój stosunek do problemu. Noreagaaa i Achernahr wybrali jasną stronę mocy. Nie są jednak pierwszymi muzułmańskimi pogromcami Illuminati. Wyprzedził ich Abdullah Hashem, młody dokumentalista, który pojawił się nawet w mainstreamowej telewizji. Człowiek ten ma już status legendy i ojca rewolucji.

Autorzy “The Arrivals” dostrzegają paralelę między własną działalnością a misją Morfeusza z trylogii “Matrix”. Chcą bowiem otworzyć ludziom oczy, pokazać im prawdę o dzisiejszym świecie. Czym jest New World Order? Takim Matrixem, który nas otacza, chociaż nie uświadamiamy sobie jego istnienia. Obejmuje on wszystkie dziedziny życia i zniewala nasze umysły. Kim jest Dajjal? Osobnikiem przekonującym, że świat doczesny jest “jedynym, w którym warto żyć”. Kto promuje materializm, konsumpcjonizm, hedonizm i bezrefleksyjność? Oczywiście, Illuminati. Ta sama klika, która posługuje się symbolem jednego oka (Dajjal ma być jednooki). Ważną agendę NWO stanowi przemysł rozrywkowy. Jego składniki to m.in. bałwochwalczy kult idoli, fascynacja mrokiem, pochwała grzechu i zepsucia, symbolika pogańska, wolnomularska, satanistyczna, okultystyczna i kabalistyczna. W mediach często pojawia się motyw kobiety w czerwieni. Powinniśmy, zgodnie z radą Morfeusza, wystrzegać się takich pań, a raczej uosabianych przez nie pokus (rozpusty, sławy, bogactwa). Nie możemy żyć w świecie iluzji tworzonym przez środki masowego przekazu. Gwiazdy są bowiem sztucznie kreowane, a hollywoodzkie filmy ukazują zniekształcony obraz rzeczywistości.

Z badań naukowych wynika, że w amerykańskiej kinematografii dominuje niekorzystny wizerunek Arabów. Niestety, wpływa to na opinię publiczną, która łatwiej akceptuje politykę Stanów Zjednoczonych wobec Bliskiego Wschodu. Taki stan rzeczy sprzyja również syjonistom (nie mylić ze zwykłymi, porządnymi Żydami!). Antyarabskie i antyislamskie treści sączą się ponadto z serwisów informacyjnych. Ludność arabską i wyznawców islamu ukazuje się jako terrorystów, dzikusów, sadystów itp. Nie mówi się, że zdecydowana większość z nich żyje, myśli i pracuje normalnie. Media nie pokazują kochających się rodzin, roześmianych dziewcząt ani bujnego życia kulturalnego. Zawsze prezentują ekstremizm, fanatyzm i patologię. Co w tym jest najdziwniejsze? To, że Arabowie i muzułmanie, opluwani po 11 września 2001 roku, prawdopodobnie są niewinni. Wiele wskazuje na to, że zamach na World Trade Center był dziełem Illuminati i władz USA. Aaron Russo twierdzi, że Nick Rockefeller - jedenaście miesięcy przed zamachem - zapowiedział wydarzenie, które w konsekwencji doprowadzi do najazdu na Afganistan i Irak. Takich poszlak jest znacznie więcej (donoszą o nich różne źródła). A Osama bin Laden może być fikcyjną postacią graną przez Tima Osmana.

Noreagaaa i Achernahr ubolewają nad faktem, że Stany Zjednoczone uchodzą za symbol wolności, demokracji i humanitaryzmu, a czynią rzeczy przeczące tym wartościom. Działania zbrojne w Afganistanie, Iraku, Libanie i Palestynie wiążą się przecież ze śmiercią i cierpieniem niewinnych ludzi. Co gorsza, wiele państw europejskich wspiera zbrodniczą politykę USA. Są one jednak w mniejszości. Większość krajów świata nie ma zaufania do Ameryki. Także wielu obywateli amerykańskich nie aprobuje decyzji swoich dygnitarzy. Polityka Stanów Zjednoczonych to po prostu NWO i syjonizm. Z innej beczki: Iluminaci ciągle karmią nas opowieściami o Niezidentyfikowanych Obiektach Latających. W rzeczywistości, większość spotkań z UFO i kosmitami to spotkania z zaawansowaną technologią militarną (amerykańską, ale częściowo opartą na odkryciach nazistów). Wolnomularstwo chce, byśmy wierzyli, że grozi nam niebezpieczeństwo z Kosmosu. Jeśli w to uwierzymy, będziemy skłonni zaakceptować Nowy Porządek Świata jako formę mobilizacji i obrony. Amerykański rząd dysponuje wynalazkami, o jakich zwykłym obywatelom nawet się nie śniło. Zna też nowoczesne metody prania mózgu i kontroli umysłu.

Twórcy “The Arrivals” są dumni z tego, że zdołali “obudzić” wielu widzów. Czują się jednak prześladowani przez system, gdyż YouTube konsekwentnie usuwa ich dzieła. Tak czy owak, zapewniają, że będą działać dalej. Noreagaaa i Achernahr podsumowują swoje ustalenia i przypominają, że toczy się wojna o wolność całej ludzkości. Cytują rzekomą wypowiedź jednego z Rockefellerów, z której wynika, że Lucyfer jest bogiem Iluminatów. Doszukują się elementów satanistycznych w popkulturze i prezentują zdjęcia znanych ludzi wykonujących gest “diabelskie rogi”. Analizują mapę Waszyngtonu, znajdując na niej pentagram i masońską sowę. Przekonują, że New World Order jest antyreligijny, więc trzeba go atakować z pozycji religijnych (ateizm na niego nie podziała). Apelują do widzów, żeby ratowali swoje dusze. Wyjaśniają islamskie pojęcia “dunya” (doczesność) i “akhira” (wieczność). Martwią się, że ludzie tak bardzo inwestują w swoje ciała. Operacje plastyczne, makijaże, fryzury, nadmierny retusz zdjęć, moda na wynaturzone piękno… A co z dbałością o wnętrze? Stajemy się robotami: sztucznymi i bezdusznymi. Nie idźmy tą drogą. Myślmy, dyskutujmy, zdobywajmy i weryfikujmy wiedzę. Elita usypia naszą czujność, a my musimy zachować trzeźwość umysłową.

Odłączyliśmy się od Matrixa, więc przyjrzyjmy się realności. Pomysł Nowego Porządku Świata nie pochodzi od istot ludzkich. Wpływowe osobistości, które budują NWO, sprzedały swoje dusze w zamian za władzę i majątek. Iluminaci są narzędziami w rękach Jednookiego Oszusta (Dajjala/Antychrysta). To autentyczny byt. Zawsze wybiera on państwo będące światowym liderem. Najpierw była to Wielka Brytania. Gdy przekazała ona pałeczkę Stanom Zjednoczonym, to właśnie USA stały się siedzibą Dajjala. Teraz wszystko wskazuje na to, że Stany Zjednoczone przekazują pałeczkę Izraelowi. A więc Izrael jest nową ojczyzną Jednookiego Oszusta. Dajjal pragnie kontrolować globalny system finansowy. Jego słudzy mają mu to umożliwić, likwidując tradycyjne pieniądze i zastępując je wirtualną walutą (koncepcja rejestrowanych transakcji dokonywanych za pomocą podskórnego chipa). Gdy wszystkie cele zostaną osiągnięte, Jednooki Oszust zmaterializuje się i przejmie władzę nad światem. Nie będzie to jednak koniec historii. Ostateczne zwycięstwo przypadnie dobrym ludziom podążającym za Imamem al-Mahdim i powtórnie przybyłym Jezusem. Zaraz, zaraz… Czy wśród światowych przywódców nie ma wyznawców islamu, chrześcijaństwa i judaizmu?

Na pierwszy rzut oka, wydaje się, że Iluminaci są przedstawicielami głównych religii monoteistycznych. Nie dajmy się jednak zwieść pozorom. Wiarą, wyznawaną przez naszych oprawców, jest satanizm lucyferiański. Dowód: nagranie Alexa Jonesa zarejestrowane potajemnie w Bohemian Grove. Pokazuje ono, że najważniejsze persony świata gromadzą się w wyznaczonym miejscu, żeby składać ofiary ogromnej, kamiennej sowie. Kult diabła jest tym, co łączy tajne bractwa w jedną czarnoksięską sieć. Nie dziwmy się, że nasze otoczenie jest przepełnione szatańskimi i masońskimi motywami. To nasi decydenci skrupulatnie oznaczyli swój teren. Przyjrzyjmy się pomnikowi Jerzego Waszyngtona. Czyż ojciec niepodległych Stanów Zjednoczonych nie został wyrzeźbiony w pozycji Baphometa? Typową cechą satanistów jest świętowstręt, który prowadzi do wyśmiewania religii, krzewienia antyteizmu i usuwania elementów sakralnych z przestrzeni publicznej. Islam, chrześcijaństwo i judaizm próbuje się także niszczyć od wewnątrz (poprzez podstawionych prowokatorów czyniących okropieństwa w imię Jedynego Boga). Iluminaci od wieków zawierają pakty z istotami nazywanymi w różnych wspólnotach “dżinami”, “demonami” lub “upadłymi aniołami”.

Byty, o których mowa, są na Ziemi niesamowicie aktywne. Świadczą o tym rozmaite przekazy kulturowe. Niebieski dżin (geniusz) pojawia się w kreskówkach o Aladynie. Istoty z piekła rodem przekazują globalnej wierchuszce tajemną wiedzę (“Illuminati” znaczy “Oświeceni”). Autorzy “The Arrivals” sądzą, że politeistyczni bogowie są tożsami z tymi nadprzyrodzonymi bytami. Bóstwa egipskie, sumeryjskie, majańskie, greckie i indyjskie to właśnie dżiny. Jest nawet malowidło, które przedstawia małego Krishnę jako niebieskiego chłopca na podłodze-szachownicy. Aktualnie sporą popularnością cieszy się wiara w obcych: Szaraków, Reptilian i innych. Lecz to znowu te same byty. Noreagaaa i Achernahr dokonują muzułmańskiego wyznania wiary. Oświadczają, że nie ma boga poza Allahem. Zapewniają jednak, że jest to ten sam Bóg, o którym rozprawiali Jezus i Mojżesz. Nie wszystkie dżiny są niegodziwe. Z tymi, które faktycznie mają złą wolę, kontaktują się wolnomularze poprzez skomplikowane obrzędy. Dżiny żyją w innym wymiarze. Dostają się na Ziemię przez “gwiezdne bramy”. Masońska podłoga-szachownica symbolizuje podróże międzywymiarowe, dlatego umieszczono ją w filmie “Matrix” (patrz: klatka schodowa w bloku Morfeusza).

Co do symbolu dwóch kolumn, jedna z nich ma oznaczać światło (świat ludzi), a druga ciemność (świat dżinów). Materialna rzeczywistość przeplata się z niematerialną, tak jak biel na szachownicy przeplata się z czernią. Teraz już wiadomo, dlaczego standardowym wyposażeniem lóż masońskich są kolumny i podłogi-szachownice. Demony przechodzą między kolumnami tworzącymi rodzaj bramy. Krwawy rytuał umożliwia otwarcie wrót. Ulubioną bronią Szatana jest oszukiwanie ludzi, wmawianie im bzdur dotyczących duchowości, wieczności, natury i nauki. Iblis podrzucił społeczeństwu ateizm, islamofobię, ufologię, scjentologię, mormonizm i teorię ewolucji. Iluminaci propagują te zjawiska, ale się z nimi nie zgadzają. Dla nich wiarygodna i wartościowa jest kabała (źródło wiedzy o liczbach i kształtach). Czy to jest to, w co warto wierzyć? Według twórców “The Arrivals”, nie. Trzeba wierzyć w Boga, gdyż stworzył on doskonały Wszechświat oraz wspaniałą przyrodę ożywioną i nieożywioną. Urokliwe zakątki, cudaczne zwierzęta, niezwykłe rośliny… Ten, kto szuka prawdy, odnajdzie ją w naturze. Wielkość przyrody świadczy o wielkości Allaha. OK, ale skąd ucisk, przemoc i niesprawiedliwość? Stąd, że człowiek otrzymał wolność wyboru.

Iluminaci, chcąc powstrzymać pobożną opozycję, zajadle walczą z islamem, chrześcijaństwem i judaizmem. Walka ta opiera się na ateizacji społeczeństwa, promowaniu darwinizmu, sekularyzmu i libertynizmu. Rozpowszechniana jest również teoria dotycząca interwencji kosmitów w życie na Ziemi. Tego typu przekonania pochodzą od diabła. Noreagaaa i Achernahr utrzymują, że główne religie monoteistyczne są atakowane, bo przekazują prawdę i chronią przed tyranią władców. Islam, chrześcijaństwo i judaizm to właściwie jedno. Owszem, różnią się szczegółami, ale to już wina ludzi, a nie Boga. Szkoda, że monoteiści nie chcą się zjednoczyć. Przy jerozolimskim meczecie Al-Aksa prowadzone są podejrzane wykopy. Czy ich celem jest odnalezienie skarbu Salomona (magicznej księgi zarekwirowanej poddanym)? Nie, bo znaleźli go templariusze, poprzednicy wolnomularzy. Wykopy mają doprowadzić do zniszczenia meczetu, ponieważ zajmuje on miejsce Świątyni Salomona, która była wzorem dla lóż masońskich. Mamy III wojnę światową, tym razem religijną. Na razie walczą ze sobą zwolennicy Mahometa, Chrystusa i Mojżesza. Ale to jeszcze nie jest prawdziwa wojna. Realny konflikt będzie się toczył między “rodem faraonów” a “rodem proroków“.

Jeśli chodzi o chrześcijaństwo, zostało ono mocno zinfiltrowane przez Illuminati. Z filmu “Zeitgeist” Petera Josepha dowiadujemy się, że oficjalna biografia Jezusa opiera się na historii egipskiego boga Horusa. Ów, walcząc z Setem, stracił jedno oko. Jak można było utożsamić Jezusa z Horusem?! Autorzy “The Arrivals” przypuszczają, że chodziło tu o “przygotowanie świata na akceptację jednookiego Dajjala jako prawdziwego Mesjasza”. Jezus był autentycznym prorokiem, ale jego dzieje kompletnie przeinaczono. Nawet film “Zeitgeist” to w dużej mierze dezinformacja. Prawdy o Chrystusie należy szukać w Koranie. Z drugiej strony, niedziela to faktycznie święto boga słońca. Chrześcijanie są oszukiwani, muszą czcić Dajjala podszywającego się pod Jezusa. Oko Opatrzności niczym się nie różni od Wszystkowidzącego Oka (Oka Horusa). Skąd te problemy? Stąd, że wiarę w Chrystusa rozpropagowali Rzymianie i Żydzi. Te same narody, które przyczyniły się do jego śmierci. Rzymianie stworzyli wyznanie katolickie, a Żydzi - ideologię syjonistyczną. Watykan i Izrael realizują wspólne cele. Noreagaaa i Achernahr proszą widzów, żeby się nie obrażali, bo przecież jest tylko jeden Bóg. Wyznawcy islamu, chrześcijaństwa i judaizmu powinni ze sobą współpracować.

Twórcy “The Arrivals” prezentują odbiorcom historię i główne założenia religii muzułmańskiej. Opowiadają im o Koranie, Mahomecie i Malcolmie X (człowieku, który poprawnie zrozumiał pokojowe przesłanie islamu, ale został zabity przez agresywnych islamistów). Islam, podobnie jak chrześcijaństwo, bywa obiektem manipulacji i przeinaczeń. Mahomet, na łożu śmierci, prosił o traktowanie kobiet “z dobrocią i szacunkiem”. Niestety, nie wszyscy muzułmanie stosują się do tej zasady. Kolejna sprawa: losy potomków Proroka pozostają dla wielu muzułmanów nieznane. A tak się składa, że ich dzieje były dramatyczne. Jedenastu z nich zamordowano, a dwunasty, Imam al-Mahdi, ma dopiero nadejść. Noreagaaa i Achernahr wierzą, że Mahdi stoczy walkę z Illuminati i Dajjalem. Autorzy “The Arrivals” nie pochwalają konfliktu między sunnitami a szyitami. Uważają się za muzułmanów bezwyznaniowych (i wcale nie sieją szyickiej ani sufickiej propagandy!). Wracając do głównego wątku: kim są Iluminaci? Otóż jest to rodzina, która od czasów staroegipskich rządzi naszą planetą. Czystość krwi stanowi dla niej świętość. Członkowie rodu Iluminatów mają dostęp do szczególnie naenergetyzowanych punktów Ziemi. Mogą więc “przekraczać bariery wymiarowe”.

Iluminaci są zatwardziałymi okultystami. To, że stoją ponad prawem, umożliwia im bezkarne odprawianie obrzędów. Naginanie czasoprzestrzeni - za pomocą świętej geometrii - nie jest dla nich trudnością. Wielki rytuał, jakim był zamach na World Trade Center, miał pogrążyć Ziemię w negatywnej energii. Wieże WTC przypominały masoński symbol dwóch kolumn, a razem z budynkiem nr 7 imitowały Świątynię Salomona i piramidy w Gizie. Między drapaczami chmur stała rzeźba The Sphere. Autor zaczął ją tworzyć w Bawarii (kolebce Zakonu Iluminatów). Sama rzeźba symbolizowała islamską Kaabę. Iluminaci wierzą w Boga i Szatana, ale wybierają tego drugiego, bo obiecuje im mądrość i wyzwolenie. Członkowie tej sitwy lubią także astrologię i numerologię. Liczby i fakty, związane z nowojorską tragedią, pokrywają się z tajemnymi naukami. Spójrzmy na ród Bushów (krewnych Aleistera Crowleya). George W. Bush, w dniu zamachu na World Trade Center, był prezydentem USA. Dokładnie 11 lat wcześniej jego ojciec, również prezydent, opowiedział publicznie o “wielkiej idei New World Order”. Masoni uwielbiają jedenastkę. A zniszczenie dwóch wież i The Sphere (symbolu Kaaby) było zapowiadane w popkulturze na długo przed 11 września 2001 roku.

Czym odznacza się prawdziwa Kaaba? Otóż stoi ona w najbardziej naenergetyzowanym miejscu na Ziemi. Linie energii, krzyżujące się w tym punkcie Mekki, dają niewiarygodną moc. Energia obraca się w tym samym kierunku, w którym muzułmanie krążą wokół Kaaby. Okrążanie świętego obiektu uwalnia człowieka od ograniczeń czasoprzestrzeni. No dobrze, ale dlaczego Iluminaci dokonali zamachu na WTC, The Sphere i Pentagon? Z czterech powodów: żeby rzucić wyzwanie Bogu, żeby zainscenizować zniszczenie Kaaby, żeby wpłynąć na globalną politykę i żeby stworzyć “jedną z najmroczniejszych gwiezdnych bram na Ziemi”. Dwie wieże nawiązywały do dwóch masońskich kolumn oznaczających bramę (“gate”). Pentagon przypomina zaś satanistyczną pięcioramienną gwiazdę (“star”). Star + gate = stargate (gwiezdna brama). Wypada odnotować, że Iluminaci stale atakują ludzkie czakry. Jeśli chcemy być zdrowi ciałem, duchem i umysłem, musimy odpowiednio postępować ze swoim układem rozrodczym, żołądkiem, sercem, gardłem i głową. Noreagaaa i Achernahr udzielają kilku islamskich porad dotyczących dbania o samego siebie. Tymczasem wróg pragnie, byśmy byli chorzy, zestresowani, zgorzkniali, zdegenerowani i zaniedbani duchowo.

Światowy kryzys gospodarczy to pierwszy krok do ustanowienia nowego systemu ekonomicznego opartego na chipach RFID. Zauważmy, że już teraz posługujemy się elektronicznymi pieniędzmi. Niektórzy w ogóle nie dotykają tego, co zarobili. Nasza ekonomiczna rzeczywistość jest rzeczywistością wirtualną (Matrix). Wyzwólmy się wreszcie spod panowania maszyn. Komputery i inne urządzenia odgrywają zbyt dużą rolę w naszym życiu. Żyjmy naturalnie, miłujmy przyrodę, wykorzystujmy odnawialne źródła energii. Ale miejmy oczy otwarte. Wiemy już o NWO, Illuminati i Dajjalu. Na szczęście, wkrótce nadejdzie Imam al-Mahdi, który “przygotuje świat na powrót naszego prawdziwego Mesjasza” (Chrystusa). Ród faraonów to nie wszystko. Jest jeszcze ród Abrahama. Prorok ten miał dwóch synów: Izaaka i Ismaela. Z linii Izaaka wywodził się Jezus, a z linii Ismaela - Mahomet. Mahdi będzie spokrewniony z Mahometem i Jezusem, gdyż jego ojciec będzie pochodził od Ismaela, a matka od Izaaka. Prawi ludzie, zjednoczeni przez Imama al-Mahdiego, ruszą do walki z siłami ciemności. Przygotowujmy się na te wydarzenia, ale unikajmy ekstremizmu, bo przegapimy Mahdiego i Powtórne Przyjście Chrystusa. Ekstremizm zaślepia!

Te dwie postaci, Imam i Jezus, zadadzą klęskę Dajjalowi, a pomogą im w tym umiarkowani wyznawcy islamu, chrześcijaństwa i judaizmu. Iluminaci jeszcze nie wiedzą, że są skazani na porażkę, toteż nieprzerwanie budują swój Nowy Porządek Świata. A jaki jest cel “The Arrivals”? Noreagaaa i Achernahr wyjaśniają: chodzi o przebudzenie jak największej liczby ludzi i poprowadzenie ich właściwą drogą. Autorzy filmu ostrzegają przed różnego rodzaju dezinformatorami, manipulatorami i szarlatanami, takimi jak choćby Zecharia Sitchin. Nie dajmy się uwikłać w New Age, fanatyzm religijny i konsumpcyjno-hedonistyczny styl życia. Są to bowiem miraże mające nam przysłaniać prawdę o świecie, człowieku i Bogu. Nie pozwalajmy sobie na łatwowierność, bądźmy krytyczni wobec polityków i papiestwa. Zaglądajmy do Koranu, Biblii i Tory. Czytajmy znaki czasu, a tych jest naprawdę wiele. Na naszych oczach dokonują się przecież trzy przybycia (arrivals): Dajjala, Mahdiego i Chrystusa. To jest sedno sprawy. O to chodzi w “The Arrivals”. Obok nas dzieją się rzeczy doniosłe, a my musimy się do nich ustosunkować. Bóg Mahometa, Jezusa i Mojżesza niebawem zatryumfuje. Iluminaci nie mają żadnych szans. Dajjal już przegrał. Racja jest po naszej stronie.

KONIEC STRESZCZENIA


Recenzenckim (nie masońskim!) okiem


Produkcja “The Arrivals” robi na widzu ogromne wrażenie. Jej autorzy prezentują osobliwe przekonania, ale czynią to w sposób niezwykle uargumentowany. Wizja świata, proponowana przez autorów, jest nietypowa, ale spójna. Skojarzenie Illuminati z Dajjalem (chociaż zaczerpnięte z innych źródeł) wydaje mi się wręcz mistrzowskie. To naprawdę ciekawe, że koncepcja popularna wśród teoretyków spiskowych ma swoją analogię w islamskich tekstach religijnych. Myślę, że powinni o tym wspominać także konspiracjoniści spoza kręgu muzułmańskiego. Noreagaaa i Achernahr są osobami bardzo charyzmatycznymi: piszą umiejętnie i przekonująco. Owszem, można im zarzucić populizm i demagogię (wszak schlebiają masom i przyganiają elitom). Nie oznacza to jednak, że są pozbawieni charakteru.

Jeśli dobrze przyjrzymy się ich poglądom, dostrzeżemy w nich pewną stanowczość. Ale jest to stanowczość wyrażana łagodnie, kulturalnie, dyplomatycznie, z poszanowaniem odmiennych postaw, wyborów i zachowań. U twórców “The Arrivals” równoważą się dwie cechy: pobożność i humanizm. Noreagaaa i Achernahr wyraźnie podkreślają, że nie chcą się angażować w spory religijne (ani z innowiercami, ani z muzułmanami). Uważają, że liczy się “wspólny grunt”, a szczegóły nie mają większego znaczenia. Odcinanie się zarówno od szyizmu, jak i od sunnizmu jest jednym z przejawów programowej niepokorności: wolnomyślicielstwa, indywidualizmu, nonkonformizmu, sceptycyzmu wobec zastanego świata. Może to także świadczyć o młodzieńczym idealizmie (buncie? naiwności? nieżyciowości?).

Produkcja “The Arrivals” została zmontowana m.in. z fragmentów filmów dokumentalnych i fabularnych, programów telewizyjnych, wywiadów, przemówień, koncertów, piosenek, zdjęć, obrazków oraz materiałów przygotowanych samodzielnie (np. nagrań z dalekich podróży). Nie jest to wyłącznie dziełko o charakterze teoretycznospiskowym. Noreagaaa i Achernahr często uprawiają publicystykę, komentują aktualne problemy polityczne, społeczne i obyczajowe. Niezłym (aczkolwiek odrobinę banalnym) pomysłem wydaje mi się nawiązanie do trylogii “Matrix”. Autorzy wykorzystują popularne motywy, a wiadomo, że widzowie chętniej identyfikują się z tym, co już znają i kochają. Jeśli chodzi o estetykę, nie jest tragicznie, ale lepiej prezentuje się film “Illuminati: The Music Industry Exposed” Farhana Khana.

“The Arrivals” to twór anglojęzyczny, lecz zawierający pojedyncze wstawki z języka arabskiego. Przykładem może być hybrydyczny komunikat: “To be continued inshallah” (“Ciąg dalszy nastąpi, jeśli Bóg pozwoli”). Noreagaaa i Achernahr piszą w taki sposób, jakby zakładali, że znaczną część odbiorców będą stanowiły osoby niewyznające islamu. Gdy wprowadzają pojęcia teologiczne, tłumaczą je na język angielski i wyjaśniają ich znaczenie. Tym, co rzuca się w oczy, jest wymieszanie terminologii islamskiej z chrześcijańską. Czarny charakter, przed którym przestrzegają autorzy, jest na przemian “Dajjalem” i “Antychrystem“. Twórcy “The Arrivals” wiedzą, że pojęcia zaczerpnięte z chrześcijaństwa są dla Europejczyków/Amerykanów bardziej zrozumiałe niż terminy muzułmańskie. Wolą zatem pisać o “Bogu” i “Szatanie” niż o “Allahu” i “Iblisie”.

Noreagaaa i Achernahr walczą z negatywnymi stereotypami dotyczącymi Arabów i muzułmanów. Sami również dają się poznać jako ludzie bystrzy, otwarci, wyedukowani, zdolni do dyskusji i współpracy. Z drugiej strony, nie ukrywają oni swoich konserwatywnych poglądów (np. niezadowolenia z powodu upadku dobrych obyczajów). Chwilami zachowują się bardzo stereotypowo, zwłaszcza wtedy, gdy krytykują USA i Izrael. Często posługują się słowem “syjonizm“. Nie odważyłabym się jednak oskarżyć ich o antysemityzm. Autorzy “The Arrivals” powtarzają, że nie mają nic przeciwko narodowości żydowskiej i religii judaistycznej. Przeszkadza im jedynie polityka izraelska i ideologia syjonistyczna. Co do chrześcijaństwa, dwaj młodzieńcy szanują tę wiarę, ale nie ufają Kościołowi rzymskokatolickiemu.

Dziełko “The Arrivals” bywa nisko oceniane przez znawców (i wyznawców) islamu. Serwis WikiIslam podaje, że o produkcji nieżyczliwie wypowiedzieli się uczeni muzułmańscy: Tariq Preston i Sulaiman Kindi. Twórcom filmu zarzuca się dowolne interpretowanie świętych pism. Według WikiIslam, Noreagaaa i Achernahr są hipokrytami, bo pozują na prawowiernych muzułmanów, a zajmują się rzeczami zabronionymi (spiskami). Poza tym, ostrzegają przed Dajjalem, zapominając, że Jednooki Oszust może demoralizować ludzi poprzez muzykę (w produkcji “The Arrivals” nieustannie słychać utwory muzyczne). Redaktor WikiIslam twierdzi, że dwaj konspiracjoniści mają problem psychologiczny. Nie mogą uwierzyć w to, że muzułmanie dokonali zamachu na World Trade Center, więc zrzucają winę na inne grupy. Ot, mechanizm obronny.


Islamska Arizona Wilder?

Dziękuję i gratuluję wszystkim, którzy zdołali przebrnąć przez niniejszy artykuł (tak jak ja zdołałam przebrnąć przed ośmiogodzinne “The Arrivals”). Ufam, że udało mi się udowodnić, iż muzułmański konspiracjonizm to zjawisko niesamowicie interesujące (i wcale nie gorsze od tego, co nazywam w myślach “głównym nurtem konspiracjonizmu”). Ci, którzy chcą poszerzyć swoją wiedzę, mogą samodzielnie przeszukać serwisy Google i YouTube. Najlepiej kierować się słowami kluczowymi “Illuminati” i “Dajjal”. Polecam prezentację multimedialną “How to Recognize the Antichrist Dajjal In The Media” (“Jak rozpoznać Antychrysta Dajjala w mediach”) zamieszczoną przez użytkownika Nebulous1982.

Zachęcam również do obejrzenia materiału “Jinn speaks about Illuminati, Dajjal, Anti-Christ, False-Messiah” - “Dżin mówi o Illuminati, Dajjalu, Antychryście, Fałszywym Mesjaszu” (YouTube, KUzZ911). To ostatnie video ukazuje wywiad islamskiego duchownego z tajemniczą kobietą w czarnym nikabie. Zostaje ona przedstawiona jako osoba opętana przez złego ducha. Początkowo dialog dotyczy spraw religijnych, które mogą zainteresować chyba tylko muzułmanów i miłośników religioznawstwa. Ale później rozmowa zbacza na niebezpieczne tory. Kobieta (a raczej demon Zouzoula przemawiający jej ustami) niespodziewanie porusza temat Illuminati. Wyznaje, że Iluminatami są prezydenci i królowie, także z krajów arabskich. Odprawiają oni krwawe rytuały, np. składają ofiary z niemowląt.

Członkowie Illuminati służą dżinom i Iblisowi. Jakby tego było mało, przygotowują się na przybycie syna diabła. Duchowny pyta: “O kim mówisz?”. Kobieta/demon odpowiada: “O Dajjalu”. Intrygujące, prawda? Warto podkreślić, że muzułmanka nawiązuje do Illuminati sama z siebie. Odbywa się to na zasadzie “uderz w stół, a nożyce się odezwą”. Co to ma być? Choroba? Oszustwo? Prowokacja? Prawdziwe opętanie? Przedawkowanie “The Arrivals”? A może znajomość ponurych faktów? Bohaterka nagrania przypomina mi Arizonę Wilder, skromną amerykańską pielęgniarkę, która opowiadała Davidowi Icke’owi o światowych przywódcach zamieniających się w Reptilian i spożywających ludzkie mięso. Wilder nie uchodziła jednak za opętaną, tylko za byłą ofiarę kontroli umysłu (projektu Monarch).


Natalia Julia Nowak
20-27 listopada 2013 r.

28 listopada 2013   Dodaj komentarz
Ciekawostka   Społeczeństwo   Inne   islam   illuminati   dajjal  

Dziwne teorie Davida Icke’a

Muzyczne motto:

“Boże, zachowaj królową,
faszystowski reżim. (…)
Boże, zachowaj królową,
ona nie jest istotą ludzką”


Sex Pistols - “God Save The Queen”
(tłum. Natalia Julia Nowak)





Światem rządzą gady

W kwietniu 2013 roku ukazał się artykuł, który niejednego racjonalistę mógłby wprawić w osłupienie. Publikacja, zamieszczona w serwisie internetowym TVN24, nosi tytuł “Jaszczuro-ludzie rządzą światem? Amerykanie w to wierzą”. Prezentuje ona wyniki badań przeprowadzonych przez ośrodek Public Policy Polling z Karoliny Północnej. “12,5 miliona Amerykanów wierzy, że światem rządzi grupa zmiennokształtnych jaszczuro-ludzi” - brzmi pierwsze zdanie tekstu. Z dalszej części artykułu można się dowiedzieć, że 28% ankietowanych podziela pogląd o istnieniu “tajemniczej elity” dążącej do wprowadzenia globalnej dyktatury. 15% badanych posądza władze federalne USA o “kontrolowanie umysłów wyborców poprzez specjalne sygnały nadawane w telewizji”. Publikacja “Jaszczuro-ludzie…“ zawiera także dane dotyczące wiary Amerykanów w katastrofę statku kosmicznego w Roswell (1/5 ankietowanych) i w spisek związany ze śmiercią Johna Fitzgeralda Kennedy’ego (ponad połowa ankietowanych). Oczywiście, nie są to wszystkie statystyki zawarte w omawianym tekście. Podałam tylko kilka przykładów świadczących o popularności teorii spiskowych.


Najeźdźcy z Kosmosu

Kim są “jaszczuro-ludzie” wymienieni w tytule przytoczonego artykułu? Przekonamy się o tym, kiedy zdobędziemy wiedzę na temat poglądów rozpowszechnianych przez Davida Icke’a. Życie i twórczość tego nietuzinkowego Anglika opisuje Victor Orwellsky w tekście “David Icke i spiskowe teorie dziejów” (StrefaTajemnic.onet.pl). Icke, urodzony w roku 1952, realizował się początkowo jako bramkarz, ale musiał porzucić karierę piłkarską ze względu na problemy zdrowotne. Jako miłośnik sportu, został wyspecjalizowanym dziennikarzem telewizyjnym. Później David zainteresował się New Age i Partią Zielonych. W 1991 roku, po podróży do Peru i doznanym tam olśnieniu, zaczął głosić kontrowersyjne tezy. “Według Icke’a (…) świat jest coraz bardziej kontrolowany przez Zakon Iluminatów, w którym skupionych jest 13 dynastii pozaziemskiego pochodzenia” - donosi Orwellsky. Iluminaci, w tym członkowie rodu Windsorów, reprezentują ponoć “gadziopodobną rasę Reptilian”. Zmieniają oni swoją postać i prowadzą eksperymenty genetyczne. 300 tysięcy lat temu wyhodowali pierwszego człowieka. Reptilianie przybyli na naszą planetę z gwiazdozbioru Smoka.


“Największy sekret”

David Icke napisał m.in. książkę “The Biggest Secret”, która w 2013 roku ukazała się w polskim przekładzie jako “Największy sekret”. Co ciekawe, wydawcą tłumaczenia jest oficyna o wdzięcznej nazwie Illuminatio. Fragment polskojęzycznej wersji publikacji znajduje się w serwisie StrefaTajemnic.onet.pl (szukaj: “Gady u władzy?”). Icke wspomina w nim o “tuzinach różnych osób, które (…) widziały ludzi transformujących się w gady i z powrotem w istoty ludzkie”. Twierdzi, że do spotkania z Reptilianinem przyznaje się Cathy O’Brien: rzekoma ofiara kontroli umysłu, autorka książki “Trance-Formation of America” (napisanej razem z Markiem Phillipsem). Podobno owym Reptilianinem był George Bush senior. Zdaniem Icke’a, powołującego się na O’Brien, hollywoodzkie filmy o UFO służą do manipulowania opinią publiczną i mają związek z akcją programowania umysłów. David pisze, że elita Reptilian, znana jako Draco, jest biała i posiada skrzydła (najważniejsi Jaszczuroludzie mają “stożkowe rogi pośrodku czoła“). Przedstawiciele innych klas są bezskrzydli, a ich barwa jest zielona lub brązowa. Icke wspomina też o łuskach, szponach i pionowych źrenicach.


Skandalista podbija Polskę!

Wypada odnotować, że “ustalenia” Davida Icke’a cieszą się coraz większą popularnością, także w naszej Ojczyźnie. Polska strona internetowa, nazwana na cześć angielskiego pisarza, jest bardzo rozbudowana i często aktualizowana. Działające przy niej forum dyskusyjne posiada 2502 użytkowników, 10007 tematów i 152488 postów (stan z 5 listopada 2013 roku, godz. 11:15). W serwisie YouTube, na profilu Niezależnej Telewizji NTV, zamieszczono 47-minutowy odcinek programu “UFO? Oni już tu są!” poświęcony książce “Największy sekret”. Rozmówcą gospodarza, Janusza Zagórskiego, jest Krzysztof Rogala, administrator portalu DavidIcke.pl. Z dialogu wynika, że wiele osób, prowadzących takie same badania jak Icke, uzyskało podobne lub identyczne wyniki. Część tez Icke’a, uznawanych niegdyś za niewiarygodne, otrzymuje dziś potwierdzenie w mainstreamowych mediach. Każdy, kto ma taką chęć, może zweryfikować teorie Davida. Icke zostaje przedstawiony jako zdolny kompilator, który wyciągnął średnią z odkryć innych badaczy, dodał własne spostrzeżenia i sformułował ostateczne wnioski. Twórca “The Biggest…” jest spadkobiercą Danikena i innych pseudonaukowców.


Publicznie i prywatnie

Przeciętnemu zjadaczowi chleba koncepcje Davida Icke’a mogą się wydawać dziwne, śmieszne lub szalone. Ale… kim jest sam Icke? Co to za człowiek? Jaki styl życia prowadzi? Odpowiedzi na te pytania zawiera film dokumentalny “David Icke: Was He Right?” - “David Icke: Czy miał rację?” Normana Hulla. Polski przekład produkcji opracowała ekipa strony DavidIcke.pl. Dzieło ukazuje oficjalne i nieoficjalne oblicze Davida. Poznajemy człowieka, który swego czasu wywołał sensację i stał się obiektem nieustannych kpin. Głoszone przez niego poglądy zaszkodziły również jego dzieciom, którym zaczęli dokuczać rówieśnicy. Książki Icke’a, początkowo lekceważone, są dziś tłumaczone na obce języki. Sam autor jeździ po świecie i przemawia do tysięcy ludzi. Przyczyna tego zwrotu akcji? Spełnienie się wielu prognoz Davida. Pisarz jest nie tylko osobą publiczną, ale także kochającym mężem i ojcem. Chociaż rozwiódł się z pierwszą żoną, nadal uważa ją za swoją bliską przyjaciółkę i współpracowniczkę. David wierzy, że stereotypy związane z instytucją małżeństwa to schematy ograniczające ludzkie myślenie i postępowanie. Mimo to, rodzina jest dla niego bardzo ważna.


Strzelanie sobie w stopę

Myliłby się ten, kto by powiedział, że przekonania Icke’a (zwłaszcza w kwestiach kosmologiczno-duchowych) są w pełni aprobowane przez innych konspiracjonistów. Na krytyczne słowa dotyczące Davida zdobył się Kent Daniel Bentkowski, czyli teoretyk spiskowy piszący pod pseudonimem Kentroversy. W wywiadzie, dostępnym na stronie Magia.gildia.pl, Bentkowski stwierdza: “David Icke jest jedną z tych osób, które (…) same strzelają sobie w stopę, głosząc teorie zabijające ich wiarygodność. (…) Jego teoria o Jaszczurach podważa znaczenie 97 procent prawdziwie wartościowych informacji, które dostarcza. (…) Jego główny świadek, kobieta Arizona Wilder, została zdemaskowana i okazało się, że nie jest wiarygodna. (…) W ten sposób (…) sam na złotej tacy dostarczył argumentów swoim krytykom, którzy teraz mogą ignorować wszystko, co mówi”. Dużo w tym prawdy. Gdy Icke rozprawia o manipulacjach medialnych, odwodzeniu uczniów od samodzielnego myślenia i tego typu zjawiskach, wydaje się niezwykle mądrym i rozsądnym człowiekiem. Lecz gdy porusza temat Reptilian, burzy całe dobre wrażenie, jakie zrobił na odbiorcy.


Londyn - stolica Reptilian

Podobne refleksje towarzyszyły mi podczas oglądania filmu “Revelations of a Mother Goddess” - “Rewelacje Bogini Matki” Davida Icke’a (polskie napisy: Łukasz i Krzysztof). Produkcja jest dodatkiem do angielskiego wydania “The Biggest Secret”. Na początku materiału widzimy tętniące życiem City of London. Później naszym oczom ukazuje się Icke, który mówi, że znajduje się w “epicentrum globalnego systemu finansowego” i “centrum globalnej sieci tajnych stowarzyszeń”. David opowiada o trzynastu rodach, które - używając różnych nazwisk i krzyżując się między sobą - rządzą ludzkością od tysięcy lat. Potem omawia takie zagadnienia, jak kontrola umysłu, satanistyczne rytuały, niewygodne fakty historyczne, prawidłowości ekonomiczne, znaczenie różnych symboli czy polityka polegająca na tworzeniu i rozwiązywaniu problemów. Wygłasza poglądy antyglobalistyczne i antymilitarystyczne. Wreszcie oznajmia, że w centrum wszystkich kultur świata znajdują się gady, głównie węże i smoki. Ziemię opanowali bowiem Reptilianie, którzy zmieniają swoją postać, przełączając się na inne częstotliwości. Do gadziej rasy należą Windsorowie. Grozi nam globalny faszyzm.


Zwierzenia pani Wilder

W dalszej części “Revelations…” mamy wywiad z Arizoną Wilder, skromną Amerykanką, pielęgniarką położniczą (osobą pytającą jest Icke). Kobieta twierdzi, że pod koniec lat ’80 w jej życiu zaczęło się dziać coś dziwnego. Uzmysłowiła sobie, że ma w pamięci mnóstwo niewytłumaczalnych luk. Potem zaczęły do niej powracać wyparte wspomnienia i świadomość własnej kondycji psychicznej. Arizona jest przekonana, że praktycznie od urodzenia była ofiarą kontroli umysłu. Poddawano ją traumie w celu wywołania dysocjacyjnego zaburzenia tożsamości (osobowości wielorakiej). Następnie programowano ją na Boginię Matkę, kapłankę odprawiającą satanistyczne rytuały. Uczestnicy tych rytuałów, członkowie globalnej elity, zamieniali się w Reptilian i dokonywali aktów kanibalizmu. Wilder opowiada o księżnej Dianie, która nie zginęła wskutek nieszczęśliwego wypadku, tylko została zamordowana ku czci bogini Diany. Zdradza też, że Iluminaci mają swojego wodza, Markiza de Liberaux, który przyjął imię Pindar (Fallus Smoka). Wiele mrocznych ceremonii odbywa się w belgijskim pałacu Chateau des Amerois. Jest to siedziba niejakiej Matki Ciemności.


Duchowe przebudzenie

W materiale video “Globalne Duchowe Przebudzenie Ludzkości”, przetłumaczonym na język polski przez Mikołaja Rozbickiego, David Icke rozprawia o współczesnym świecie. Mówi, że społeczeństwo jest coraz bardziej zniewalane przez garstkę despotów, ale ma jeszcze szansę na odzyskanie wolności. Ludzie zaczynają bowiem otwierać oczy na niegodziwość i zakłamanie władców świata. Pierwsze symptomy przebudzenia stały się widoczne po zamachach na WTC i wojnie w Iraku, kiedy to obywatele przestali ufać politykom i dziennikarzom. Globalna elita, chcąc zatrzymać tę mentalną rewolucję, zwiększa ilość chemii w pożywieniu i pogłębia zanieczyszczenie środowiska. Cel: utrudnić ludziom myślenie. David przekonuje, że gdybyśmy chcieli, moglibyśmy obalić obecną tyranię, albowiem mamy przewagę liczebną. Ale wróg dąży do depopulacji Ziemi. Szczepionki mają osłabiać ludzki układ immunologiczny. Sztuczne tworzenie wirusów, wykańczanie staruszków, rozbijanie wspólnot, niszczenie różnorodności, propaganda, manipulacja, eugenika - oto kolejne wyzwania XXI wieku. Kto za tym wszystkim stoi? Reptilianie, dla których ciała Iluminatów są żywymi pojazdami.


Wywiad z Davidem

Icke udzielił kiedyś wywiadu Kerry Lynn Cassidy i Billowi Ryanowi, dziennikarskiemu duetowi działającemu pod szyldem Project Camelot. Przełożeniem materiału na język polski zajęła się redakcja portalu DavidIcke.pl. Pisarz, odpowiadając na pytanie Kerry, deklaruje, że nie dysponuje siecią informatorów. Przyznaje jednak, że w czasach, gdy był dziennikarzem sportowym i rzecznikiem Partii Zielonych, doświadczył wielu paranormalnych zjawisk, takich jak wyczuwanie czyjejś obecności czy napływanie obcych myśli do głowy. David, jako człowiek nieufny wobec religii i nauki, zaczął się widywać z medium. Podczas jednego ze spotkań tajemnicza istota wywróżyła mu sławę i wielkie odkrycia. Icke zaczął pisać książki o charakterze ezoterycznym i przypłacił to utratą posady w BBC. Poczuł jednak, że musi podążać obraną drogą. Od tej pory ciągle trafia na osoby, lektury i dokumenty poszerzające jego wiedzę oraz prowadzące go do zdumiewających wniosków. Autor stara się wspinać na coraz wyższe poziomy świadomości. Wie jednak, że wymaga to odrzucenia utartych schematów myślowych. David, będąc już uodpornionym na drwiny, nie boi się negatywnych reakcji publiczności.


Oceniać? Nie oceniać?

Wiele osób, czytając o pisarzu i jego przekonaniach, będzie skłonnych twierdzić, że Icke jest chory psychicznie. Rzeczywiście, niektóre z jego “przeżyć” pokrywają się z opisami objawów chorobowych. Nie mamy jednak prawa nazywać go człowiekiem chorym, bo nie poddaliśmy go badaniom psychiatrycznym i nie mamy dostępu do jego kartoteki zdrowia. To tak jak z ludźmi podejrzanymi o przestępstwo: “Nie wolno wypowiadać w prasie opinii co do rozstrzygnięcia w postępowaniu sądowym przed wydaniem orzeczenia w I instancji” (źródło: ustawa “Prawo prasowe”, artykuł 13). Możemy oceniać twórczość i poglądy Davida, ale nie jego osobę i kondycję psychiczną. Jeśli uważamy, że teorie Icke’a są szalone, musimy wziąć pod uwagę fakt, iż nie są to wyłącznie jego teorie. Po pierwsze: jak zauważyli Zagórski i Rogala, Anglik nie wymyślił tych wszystkich tez, tylko oparł się na dorobku innych twórców i wzbogacił go o własne spostrzeżenia. Po drugie: badania przeprowadzone przez Public Policy Polling dowodzą, że przekonania Davida podziela masa ludzi. 12,5 miliona Amerykanów deklaruje wiarę w Reptilian. Pamiętajmy, że Icke ma zwolenników nie tylko w Stanach Zjednoczonych.


Charakterystyka światopoglądu

Spróbujmy się zastanowić, jaki, tak naprawdę, jest światopogląd Davida Icke’a. Brytyjski autor jawi się jako człowiek liberalny i przywiązany do wartości demokratycznych: wolności, równości, braterstwa. Nie sprawia wrażenia kogoś przesadnie tradycyjnego. Odrzuca istniejące systemy religijne, a także militaryzm, wojskowość, statolatrię i (chyba) patriotyzm. Icke jest indywidualistą. Wierzy, że każda jednostka ma prawo żyć i myśleć po swojemu. Jego poglądy są zdecydowanie antyglobalistyczne. Pisarz uważa, że globalizacja to z jednej strony postępująca centralizacja władzy na świecie, a z drugiej - proces zabijający kulturową różnorodność naszej planety. David woli to, co naturalne, od tego, co sztucznie wytworzone przez człowieka (stąd sprzeciw wobec szczepionek i GMO). Myślę, że w jego mentalności da się wyczuć wpływy Partii Zielonych, ugrupowania kojarzonego z lewicującymi ekologami. Ale Icke ma też coś wspólnego z konserwatystami. Bardzo nieufnie podchodzi do reform wprowadzanych przez rządy i organizacje międzynarodowe, nie waha się mówić o tym, co w jego odczuciu zmieniło się na niekorzyść. Istotną rolę w życiu Davida odgrywają: ezoteryka, ufologia, parapsychologia.


Moim skromnym zdaniem

Gdyby ktoś mnie spytał, jaka jest moja prywatna opinia na temat Icke’a, odpowiedziałabym, że jego poglądy można podzielić na “mądre” i “głupie”. Do “mądrych” poglądów zaliczyłabym nieufność wobec przekazów medialnych, reklamowych i propagandowych, umiłowanie samodzielnego myślenia, otwartość umysłową, demokratyzm, antyglobalizm oraz sprzeciw wobec instytucji masońskich i paramasońskich (które działają w sposób nie do końca jawny, a chcą wywierać wpływ na życie publiczne). Do “głupich” poglądów zaliczyłabym cały wątek reptiliańsko-nadprzyrodzony. David Icke nie ukrywa, że jego metodologia badawcza w dużej mierze opiera się na irracjonalnych przesłankach. Trudno jednak nie docenić faktu, że Anglik ukazuje ludziom nieprawidłowości występujące w świecie mediów, polityki, biznesu, religii i oświaty.

Jak już wspomniałam, zgadzam się z tym, co powiedział Kent Daniel Bentkowski (Kentroversy). Część tego, co głosi David, brzmi naprawdę rozsądnie. Niestety, pisarz sam podważa swoją wiarygodność, opowiadając o Jaszczuroludziach, pozaziemskim pochodzeniu ludzkości itp. Icke powinien być słuchany, ale tylko przez tych, którzy potrafią oddzielić ziarno od plew. Krytycyzm i sceptycyzm są bardzo ważne, co potwierdza sam pisarz. Ostateczny wniosek? Nie należy ani przekreślać, ani idealizować Davida. Trzeba po prostu wiedzieć, gdzie się kończy prezentacja weryfikowalnych faktów, a zaczyna opis rzeczy przyjmowanych “na wiarę”. Jeśli mamy jakieś wątpliwości, zawsze możemy poszukać innych źródeł informacji. Nie powinniśmy być fanatykami, zwłaszcza w tak kontrowersyjnych kwestiach, jak te, o których rozprawia Icke.


Natalia Julia Nowak,
1-5 listopada 2013 r.

05 listopada 2013   Dodaj komentarz
Ciekawostka   ufo   masoneria   illuminati   david icke   reptilianie   reptilians   reptilianin   ufologia  
Njnowak | Blogi