• Grupa PINO
  • Prv.pl
  • Patrz.pl
  • Jpg.pl
  • Blogi.pl
  • Slajdzik.pl
  • Tujest.pl
  • Moblo.pl
  • Jak.pl
  • Logowanie
  • Rejestracja

No hope, no fear. Nie ma nadziei, nie ma strachu

Natalia Julia Nowak :-) Przyszłam na świat 19 lutego 1991 r. w Starachowicach. Jestem absolwentką Uniwersytetu Jana Kochanowskiego w Kielcach (Dziennikarstwo i Komunikacja Społeczna, studia licencjackie), zdobyłam absolutorium na Uniwersytecie Warszawskim (Socjologia Stosowana i Antropologia Społeczna, studia magisterskie). Posiadam dyplom higienistki stomatologicznej (ukończyłam Centrum Edukacji Zawodowej w Skarżysku-Kamiennej). Opiekuję się śliczną suczką grzywacza chińskiego, której pełne imię brzmi WERA Exotic World FCI. Zapraszam serdecznie na moje blogi: njnowak.blogspot.com njnowak.wordpress.com njnowak.tumblr.com njnowak.altervista.org

Kategorie postów

  • Ciekawostka (5)
  • Film (29)
  • Historia (22)
  • Inne (11)
  • Muzyka (8)
  • Polityka (12)
  • Społeczeństwo (24)

Strony

  • Strona główna

Linki

  • Natalia Julia Nowak
    • N.J. Nowak - BlogSpot
    • N.J. Nowak - LiveJournal
    • N.J. Nowak - Tumblr
    • N.J. Nowak - Wordpress

Kategoria

Inne

< 1 2 >

Z.J. Rumel. Poeta, komendant Okręgu Wołyń...

Muzyczne motto:

„Bóg mnie natchnął poezją
i świat lepszy widziałem,
choć w ludziach był niepokój
i problemy nabrzmiałe.
Wierzyłem mocno
w lepszą stronę ludzkiej natury.
Za wiarę tę przyszło mi wkrótce
cierpieć nieludzkie tortury”


Dariusz Grzybkowski,
„Spowiedź Zygmunta Rumla” (frag.)
[Youtube.com/user/KlubGPostrow]



Zygmunt Jan Rumel przyszedł na świat 22 lutego 1915 r. w rosyjskim Piotrogrodzie (Petersburgu). Był poetą i publicystą zanurzonym po uszy w polskiej tradycji romantycznej. Tworzył liryki trudne w odbiorze, naszpikowane środkami stylistycznymi i doszlifowane pod względem formy. W swojej wysoce zmetaforyzowanej, melodyjnej poezji sławił Kresy Wschodnie RP jako obszar wielokulturowy i urzekający krajobrazowo. Skąd się tam wziął? Dlaczego właściwie zaczął układać wiersze? Odpowiedzią na te pytania jest rodzinna historia autora. Otóż ojciec Rumla – Władysław, inżynier rolnictwa – był zasłużonym uczestnikiem wojny polsko-bolszewickiej. Za bohaterską postawę w roku 1920 otrzymał Order Virtuti Militari i osadę wojskową pod Wiśniowcem na Wołyniu. Tam, w powiecie krzemienieckim, spędził więc swoją młodość utalentowany Zygmunt. Piękno „małej ojczyzny” i jej kulturowa specyfika poruszały w chłopcu jakąś nieznaną strunę. A ponieważ matka Zygmunta, Janina z Tymińskich (pseud. „Liliana”), pisała i publikowała wiersze[1], wrażliwy syn wkrótce zaczął robić to samo.

ZJR miał zaszczyt uczęszczać do słynnego Liceum Krzemienieckiego, zwanego szumnie Atenami Wołyńskimi. Instytucja ta została założona w 1805 r. przez Tadeusza Czackiego i Hugona Kołłątaja (funkcjonowała wówczas pod nazwą Gimnazjum Wołyńskiego). Celem rzeczonej placówki było edukowanie przyszłej inteligencji. Dziewiętnastowieczna szkoła została wprawdzie zamknięta przez carat w ramach represji za powstanie listopadowe, ale odrodziła się w roku 1920 dzięki stosownemu rozkazowi Józefa Piłsudskiego. Ucząc się w tak niezwykłym liceum, Zygmunt Jan Rumel zdołał rozwinąć skrzydła w wielu różnych dziedzinach. Co go interesowało? Po pierwsze: pisanie (nasz bohater zamieszczał swoją twórczość – poetycką i publicystyczną – w szkolnym czasopiśmie „Nasz Widnokrąg”). Po drugie: aktorstwo (był gwiazdą licealnego teatru, publicznie recytował własne utwory). Po trzecie: sport (uprawiał boks i grał w szkolnej reprezentacji hokejowej). Po czwarte: społecznikostwo (angażował się w działalność na rzecz regionu wołyńskiego). Jakby tego było mało, chłopak należał do harcerstwa.


„Nie będę dziś sobą,
nie będę mądry i ludzki…
Wpatrzę się w polne niebo,
w płócienne, lniane obłoki.

Wystarczy mi świerszcz w koniczynie,
koncertujący pod liściem
i te badyle niczyje
w niebo sterczące kiścią.

Nie będę o niczym myślał,
ani niczego żałował…
…jarzębinowy wisior
smutek rumieńcem zachowa.

A potem – potem gdzieś w rowie
wargi przytulę do ziemi…
…wszystkie swe bóle wypowiem
…wrosnę zielonym korzeniem”


Z.J. Rumel, 1934 – „Pole”
[cyt. za: Nawolyniu.pl/wiersze]



Aktywizm społeczny wydawał się pochłaniać Rumla szczególnie mocno. Tę cechę prawdopodobnie również odziedziczył po rodzicach. Oboje byli bowiem pozytywistami (matka jeszcze w czasach panieńskich ukończyła kurs przedszkolanek, żeby nieść oświatę najmłodszym mieszkańcom polskich ziem). Tym, co „opętało” Zygmunta, była miłość do Ukraińców, marzenie o uczynieniu ich świadomymi współgospodarzami Wołynia. ZJR był zafascynowany wielokulturowością Kresów Wschodnich. Podobało mu się, że zamieszkiwany przez niego obszar jest prawdziwą mozaiką etniczno-religijną. W swoich artykułach podkreślał, że Kresy są miejscem szczególnym, gdyż właśnie tutaj przebiega granica między cywilizacją łacińską a cywilizacją bizantyjską. To na Kresach, a nie w Utopii, stoją obok siebie kościoły, cerkwie, meczety i synagogi. Zygmunt był czystej krwi Polakiem, ale wykształcił w sobie niemal polsko-ukraińską tożsamość narodową („dwie Matki-Ojczyzny”). Biegle władał językiem ukraińskim, chętnie zawierał przyjaźnie z Ukraińcami. Szanował także Żydów, zwalczał zjawisko antysemityzmu.

Za kolejny czynnik, który uwarunkował postawę Rumla, uznaje się fakt, że w latach szkolnych poeta mieszkał na stancji w wyjątkowym dworku. Otóż dworek ten był ongiś domem najbliższej rodziny Juliusza Słowackiego, a obecnie jest siedzibą muzeum poświęconego temu wieszczowi narodowemu. Wpływy Słowackiego, jak również Norwida, są w twórczości ZJR doskonale widoczne. Zygmunt był jednak poetą międzywojnia i II wojny światowej, dlatego w jego wierszach można też wyczuć „klimaty” będące skutkiem obcowania z poezją bardziej współczesną (skamandryci, Staff, Leśmian, Liebert). Po zdaniu matury w 1935 r. Rumel wyjechał do stolicy Polski, żeby rozpocząć studia polonistyczne na Uniwersytecie Warszawskim. Mimo wielkomiejskiego stylu życia nie zapomniał o swojej wołyńskiej przeszłości. Natychmiast wstąpił do działającego na uczelni Zrzeszenia Byłych Wychowanków Liceum Krzemienieckiego. Klub ten stawiał na integrację młodych Kresowian poprzez organizowanie wspólnych ognisk i wycieczek. W tamtym czasie ZJR kolegował się m.in. z Krystyną Krahelską – „warszawską syrenką”[2].


„Jak wonne sosnowe drzewo
pojone żywicy więźbą
wystrzela ku niebu słowo
wiersza zieloną gałęzią…

Rośnie – wspaniałe, bujne,
do mózgu korzeniem wsparte,
pod kory brunatną runią
sącząc żywicy prawdę…

Złotokłującym igliwiem
liter opiewa błękit…
Leśnie, puszyście kwili,
jak ptak chwycony do ręki…

Aż z lasu żywicznych stronic
siekiery podstępnym ciosem
czytelniku – wytniesz
najpiękniejszą z moich sosen”


Z.J. Rumel, 1937 – „Słowo”
[cyt. za: Nawolyniu.pl/wiersze]



Zygmunt Jan Rumel spędzał na Kresach Wschodnich każde swoje studenckie wakacje. Chociaż pochodził z warstwy inteligenckiej, a nie chłopskiej, udzielał się w Wołyńskim Związku Młodzieży Wiejskiej, czyli w postępowej organizacji ruchu ludowego. Cechą charakterystyczną tego stowarzyszenia był jego polsko-ukraiński skład osobowy. Młodzi ludowcy stawiali sobie za cel walkę z cywilizacyjnym zacofaniem Wołynia. Chcieli, żeby ich region rozwijał się kulturowo i ekonomicznie. Postulowali budowę społeczności lokalnej, w której Polacy i Ukraińcy będą ze sobą zgodnie współpracować, zachowując wprawdzie swoją odmienność, ale korzystając z równych praw i obowiązków. Dzięki takim ludziom, jak Rumel, Wołyński Związek Młodzieży Wiejskiej utrzymywał ścisły kontakt ze Zrzeszeniem Byłych Wychowanków Liceum Krzemienieckiego. Pozycja ZJR w Zrzeszeniu (do którego też należał) musiała być dość silna, albowiem uczyniono go redaktorem naczelnym czasopisma „Droga Pracy”. Periodyk ten był dodatkiem do „Życia Krzemienieckiego”, a jednocześnie oficjalnym organem prasowym ZBWLK.

Będąc na Kresach, nasz bohater nie marnował ani jednej chwili. Starał się być tak aktywny, jak to tylko możliwe. Przychodził na zebrania kół wiejskich, brał udział w różnorakich wydarzeniach lokalnych (np. próbował swoich sił w konkursach czytelniczych). Niestrudzenie wykładał na Uniwersytecie Ludowym w Różynie – edukował prostych mieszkańców Wołynia, którzy dotychczas nie mieli dostępu do wiedzy na poziomie akademickim. Kierownikiem rzeczonej placówki był znany polityk-ludowiec Kazimierz Banach, z którym później Zygmunt Jan Rumel współpracował w ramach konspiracji niepodległościowej. Co ciekawe, zajęcia na UL prowadziła również matka poety, Janina. Ona akurat uczyła Wołynian plastyki. Mimo napiętego harmonogramu ZJR zawsze znajdował czas, żeby pomagać Antoniemu Hermaszewskiemu, prezesowi Wołyńskiego Związku Młodzieży Wiejskiej, w redagowaniu dwujęzycznego (POL/UKR) pisma „Młoda Wieś – Mołode Seło”. Antoni Hermaszewski to stryj Mirosława Hermaszewskiego[3], peerelowskiego kosmonauty, którego przed wojną nie było jeszcze na świecie (MH: rocznik 1941).


„Samodziały, samodziały tkają dziewczęta
Pryśki, Nastki, Jaryny – nie pamiętam –
na surową, na chłopską odzież
i na hafty, których nie wypowiem.

Przędą, przędą na kołowrotkach,
Wołyń w palcach ich barwnie się mota
w proste znaki i proste nici
na płóciennych, lnianych okryciach.

Przędą Pryśki, przędą Jaryny,
już oprzędły płótna Wołyniem
w znakach prostych i jak najprościej
na tych płótnach Wołyń się mości…”


Z.J. Rumel, 1937 – „Pieśń III” (frag.)
[cyt. za: Nawolyniu.pl/wiersze]



Zygmunt trzymał sztamę z innymi młodymi autorami, o czym świadczy fakt, że w 1936 r. został jednym z członków Grupy Poetyckiej „Wołyń”. Oprócz Rumla należeli do niej: Czesław Janczarski, Józef Łobodowski, Wacław Iwaniuk, Władysław Milczarek, Jan Śpiewak, Stefan Szajdak i Zuzanna Ginczanka (właśc. Sara Gincburg). Ten wyjątkowy zespół literatów pozostawał w stałej łączności z Józefem Czechowiczem, swoim mecenasem i autorytetem. Działalność Grupy Poetyckiej „Wołyń” cieszyła się pełną aprobatą Henryka Józefskiego[4] – wojewody wołyńskiego, którego ZJR popierał ze względu na realizację koncepcji Polski Jagiellońskiej. Wypada odnotować, że losy poszczególnych członków GP „Wołyń” potoczyły się bardzo różnie. Czesław Janczarski przeżył wojenną zawieruchę. To właśnie on w 1957 r. założył pisemko „Miś” i stworzył kultową postać Misia Uszatka. Zuzanna Ginczanka – pupilka Juliana Tuwima, Żydówka, satyryczka, przedstawicielka witalizmu – zginęła z rąk nazi-Niemców[5]. Była zmysłową pięknością, a zdobyła popularność w Warszawie, gdzie studiowała pedagogikę na UW.

Gdy Rumel miał 23 lata, trafił na szkolenie wojskowe do Wołyńskiej Szkoły Podchorążych Rezerwy Artylerii we Włodzimierzu Wołyńskim. W młodzieńcu, który do niedawna przypominał głównie swoją matkę, zaczęły się wówczas budzić cnoty odziedziczone po ojcu. Od tej pory Zygmunt, niczym Krzysztof Kamil Baczyński, był poetą-żołnierzem godzącym artystyczną wrażliwość z militarystycznym patriotyzmem. ZJR zakończył trening w lipcu 1939 r., po czym wyjechał na praktykę do Będzina, gdzie stacjonował 23. Pułk Artylerii Lekkiej. We wrześniu ‘39 mężczyzna wziął udział w nieudanej obronie II RP przed niemieckim agresorem. 20 września wylądował w niewoli sowieckiej, lecz został z niej zwolniony jako rzekomy szeregowiec (de facto nosił stopień podporucznika). Rumel przeniósł się wkrótce do Dubna i nawiązał współpracę z ZWZ-AK, tzn. polskim podziemiem antysowieckim. Później – wraz z Antonim Hermaszewskim – konspirował na terenie Równego. W 1940 r. nasz bohater przeżył ogromną tragedię. Jego młodszy brat, Bronisław, został aresztowany przez NKWD (zabito go w roku ‘40 lub ‘41).


„Twój dziad w czerwonym polu
Szkarłatne kwiaty kładł –
Twój ojciec niósł do boju
Dwadzieścia młodych lat…

U września ran koralu
Zastygał śmiercią brat –
Gdy wstyd twe czoło palił
Że on – a nie tyś padł…

Dziś tęsknisz – werset stali
Płomieniem krwawych szmat –
U nowych ran korali
Jak ojciec nieść i dziad…”


Z.J. Rumel, 1940 – „Werset”
[cyt. za: Nawolyniu.pl/wiersze]



Sowieci dopadli nie tylko brata, ale również ukochaną Zygmunta, Janinę Sułkowską, adresatkę wierszy „Jabłoń Aksamitna” (1937) i „Anioł Czuwający” (1940). Nic więc dziwnego, że ZJR – także zagrożony dekonspiracją – opuścił ziemie okupowane przez ZSRR i wyjechał do strefy kontrolowanej przez III Rzeszę. W Warszawie nasz bohater związał się z podziemiem antyhitlerowskim: Stronnictwem Ludowym „Roch” i Batalionami Chłopskimi. Był podwładnym znanego nam już Kazimierza Banacha, szefa Komendy Głównej BCh. Na Ochocie, w okolicach Placu Narutowicza, Zygmunt prowadził sklep z naczyniami kuchennymi, który służył jako przykrywka dla tajnej drukarni ruchu ludowego. Praca w tym miejscu zainspirowała go do napisania wiersza „Drukarnia”[6] (Uwaga! Był to jedyny utwór Rumla opublikowany w czasie II wojny światowej!). 6 lutego 1941 r. ZJR uczestniczył w brawurowej ewakuacji maszyny poligraficznej do lokalu przy Alejach Jerozolimskich. W okresie „drukarskim” bardzo pomagał Zygmuntowi jego drugi brat, Stanisław. Wspierała go też nowa miłość, o której w następnym akapicie.

Anna Kinga z Wójcikiewiczów była słuchaczką szkoły teatralnej funkcjonującej przy Teatrze Reduta. Żywo interesowała się poezją, którą również sama tworzyła. Jej matka, Maria, miała duże zdolności humanistyczne i zamieszczała w prasie swoje recenzje książkowe. Anna (pseud. „Teresa”) już w 1939 r. wstąpiła do Służby Zwycięstwu Polski, później jednak postawiła na „Roch”/BCh. Zygmunt Jan Rumel ożenił się z Wójcikiewiczówną w roku 1941. Przebywając w stolicy Polski, mężczyzna kontynuował (na tajnych kompletach) rozpoczęte w latach 30. studia polonistyczne. Wraz z upływem czasu jego poezja stawała się coraz bardziej monumentalna tudzież abstrakcyjna. ZJR poruszał w niej problematykę filozoficzną i historiozoficzną, popadał w katastrofizm oraz przepowiadał własną śmierć. Nawiązywał do Biblii, legend, mitów słowiańskich i indoeuropejskich, a nawet do Buddy („Utopia”, 1943). Podczas jednego z konspiracyjnych wieczorów poetyckich dostrzegł go mistrz Leopold Staff, który ponoć rzekł do obecnej w sali Anny: „Niech pani chroni tego chłopca – to będzie wielki poeta”[7].


„Może to tylko bogini biegła przetowłosa
a może się zachwiały koliste niebiosa?

Może tylko Sawitri – Sawitri promienna
stopą dotyka ziemi jak fala tajemna?

Nie – to drżenie kosmiczne za globem nad nami
nie – to czas wirujący wszystkimi czasami!

To spirala zagłady – plejada płomieni
szybuje gorejąca ponad kołem ziemi!

I na jądra galaktyk nawleka się włócznią!
nie – to bogini tylko – Sawitri przed jutrznią”


Z.J. Rumel, 1941 – „Sawitri”
[cyt. za: Nawolyniu.pl/wiersze]



Jesienią ‘41, kilka miesięcy po ataku Niemiec na ZSRR, w życiu Zygmunta nastąpił istny zwrot akcji. Nasz bohater otrzymał od Centralnego Kierownictwa Ruchu Ludowego i Komendy Głównej Batalionów Chłopskich polecenie wyjazdu na Wołyń w celu przeprowadzenia rekonesansu oraz przygotowania gruntu pod ewentualny nowy okręg BCh. Od tej pory Rumel nieustannie „kursował” między Warszawą a Kresami, co nie było łatwe, gdyż hitlerowcy pilnie strzegli granicy oddzielającej Generalne Gubernatorstwo od Komisariatu Rzeszy Ukraina. Wspomniana granica leżała zresztą na Bugu, a ZJR każdorazowo był uzależniony od przychylności znajomego Ukraińca, który przeprawiał go przez rzekę[8]. Poeta, zgodnie ze swoją misją, odnawiał na Wołyniu kontakty z działaczami ludowymi i młodowiejskimi. Jego żona, Anna, pełniła zaś funkcję łączniczki, kurierki i kolporterki prasy podziemnej. Mimo dochodzącego do głosu banderyzmu Rumlowie często kwaterowali zarówno u Polaków, jak i u Ukraińców. Zygmunt – nie tracąc wiary w swoje ideały – próbował siać wśród rodaków Szewczenki propolską propagandę.

Raport z Wołynia, dostarczony elicie SL „Roch” przez Rumla, zadecydował o tym, że wiosną ‘42 konspiracyjny ruch ludowy zaczął operować także na Kresach Południowo-Wschodnich. W styczniu 1943 r. oficjalnie powołano do życia VIII (Wołyński) Okręg Batalionów Chłopskich. Na czele nowej jednostki organizacyjnej BCh stanął sam ZJR, który przyjął pseudonim „Krzysztof Poręba”. Tymczasem banderowcy coraz mocniej dawali się Polakom we znaki. Czystki etniczne, dokonywane przez tych ukraińskich szowinistów i niemieckich kolaborantów, stanowiły już bolesną codzienność Wołynia. Młody komendant VIII Okręgu BCh (tudzież jego przełożony, Kazimierz Banach) niejako stał w rozkroku. Z jednej strony – organizował polską samoobronę i partyzantkę, czyli zbrojny opór wobec Ukraińskiej Powstańczej Armii. Z drugiej – usiłował kontynuować politykę Henryka Józefskiego nastawioną na kooperację Polaków z Ukraińcami, tym razem przeciwko III Rzeszy. W latach 1941-1943 Rumel czuł się naprawdę rozdarty wewnętrznie. Był przecież Polakiem, ale jednocześnie identyfikował się z Ukrainą.


„Dwie mi Matki-Ojczyzny hołubiły głowę –
Jedna grzebień bursztynu czesała we włos
Druga rafy porohów piorąc koralowe
Zawodziła na lirach dolę ślepą – los…

Jedna oczom tańczyła pasem złotolitym,
Czerep drugą obijał – pijany jak trzos –
Jedna boso garnęła smutek za błękitem –
Druga kurem jej piała buntowniczych kos

Dwie mnie Matki-Ojczyzny wyuczyły mowy –
W warkocz krwisty plecionej jagodami ros –
Bym się sercem przełamał bólem w dwie połowy –
By serce rozdwojone płakało jak głos…”


Z.J. Rumel, 1941 – „Dwie matki”
[cyt. za: Nawolyniu.pl/wiersze]



Początkowo ZJR i jemu podobni próbowali dotrzeć jedynie do „normalnych” Ukraińców. Liczyli bowiem na to, że uda się ich przekonać do walki z niemieckimi i ukraińskimi nazistami. W czerwcu-lipcu ‘43, gdy rzeź wołyńska zaczęła przybierać apokaliptyczne rozmiary, Polskie Państwo Podziemne wpadło na kuriozalny koncept. Otóż postanowiło się dogadać z samą UPA, żeby uczynić z niej sojuszniczkę Armii Krajowej i Batalionów Chłopskich w walce z hitlerowskim okupantem. Ten cudaczny alians miał być jednocześnie ratunkiem dla tysięcy polskich cywilów zagrożonych śmiercią z rąk banderowskich rezunów. 7 lipca bechowiec Zygmunt Jan Rumel i akowiec Krzysztof Markiewicz „Czart” – parlamentariusze Delegatury Rządu na Kraj – odbyli w Świniarzynie wstępne rozmowy z lokalnym dowództwem Ukraińskiej Powstańczej Armii. 8 lipca żołnierze udali się do Kustycz[9] w celu przeprowadzenia dalszych pertraktacji z UPA-ińcami. „Genialnym” (ironia) pomysłem ZJR był wyjazd w pełnym umundurowaniu, ale bez zbrojnej obstawy. Miał to być wyraz czystych intencji i zaufania do drugiej strony.

Nieznane są szczegóły tego, co się działo w następnych dniach. Wiadomo jednak, że 9, 10 lub 11 lipca 1943 r. jeźdźcy UPA rzucili się w pościg za odjeżdżającą polską delegacją. Zygmunt Jan Rumel, Krzysztof Markiewicz i ich woźnica-przewodnik Witold Dobrowolski mieli zostać dognani, pojmani, skatowani i rozerwani końmi przez oszalałych banderowców. Ciała trzech zabitych Polaków miały spocząć w nieustalonym do dziś miejscu, najprawdopodobniej „w lasku na brzegu jeziora” (wersja Feliksa Budzisza) albo „na samotnym chutorze między Różynem a Turzyskiem” (wersja Anny Rumlowej)[10]. Zygmunt żył zaledwie 28 lat. Ten obiecujący poeta nie zdążył nawet wydać debiutanckiego tomiku wierszy. Utwory Rumla – niektóre w formie rękopisów – przetrwały wojnę dzięki matce, żonie i teściowej autora (ciekawostka: Janinę ocalił sprawiedliwy Ukrainiec, a Anna uczestniczyła w Powstaniu Warszawskim jako sanitariuszka). ZJR miał jedną córkę, ale zmarła ona przy narodzinach kilka dni przed męczeństwem ojca. Może to dlatego ostatni wiersz poety (z 5 lipca ‘43) nosi tytuł „Kołysanka”[11].


„Historio – kolędnico przeznaczenia pieśni –
Która Naród prowadzisz przez losu wierzeje
I smagasz jako kaci – złowrogo – złowieśni –
Strugą wichru – co żywych – kość i popiół wieje.
Dziś bicz twój smagający nad nami jest z tobą –
I jak ból naszych kości – cierpieniem nas smaga –
Ty stając na kurhanach pierś otwierasz grobom
I sądzisz jako prawda – karząca i naga.
Uczynków naszych wagę na szale układasz –
Ja – twoją obojętność poznaję – ty badasz”


Z.J. Rumel, 1942 – „Rok 1863” (frag.)
[cyt. za: „Nasza Rota. Kwartalnik dla środowisk
polskich i polonijnych w świecie”, nr 4/2008]



Desperacka misja poruczników Rumla i Markiewicza nie była bezsensownym samobójstwem. Chociaż nie zdołała zatrzymać okrutnej rzezi, przedłużyła życie mieszkańcom kilku polskich wiosek. Parlamentariusze umówili się bowiem z miejscową ludnością, że jeśli nie wrócą z Kustycz, to dwunastu śmiałków z Radowicz wymaszeruje do Zasmyk i zorganizuje tam antybanderowską samoobronę. Dzięki temu, że Zygmunt i Krzysztof zajęli czas dowództwu UPA, garstka Polaków zyskała możliwość ucieczki lub udziału w przygotowaniach do defensywy. Z grupy zbrojnej zawiązanej w Zasmykach powstał wkrótce oddział partyzancki „Gromada”. Ten zaś dał początek 27. Wołyńskiej Dywizji Piechoty AK, której liczebność w marcu 1944 r. osiągnęła 6000 żołnierzy. Zygmunt Jan Rumel został zapamiętany jako prawdziwy bohater, który poświęcił własne istnienie, żeby ratować rodaków przed ukraińskim ludobójstwem. Wspominano go jako młodzieńca wesołego, życzliwego, łatwo zjednującego sobie ludzi. Wielu osobom zapadł w pamięć jego anielski wygląd – jasnoblond włosy, niebieskie oczy i szlachetne rysy twarzy.

W okresie PRL wdowa po ZJR opublikowała swoje wspomnienia wojenne zatytułowane „Wędrówki za Bug”. Ukazały się one w książce „Twierdzą nam będzie każdy próg. Kobiety ruchu ludowego w walce z hitlerowskim okupantem” (wybór i opracowanie: Maria Jędrzejec, Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza 1970). Pierwsze wydanie twórczości Zygmunta Jana Rumla ujrzało światło dzienne w roku 1975. Duża w tym zasługa katolickiej poetki Anny Kamieńskiej, która stała się pośmiertnym mecenasem autora „Dwóch Matek”. Drugie wydanie wierszy ZJR wyszło w roku ‘78. Kolejne tomiki poezji Rumla drukowano już w III RP (2008 – nakład Stowarzyszenia Rodzin Osadników Wojskowych i Cywilnych Kresów Wschodnich, 2018 – nakład Państwowego Instytutu Wydawniczego). Rumel jest bohaterem dwóch książek biograficznych (Bożena Gorska – „Krzemieńczanin”, Warszawa 2008; Janusz Gmitruk – „Zygmunt Rumel. Żołnierz nieznany”, Warszawa 2009) i pełnometrażowego filmu dokumentalnego (Wincenty Ronisz – „Poeta nieznany”, TVP 2004). Uwieczniono go ponadto w dramacie kinowym „Wołyń” Wojciecha Smarzowskiego (2016)[12].


„Wieki miną nad nami – przyjdą nowi ludzie
Na swoją miarę mali – na swoją ogromni –
I rozorzą mogiły i kość wydrą grudzie
I albo ślad zamiotą – albo czcią pokłonni
Odmierzą sławie dumnej w marmurze pomniki –
Które ludzkość zadziwią. Przyjdą wichry nowe
Nowych dziejów zarania moce – Kolędniki –
A wonczas w owym szyku – ten tylko zostanie
Który mimo koleje – doskonali trwanie”


Z.J. Rumel, 1942 – „Rok 1863” (frag.)
[cyt. za: „Nasza Rota. Kwartalnik dla środowisk
polskich i polonijnych w świecie”, nr 4/2008]



Oba peerelowskie wydania poezji Zygmunta Jana Rumla wypuściła na rynek Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza. Zapomnianym poetą dwudziestolecia międzywojennego i II wojny światowej zainteresował się sam Jarosław Iwaszkiewicz, który tak skomentował los przedwcześnie zmarłego liryka: „Był to jeden z diamentów, którym strzelano do wroga. Diament ten mógł zabłysnąć pierwszorzędnym blaskiem” (cyt. za: Halina Świrska, „Syn dwóch Matek – rzecz o Zygmuncie Janie Rumlu”, Anti-defamation.pl/redutanews). Trudno o lepsze podsumowanie życia i twórczości niedocenionego… albo umyślnie wymazanego z kart historii… „Baczyńskiego Kresów”. Czas wydostać Rumla z zabójczej otchłani niepamięci. Czas złamać zmowę milczenia panującą wokół wołyńskich herosów i męczenników.


Natalia Julia Nowak,
01.04. – 27.05. 2018 r.



PS 1. Anna Rumlowa długo nie mogła się pogodzić ze śmiercią męża. Całymi latami czekała na Zygmunta, święcie przekonana, że kiedyś wróci on ze swojej ryzykownej wyprawy dyplomatycznej. Nie dopuszczała do siebie myśli, że ten młody, energiczny, obdarzony poczuciem humoru człowiek mógł po prostu zginąć. Kobieta nigdy już nie poślubiła żadnego mężczyzny. Wolała pozostać wierna pamięci „tego jedynego”.

PS 2. Nazwiskiem Zygmunta Jana Rumla ochrzczono jedną z ulic w Gdańsku, a także skwer w dużej dolnośląskiej wsi Ruszów. ZJR jest patronem Biblioteki Publicznej w Dzielnicy Praga-Południe m.st Warszawy (od 2011 r.) i Miejsko-Gminnej Biblioteki Publicznej w Prochowicach (od 2017 r.). W marcu ‘17 polscy ludowcy spod znaku PSL powołali do życia Forum Myśli Społecznej im. Zygmunta Jana Rumla. Piotr Zgorzelski, prezes owego gremium, oświadczył na blogu „Z dziejów ruchu ludowego” w serwisie Salon24: „Dziś w naszym kraju znów są ludzie którzy chcą dzielić, którzy stawiają jednych naprzeciwko drugich, którzy zmuszają do wyboru strony, bo żywią się konfliktem. (…) My chcemy się dzielić swoimi poglądami, a nie dzielić ludzi. Chcemy wysłuchiwać racji innych i wypracowywać porozumienie oraz tworzyć dialog. (…) Tylko wymiana poglądów, tylko otwarcie się na drugiego człowieka, wysłuchanie go i przestawienie [pisownia oryginalna – przypis NJN] własnych racji, buduje mosty. Ruch ludowy zawsze budował mosty, a nie mury” (Salon24.pl/u/ruchludowy/). Typowo „koniczynkowa” mowa-trawa. Zero konkretów, 100% populizmu, elastyczność koalicyjna i totalnoopozycyjne zacietrzewienie.


PRZYPISY

[1] Poezje Janiny Rumlowej ukazywały się w dwumiesięczniku „Osadnik. Organ Centralnego Związku Osadników Wojskowych” oraz na łamach „Drogi Pracy” – dodatku do „Życia Krzemienieckiego”. Ten drugi periodyk, wychodzący od roku 1937, był głosem Zrzeszenia Byłych Wychowanków Liceum Krzemienieckiego. W latach 1937-1938 na czele komitetu redakcyjnego „Drogi…” stał Zygmunt Jan Rumel, który widocznie nie wahał się promować twórczości swojej mamy.

[2] „Krahelska Krystyna, pseud. Danuta, ur. 24 III 1914, Mazurki k. Baranowicz, zm. 2 VIII 1944, Warszawa, poetka; podczas okupacji niem. w ZWZ-AK; w liryce osobistej i krajobrazowej nawiązywała do folkloru białoruskiego; autorka popularnych okupacyjnych piosenek żołnierskich (‘Hej, chłopcy, bagnet na broń’, z własną melodią); pozowała L. Nitschowej do pomnika Syreny w Warszawie (1939); zginęła w powstaniu warsz.; ‘Wiersze’ (1978)” (źródło: Encyklopedia.pwn.pl).

[3] „Hermaszewski Mirosław, ur. 15 IX 1941, Lipniki k. Równego, kosmonauta, pilot myśliwski (klasy mistrzowskiej), generał; członek Międzynarodowego Stowarzyszenia Uczestników Lotów Kosmicznych; dowódca pułku myśliwców przechwytujących MiG 21 we Wrocławiu; 1988-91 komendant Wyższej Oficerskiej Szkoły Lotniczej w Dęblinie, 1991-92 zastępca dowódcy Wojsk Lotniczych i Obrony Powietrznej, 1992-95 szef bezpieczeństwa lotów tamże, 1995-98 inspektor ds. Sił Powietrznych w Sztabie Generalnym WP; 27 VI – 5 VII 1978 jako pierwszy i jedyny Polak odbył (wraz z P.I. Klimukiem) lot kosmiczny na statku Sojuz 30 i stacji orbitalnej Salut 6; w locie tym zrealizowano bogaty program naukowy z zakresu medycyny, geofizyki, technologii materiałowej” (źródło: Encyklopedia.pwn.pl).

[4] Spotykana jest też pisownia nazwiska: „Józewski”.

[5] Więcej na ten temat w aneksie dołączonym do niniejszego artykułu.

[6] „Czarne literki w taśmach mitraliez,/ Odbite rzędem na lustra stronic./ Głuche jest tętno tajnej drukarni –/ Zmęczonej dłoni palący płomień./ Czterech?… Czy cienie?… Liczy maszyna!/ Podwyższyć nakład! Dziesięć tysięcy!/ Cztery są serca – lecz imion nie ma,/ Może je kiedyś pamięć wydźwięczy./ Czarne literki w stalowym rzędzie…/ Czterech?… Czy jutro?… Godzina szósta!…/ Dziesięć tysięcy maszyna przędzie/ Czarnych literek na białych lustrach./ Czy jutro?… Jutro!… A może dzisiaj/ Buchnie nad miasto płomień jak salwa!/ Czarne literki piaskiem przysypie…/ Nitką czerwoną ziemię ubarwi…” (cyt. za: „Nasza Rota. Kwartalnik dla środowisk polskich i polonijnych w świecie”, nr 4/2008).

[7] Niektóre źródła podają, że Staff powiedział tak do matki Rumla, co również brzmi prawdopodobnie (zważywszy na fakt, iż była ona doświadczoną poetką po debiucie prasowym). „Niech pani chroni tego chłopca…” – w takiej formie spopularyzowała ten cytat Anna Kamieńska, która w latach 70. XX wieku doprowadziła do wydania dwóch pośmiertnych tomików wierszy dzielnego Kresowianina.

[8] O niebezpiecznym, a zarazem ekscytującym pokonywaniu granicy „niemiecko-niemieckiej” traktuje wiersz „Przewodnica” Zygmunta Jana Rumla. „Zakukała kukułeczka zozula/ szarym świtem przez zielony liść,/ dzięcioł czarny po korze zaturlał –/ możesz iść – możesz iść – możesz iść…/ (…) Zakukała, zakukała mi znowu…/ przeszli, znikli – teraz idź – prowadź Bóg!/ Kukułeczko, zozuleńko, bądź zdrowa –/ moja rzeka już tu jest – chłodny Bug” (cyt. za: Rumel.bppragapd.pl).

[9] Kustycze leżały w przedwojennej gminie Turzysk będącej częścią powiatu kowelskiego. Świniarzyny – w gminie Kupiczów, także w powiecie kowelskim. Kowel to spore miasto położone na zachodnim Wołyniu, a dokładniej – na Nizinie Poleskiej sąsiadującej z Ziemią Chełmską. Miejscowość (trzecia pod względem wielkości w województwie wołyńskim II RP) została wzniesiona nad rzeką Turią (stanowiącą prawy dopływ Prypeci, która z kolei wpływa do 2285-kilometrowego Dniepru). Dzieje Kowla są bardzo długie, sięgają czasów Księstwa Halicko-Wołyńskiego i Wielkiego Księstwa Litewskiego. Od 1991 r. miasto wchodzi w skład niepodległej Ukrainy. W roku 2010 honorowym obywatelem Kowla ogłoszono Stepana Banderę (1909-1959). Miejscowość utrzymuje jednak partnerskie stosunki z polskim Chełmem. Wydaje się to dosyć dziwne, jako że chełmianie odważnie kultywują pamięć o ofiarach banderowskich zbrodni. Zbudowali oni nawet pomnik zwany Pietą Wołyńską i organizują przed nim uroczystości ku czci pomordowanych Kresowian.

[10] Przytoczone słowa F. Budzisza i A. Rumlowej zaczerpnęłam z obszernego opracowania Jana Antoniego Paszkiewicza („Po matce poeta, po ojcu żołnierz. Zygmunt Jan Rumel”, Chelm.lscdn.pl).

[11] Utwór ten pod każdym względem przypomina łagodną piosenkę dla najmłodszych. Oto dwie ostatnie zwrotki: „Kołysanka, kołysanka,/ W kolebeczce Maj,/ Pije życie z rosy dzbanka,/ Otulony w gaj./ Kołysanka, kołysanka,/ Kolebeczka z mgły,/ Świt jaśnieje u poranka/ I rozwija sny” (cyt. za: Rumel.bppragapd.pl). Podejrzewam, że Zygmunt ułożył „Kołysankę” w związku z zaplanowanym porodem swojej małżonki. Nie mógł wszak przewidzieć, iż dziecko udusi się pępowiną podczas przychodzenia na świat.

[12] „Jedną z najbardziej szokującej [pisownia oryginalna – przypis NJN] scen filmu ‘Wołyń’ jest ta, która ukazuje straszliwy mord dokonany przez banderowców na polskim parlamentariuszu. W filmie występuje on jako Zygmunt Krzemieniecki i nosi mundur kapitana Armii Krajowej. Jest to postać historyczna, z tym, że w rzeczywistości nazywał [się – przypis NJN] Zygmunt Jan Rumel i był w randze porucznika Batalionów Chłopskich” (ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski, „‘Wołyński Baczyński’ rozerwany końmi”, Rmf24.pl).


ANEKS

Okoliczności śmierci Zuzanny Ginczanki (Sary Poliny Gincburżanki, urodzonej 22 marca 1917 r. w Kijowie) nie zostały jeszcze do końca wyjaśnione. Wiadomo, że Niemcy rozstrzelali poetkę, ale data i miejsce tego wydarzenia wciąż czekają na doprecyzowanie. Według części historyków, naziści zastrzelili Zuzannę jesienią 1944 r. w krakowskim więzieniu przy ulicy Montelupich. Zdaniem innych – odebrali jej życie wiosną ‘44 w KL Plaszow (niemieckim obozie koncentracyjnym, który operował na terenie Płaszowa w Mieście Królów Polskich). Gdyby potwierdziła się informacja, że Ginczanka przeszła przez więzienie Montelupich, sugerowałoby to polityczny lub polityczno-rasistowski charakter jej egzekucji. W polskojęzycznej Wikipedii czytamy: „Podczas II wojny światowej w budynku na Montelupich znajdowało się hitlerowskie więzienie policyjne podlegające Gestapo. (…) Przetrzymywano tu m.in. profesorów Uniwersytetu Jagiellońskiego, aresztowanych podczas wymierzonej przeciwko polskiej inteligencji akcji Sonderaktion Krakau. (…) Większość aresztowanych, po ciężkich przesłuchaniach, wywożono do obozów koncentracyjnych Auschwitz-Birkenau i Plaszow”. Za co, oprócz pochodzenia etnicznego, Niemcy mieliby prześladować koleżankę Rumla? Wikipedia odnotowuje: „17 września 1940 roku [Ginczanka – przypis NJN] wstąpiła do Związku Radzieckich Pisarzy Ukrainy. Publikowała swoje i tłumaczone na język polski wiersze innych autorów w ‘Nowych Widnokręgach’ oraz w ‘Almanachu Literackim’. Po zajęciu Lwowa przez hitlerowskie Niemcy w czerwcu 1941 roku ukrywała się w tym mieście do 1943 roku. (…) Po tym jak udało jej się uciec, zaczęła się ukrywać od roku 1943 wraz z mężem w Krakowie”. Teraz już wszystko jasne. Naziści mogli postrzegać Zuzannę nie tylko jako Żydówkę, lecz także jako sowiecką komunistkę.

Lwowski periodyk „Nowe Widnokręgi” był oficjalnym organem prasowym Związku Pisarzy ZSRR, a następnie gadzinówką prosowieckiego, antylondyńskiego Związku Patriotów Polskich. Na łamach pisma publikowali między innymi: Julian Przyboś, Adam Ważyk, Mieczysław Jastrun, Tadeusz Peiper, Tadeusz Boy-Żeleński, Stanisław Jerzy Lec, Jerzy Putrament, Jerzy Borejsza (Beniamin Goldberg – brat ubeckiego sadysty Józefa/Jacka Goldberga-Różańskiego) i Julia Brystiger (Brystygierowa – „Krwawa Luna”). W 1943 r. redaktorem naczelnym „Nowych Widnokręgów” została Wanda Wasilewska, domniemana kochanka Józefa Stalina i późniejsza wiceprzewodnicząca PKWN. Ciekawi mnie, co Zuzanna Ginczanka robiłaby w latach 1945-1956, gdyby jakimś cudem przeżyła okupację niemiecką. Urocza przedstawicielka witalizmu była nazywana „Tuwimem w spódnicy”, a przecież „Tuwim w spodniach” słał wiernopoddańcze listy do Józefa/Jacka Goldberga-Różańskiego. Umieszczał w nich zwierzenia typu: „W panu widzę mściciela mojej matki” (cyt. za: Barbara Fijałkowska, „Borejsza i Różański. Przyczynek do dziejów stalinizmu w Polsce”, Olsztyn 1995). Naturalnie, jest też możliwe, że Ginczanka poszłaby zupełnie inną drogą niż jej skamandrycki mentor. Miała wszak w rodzinie drobny epizod antykomunistyczny. Otóż rodzice autorki, rosyjscy Żydzi, wyemigrowali z Kijowa do Równego tuż po wybuchu rewolucji październikowej. Trudno tutaj mówić o stereotypowej „żydokomunie”.


WYKAZ ŹRÓDEŁ

I. Publikacje elektroniczne:


1. Anna Kamieńska – „Poeta nieznany” [wstęp do książki „Zygmunt Jan Rumel – Poezje Wybrane” (Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza, Warszawa 1978), kopia w serwisie Wołyń Naszych Przodków, Nawolyniu.pl]
2. Anatol F. Sulik – „Zygmunt Rumel – poeta nieznany” [Stowarzyszenie Solidarni 2010, Solidarni2010.pl]
3. Feliks Budzisz – „Zygmunt Jan Rumel – żołnierz, poeta, syn osadnika” [Stowarzyszenie Rodzin Osadników Wojskowych i Cywilnych Kresów Wschodnich, Osadnicy.org]
4. Jan Antoni Paszkiewicz – „Po matce poeta, po ojcu żołnierz. Zygmunt Jan Rumel” [Lubelskie Samorządowe Centrum Doskonalenia Nauczycieli (oddział chełmski), Chelm.lscdn.pl]
5. Halina Świrska – „Syn dwóch Matek – rzecz o Zygmuncie Janie Rumlu” [Reduta Dobrego Imienia, Magazyn Reduta Online, Anti-defamation.pl/redutanews]
6. Tadeusz Isakowicz-Zaleski – „‘Wołyński Baczyński’ rozerwany końmi” [RMF FM – Radio Muzyka Fakty, Rmf24.pl]
7. Tadeusz Isakowicz-Zaleski – „Polecam wydane po raz pierwszy wiersze Zygmunta Rumla z Wołynia” [prywatny blog ks. Tadeusza Isakowicza-Zaleskiego, Isakowicz.pl]
8. Krzysztof Wojciechowski – „Zygmunt Jan Rumel – nieszczęsny poeta” [portal Kresy.pl]
9. Paweł Brojek – „Ppor. Zygmunt Rumel – żołnierz-poeta zamordowany przez UPA” [portal Prawy.pl, kopia z Kresy.pl]
10. Robert Plebaniak – „Zygmunt Jan Rumel, poeta-żołnierz-ludowiec” [blog „Z dziejów ruchu ludowego”, Salon24.pl/u/ruchludowy/]
11. Piotr Zgorzelski – „Dlaczego Zygmunt Jan Rumel?” [blog „Z dziejów ruchu ludowego”, Salon24.pl/u/ruchludowy/]
12. Anna Małgorzata Budzińska – „Pisarze kresowi cz. V – grupa poetycka Wołyń” [Kresowy Serwis Informacyjny, Ksi.btx.pl]
13. Bogusław Szarwiło – „Kresowe ‘Ojcze Nasz’” [portal Wolyn.org]
14. Zbigniew Zaborowski – „73. rocznica męczeńskiej śmierci Zygmunta Rumla” [przemówienie wygłoszone w Chełmie na placu przed pomnikiem ofiar zbrodni wołyńskiej, Stowarzyszenie „Pamięć i Nadzieja”, Pamiec-nadzieja.org.pl]
15. Ewa Kaniewska – „Wspomnienie w 20. rocznicę śmierci” [artykuł ze stołecznej „Gazety Wyborczej” (nr 300/2009), kopia w serwisie Instytutu Teatralnego im. Zbigniewa Raszewskiego, E-teatr.pl]
16. Anna Alwast – „Liceum Krzemienieckie” [Goniec – Tygodnik Polonijny w Kanadzie, Goniec.net]
17. Izabela Wyszowska, Tadeusz Jędrysiak – „Ukraina. Szlakiem słynnych twierdz obronnych dawnych Kresów Wschodnich (Kamieniec Podolski - Okopy Świętej Trójcy - Chocim - Zbaraż - Krzemieniec)” [Turystyka Kulturowa – Portal Popularyzacyjny, Turystykakulturowa.eu]
18. Grzegorz Mazur – „Polskie Państwo Podziemne na terenach południowo-wschodnich II Rzeczypospolitej 1939-1945” [Polish Institute in Kyiv, Polinst.kyiv.ua]
19. Jan Matkowski – „Henryk Józefski – wróg prorosyjskiej endecji na Wołyniu” [Jagiellonia – Portal Międzymorza, kwartalnik „Głos Polonii”, Jagiellonia.org]
20. Małgorzata Olszewska – „Zuzanna Ginczanka” [serwis kulturalny Instytutu Adama Mickiewicza, Culture.pl]
21. Mikołaj Gliński – „Sana, Saneczka, Gina – piękno i piętno Zuzanny Ginczanki” [serwis kulturalny Instytutu Adama Mickiewicza, Culture.pl]
22. Agata Araszkiewicz – „Dwa wiersze Ginczanki” [magazyn „Nowa Orgia Myśli”, Nowaorgiamysli.pl]
23. „Biografia” [Biblioteka Publiczna im. Zygmunta Jana Rumla w Dzielnicy Praga-Południe m. st. Warszawy, Rumel.bppragapd.pl]
24. „Zygmunt Jan Rumel” [Internetowy Polski Słownik Biograficzny, Narodowy Instytut Audiowizualny, Ipsb.nina.gov.pl]
25. „Zygmunt Jan Rumel” [Y-Elita PL, Yelita.pl]
26. „Zygmunt Jan Rumel, poeta ‘źle obecny’” [dziennik „Rzeczpospolita”, Rp.pl]
27. „Baczyński Kresów – Zygmunt Jan Rumel” [serwis informacyjny Polskiego Radia, Polskieradio.pl]
28. „Zygmunt Rumel – Baczyński Wołynia” [serwis informacyjny Polskiego Radia, Polskieradio.pl]
29. „Uroczystości upamiętniające ofiary Rzezi Wołyńskiej” [serwis informacyjny Polskiego Radia, Polskieradio.pl]
30. „Marsz Pamięci Rzezi Wołyńskiej w Chełmie” [Narodowe Siły Zbrojne, Nsz.com.pl]
31. „Rumel Zygmunt Jan (1915-1943)” [Wołyń – Pamiątki Polskich Czasów, Wolhynia.pl]
32. „Wiersze Zygmunta Jana Rumla zebrane po raz pierwszy” [O.pl – Polski Portal Kultury, News.o.pl]
33. „Wiersze zebrane Zygmunta Jana Rumela” [Silesius – Wrocławska Nagroda Poetycka, Silesius.wroclaw.pl]
34. „Portret z wierszy i pamięci – Grupa Poetycka ‘Wołyń’” [Wrocław 2016 – Europejska Stolica Kultury, Wroclaw2016.pl]
35. „Męczennik Wołynia patronem prochowickiej biblioteki” [portal E-legnickie.pl]
36. „Poeta z Kresów patronem prochowickiej biblioteki” [Lca.pl – Twój Portal Internetowy, „Gazeta Legnicka”, Fakty.lca.pl]
37. „Muzeum Juliusza Słowackiego” [Muzeum Juliusza Słowackiego w Krzemieńcu, Mjsk.te.ua/pl/muzeum]
38. Poezje Zygmunta Jana Rumla dostępne online [Nawolyniu.pl/wiersze, Rumel.bppragapd.pl]
39. Hasła w wirtualnej Encyklopedii PWN: „Krahelska Krystyna”, „Hermaszewski Mirosław” [Encyklopedia.pwn.pl]
40. Hasła w polskojęzycznej Wikipedii: „Zygmunt Rumel”, „Okręg Wołyń BCh”, „Bataliony Chłopskie”, „Stronnictwo Ludowe ‘Roch’”, „Centralne Kierownictwo Ruchu Ludowego”, „Kazimierz Banach”, „23 Pułk Artylerii Lekkiej (II RP)”, „27 Wołyńska Dywizja Piechoty”, „Henryk Józewski”, „Taras Szewczenko”, „Stepan Bandera”, „Rzeź wołyńska”, „Komisariat Rzeszy Ukraina”, „Zuzanna Ginczanka”, „Więzienie Montelupich”, „Plaszow”, „Płaszów”, „Nowe Widnokręgi”, „Związek Patriotów Polskich”, „Wanda Wasilewska”, „Jerzy Borejsza”, „Julia Brystiger”, „Julian Tuwim”, „Juliusz Słowacki”, „Cyprian Kamil Norwid”, „Krzysztof Kamil Baczyński”, „Leopold Staff”, „Jarosław Iwaszkiewicz”, „Józef Czechowicz”, „Czesław Janczarski”, „Krystyna Krahelska”, „Anna Kamieńska”, „Mirosław Hermaszewski”, „Chełm”, „Kijów”, „Równe”, „Turzysk”, „Kupiczów”, „Kowel”, „Krzemieniec (miasto)”, „Ruszów (województwo dolnośląskie)”, „Bug”, „Dniepr”, „Prypeć (rzeka)”, „Turia (rzeka na Ukrainie)” [Pl.wikipedia.org]

II. Publikacje drukowane:

1. Bożena Gorska – „‘Może tylko zostanę imieniem…’ (O Zygmuncie Janie Rumlu)” [„Nasza Rota. Kwartalnik dla środowisk polskich i polonijnych w świecie”, nr 2/2008, ISSN 1733-0556]
2. Bożena Gorska – „Zapomniany poeta Zygmunt Jan Rumel” [„Nasza Rota. Kwartalnik dla środowisk polskich i polonijnych w świecie”, nr 4/2008, ISSN 1733-0556]
3. Poezje Zygmunta Jana Rumla [„Nasza Rota. Kwartalnik dla środowisk polskich i polonijnych w świecie” (numery 2/2008 i 4/2008, ISSN 1733-0556)]
4. Marek A. Koprowski – „Kresy w II Rzeczpospolitej” [Warszawa 2012, ISBN 978-83-7845-155-6]
5. Barbara Fijałkowska – „Borejsza i Różański. Przyczynek do dziejów stalinizmu w Polsce” [Olsztyn 1995, ISBN 83-85513-49-3]

III. Materiały audialne i audiowizualne:

1. „Poeta jednego tomu – Zygmunt Rumel” [Polskie Radio 1976, Ipsb.nina.gov.pl]
2. „Zygmunt Jan Rumel – poeta i żołnierz” [Polskie Radio 2012, Polskieradio.pl]
3. „Baczyński Kresów – Zygmunt Jan Rumel” [Polskie Radio 2013, Polskieradio.pl]
4. „Poeta nieznany” [film dokumentalny Wincentego Ronisza, Telewizja Polska 2004, Vod.tvp.pl]
5. „‘Spowiedź Zygmunta Rumla’ – sł. muz. wyk. Dariusz Grzybkowski” [Youtube.com/user/KlubGPostrow]
6. „Wojciech Smarzowski ‘Wołyń’ (2016) – scene” [Youtube.com/user/MaurRaban]

28 maja 2018   Dodaj komentarz
Historia   Polityka   Społeczeństwo   Inne   polska   historia   patriotyzm   poezja   wojna   kultura   żydzi   ukraina   komunizm   ii wojna światowa   bataliony chłopskie   bch   wołyń   kowel   banderowcy   upa   oun   banderyzm   rzeź wołyńska   zbrodnia wołyńska   rumel   zygmunt rumel   zygmunt jan rumel   oun-upa   ginczanka   zuzanna ginczanka   krzemieniec   chełm  

Ksiądz - Żołnierz Wyklęty! Niezwykły...

“Ksiądz Stanisław Domański
akceptował działalność
o charakterze samoobrony,
a nigdy nie dopuszczał
do bezsensownego rozlewu krwi.
W wyniku działalności
jego organizacji
po stronie sił represji
nie zginął ani jeden człowiek”


Grzegorz Sado,
“Nasz Dziennik”, 28-11-2009
(cyt. za: Interaktywna Polska)


Naturalny lider


Stanisław Domański, późniejszy ksiądz, przyszedł na świat 10 maja 1914 roku. Urodził się w Strzyżowicach, niewielkiej wiosce położonej 7 kilometrów na południowy zachód od Opatowa (Wyżyna Opatowska/Sandomierska nieopodal Gór Świętokrzyskich). Rodzice chłopca, Filip Domański i Anna z domu Ozdoba, zajmowali się uprawą roli. Posiadali skromne gospodarstwo, które przy odpowiednim wysiłku pozwalało na utrzymanie trojga dzieci. Stanisław uczęszczał do szkół powszechnych w Strzyżowicach i Mydłowie, a potem został przyjęty do prywatnego Gimnazjum Koedukacyjnego im. Bartosza Głowackiego w Opatowie. Dyrektorem tej placówki był ksiądz Antoni Prugel - charyzmatyczna postać, która sprawiła, że młody Staszek postanowił zostać duchownym rzymskokatolickim. Głęboka religijność, jaką nosił w sobie Domański, wynikała również z wychowania w atmosferze pobożności i bogobojności. W rodzinie naszego bohatera ważne były także idee patriotyczne, które stały się podstawą jego niepodległościowego światopoglądu. Stanisław Domański już jako gimnazjalista był człowiekiem energicznym, optymistycznym, towarzyskim oraz nastawionym na aktywne kształtowanie rzeczywistości. Działał w Związku Harcerstwa Polskiego, uwielbiał górskie wędrówki i sporty zespołowe (szczególnie interesowały go piłka nożna i siatkówka). Miał wielu przyjaciół, wykazywał cechy naturalnego lidera. W 1934 roku zdał maturę i wstąpił do Wyższego Seminarium Duchownego w Sandomierzu. Po kilku latach nauki został diakonem (kwiecień 1939), a następnie pełnoprawnym księdzem (czerwiec 1939). Sakrament kapłaństwa otrzymał z rąk biskupa sandomierskiego Jana Kantego Lorka.


Ceniony i lubiany

Msza prymicyjna Stanisława Domańskiego odbyła się w wiosce Sulisławice, 29 kilometrów na południe od Opatowa. Dzień później początkujący duchowny otrzymał swoją pierwszą, a zarazem ostatnią parafię w życiu - został wikariuszem kościoła pw. św. Zygmunta w Siennie. Gdzie leży Sienno? Wieś, o której rozmawiamy, wchodzi dziś w skład powiatu lipskiego województwa mazowieckiego. W czasach księdza Stanisława była ona częścią powiatu iłżeckiego województwa kieleckiego. Co do samego powiatu iłżeckiego, jego stolicą nie była Iłża, tylko Starachowice-Wierzbnik, obecnie znane jako Starachowice (miasto powiatowe na Kielecczyźnie, w województwie świętokrzyskim, ale w diecezji radomskiej. Iłża, leżąca 22 kilometry na północny wschód od Starachowic, podlega aktualnie powiatowi radomskiemu województwa mazowieckiego). Ludność Sienna bardzo szybko pokochała swojego nowego duszpasterza. Ksiądz Domański dał się bowiem poznać jako kapłan życzliwy, sympatyczny i przyjaźnie nastawiony do otoczenia. Miał doskonały kontakt z dziećmi i nastolatkami, dla których - z racji młodego wieku - był kimś w rodzaju starszego brata. Ale to jeszcze nie wszystko. Po przybyciu do Sienna duchowny w pełni rozwinął się jako społecznik, któremu nigdy nie brakowało sił do udziału w akcjach na rzecz lokalnej wspólnoty. Chętnie uczestniczył w przedsięwzięciach o charakterze kulturalnym, słynął ze znakomitych (niejednokrotnie patriotycznych) kazań. Przypisywano mu talenty oratorskie i uzdolnienia wokalne. Prawdopodobnie dysponował donośnym głosem. Gdy śpiewał podczas odprawiania pogrzebów, okazywał się słyszalny w całej okolicy. Trzy letnie miesiące 1939 roku minęły jak oka mgnienie.


Kapelan AK

Wybuch II wojny światowej pozwolił księdzu Stanisławowi wznieść się na wyżyny patriotycznego kaznodziejstwa. Umocnił również jego pozycję jako miejscowego autorytetu. To właśnie wtedy, podczas okupacji niemieckiej, Domański zaczął wygłaszać swoje najbardziej płomienne kazania, które inspirowały wiernych do stawiania oporu najeźdźcy. Wzruszającym przemówieniom często towarzyszyły melodie polskich pieśni narodowych, grane na żywo przez utalentowanego organistę, Janusza Chorosińskiego. Nasz bohater nie tylko wspierał lokalnych niepodległościowców, ale także czynnie uczestniczył w działaniach konspiracyjnych. Od roku 1941 był kapelanem Związku Walki Zbrojnej, czyli późniejszej Armii Krajowej. Do jego najbardziej zaszczytnych obowiązków należało zaprzysięganie nowych członków ZWZ-AK. Ksiądz Stanisław dużo czasu spędzał z polskimi partyzantami. Widziano go nawet na Wykusie, słynnym wzniesieniu pod Starachowicami, które w XIX wieku służyło wojskom Mariana Langiewicza, a w następnym stuleciu - m.in. żołnierzom Henryka Dobrzańskiego “Hubala” i Jana Piwnika “Ponurego”. Duchowny zajmował się ponadto kolportażem antynazistowskich ulotek, nasłuchem radiowym, aprowizacją leśnych oddziałów, roznoszeniem tajnej korespondencji, ukrywaniem osób poszukiwanych przez gestapo oraz ewidencjonowaniem aresztowanych, zaginionych i pomordowanych duszpasterzy. W lipcu 1944 roku Domański został mianowany kapelanem wszystkich jednostek AK operujących w obwodzie iłżeckim. Podczas akcji “Burza” towarzyszył 1. Batalionowi 3. Pułku Piechoty Legionów Armii Krajowej (okolice Końskich). Jesienią 1944 roku otrzymał Krzyż Walecznych.


Dowódca ROAK

Ksiądz Stanisław, podobnie jak wielu innych akowców, był krytycznie nastawiony do Armii Czerwonej “wyzwalającej” polskie ziemie spod okupacji niemieckiej. Zdawał sobie sprawę z faktu, że Sowieci, którzy przekroczyli granice naszej Ojczyzny, nie zrezygnują łatwo ze swojej zdobyczy. Rozumiał, że komunistyczny reżim, budowany przez grupę radzieckich kolaborantów, jest systemem totalitarnym, opresyjnym i w pełni dyspozycyjnym względem Moskwy. Złe przeczucia, jakie dręczyły Domańskiego już od 1944 roku, znalazły swoje odzwierciedlenie w dramatycznych kazaniach kierowanych do sienneńskich parafian. Kapłan nie miał wątpliwości, że w Polsce zaczyna się właśnie nowa okupacja, tym razem grożąca wynarodowieniem społeczeństwa. Podczas sylwestrowej Mszy świętej 1944/1945 pozwolił sobie nawet stwierdzić, że nad naszą Ojczyzną wisi “czerwona płachta” pochodząca ze Wschodu. Duchowny otwarcie mówił o swoich obawach związanych z doktryną marksistowsko-leninowską, niezwykle wrogą wobec rzymskiego katolicyzmu. Na początku 1945 roku ksiądz Stanisław zdecydował się aktywnie przeciwstawić bolszewickim porządkom. Wstąpił do organizacji “NIE” (“Niepodległość”) - antykomunistycznej struktury zarządzanej przez generała Augusta Emila Fieldorfa “Nila”. Kilka miesięcy później, prawdopodobnie w maju, założył własne ugrupowanie, którego szeregi zasilili ludzie doświadczeni w walce z Niemcami. Organizacja liczyła około czterdziestu osób. Historycy uznają ją za element szerszego zjawiska, jakim był ROAK - Ruch Oporu Armii Krajowej. Domański, major używający swojego starego pseudonimu “Cezary”, utrzymywał też luźny kontakt ze Zrzeszeniem “WiN“.


Podwójny żywot

Grupa księdza Stanisława nie była oddziałem leśnym, co odróżniało ją od naszego stereotypowego wyobrażenia o Żołnierzach Wyklętych jako antykomunistycznych partyzantach. Członkowie tej organizacji wiedli podwójny żywot. Mieli stałe miejsca zamieszkania i udawali zwyczajnych obywateli, a jednocześnie prowadzili systematyczne działania przeciwko bierutowskiej dyktaturze. Sam Domański godził rolę dysydenta z rolą duszpasterza i katechety. Ugrupowanie, którym kierował, uciekało się do akcji propagandowych i militarnych. Rodziło to pewien paradoks. Ksiądz Stanisław, jako dowódca ROAK, był odpowiedzialny za wszelkie poczynania swoich podwładnych. Uważał wszakże, iż kapłanowi nie wypada walczyć z bronią w ręku, dlatego osobiście posługiwał się jedynie słowem. Szefem do spraw działań zbrojnych był kapral Jan Wiśniewski “Sęp” i to właśnie on realizował te mniej pacyfistyczne przedsięwzięcia organizacji. Należy tutaj podkreślić, że wszystkie akcje militarne podejmowane w imieniu Domańskiego były przeprowadzane w duchu chrześcijańskiego miłosierdzia, czyli z poszanowaniem życia i zdrowia atakowanych przeciwników. Żołnierze dbali o to, aby ich napady były jak najmniej krwawe. Rozbroili kilka posterunków milicji, urządzili niefortunny “skok” na wytwórnię spirytusu w Rudzie Kościelnej, próbowali powstrzymać czerwonoarmistów wywożących do ZSRR polską rogaciznę. Nie stosowali jednak takich metod, jak likwidowanie pepeerowców czy wydawanie surowych wyroków na funkcjonariuszy bezpieki. Organizacja księdza Stanisława nadrabiała tę łagodność radykalną propagandą, w której padało m.in. hasło “Śmierć komunie!”. Czcza pogróżka czy metafora?


“Daj nam, Boże…”

W kolejny sylwestrowy wieczór (1945/1946) Domański znów wzruszył parafian mocnym, antykomunistycznym kazaniem odnoszącym się do bieżących wydarzeń społeczno-politycznych. Namawiał słuchaczy, żeby zawsze pamiętali, iż czerwony sztandar i czerwona gwiazda nie są prawowitymi symbolami polskości. Zwrócił uwagę na niesprawiedliwy los wielu akowców, którzy podczas II wojny światowej dzielnie walczyli z hitlerowcami, a obecnie doświadczają szykan ze strony “polskich“ władz państwowych. Ksiądz Stanisław zakończył swoją przemowę patetyczną apostrofą, która stanowiła idealne podsumowanie jego poglądów: “Daj nam, Boże, Polskę nie białą, nie czerwoną, tylko biało-czerwoną, a nad nią Orzeł Biały w koronie i Krzyż!”. To pewnie te słowa sprawiły, że komuniści postanowili przystąpić do ostatecznego rozwiązania kwestii niepokornego duchownego. Rozbijanie ROAK zaczęło się wprawdzie już kilka tygodni wcześniej, ale teraz akcje podejmowane przez PUBP w Starachowicach miały zostać sfinalizowane. W pierwszej połowie stycznia 1946 roku Domański wraz z częścią swoich podkomendnych wyjechał do Wólki Trzemeckiej, żeby tam przeczekać spodziewany najazd ubeków na Sienno. Następnie kapłan (i kilku innych Niezłomnych) przeniósł się na Dolny Śląsk. Droga do Bielawy, miejsca docelowego, była dość nietypowa, gdyż prowadziła przez Kraków i Katowice. Przebywając w Mieście Kraka, nasz bohater odbył rozmowę z kardynałem Adamem Stefanem Sapiehą, cichym zwolennikiem podziemia niepodległościowego. Ksiądz Stanisław wrócił do Sienna na początku marca 1946 roku. Wcześniej, ze względu na zły stan zdrowia, “zaliczył” jeszcze pobyt w będzińskim szpitalu.


Męczeńska śmierć

W nocy z 9 na 10 marca 1946 roku Domański i jego dwaj żołnierze, Józef Cielecki i Stanisław Dmuchalski, zebrali się w domu Franciszka Stefańskiego, żeby omówić plan swojej rychłej ucieczki do Krakowa. Duchowny miał bowiem szansę objąć jedną z podkrakowskich parafii. Spokojną debatę przerwała nieoczekiwana obława. Do Eugeniowa, wioski Stefańskiego, przybyło 25-30 funkcjonariuszy UB i MO, z którymi Cielecki i Dmuchalski musieli stoczyć walkę. Strzelanina, podczas której Dmuchalski zginął, a Domański został ranny w plecy, trwała około trzech godzin. Kiedy ubecy zagrozili spaleniem szturmowanego obejścia, Cielecki podjął decyzję o kapitulacji. Wkrótce on, ranny Domański i martwy Dmuchalski wylądowali na przygotowanym przez bezpieczniaków wozie (czterej oprawcy usiedli na obolałym duszpasterzu). Aresztanci zostali przewiezieni do budynku spółdzielni gminnej w Siennie. Rannego kapłana wciągnięto za nogi na piętro i tam bito przez jakieś pół godziny. Następnie znowu chwycono go za nogi i ściągnięto na dół po schodach. Skatowanego duchownego przetransportowano ciężarówką do starachowickiego szpitala. Ciekawe, że do samochodu wsiadł też ksiądz Włodzimierz Sedlak, późniejszy bioelektronik, profesor KUL. Sedlak był proreżimowym kaznodzieją, a w styczniu 1945 roku radośnie witał Armię Czerwoną. Domański zmarł jeszcze 10 marca. W tym samym czasie do domu Kazimiery Bednarek, propagandystki ROAK, przyszedł jeden z uczestników zakończonej obławy. Milicjant poprosił o możliwość umycia skrwawionych rąk. Majora “Cezarego” pochowano w rodzinnych Strzyżowicach. Józefa Cieleckiego skazano zaś na cztery lata więzienia w zawieszeniu na pięć lat.


Jan Trojnar

Kilka dni po śmierci Stanisława Domańskiego w powiecie iłżeckim został zamęczony kolejny ksiądz: Jan Trojnar, proboszcz pętkowicki. Morderstwo, do którego doszło 14 marca 1946 roku, nie zostało jeszcze do końca wyjaśnione. Wiele wskazuje na to, że tym razem sprawa nie miała charakteru politycznego. Najprawdopodobniej była to zbrodnia na tle religijnym, popełniona za wiedzą i zgodą Urzędu Bezpieczeństwa. Trojnar pochodził z Rzeszowszczyzny, a konkretnie - ze wsi Smolarzyny niedaleko Łańcuta. Urodził się 17 sierpnia 1907 roku jako syn dwojga prostych rolników. Oprócz niego było w domu jeszcze czworo innych dzieci. Rodzicom Jana (Józefowi Trojnarowi i Marii z Kloców) wiodło się wręcz fatalnie. Małe, ubogie gospodarstwo nie przynosiło zysków adekwatnych do potrzeb siedmioosobowej rodziny. Sytuację pogarszał Wisłok, dopływ Sanu, który często wylewał swoje wody na pole Trojnarów. Smolarzyny były miejscowością bez perspektyw, dlatego Jan, ukończywszy szkołę powszechną, zdecydował się wyemigrować do Sandomierza. Tam też zaliczył gimnazjum i Wyższe Seminarium Duchowne. Po otrzymaniu święceń kapłańskich z rąk biskupa Pawła Kubickiego (2 czerwca 1935 roku) pełnił funkcję wikariusza w sześciu prowincjonalnych parafiach. Sierpień 1945 roku to moment, gdy opisywany duchowny zadebiutował w roli proboszcza. Kiedy wyjeżdżał do Pętkowic - bo właśnie tam miał administrować wspólnotą parafialną - zapewne nie spodziewał się, że jego posługa będzie trwała zaledwie siedem miesięcy. Nie mógł przewidzieć swojej tragedii, chociaż biskup Jan Kanty Lorek uprzedził go o możliwych trudnościach. Kto by pomyślał, że neutralny, apolityczny kapłan zostanie okrutnie zabity?


Rewolucja hodurowska

Pętkowice i okolice były terenem pogrążonym w ostrym konflikcie religijnym pamiętającym jeszcze czasy II Rzeczypospolitej. Wszystko zaczęło się w roku 1929, kiedy to część miejscowej ludności popadła w spór z łacińską hierarchią kościelną i na znak protestu zmieniła wyznanie. Buntownicy założyli w Okole parafię polskokatolicką, tzn. kościół pw. św. Franciszka z Asyżu. Nazywano ich “narodowcami” i “hodurowcami” (oryginalna nazwa Kościoła polskokatolickiego, zaliczanego do rodziny Kościołów starokatolickich, to Polski Narodowy Kościół Katolicki. Pierwszym zwierzchnikiem tej instytucji był biskup Franciszek Hodur). W 1934 roku w sąsiednich Pętkowicach powstał kościół pw. św. Teresy od Dzieciątka Jezus: parafia rzymskokatolicka, która na swoją siedzibę wybrała zabytkowy zbór poariański. Pasterzom KrK chodziło o odzyskanie “zagubionych” owieczek. Stosunki między ludnością polskokatolicką a rzymskokatolicką układały się bardzo źle. II wojna światowa częściowo złagodziła lokalne animozje, ale po wyzwoleniu Kielecczyzny spod okupacji niemieckiej wzajemna niechęć wróciła ze zdwojoną siłą. Duży wpływ na rozdrapanie starych ran miała władza komunistyczna, która świadomie realizowała zasadę “dziel i rządź”. Jak wiadomo, stalinowcy gardzili wszelkimi religiami, jednak czasem wspierali wyznania mniejszościowe w celu osłabienia wyznania większościowego. Tak też było i tym razem. Partia rządząca chętnie udzielała poparcia Kościołowi polskokatolickiemu, dzięki czemu zdobyła uznanie wielu jego wiernych. Cały powiat iłżecki był zresztą daleki od antybolszewickiej kontrrewolucji, chyba ze względu na pepeerowskie inwestycje w Starachowicach (odbudowę tutejszego przemysłu).


Zbrodnia z nienawiści

Gdy latem 1945 roku przybył do Pętkowic nowy łaciński proboszcz, ksiądz Jan Trojnar, polskokatoliccy ekstremiści postanowili zamienić jego życie w piekło. Rzymskokatolicki kapłan wielokrotnie był obrzucany kamieniami, a jego plebania - plądrowana przez nieznanych sprawców. Hodurowcy absolutnie nie mieli powodu, żeby go tak traktować. Trojnar należał bowiem do ludzi prostodusznych. Nie interesował się polityką, nie komentował aktualnych wydarzeń, nie zabierał głosu w kwestii PNKK. Był szczery i bezpośredni, często używał wyrażeń gwarowych, w wolnych chwilach oddawał się pracy fizycznej. Pewnego wieczoru, gdy załatwiał jakąś sprawę z grupą parafian, na plebanię wtargnęło czterech mężczyzn w wojskowych mundurach. Wierni zostali skierowani do sąsiedniego pomieszczenia, a ksiądz Trojnar usłyszał wiele pytań o pieniądze i ewentualną afiliację partyjną. Potem intruzi zaczęli się nad nim znęcać, bić go nogami od stołu i krzeseł. Podczas dwugodzinnych tortur połamali mu żebra i wybili większość zębów. Ostatecznie zamordowali go dwoma strzałami w głowę (czaszka ofiary rozpadła się na cztery kawałki). Krew zbryzgała ściany, mózg zabrudził podłogę. Zwłoki duszpasterza przez tydzień straszyły na miejscu zbrodni, gdyż milicja zabroniła ich dotykać aż do przyjazdu śledczych. Chociaż starachowiccy i ostrowieccy ubecy podjęli się zbadania tej sprawy, szybko uznali ją za pospolity napad rabunkowy. Zdaniem świadków, Trojnara zabili sami funkcjonariusze UB, ekspartyzanci GL/AL wyznania polskokatolickiego. Pogrzeb denata odbył się w Ostrowcu Świętokrzyskim. Na pochówek w Pętkowicach nie pozwolili domniemani mordercy, którzy zagrozili, że wysadzą mogiłę duchownego w powietrze.


Cudowne ocalenie

Następcą Jana Trojnara mianowano Juliana Banasia, wikariusza bałtowskiego. Ksiądz ten doskonale wiedział, że na terenie spacyfikowanym przez polskokatolickich ekstremistów będzie mu grozić śmiertelne niebezpieczeństwo. Początkowo tak bardzo się bał, że nie chciał nawet zamieszkać na plebanii w Pętkowicach. Wolał dojeżdżać do swojego nowego “miejsca pracy” z odległego o 5,5 kilometra Bałtowa. Gdy trwoga nieco zelżała, ośmielił się wreszcie przeprowadzić w okolice pętkowickiego kościoła. Zaczął tam żyć, odprawiać nabożeństwa, służyć łacińskiej wspólnocie. Później zajął się także nauczaniem religii w placówce szkolnej w Okole. Polskokatoliccy ekstremiści stracili wówczas cierpliwość. Pewnego dnia, podczas jednej z katechez prowadzonych przez Banasia, do sali dydaktycznej wkroczył proboszcz hodurowski. Nieproszony gość poinformował katechetę, że może go spotkać taki sam los jak Trojnara. Niedługo potem ksiądz Julian Banaś faktycznie znalazł się w sytuacji zagrożenia życia. Którejś nocy (w 1947 roku) obudziła go grupa podejrzanych osobników strzelających w okna i ściany rzymskokatolickiej plebanii. Interesujące, że tym ciemnym typom towarzyszył… pies hodurowskiego proboszcza! Jeden z mężczyzn wszedł do budynku, w którym przebywał struchlały Banaś, reszta zdecydowała się pozostać na zewnątrz. Nagle na podwórzu zapanowała dziwna cisza. To napastnicy niespodziewanie wzięli nogi za pas. Gdy ostatni z agresorów - ten, który przekroczył próg domu księży - uświadomił sobie, że jego koledzy go opuścili, również dał drapaka. Miejscowa legenda głosi, że terrorystom objawił się duch zadręczonego Jana Trojnara. Umarły kapłan spytał: “Czy jeden wam nie wystarczy?”.


Pro memoria

W 1994 roku odsłonięto w Siennie tablicę pamiątkową ku czci lokalnych bohaterów wojennych. Płyta, ufundowana przez Światowy Związek Żołnierzy Armii Krajowej i Związek Więźniów Politycznych Okresu Stalinowskiego, zawiera nazwiska różnych osób, w tym księdza Stanisława Domańskiego. Inna tablica z lat 90. XX wieku (wyłącznie w hołdzie Domańskiemu) zdobi kościół pw. Matki Bożej Miłosierdzia w Radomiu. Pojawiła się tam wiosną 1999 roku dzięki uprzejmości radomskiego oddziału ZWPOS. Człowiekiem, który uczynił najwięcej dla rozsławienia postaci kapłana, jest Grzegorz Sado, autor książki “O Polskę biało-czerwoną. Ksiądz Stanisław Domański ps. ‘Cezary’ (1914-1946)” (wydawnictwo “Jedność“, Kielce 2009). Świętokrzyski badacz promuje biografię duszpasterza poprzez artykuły, wykłady, prelekcje i występy telewizyjne. Możemy go zobaczyć np. w filmie dokumentalnym “Ksiądz Stanisław Domański” (cykl “Z archiwum IPN”) i w jednym z epizodów programu “Było… nie minęło. Kronika zwiadowców historii” (odcinek “Niespodzianka. Czerwona płachta ze wschodu. Benedyktyńska robota”).

Za instytucję, która w szczególny sposób kultywuje pamięć o niezłomnym duchownym, należy uznać Zespół Szkół Ponadgimnazjalnych im. ks. mjr. Stanisława Domańskiego w Siennie. Placówka nosi tę zaszczytną nazwę od 2010 roku. W roku 2012 otwarto tam Izbę Pamięci dowódcy ROAK, a w 2014 odsłonięto stosowną tablicę pamiątkową. Płyta upamiętniająca Domańskiego wisi również na terenie Sanktuarium Matki Bożej Bolesnej Królowej Polski w Kałkowie-Godowie. Zawieszono ją na ścianie tzw. Golgoty jesienią 2012 roku. Trzy lata wcześniej ksiądz Stanisław Domański został pośmiertnie uhonorowany Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski. W uroczystości nadania odznaczenia uczestniczył, jako wysłannik prezydenta Lecha Kaczyńskiego, poseł Przemysław Gosiewski (Ostrowiec Świętokrzyski 2009). Od roku 1967 odprawiane są oficjalne Msze święte za duszę poległego bohatera. Zainicjował je duszpasterz sienneński Władysław Rączkiewicz.

Popularyzacją postaci księdza Jana Trojnara, a także badaniem jego zagadkowej śmierci, zajmuje się duchowny rzymskokatolicki Janusz Bachurski. Drugą osobą, która poświęca dużo uwagi temu problemowi, jest wspomniany wcześniej historyk Grzegorz Sado. Obaj poszukiwacze prawdy wystąpili w filmie dokumentalnym “Ksiądz Jan Trojnar” (seria “Z archiwum IPN”). Jakby tego było mało, dziennikarskie śledztwo w tej sprawie przeprowadził Janusz Kędracki, reporter świętokrzyskiej mutacji “Gazety Wyborczej”. W miejscu, gdzie zginął Trojnar, stoi od 2005 roku pomnik w formie nieociosanego głazu z tablicą pamiątkową. Znajduje się on na świeżym powietrzu, gdyż oryginalny budynek osławionej plebanii już nie istnieje. Chociaż ksiądz Jan Trojnar nie miał nic wspólnego z powojennym ani nawet wojennym ruchem oporu, bywa czasem zaliczany do Żołnierzy Wyklętych i czczony jako jeden z męczenników za wolną, suwerenną Polskę. Jest to nadużycie, albowiem pętkowicki proboszcz - jak słusznie głosi napis wyryty na jego grobie - “oddał życie za Kościół”, a nie za niepodległość Ojczyzny. Nie wiadomo, czy zamordowany kapłan popierał działalność zbrojnego podziemia antykomunistycznego.


Natalia Julia Nowak,
luty-marzec 2017 r.



PS 1. Poległy Dmuchalski miał na imię Stanisław lub Władysław. Ojciec księdza Trojnara to Józef lub Jan Trojnar, a siostra księdza Domańskiego - Stefania lub Teresa Szemraj. Propagandystka ROAK, Kazimiera pseudonim “Jaśmin”, nazywała się Bednarek lub Niedziela. Któreś z tych nazwisk może być nazwiskiem panieńskim. Na nagrobku księdza Trojnara miano rodowe duchownego jest zapisane w formie “Troinar”. Tablica pamiątkowa w kościele pw. Matki Bożej Miłosierdzia w Radomiu sugeruje, że ksiądz Stanisław Domański nosił pseudonim “Cezar”, a nie “Cezary”. Jak widać, trudno jest odtworzyć biografie tych dwóch kapłanów na podstawie materiałów dostępnych w Internecie. Myślę wszakże, iż udało mi się tego dokonać.

PS 2. Heroiczne zmagania księdza Stanisława Domańskiego zakończyły się w nocy z 9 na 10 marca 1946 roku. Kościół rzymskokatolicki wspomina wówczas tzw. czterdziestu męczenników z Sebasty (w Polsce ich święto przypada 10 marca, na świecie - 9 marca). Nic więc dziwnego, że major “Cezary” bywa nazywany “czterdziestym pierwszym męczennikiem”. Przykładowo, określiła go tak Leokadia Dygas, nauczycielka sienneńska, która przemawiała na jego uroczystym, patriotycznym, antysystemowym pogrzebie. W 1952 roku kobieta została śmiertelnie potrącona przez samochód. Najprawdopodobniej było to ubeckie skrytobójstwo, gdyż popełniono je w dniu imienin dowódcy ROAK. Święci z Sebasty żyli w IV wieku naszej ery. Zginęli za rządów Licyniusza, antychrześcijańskiego współwładcy wschodnich kresów Cesarstwa Rzymskiego. Odebrano im życie poprzez celowe wyziębienie, wcześniej bezskutecznie próbowano ich ukamienować. Wszyscy ci męczennicy byli żołnierzami XII legionu rzymskiego (kryptonim “Błyskawica”). Obecnie są czczeni nie tylko w Kościele rzymskokatolickim, ale również w Koptyjskim Kościele Ortodoksyjnym, Apostolskim Kościele Ormiańskim, Cerkwi prawosławnej i wielu innych związkach wyznaniowych, nawet protestanckich. Nie zaszkodzi dodać, że 10 marca część Polaków obchodzi laicki Dzień Mężczyzn. Zastępuje on Międzynarodowy Dzień Mężczyzn celebrowany 19 listopada.

PS 3. Stalinowcy za wszelką cenę usiłowali oczernić księdza Stanisława Domańskiego. Jeszcze przed jego śmiercią, a dokładnie 9 marca 1946 roku, bezpieka sformowała bandę pozorowaną, która napadła, pobiła i obrabowała niejakiego Karola Łepeckiego. Poszkodowany został wkrótce zabrany na komisariat MO i zmuszony do potwierdzenia informacji, że ataku dokonali podwładni młodego duchownego z Sienna. Była to kompletna bzdura, co zresztą ujawnił (kilkanaście lat po fakcie) sam Łepecki w prywatnej rozmowie z księdzem Władysławem Rączkiewiczem. Reżimowe media bezwstydnie ukazywały ROAK jako pospolitą grupę przestępczą. Co więcej, fałszywie przypisywały Domańskiemu powiązania z NSZ i PSL. W akcji zniesławiania duszpasterza wziął też udział wojewoda kielecki, Eugeniusz Wiślicz-Iwańczyk (Eugeniusz Iwańczyk “Wiślicz”), który podczas czerwonego wiecu w sienneńskiej remizie strażackiej nieoczekiwanie wyjął pistolet, rzekomy dowód na zbrodniczą działalność “Cezarego“. Iwańczyk twierdził - naturalnie, wbrew faktom - że kapłan osobiście likwidował ubeków i milicjantów. A jak wyglądała prawda? Otóż Domański i jego podkomendni nigdy nie uśmiercili żadnego komunisty! Poakowska organizacja z Sienna była chyba najbardziej pacyfistyczną drużyną Żołnierzy Wyklętych w całej Polsce Ludowej. Partyzanci solidnie dokuczali przedstawicielom władzy, ale ich nie zabijali, zupełnie jak John Rambo w filmie “Pierwsza krew” Teda Kotcheffa. Znamienne, że główny cel ich ataków stanowili funkcjonariusze MO.


WYKAZ ŹRÓDEŁ

1. Grzegorz Sado - “Dramatyczne losy księdza Stanisława Domańskiego ps. ‘Cezary’ (1914-1946)” [artykuł zawarty w IPN-owskiej publikacji “Szkoła letnia historii najnowszej 2007”. Zbiór referatów, wydany w 2008 roku, powstał pod redakcją Moniki Bielak i Łukasza Kamińskiego. Elektroniczną edycję tomu można pobrać ze strony Pamiec.pl]
2. Grzegorz Sado - “Czterdziesty pierwszy męczennik” [artykuł wydrukowany na łamach “Naszego Dziennika”. Kopię materiału udostępnia portal Interaktywna Polska, Iap.pl]
3. Grzegorz Sado - “Nieznany męczennik PRL. Ks. Jan Trojnar (1907-1946)” [kolejny artykuł z “Naszego Dziennika”, tym razem udostępniony w serwisie niejakiego Mariusza Trojnara, Mtrojnar.rzeszow.opoka.org.pl]
4. Magdalena Lang - “Domański Stanisław ps. ‘Cezary’ (1914-1946)” [artykuł opublikowany na stronie Ośrodka Myśli Patriotycznej i Obywatelskiej w Kielcach, Ompio.pl]
5. Magdalena Kątnik-Kowalska, Piotr Mroziak - “Ks. Jan Trojnar (1907-1946)” [“Fakty i Realia. Gazeta Żołyńska”, wersja PDF w zbiorach Podkarpackiej Biblioteki Cyfrowej, Pbc.rzeszow.pl]
6. Marek Jedynak - “Ks. prof. Włodzimierz Sedlak w świetle dokumentów SB” [“Z Dziejów Regionu i Miasta: Rocznik Oddziału Polskiego Towarzystwa Historycznego w Skarżysku-Kamiennej”, wersja PDF w zbiorach Muzeum Historii Polski, Bazhum.muzhp.pl]
7. Monika Karcz, Mirosława Zaremba (opiekun naukowy) - “Ty wspomnisz wnuku” [Ogólnopolski Konkurs “Losy Bliskich i losy Dalekich - życie Polaków w latach 1914-1989”, wersja PDF w zbiorach Kuratorium Oświaty w Krakowie, Biuletyn.kuratorium.krakow.pl]
8. Grzegorz Kuczyński, Tomasz Bieszczad - “W intencji śp. ks. Stefana Niedzielaka i śp. ks. Stanisława Suchowolca” [wirtualny dziennik “43bis”, 43bis.media.pl]
9. Paweł Wełpa - “Muzealne projekcje filmowe ku pamięci Żołnierzy Wyklętych” [skarżyski portal informacyjny Skarzysko.info]
10. Joanna Wójcik - “Ks. Stanisław Domański” [blog poświęcony grze miejskiej “Żołnierze Wyklęci, Żołnierze Niezłomni” organizowanej przez Specjalny Ośrodek Szkolno-Wychowawczy dla Dzieci i Młodzieży Niesłyszącej i Słabo Słyszącej im. Jana Pawła II w Lublinie, Gra-miejska.blogspot.com]
11. Krzysztof Gędłek - “’Czy mogę umyć ręce z krwi księdza?’” [internetowe wydanie czasopisma “Polonia Christiana”, Pch24.pl]
12. Klaudia Fałdrowicz - “Walczył o Polskę biało-czerwoną. Żołnierzom księdza Domańskiego” [internetowe wydanie periodyku “Wiadomości Świętokrzyskie. Gazeta dla Wszystkich”, Wiadomosci.o-c.pl]
13. Tobiasz Przybysz - “Kapelani Niezłomni - Księża Wyklęci” [internetowe wydanie kwartalnika “Myśl.pl”, Mysl24.pl]
14. Piotr Bączek - “Duchowni Niezłomni” [internetowe wydanie “Biuletynu Informacyjnego. Miesięcznika Światowego Związku Żołnierzy Armii Krajowej”, Biuletyn-ak.pl]
15. Tomasz Siennicki - “Rok księdza Sedlaka w Radomiu” [internetowe wydanie “Opcji na Prawo”, Opcjanaprawo.pl]
16. Marta Deka - “Pragnął Polski biało-czerwonej” [internetowe wydanie radomskiego “Gościa Niedzielnego”, Radom.gosc.pl]
17. Janusz Kędracki - “Przyszli wieczorem i zamęczyli księdza” [internetowe wydanie kieleckiej “Gazety Wyborczej”, Kielce.wyborcza.pl]
18. Tomasz Trepka - “Stanisław Domański - ksiądz bardzo niepokorny. Niezwykła historia walki z dwoma okupantami” [internetowe wydanie kieleckiego “Echa Dnia”, Echodnia.eu]
19. “Setna rocznica urodzin księdza majora Stanisława Domańskiego. Młodzież z Sienna pamiętała” [internetowe wydanie radomskiego “Echa Dnia”, Echodnia.eu]
20. “W Siennie uczcili pamięć patrona Zespołu Szkół Ponadgimnazjalnych” [internetowe wydanie radomskiego “Echa Dnia”, Echodnia.eu]
21. “O Polskę biało-czerwoną. Ksiądz Stanisław Domański” [opis książki Grzegorza Sado zamieszczony w serwisie Wirtualna Polska, Ksiazki.wp.pl]
22. “O Polskę biało-czerwoną. Ksiądz Stanisław Domański ps. ‘Cezary’ (1914-1946)” [opis książki Grzegorza Sado zamieszczony na stronie Instytutu Pamięci Narodowej, Ipn.gov.pl]
23. “Z archiwum IPN: Ksiądz Stanisław Domański” [opis filmu dokumentalnego “Ksiądz Stanisław Domański” zamieszczony w serwisie Teleman.pl]
24. “Programy/Historia/Z archiwum IPN/Ks. Jan Trojnar” [opis filmu dokumentalnego “Ksiądz Jan Trojnar” zamieszczony na stronie Telewizji Polskiej S.A., Vod.tvp.pl]
25. “Programy/Historia/Było… nie minęło/Niespodzianka” [opis programu historycznego “Niespodzianka. Czerwona płachta ze wschodu. Benedyktyńska robota” zamieszczony na stronie Telewizji Polskiej S.A., Vod.tvp.pl]
26. “Ksiądz - ofiara UB pośmiertnie odznaczony” [dział “Info” portalu Wiara.pl]
27. “Krzyż Kawalerski dla księdza zamęczonego przez UB” [wiadomość opublikowana na stronie Ordynariatu Polowego Wojska Polskiego, Ordynariat.wp.mil.pl]
28. “’Z archiwum IPN’ - spotkanie 35” [wiadomość opublikowana na stronie Krasnostawskiego Domu Kultury, Kultura.krasnystaw.pl]
29. “Projekcja filmu ‘Ksiądz Jan Trojnar’” [wiadomość opublikowana na stronie Śródmiejskiego Ośrodka Kultury w Krakowie, Lamelli.com.pl]
30. “Pokaz filmu ‘Ksiądz Stanisław Domański’” [wiadomość opublikowana na stronie Muzeum Armii Krajowej im. gen. Emila Fieldorfa “Nila” w Krakowie, Muzeum-ak.pl]
31. “Edukacja - Lublin. Filmy” [wiadomość opublikowana na stronie lubelskiego oddziału Instytutu Pamięci Narodowej, Lublin.ipn.gov.pl]
32. “Wierni Bogu i Ojczyźnie” [wiadomość opublikowana na stronie Zespołu Szkół Ponadgimnazjalnych im. ks. mjr. Stanisława Domańskiego w Siennie, Zspsienno.witrynaszkolna.pl]
33. “Dzień Żołnierzy Wyklętych” [wiadomość opublikowana na stronie Zespołu Szkół Ogólnokształcących i Policealnych w Siennie, Edusienno.pl]
34. “Dzień Pamięci Żołnierzy Wyklętych” [wiadomość opublikowana na stronie Towarzystwa Przyjaciół Ziemi Lipskiej “Powiśle”, Zyciepowisla.pl]
35. “Obchody Narodowego Dnia Pamięci Żołnierzy Wyklętych w Ostrowcu Św.” [wiadomość opublikowana na stronie posła Jarosława Rusieckiego, Rusieckijaroslaw.pl]
36. “Ostrowiec Św.: Wyzwolenie czy okupacja?” [wiadomość opublikowana na stronie ostrowieckiego Klubu “Gazety Polskiej“, Klubygp.pl]
37. “’Kapłan niezłomny - ks. Stanisław Domański‘” [Klub “Polonia Christiana” w Radomiu, Stowarzyszenie Kultury Chrześcijańskiej i Instytut im. ks. Piotra Skargi, Piotrskarga.pl]
38. “09-03-1946 r. ks. Stanisław Domański ps. Cezary zostaje ciężko ranny podczas starcia z oddziałami” [kartka z kalendarza w serwisie Bocheńscy Żołnierze Wyklęci, Bochenscywykleci.pl]
39. “Tablice w kościele pw. Matki Bożej Miłosierdzia” [galeria zdjęć w serwisie Radom na Fotografii, Radom.city]
40. “Zapytanie: Bachurski” [wynik wyszukiwania w katalogu Bibliografii Historii Polskiej, Bibliografia.ipn.gov.pl]
41. “Przegląd mediów - 27 października 2009” [prasówka Instytutu Pamięci Narodowej, Ipn.gov.pl]
42. “10 marca. Świętych Czterdziestu Męczenników z Sebasty” [czytelnia portalu Brewiarz.pl]
43. Film dokumentalny “Ksiądz Stanisław Domański” [cykl “Z archiwum IPN”, TVP 2008]
44. Film dokumentalny “Ksiądz Jan Trojnar” [cykl “Z archiwum IPN”, TVP 2009]
45. Część druga programu historycznego “Niespodzianka. Czerwona płachta ze wschodu. Benedyktyńska robota” [cykl “Było… nie minęło. Kronika zwiadowców historii”, TVP 2014]
46. Polskojęzyczna Wikipedia [Pl.wikipedia.org]
47. Mapy Google (Google Maps) [Google.pl/maps]
48. Natalia Julia Nowak - “Służył w BCh, trafił do MO, wspierał Żołnierzy Wyklętych” [mój artykuł poświęcony dziejom Jana Sońty “Ośki”, iłżeckiego bohatera Batalionów Chłopskich, powojennego milicjanta-sabotażysty współpracującego z podziemiem niepodległościowym. W jednym z przypisów wspominam o księdzu Stanisławie Domańskim i jego wpływowym oszczercy, Eugeniuszu Wiśliczu-Iwańczyku (Eugeniuszu Iwańczyku “Wiśliczu”). Tekst jest dostępny na mojej oficjalnej stronie internetowej Njnowak.tnb.pl]

29 marca 2017   Dodaj komentarz
Historia   Polityka   Społeczeństwo   Inne   kielce   polska   historia   religia   ksiądz   wojna   kościół   chrześcijaństwo   radom   prl   komunizm   starachowice   stalinizm   katolicyzm   polska rzeczpospolita ludowa   rzeszów   żołnierze wyklęci   ii wojna światowa   żołnierze niezłomni   iłża   ak   armia krajowa   starachowice-wierzbnik   sienno   opatów   sandomierz   kielecczyzna   ostrowiec świętokrzyski   rzeszowszczyzna   roak   ruch oporu armii krajowej   kościół katolicki   kościół rzymskokatolicki   kościół polskokatolicki   stanisław domański   domański   ks. stanisław domański   jan trojnar   trojnar   ks. jan trojnar  

Bohaterka na miarę Pileckiego i Moczarskiego...

Muzyczne motto

“A jeśli oni zechcą czegoś spróbować,
my będziemy próbować mocniej.
A jeśli oni zechcą pokonać dystans,
my zajdziemy dalej.
A jeśli oni zechcą
trzymać się tego do końca czasu,
wówczas my będziemy walczyć dłużej.
Bo co nas nie zabije, to nas wzmocni.

Tchórze zawsze chcą rządzić resztą,
uciskając nas swoimi poglądami
i mówiąc, że wiedzą lepiej.
Oni się nas boją,
bo wiedzą, że jesteśmy niezależni
i nie troszczymy się o ich zasady,
nie troszczymy się o to, co myślą”


Jenny Woo - “Stronger“,
tłum. Natalia J. Nowak




Patriotka godna pomnika

Stanisława Rachwał (Stanisława Rachwałowa z domu Surówka) to postać łącząca w sobie najlepsze cechy Witolda Pileckiego i Kazimierza Moczarskiego. Bez wątpienia jest jedną z najdzielniejszych Polek wszech czasów. Jednostką, która nie tylko dorównuje wielu popularniejszym od siebie Bohaterkom, ale wręcz przewyższa je niezłomnością i skutecznością. Niestety, dotychczas nie została nawet w połowie doceniona tak, jak na to zasługuje. Wciąż pozostaje postacią mało znaną: niedostrzeżoną, zapomnianą, ukrytą w cieniu mniej zasłużonych konspiratorek lat 1939-1956. Taki stan rzeczy to wielka niesprawiedliwość. Lecz czy na pewno wyrok? Możemy przecież wziąć sprawy w swoje ręce. Możemy sami powalczyć o godne upamiętnienie Rachwałowej. Jeśli my tego nie zrobimy, to kto? Nic samo się nie zdziała: nie zbierzemy plonów, dopóki nie uświadomimy sobie, że wcześniej trzeba zasiać ziarno. A nasza Bohaterka to postać fenomenalna. Dwukrotnie zatrzymana i katowana przez gestapo. Więziona w trzech obozach koncentracyjnych (Auschwitz-Birkenau, Ravensbruck i Neustadt-Glewe). Po wojnie aresztowana przez UB, poddawana torturom i skazana na karę śmierci. Zdolna, wpływowa i ceniona działaczka Polskiego Państwa Podziemnego. Uczestniczka ruchu oporu w Generalnym Gubernatorstwie, Oświęcimiu-Brzezince i Polsce Ludowej. Członkini ZWZ-AK i WiN. Patriotka godna pomnika. Wzór do naśladowania dla kobiet i mężczyzn.


Z okolic Lwowa

Według różnych źródeł, Stanisława Surówka, czyli późniejsza Rachwałowa, przyszła na świat w roku 1903 lub 1906[1]. Dużo informacji na jej temat zgromadził IPN-owski historyk Filip Musiał, który poświęcił naszej Bohaterce co najmniej dwa popularnonaukowe artykuły: “Stanisława Rachwałowa: Bohaterka podziemia - prześladowana przez Niemców i komunistów” (opublikowany w “Dzienniku Polskim” i w serwisie Nowa Historia należącym do Grupy Interia) oraz “Pilecki w spódnicy” (zamieszczony w broszurze “Żołnierze Wyklęci”, dodatku specjalnym do “Gazety Polskiej” z 3 marca 2010 roku). Musiał podaje, że Stanisława Rachwał pochodziła z Kresów Wschodnich, a dokładniej z miejscowości Rudki niedaleko Lwowa. Wychowała się w patriotycznej rodzinie, ukończyła lwowskie Gimnazjum Sióstr Urszulanek. Miłością jej życia okazał się Zygmunt, oficer Wojska Polskiego i Policji Państwowej, z którym wzięła ślub i któremu urodziła dwie córki: Krystynę i Annę (różnica wieku między dziewczętami wynosiła trzy lata). Gdy wybuchła wojna, Zygmunt Rachwał został pojmany przez sowieckich agresorów. Na wiele lat słuch po nim zaginął. O tym, co się stało z mężem, Stanisława dowiedziała się długo po zakończeniu konfliktu zbrojnego. Otóż Zygmunt nie tylko przeżył okres uwięzienia, ale również zdołał wstąpić do armii generała Andersa. Niestety, ciężka choroba uniemożliwiła mu powrót do domu. Żołnierz zmarł na gruźlicę w 1943 roku. Miało to miejsce na terenie Palestyny.


Krakowska twardzielka

Zimą 1939 roku Stanisława Rachwałowa, teraz już mieszkająca w Mieście Królów Polskich, rozpoczęła antyniemiecką działalność konspiracyjną w Związku Walki Zbrojnej, późniejszej Armii Krajowej. Wstąpiła w szeregi kontrwywiadu Okręgu Kraków ZWZ, a jej bezpośrednim przełożonym został Jan Hartwig “Cyprian”. W tamtym okresie Rachwał posługiwała się pseudonimami “Herbert” (lub “Herburt”), “Herburta”, “Rysiek” i “Ryś”. Była bardzo skuteczną konspiratorką, o czym świadczy fakt, że szczegóły jej działalności wciąż pozostają dla historyków tajemnicą. W kwietniu 1941 roku Stanisława została po raz pierwszy aresztowana przez gestapo. Jej zatrzymanie miało związek ze sprawą Aleksandra Bugajskiego “Halnego”, przywódcy krakowskiego oddziału Związku Odwetu ZWZ. Niemieccy śledczy bynajmniej nie patyczkowali się ze swoją aresztantką. Jak wynika z relacji Rachwałowej, cytowanej przez Filipa Musiała, hitlerowscy oprawcy sięgali po niedozwolone metody interrogacji: bicie, kopanie, rozbieranie do naga. W wyniku tortur kobieta straciła dziewięć zębów. Mimo udręki, nie wyjawiła gestapowcom żadnych istotnych informacji. Zdołała ich nawet przekonać, że nigdy nie należała do ruchu oporu. Pod koniec maja Związek Walki Zbrojnej wykupił naszą Bohaterkę z więzienia. Nieustraszona Rachwał powróciła do działalności podziemnej, co przypłaciła kolejnym aresztowaniem w październiku 1942 roku. Naziści pastwili się nad nią aż do grudnia.


W Oświęcimiu-Brzezince

Filip Musiał pisze, że Niemcy nie dali się oszukać po raz drugi. Pewni, że schwytali prawdziwą konspiratorkę, wysłali ją do obozu koncentracyjnego Auschwitz, a ściślej do obozu kobiecego funkcjonującego w ramach Auschwitz II - Birkenau. Było to miejsce zarządzane przez bezwzględną Marię Mandel (Marię Mandl)[2]. Stanisława otrzymała status więźniarki politycznej, kazano jej nosić znaczek przedstawiający literę “P” w czerwonym trójkącie. Na jej przedramieniu wytatuowano numer obozowy 26281. Rachwałowa przeżyła w Oświęcimiu-Brzezince bardzo dużo. Przeszła tyfus plamisty, przepracowała trochę czasu w rozmaitych komandach. Trudne warunki i bolesne doświadczenia nie zniechęciły jej jednak do działalności konspiracyjnej. Nasza Bohaterka bez wahania dołączyła do obozowego podziemia. Od kwietnia 1943 roku miała szerokie pole do działania, gdyż zaangażowano ją do sporządzania kartotek rzeczy odebranych więźniom. Rachwał potajemnie pisała wówczas raporty, które dotyczyły poszczególnych transportów przybywających do lagru. Utrzymywała kontakt z konspiratorami w obozie męskim, przekazywała im podsłuchane lub wyczytane w gazetach informacje o charakterze politycznym i wojskowym. W styczniu 1945 roku Stanisława znalazła się wśród więźniarek ewakuowanych do KL Ravensbruck. Później była przetrzymywana w KL Neustadt-Glewe, skąd ostatecznie wyswobodzili ją alianci. Odzyskawszy wolność, przez trzy tygodnie leczyła się w angielskim szpitalu.


Genialna wywiadowczyni

Wiosna 1945 roku to początek nowej okupacji. Sowieci, którzy rzekomo wyzwolili naszą Ojczyznę, wcale nie zamierzali jej opuścić. Przeciwnicy nowego porządku, a także ludzie niewygodni dla władzy komunistycznej, stawali się ofiarami brutalnych prześladowań. Wielu Polaków dostrzegało konieczność kontynuacji działalności konspiracyjnej. Do takich osób należała Stanisława Rachwałowa. Według Filipa Musiała, nasza Bohaterka przybyła do Ojczyzny pod koniec maja, a pod koniec czerwca była już zaangażowana w prace podziemia antykomunistycznego. Najpierw związała się z Delegaturą Sił Zbrojnych na Kraj. Potem wstąpiła do powstałego na bazie DSZ Zrzeszenia “Wolność i Niezawisłość”. Rachwał przyjęła pseudonim “Zygmunt” i zajęła się gromadzeniem wszelkich informacji o nowym reżimie. Interesowały ją sprawy polityczne, gospodarcze i wojskowe, działalność bezpieki, milicji i urzędów, postępowanie konkretnych funkcjonariuszy, planowane akcje przeciwko dysydentom, nastroje panujące wśród samych aparatczyków. Zdobytą wiedzę przekazywała swoim przełożonym z Brygad Wywiadowczych WiN. Nasza Bohaterka stała na czele siatki liczącej co najmniej dwanaście osób. Pracowali dla niej ludzie zatrudnieni m.in. w Ministerstwie Spraw Zagranicznych, Cenzurze Wojskowej, Sądzie Grodzkim i Urzędzie Wojewódzkim. Stanisława wiedziała, co się dzieje w Krakowie, w Warszawie, na Podhalu i na Śląsku. Budowała też sieć wywiadowczą na Pomorzu i w Polsce centralnej.


Między życiem a śmiercią

Jak podaje Musiał, w drugiej połowie 1946 roku funkcjonariusze UB założyli w mieszkaniu naszej Bohaterki “kocioł“ (rodzaj zasadzki). Rachwałowa, powiadomiona o czekającej na nią pułapce, schroniła się w tajnym lokalu podziemia, a później wyjechała do Warszawy. Czy wiedziała, że Krystyna Żywulska, koleżanka z Auschwitz-Birkenau, u której zdecydowała się zamieszkać, jest żoną prominentnego ubeka Leona Andrzejewskiego? Trudno powiedzieć. W każdym razie, Stanisława przed uwięzieniem zdążyła jeszcze zrobić jedną rzecz: udać się na Pomorze w celu udzielenia instrukcji członkom nowo utworzonej przez siebie siatki wywiadowczej. Sama chciała uciec na Zachód, miała już nawet przygotowaną drogę przerzutową. Gdy wróciła do Warszawy, zrządzeniem losu spotkała na ulicy Andrzejewskiego, który ją rozpoznał i postanowił aresztować. Kobieta została zatrzymana na dzień przed planowaną emigracją. Potem było więzienie, jedenastomiesięczne tortury i sfingowany proces. Początkowo skazano ją na dożywocie, ale wyrok ten nie spodobał się warszawskim elitom, toteż zamieniono go na karę śmierci. Bolesław Bierut podjął jednak decyzję o przywróceniu poprzedniego wyroku. Rachwał spędziła w stalinowskich kazamatach dziesięć lat. “Zaliczyła” Warszawę, Kraków, Fordon, Inowrocław i szpital więzienny w Grudziądzu. Odzyskała wolność na fali odwilży gomułkowskiej. Po roku 1956 nie prowadziła żadnej działalności politycznej. Ani oficjalnej, ani opozycyjnej.


Pilecki i Moczarski

Dzieje Stanisławy Rachwał są łudząco podobne do dziejów Witolda Pileckiego. Bohaterska postawa podczas drugiej wojny światowej, udział w lagrowym ruchu oporu, tworzenie raportów, aktywność wywiadowcza w Polsce Ludowej, ubeckie tortury, niezasłużony wyrok śmierci… Wszystko się zgadza. Rachwałowa i Pilecki pochodzili z patriotycznych rodzin, żyli na Kresach Wschodnich, mieli po dwoje dzieci. Witold był przez pewien czas żołnierzem generała Andersa, zupełnie jak mąż Stanisławy. Ale losy Rachwałowej wykazują również duże podobieństwo do losów Kazimierza Moczarskiego. Mężczyzna ten był oficerem Armii Krajowej zajmującym się głównie informacją i propagandą. Po wojnie został aresztowany przez Urząd Bezpieczeństwa, obciążony fałszywymi zarzutami, poddany okrutnym praktykom i skazany na karę śmierci, którą później zamieniono na dożywocie. Moczarski spędził ponad dziesięć lat w komunistycznym więzieniu, wyszedł na wolność w wyniku odwilży październikowej. To właśnie on jest autorem słynnej listy “49 rodzajów tortur stosowanych przez UB“. Warto wiedzieć, że Moczarski był męczony nie tylko fizycznie, ale także psychicznie. Przykładowo, osadzono go w jednej celi z esesmanem Jurgenem Stroopem, niemieckim zbrodniarzem wojennym odpowiedzialnym za likwidację getta warszawskiego. Kazimierz opisał potem to doświadczenie w swojej książce “Rozmowy z katem“. No dobrze, ale cóż to ma wspólnego z historią Rachwałowej?


Krwawa Mary

Aby znaleźć odpowiedź na postawione wyżej pytanie, trzeba zerknąć kilka akapitów wstecz i zatrzymać się przy nazwisku Marii Mandel (Marii Mandl). Co wiadomo o tej osobie? Zajrzyjmy choćby do artykułu “W obozie nazywali ją ‘bestią‘. Po wojnie trafiła do tego samego więzienia, co jej ofiary” zamieszczonego w serwisie Wirtualna Polska. Autor tekstu pisze, że Maria Mandel przyszła na świat 10 stycznia 1912 roku w austriackiej miejscowości Munzkirchen. Gdy jej kraj został wcielony do Trzeciej Rzeszy, wyjechała w głąb państwa zaborczego, do niemieckiego Monachium. Jako zwolenniczka nazizmu, wstąpiła do załogi SS i podjęła pracę w obozach koncentracyjnych. Najpierw służyła w Lichtenburgu, później w Ravensbruck, aż w końcu w Auschwitz-Birkenau, do którego przybyła jesienią 1942 roku. Mandel już w Ravensbruck dała się poznać jako wyjątkowa sadystka, uwielbiająca zadawać bliźnim ból. Często biła więźniarki: do krwi, do utraty przytomności. Według jednego ze świadków, najchętniej celowała w “dolną część brzucha”. Na domiar złego, kazała osadzonym chodzić boso po żwirze. W Auschwitz-Birkenau zachowywała się równie okrutnie. Uczestniczyła także w selekcjonowaniu ludzi do komór gazowych. Miała romans z inną nadzorczynią, Irmą Grese, która nosiła przy sobie “wysadzany perłami pejcz“. Po wojnie Mandel wylądowała w krakowskim więzieniu przy ulicy Montelupich. Tam spotkała i rozpoznała swoją dawną ofiarę, Stanisławę Rachwał. Ona też ją zidentyfikowała.


Pod jednym dachem

Rachwałowa, niegdysiejsza więźniarka Oświęcimia-Brzezinki, została zmuszona do zamieszkania pod jednym dachem ze swoją byłą oprawczynią. A właściwie oprawczyniami, bo oprócz Marii Mandel przebywały tam również inne niemieckie zbrodniarki, np. Therese Brandl. Po latach, już na wolności, nasza Bohaterka uwieczniła swoje przeżycia w utworze wspomnieniowym “Spotkanie z Marią Mandel”. Praca powstała w roku 1965, a dwadzieścia pięć lat później doczekała się druku na łamach periodyku “Przegląd Lekarski - Oświęcim”[3]. Zweryfikowane i skomentowane fragmenty tekstu można znaleźć w artykule “Proces załogi KL Auschwitz-Birkenau cz. 6. Życie w więzieniu” Stanisława Kobieli. Autor zamieścił go na swojej stronie internetowej TajemniceHistorii.pl. Ze wspomnień Rachwałowej, cytowanych i omawianych przez Kobielę, dowiadujemy się, jak wyglądało więzienne życie skazanych nazistek i ich relacje z polskimi osadzonymi. Czy sytuacja, w której kaci i ofiary zostają ze sobą zrównani, może być łatwa dla którejkolwiek ze stron? Czy wspólna walka o przetrwanie, a nieraz nawet zamiana ról między dominującymi a zdominowanymi, przekształca coś w ludzkiej świadomości? Publikacja “Proces załogi…”, zawierająca fragmenty utworu Stanisławy, udziela nam arcyciekawych odpowiedzi na te pytania. W następnych akapitach postaram się krótko zreferować rzeczony tekst. Opowiedzieć, jak to było ze spotkaniem Rachwałowej z hitlerowskimi przestępczyniami wojennymi.


Potęga resentymentu

Gdy Stanisława zobaczyła w więzieniu Marię Mandel, ogarnęło ją uczucie mściwej satysfakcji. Był to widok, o którym w Auschwitz-Birkenau mogła tylko pomarzyć. Oto Maryśka: wtedy pani życia i śmierci, obecnie odizolowana od świata kajdaniara. Jeszcze kilka lat temu dręczyła niewinnych ludzi, a dziś musi szorować na kolanach “więzienne flizy“. Obok niej haruje w pocie czoła Johanna Langefeld[4]. Rachwałowa bynajmniej nie zamierzała się litować nad swoimi germańskimi współwięźniarkami. Kiedy znalazła sposób na zaszkodzenie Mandel, bez wahania przystąpiła do akcji. To ona stała za przeniesieniem nazistki do gorszej celi (wcześniej MM siedziała w “wolnej celi roboczej“). Maria, niegdyś patrząca na Stanisławę z wyższością, teraz zaczęła się jej bać. Tym bardziej, że Rachwałowa, jako świadek hitlerowskiego ludobójstwa, mogła złożyć obciążające ją zeznania i wbić jej ostatni gwóźdź do trumny. Nie dało się ukryć, że skończyły się czasy, w których Mandel była górą, a Rachwał dołem. Sytuacja uległa odwróceniu. Jakże wielka i groźna jest potęga resentymentu! To właśnie resentyment zagrzmiał niczym grom, gdy nasza Bohaterka, poproszona przez oddziałową o wyjaśnienie czegoś Niemkom, weszła do ich celi i ryknęła: “Achtung!”. Nazistki, słysząc ten wyraz, zerwały się na równe nogi. Stanęły na baczność i bez słowa słuchały, jak Stanisława obrzuca je nieprzystojnymi epitetami (po niemiecku). Myślały, że za chwilę Polka zacznie je bić. Lecz ona nie zniżyła się do ich poziomu.


Przebaczenie i pojednanie

Rachwałowa nawet w ubeckiej tiurmie potrafiła wyegzekwować swoje prawa. Przykładowo, dała strażniczkom do zrozumienia, że nie życzy sobie wspólnej kąpieli z nazistkami. Personel więzienny spełnił jej żądanie. Hitlerowskie bandytki, zwłaszcza Maria Mandel, przechodziły obok niej “pojedynczo, zmieszane i naprawdę przestraszone”. Stanisława była w pełni świadoma swojej moralnej przewagi nad Niemkami. Przypuszczała wręcz, że gdyby zaatakowała je fizycznie, żadna z nich nie miałaby odwagi się bronić. Mandel i Rachwał, kobiety z dwóch różnych bajek, zostały skazane przez komunistyczny sąd na najwyższy wymiar kary. Obie wiedziały, że każdy dzień zbliża je do śmierci. I z każdym dniem stawały się coraz dojrzalsze. Stanisława obserwowała, jak Maria powoli zamienia się w jednostkę smutną, pokorną i zadumaną. Sama również zgubiła gdzieś dawną złość, nienawiść i żądzę zemsty. Więźniarki, osadzone w sąsiednich celach, wyraźnie słyszały się przez ścianę. Rachwałowa dała sobie wreszcie spokój ze swoimi łaziennymi wymaganiami. Któregoś wieczoru, podczas wspólnej kąpieli, Maria Mandel i Therese Brandl podeszły do naszej Bohaterki. Obie były nagie, mokre i zapłakane. Błagały o przebaczenie. Stanisława, mimo zaskoczenia, zdobyła się na ten krok, a one padły na kolana i zaczęły ją całować po rękach. Z trzech uczestniczek tej niezwykłej sceny tylko Rachwał doczekała się ułaskawienia. Nazistki zostały powieszone w styczniu 1948 roku. Polka zmarła zaś ponad trzydzieści lat później.


Świadek oskarżenia

Zgodnie z tym, co pisze Stanisław Kobiela, nasza Bohaterka już latem 1945 roku zaczęła się starać o ukaranie hitlerowskich przestępców wojennych. Chociaż była członkinią podziemia niepodległościowego, sprzeciwiającą się uzależnieniu Polski od ZSRR i zaniepokojoną totalitarnym charakterem bierutowskiego państwa, zdecydowała się wejść na drogę oficjalną. Złożyła zeznania przed Główną Komisją Badania Zbrodni Niemieckich w Polsce, a później przed Okręgową Komisją w Krakowie. Lokalny sędzia, który zajmował się jej sprawą, został wkrótce jej współpracownikiem w Zrzeszeniu “Wolność i Niezawisłość”. Rachwałowa zeznawała przeciwko gestapowcom, którzy podczas drugiej wojny światowej terroryzowali ludność Miasta Królów Polskich. Sporządziła też dokładne charakterystyki pracowników KL Auschwitz-Birkenau[5]. Opisy nadzorców i nadzorczyń, przygotowane przez Stanisławę, okazały się przydatne podczas procesu Rudolfa Hoessa w 1947 roku (uwaga: nie należy mylić tego osobnika z Rudolfem Hessem zmarłym w roku 1987!). Co do samego Hoessa, nasza Bohaterka miała okazję spotkać go w krakowskim więzieniu przy ulicy Montelupich. Wspominała potem, że po aresztowaniu stał się zupełnie innym człowiekiem. Nie przypominał już dumnego, groźnego władcy obozu oświęcimskiego. Był blady i zrezygnowany, przeczuwał, że nie uniknie egzekucji. Podobna zmiana zaszła zresztą w Maximilianie Grabnerze. Zwierzchnik lagrowego gestapo trząsł się jak osika.


Fordon i Inowrocław

Stanisława, jako więźniarka polityczna, była również przetrzymywana w Fordonie i Inowrocławiu. Tam, w Polsce północnej, “wymiatała” tak samo jak w południowej. Widać to w odpowiedzi naczelnika Centralnego Więzienia w Fordonie na pismo Wojskowego Sądu Rejonowego w Krakowie (1951). Wiadomość nosi tytuł “Opinia więźnia karnego Rachwał Stanisławy“ i zawiera następujące stwierdzenia: “Była już trzykrotnie karana dyscyplinarnie, co świadczy, że nie zawsze przestrzega przepisów więziennych. Odnośnie swych przełożonych stara się ona być posłuszna i zdyscyplinowana, lecz stosunek ten jest tylko powierzchowny, gdyż zasadniczo jest ona ujemnie ustosunkowana do administracji więzienia, jak również jest wrogo ustosunkowana w stosunku do Państwa Ludowego, jej rządu. (…) Nie przejawia żadnego przełomu w swych wrogich poglądach politycznych“[6]. Myliłby się ten, kto by powiedział, że Rachwałowa, odzyskawszy wolność w 1956 roku, bez problemu przebaczyła swoim “czerwonym” ciemiężycielom. Autor publikacji “Więzienie dla kobiet o zaostrzonym reżimie. Sierpień 1952 - marzec 1955” (InowroclawFakty.pl) podaje, że nasza Bohaterka zawiadomiła prokuraturę o możliwości popełnienia przestępstwa przez naczelniczkę inowrocławskiej tiurmy. Oskarżyła ją o znęcanie się nad uwięzionymi kobietami. Niestety, “z powodu niechęci Ryszardy Szelągowskiej do składania zeznań jako świadek sprawa nie miała dalszego ciągu”. Gnębicielka Obiałowa uniknęła więc sprawiedliwości.


Madame Butterfly

Wiele nowych informacji na temat Stanisławy Rachwał zaczerpniemy z czterdziestominutowego reportażu radiowego “WiNna nieWiNna” Patrycji Gruszyńskiej-Ruman (Polskie Radio 2008). Materiał zawiera wypowiedzi kilku Polek będących świadkami życia i działalności naszej Bohaterki. Relacje te przeplatają się z kwestiami aktora wcielającego się w rolę stalinowskiego oskarżyciela. Dopełnieniem całości są poruszające przerywniki, w których Ewa Kania czyta fragmenty wspomnień Rachwałowej. Z reportażu dowiadujemy się, że Stanisława przyszła na świat 29 kwietnia 1906 roku. Podczas wojny polsko-bolszewickiej, w roku 1920, zwróciła uwagę na jednego z polskich oficerów, którzy przybyli wyzwolić jej miasteczko spod panowania najeźdźców. Majestatyczny patriota w mundurze zrobił na niej piorunujące wrażenie. Dziewczyna szaleńczo się w nim zakochała, a potem “bardzo młodo wyszła za mąż”. Czy to oznacza, że Surówka poznała swojego przyszłego męża w wieku czternastu lat, a poślubiła go niedługo później? Wbrew pozorom, to możliwe. Na ziemiach byłego zaboru austriackiego obowiązywało bowiem prawo, które zezwalało kobiecie na zawarcie małżeństwa po ukończeniu czternastego roku życia. Potrzebna była jedynie zgoda ojca (źródło: Jerzy Antoni Pielichowski, “Zawarcie małżeństwa w zarysie historycznym”, AdwokatKoscielny.com.pl). Do czego można to porównać? Najbliższe skojarzenie, jakie przychodzi mi do głowy, to opera “Madame Butterfly” Giacoma Pucciniego[7].


Beka z ubeka

Nietypowy wiek, w którym Stanisława założyła rodzinę, bywał dla otoczenia dość kłopotliwy. Pewnego dnia Rachwałowa, jako mężatka, została poproszona o zaopiekowanie się obcą panną, która “szła na bal [pułkowy] bez rodziców“. Jak się wkrótce okazało, wspomniana panna była dwa razy starsza od niej. Państwo Rachwałowie mieszkali razem w koszarach wojskowych. Stanisława zdążyła więc poznać uroki żołnierskiego życia. Koleżanki z więziennej celi zapamiętały ją jako osobę pogodną, życzliwie nastawioną do świata, obdarzoną wielkim darem wymowy. Rachwałowa nigdy nie wracała z przesłuchań zapłakana. Przeciwnie, kiedyś nawet wróciła ubawiona. Rozśmieszył ją młody funkcjonariusz UB, który spostrzegł na jej przedramieniu numer obozowy i zapytał zdumiony: “To pani tyle lat w Oświęcimiu, a teraz my panią jeszcze przesłuchujemy?!”. Z mojej wiedzy wynika, że nie był to pierwszy raz, gdy kobieta zaszokowała bezpiekę swoją zuchwałą postawą. Do naszych czasów przetrwał cyniczny liścik, który Stanisława wysłała ubowcom okupującym jej krakowskie lokum: “Wiedząc, że ten list dostanie się w wasze łajdackie ręce, zawiadamiam, że na próżno czekacie i niewinnych ludzi zamknęliście w moim mieszkaniu. Możecie długo na mnie czekać pod drzwiami. R”. Spójrzmy także na urzędowy dokument “Postanowienie o pociągnięciu do odpowiedzialności karnej“ z września 1947 roku. Rachwał nie podpisała tego druku. Ale umieściła na nim własną uwagę: “Akt oskarżenia niezgodny z prawdą”[8].


Do tańca i do różańca

Jakie jeszcze ciekawostki dotyczące Rachwałowej kryją się w reportażu Gruszyńskiej-Ruman? Na przykład informacja, że nasza Bohaterka była jednostką o wysokim statusie ekonomicznym. Mając ojca-adwokata i męża-oficera, nigdy nie narzekała na brak pieniędzy. Zewnętrzną oznaką dobrobytu, w którym żyła, uczyniła modny, elegancki, wyszukany ubiór. Stanisława zawsze chciała być stylowa i olśniewająca, chętnie pokazywała się bliźnim w kapeluszu i rękawiczkach. Nawyku dbania o cerę nie straciła nawet w Auschwitz-Birkenau. Gdy otrzymywała od Niemców odrobinę margaryny, tylko połowę tego produktu wykorzystywała do celów spożywczych. Reszta służyła jej za krem do twarzy. Rachwałowa była religijna, jak wielu ludzi w czasach okołowojennych. Ceniła osoby, które potrafią pokornie się modlić lub przynajmniej uszanować modlitwę innych. W podziemiu współpracowała głównie z mężczyznami. Podczas wojny, a być może i później, dawała schronienie polskim partyzantom. Swoim córkom, które były jednocześnie jej pomocnicami w konspiracji, udzieliła arcyciekawej wskazówki na wypadek “badania“. Otóż miały one wmawiać gestapowcom/ubekom, że liczni panowie, z którymi Rachwał się spotykała, byli jej kochankami. Taktyka Stanisławy, choć niewątpliwie upokarzająca, wyróżniała się skutecznością. Filip Musiał pisze, że to właśnie ta argumentacja (plus łapówka zapłacona przez ZWZ) przesądziła o jej zwolnieniu z nazistowskiego aresztu w 1941 roku.


Mistrzowski styl

Rachwałowa zaliczała się do osób niesłychanie błyskotliwych i elokwentnych. Potrafiła nie tylko snuć intrygujące opowieści, ale również posługiwać się grą słów i formułować cięte riposty. Gdy do więziennej celi w Krakowie przyprowadzono nową osadzoną, Stanisława zadała jej specyficzne pytanie, umiejętnie akcentując wybrane sylaby: “A pani jest WiNna czy nieWiNna?”. Naturalnie, chodziło o przynależność do Zrzeszenia “Wolność i Niezawisłość”. Zdarzyło się także, iż to Rachwał została o coś zapytana przez nieznajomą współwięźniarkę. Ciekawska spytała: “Jak pani sobie radzi z paznokciami?”. Stanisława odpowiedziała jej w iście mistrzowskim stylu: “Te u rąk to sobie obgryzam, ale te u nóg pani mi będzie musiała obgryzać”. Nasza Bohaterka bardzo się martwiła o swoje córki. Wiedziała, że one też zostały schwytane przez UB, i to z jej powodu. Aby uspokoić swoje sumienie, zdecydowała się porozmawiać z osiemnastoletnią więźniarką, która znajdowała się w sytuacji analogicznej do jej dzieci (tzn. siedziała w tiurmie ze względu na własną matkę). Próbowała dociec, czy nastolatka ma do swojej rodzicielki jakieś pretensje. I wyraźnie się rozchmurzyła, kiedy usłyszała, że wcale tak nie jest. Na wolności, gdy już było po wszystkim, Rachwałowa nigdy nie robiła z siebie męczennicy. Zachowywała się w taki sposób, jakby bolesne doświadczenia “nie zrobiły na niej większego wrażenia”. A gdy ktoś ją pytał o obóz oświęcimski, “zbywała go pół-żartem”. Była dumna, zacięta, nikomu się nie żaliła.


Making of

Reportaż radiowy “WiNna nieWiNna” Patrycji Gruszyńskiej-Ruman spotkał się z pozytywnym odbiorem słuchaczy zarówno w Polsce, jak i za granicą. Dziennikarski majstersztyk został uhonorowany Główną Nagrodą Wolności Słowa SDP, międzynarodową nagrodą Prix Italia (“radiowym Oscarem”) i Białą Kobrą na Ogólnopolskim Festiwalu Mediów w Łodzi “Człowiek w zagrożeniu”. Reportażystka skomentowała swoje dzieło w kilku wywiadach, tzn. w rozmowie z Jerzym Ignatowiczem (“Dwa totalitaryzmy w jednym życiu”, portal SDP), Markiem Palczewskim (“Rozmowa dnia - 4 stycznia 2012”, portal SDP) i Elżbietą Rutkowską (“Polski reportaż radiowy jest silny”, miesięcznik “Press”). Wyznała swoim kolegom po fachu, że praca nad audycją o Rachwałowej kosztowała ją wiele wysiłku. Przygotowanie tak ambitnego materiału zajęło jej około dziewięciu-dziesięciu miesięcy. Twórczy trud polegał na wertowaniu archiwalnych dokumentów, poszukiwaniu ludzi pamiętających Stanisławę, konsultacjach z historykiem Filipem Musiałem oraz wnikliwej lekturze wspomnień naszej Bohaterki[9]. Dziennikarka dowiedziała się o życiu “WiNnej nieWiNnej” zupełnie przypadkowo. Odkryła tę postać podczas przeglądania listy polskich więźniów KL Auschwitz-Birkenau. Zwróciła uwagę na nazwisko “Rachwał“, gdyż było to rodowe miano jej matki. Tak zaczęła się jej przygoda z badaniem losów Stanisławy. Przeznaczenie? Na pewno kamień milowy w przywracaniu pamięci o niezwykłej Bohaterce.


Bolesław Surówka (cz. 1)

Znając datę i miejsce urodzenia Rachwałowej, jej panieńskie nazwisko, imiona rodziców i zawód ojca, postanowiłam poszukać w Internecie wzmianek na temat jej rodziny. Bardzo szybko znalazłam informacje dotyczące Bolesława Surówki: wybitnego publicysty, krytyka teatralnego, prawnika, żołnierza kampanii wrześniowej. Wszystko wskazuje na to, że dziennikarz ten był bratem naszej Bohaterki. Mistrz pióra urodził się w roku 1905, czyli w tej samej dekadzie, co Stanisława Rachwał. Pochodził z Rudek koło Lwowa. Jego ojciec, Karol, pracował jako adwokat. Matka, Emilia, wywodziła się z rodu Tustanowskich (źródło: Sejm-Wielki.pl/n/Tustanowski). Czyżbym namierzyła bliskiego krewnego Rachwałowej? A może to tylko zbieg okoliczności? Prawdopodobieństwo, że mamy tu do czynienia z dziełem przypadku, nie wydaje mi się wysokie. Szansa na to, że w małych Rudkach trafi się dwóch adwokatów o nazwisku Karol Surówka, raczej nie jest duża. W serwisie MyHeritage.pl opisano kilku mężczyzn noszących dokładnie takie miano. Jedna z notek brzmi: “karol surówka i emilia surówka byli małżeństwem. Mieli 2 córek: stanisława rachwał i jedno inne dziecko. karol zmarł”. Czy nie ma w tym tekście drobnego błędu? Może państwo Surówkowie nie mieli dwóch córek, tylko córkę i syna? Może tajemnicze “jedno inne dziecko” (tutaj rodzaju nijakiego) to właśnie Bolesław Surówka? Twardy charakter, słowiańskie imię i antyniemieckie poglądy również upodabniają Bolesława do Rachwałowej.


Bolesław Surówka (cz. 2)

Osoby, które zainteresowały się postacią domniemanego brata Stanisławy, powinny zajrzeć do artykułu “Zapomniany dziennikarz - zapomniane dziennikarstwo. Górny Śląsk oczami Bolesława Surówki” Krzysztofa Trackiego. Materiał jest dostępny w witrynie internetowej Sołectwa Mikołów - Śmiłowice (Smilowice.Mikolow.eu). Z tekstu wynika, że Bolesław Surówka pochodził z Kresów Wschodnich, ale związał swoje losy z Ziemiami Zachodnimi[10]. Był orędownikiem polskości Śląska, stronnikiem Wojciecha Korfantego, demaskatorem proniemieckich sentymentów utrzymujących się w tym regionie. Mówił stanowcze “NIE” ruchom ślązakowskim, mentalnym przodkom Ruchu Autonomii Śląska. Zarzucał im brak lojalności wobec Polski, pragnienie oderwania Silesii od Macierzy oraz finansowe powiązania z antypolskimi siłami w Niemczech. Deptał po piętach Śląskiej Partii Ludowej, miał też na pieńku z obozem piłsudczykowskim. Przeciwnicy obrzucali go najrozmaitszymi wyzwiskami, np. “wesołek korfantowy”. Surówka cechował się wytrwałością i samozaparciem, dzięki czemu nie pozwolił się uciszyć reżimowi sanacyjnemu. Jak w jego życiu wyglądał 1 września 1939 roku? “Atak niemiecki przywitał Surówkę w zabudowaniach koszar w Oświęcimiu (tam gdzie niedługo niemieccy naziści utworzą obóz zagłady Auschwitz!)” - pisze Krzysztof Tracki. Po wojnie Bolesław pozostał dawnym Bolesławem. Kontynuował karierę dziennikarską. Promował i pielęgnował polski patriotyzm na Śląsku.


Wezwanie do działania

Stanisława Rachwał była ponadprzeciętną jednostką. Wyjątkowo odważną i zasłużoną reprezentantką Polskiego Państwa Podziemnego. Jak długo będziemy godzić się na to, żeby pozostawała jedynie “statystką” w opowieściach o niemieckich barbarzyństwach? Nazwisko Rachwałowej, jako świadka brutalnej okupacji, często przywoływane jest w tekstach dotyczących hitlerowskich zbrodniarek wojennych. Jednocześnie prawie wcale nie pisze się o niej artykułów monograficznych. Dlaczego? Przecież to ona, a nie np. Irma Grese, powinna wzbudzać podziw i fascynację! Nazistowska morderczyni doczekała się licznych wielbicieli, także w naszej Ojczyźnie[11]. Tymczasem Rachwałowa nadal czeka na odpowiednie upamiętnienie. Dobrze, że kilka osób przypomniało o niej w związku z Narodowym Dniem Pamięci “Żołnierzy Wyklętych”, ale to wciąż bardzo mało. Stanisława Rachwał zasługuje na pomnik i najwyższe państwowe odznaczenia. Jej imieniem powinno się chrzcić ulice, aleje, parki i skwery. W miejscach związanych z jej życiem i działalnością powinny wisieć tablice pamiątkowe. Każdego roku aktywni patrioci powinni organizować imprezy (tzn. marsze, biegi) ku jej czci. O Rachwałowej wypadałoby też nakręcić film dokumentalny bądź fabularny. A jeśli nie film, to przynajmniej teledysk, choćby na wzór “Desenchantee” Mylene Farmer lub “Beliy Plaschik (No Mercy Remix)” t.A.T.u. Jak widać, mamy ogrom pracy do wykonania. Nie stójmy więc bezczynnie, tylko weźmy się do roboty!


Natalia Julia Nowak,
14.03. - 26.04. 2016 r.



PS. Rachwałowa bije na głowę wszystkie filmowe, komiksowe i kreskówkowe superbohaterki. Przy niej bledną takie heroiny, jak Lara Croft z “Tomb Raidera” czy Sarah Connor z “Terminatora 2. Dnia Sądu”. W porównaniu z nią, Wonder Woman, Black Canary, She-Ra, Sailor Moon, Superświnka, Czarodziejki W.I.T.C.H., Odlotowe Agentki i Wojowniczki z Krainy Marzeń to cherlawe mimozy dla grzecznych dziewczynek. Jeśli chodzi o umiejętność zdobywania ściśle tajnych danych w ekstremalnie trudnych warunkach, to Trinity, Motoko Kusanagi, Lisbeth Salander i Maggie Chan mogłyby brać od niej korepetycje. Stanisława jest kolejną postacią w naszym narodowym panteonie, która udowadnia, że polscy patrioci nie mają sobie równych. Tak to już jest, że największymi herosami (na skalę globalną) okazują się ci, którzy walczyli pod flagą biało-czerwoną, w cieniu skrzydeł Orła Białego. Nasz Naród nie musi sobie wymyślać fikcyjnych superbohaterów, bo miał ich wystarczająco wielu w prawdziwym życiu. To Amerykanie, Japończycy i Zachodni/Północni Europejczycy odczuwają potrzebę kreowania - na własny użytek i dla poklasku świata - nudnych, tandetnych, nierealistycznych gierojów pełniących funkcję kompensacyjną. Bardzo mi przykro, ale taka jest prawda. Akurat w latach trzydziestych i czterdziestych (czytaj: w czasach, gdy rodziły się Supermany i Batmany) z autentycznymi aktami bohaterstwa było u nich średnio. Co innego u nas. My mieliśmy całe zastępy herosów. Rachwałowa niewątpliwie znajdowała się w ścisłej czołówce polskich megatwardzielek. Cześć jej pamięci. Chwała wszystkim Polakom walczącym z hitleryzmem i/lub stalinizmem.


PRZYPISY

[1] Rok 1903 jest datą błędną, ale został podany na dość wiarygodnej stronie “Archiwum ofiar terroru nazistowskiego i komunistycznego w Krakowie 1939-1956” prowadzonej przez Muzeum Historyczne Miasta Krakowa (Krakowianie1939-56.mhk.pl). Niestety, nie udało mi się ustalić, który rok śmierci Stanisławy Rachwał jest właściwy: 1984 czy 1985? Źródła, z których korzystałam, nie są zgodne co do daty zgonu patriotki. Nawet Instytut Pamięci Narodowej plącze się w zeznaniach. Ech, powiem krótko… Przed historykami-profesjonalistami i historykami-amatorami jeszcze dużo wytężonej pracy!

[2] “Kolejna sadystka, główna nadzorczyni obozu dla kobiet Auschwitz II - Birkenau. (…) Zabijała własnoręcznie, maltretowała, jednym słowem skazywała na śmierć lub zsyłała do domów publicznych funkcjonujących na terenie obozu. Bez litości obchodziła się nawet z noworodkami. Te ginęły od uderzeń, z głodu lub w płomieniach. (…) Postrach kobiet w Auschwitz, osławiona ‘Mańcia Migdał’ - jak ją nazywano w obozie - została osądzona w drugim procesie oświęcimskim. Zawisła na szubienicy” (Waldemar Kowalski, “Sadyści z Auschwitz. Oprawcy, którym zabijanie więźniów sprawiało nieskrywaną radość”, portal NaTemat.pl). “Bicie w paroksyzmie wściekłości sprawiało jej przyjemność i widocznie było dla niej środkiem pielęgnowania piękności, bo po każdej takiej egzekucji robiła się jeszcze piękniejsza; mięśnie, których grę widać było przez bajecznie uszyte, a niesłychanie obcisłe ubranie, chodziły jak żywe węże, zielonkawe oczy świeciły jak gwiazdy, delikatny róż twarzy nabierał żywości, nawet złote włosy zdawały się bardziej błyszczeć” (zeznania Heleny Tyrankiewicz, książka “Fotograf z Auschwitz” Anny Dobrowolskiej, serwer Cyfroteka.pl). “U niej nie było prawa łaski. (…) Posyłała do gazu, jeśli ktoś miał obtartą piętę albo odmarznięty palec. Nic nie pomagały prośby więźniarek, które całowały jej buty” (zeznania Anny Szyller, książka “Fotograf z Auschwitz” Anny Dobrowolskiej, serwer Cyfroteka.pl). “Zna tylko język niemiecki, mówi narzeczem wiedeńskim. (…) Człowiek-okrutnik, znęcała się i katowała osobiście więźniarki. Siła jej uderzenia była okrutna, jednym uderzeniem pięści wybijała szczękę, a specjalnością jej było kopanie w podbrzusze tak kobiet, jak i mężczyzn” (pismo Okręgowej Komisji Badania Zbrodni Niemieckich w Polsce, książka “Fotograf z Auschwitz” Anny Dobrowolskiej, serwer Cyfroteka.pl).

[3] Gdyby ktoś pytał: pierwszy fragment “Rozmów z katem” Kazimierza Moczarskiego został opublikowany w 1968 roku. Tekst ukazał się w warszawskim tygodniku “Polityka”. Cały utwór, podzielony na odcinki, był drukowany we wrocławskiej “Odrze” (miało to miejsce w latach 1972-1974). Książkowe wydanie “Rozmów z katem” pojawiło się na księgarskich półkach dopiero w roku 1977. Była to jednak wersja okrojona, zapewne z przyczyn politycznych. Pełna, nieocenzurowana wersja dzieła ujrzała światło dzienne w 1992 roku. Źródło tych informacji: artykuł “Kazimierz Moczarski - autor książki ‘Rozmowy z katem‘” (materiał jest dostępny w serwisie internetowym Polskiego Radia). Zobacz też: przypis dziewiąty niniejszego opracowania.

[4] Według Stanisława Kobieli, Rachwałowa pomyliła Johannę Langefeld (byłą komendantkę obozu kobiecego w Oświęcimiu-Brzezince, poprzedniczkę Marii Mandel) z mniej prominentną Dorotheą Binz. W oryginalnym tekście, napisanym przez Stanisławę, widnieje nazwisko “Binz”, ale jest to ewidentny błąd merytoryczny. Z badań Kobieli wynika, że osoba określona przez Rachwałową jako “Binz” to w rzeczywistości Langefeld. Wskazują na to informacje, jakie autorka podaje na temat rzekomej “Binz”, a także fakt, iż prawdziwej Dorothei Binz nie było wówczas w Krakowie. O paniach Langefeld, Binz, Mandel i Rachwał przeczytamy również w liście otwartym “Joanna Langefeld” Stanisława Kobieli. Pismo wyświetla się na blogu TajemniceHistorii.pl. Nadawca wystosował je w odpowiedzi na artykuł “Tajemnica kobiet” Marty Grzywacz (wydrukowany w “Wysokich Obcasach”, dodatku do “Gazety Wyborczej” z 4 lipca 2015 roku). Zacytuję urywek tego listu: “Stanisława Rachwałowa (…) pisze o swoim pierwszym spotkaniu z Joanną Langefeld i Marią Mandel na korytarzu więzienia Montelupich jak boso, na kolanach myły mokrą szmatą posadzkę korytarza. Bez trudu rozpoznała z KL Auschwitz Marię Mandel, złożyła raport opisując kim Mandel była w KL Auschwitz i Mandel cofnięto do celi, pozbawiając ją przywilejów więźniarki niecelowej. Rachwałowa nie znała natomiast Joanny Langefeld i dlatego pozostała ona nadal więźniarką niecelową. W więzieniu dowiedziała się, że siedzi tam także inna komendantka KL Ravensbruck i błędnie przyjęła, że nazywa się ona Binz i pod takim nazwiskiem wspomina Langefeld“. Frapująca historia, czujny badacz.

[5] Twórcy tekstów dziennikarskich poświęconych nazistowskim zbrodniarkom wojennym chętnie przytaczają charakterystykę Irmy Grese autorstwa Stanisławy Rachwał. Oto co nasza Bohaterka napisała na temat osławionej funkcjonariuszki niemieckich obozów koncentracyjnych: “Grose [powinno być “Grese” - przypis NJN] Irma, lat około 22, wzrost około 163 cm. Zbudowana proporcjonalnie, ładnie. Jasna blondynka o dużej urodzie, oczy duże, niebieskie, brwi ciemne, ładnie zarysowane w łuk; rzęsy ciemne, długie, cera bardzo ładna, jasna o ładnym rumieńcu; nos proporcjonalny, usta proporcjonalne, pełne, czerwone; zęby śliczne, drobne, białe; piękna, ładnie osadzona szyja. Głos miała miły, niski, nogi śliczne, stopy drobne. Była lesbijką. Do mężczyzn SS-manów odnosiła się wprost wrogo, mówiąc, że zna dobrze ten element. Natomiast wśród więźniarek miała sympatię, gustowała w młodych, ładnych dziewczętach, specjalnie Polkach” (cyt. za: Katarzyna Pawlak, “Piękne bestie“, portal DlaStudenta.pl). Irma Grese - masowa morderczyni, sprawczyni tortur, przestępczyni seksualna - została po wojnie osądzona przez Brytyjczyków i powieszona 13 grudnia 1945 roku. Nie jest jednak prawdą, że była lesbijką. Hitlerowska kryminalistka nawiązywała kontakty intymne z przedstawicielami obu płci, a jednym z jej najsłynniejszych kochanków był szalony “naukowiec” Josef Mengele. Maria Mandel również zaliczała się do biseksualistek. W tym miejscu wypada przypomnieć, że władze Trzeciej Rzeszy oficjalnie potępiały ludzi współżyjących z osobami tej samej płci. Za podejmowanie działań o charakterze homoerotycznym można było nawet wylądować w obozie koncentracyjnym (mężczyzn oznaczano różowym trójkątem, a kobiety czarnym). Jak widać, teoria teorią, a praktyka praktyką. Dodatkowym potwierdzeniem tej tezy mogą być: noc długich noży i plotki dotyczące prywatnego życia Rudolfa Hessa.

[6] Cytowany list znajduje się dziś w zbiorach Instytutu Pamięci Narodowej. Materiał był prezentowany na wystawie “Skazani na karę śmierci przez Wojskowy Sąd Rejonowy w Krakowie w latach 1946-1955” (Kraków 2008-2009). Fotokopię dokumentu można zobaczyć w Internecie na oficjalnej stronie IPN-u. Galeria skanów związanych z Rachwałową, przyporządkowana do kategorii “Działacze opozycji politycznej”, nosi tytuł “Stanisława Rachwał z d. Surówka” (Ipn.gov.pl/strony-zewnetrzne/wystawy/skaz_na_smierc_krakow/galeria.html).

[7] Akcja utworu rozgrywa się w latach 1904-1907 na Wyspach Japońskich. Główną bohaterką jest piętnastoletnia gejsza, Chocho-san*, która w atmosferze skandalu decyduje się poślubić białego, dorosłego, chrześcijańskiego, amerykańskiego oficera Benjamina Franklina Pinkertona. Niestety, cała historia kończy się tragicznie. Warto jednak zaznaczyć, że w opowieści występuje motyw wieloletniego oczekiwania na męża, który nie daje znaków życia (chociaż Pinkerton staje się nieuchwytny z zupełnie innych przyczyn niż Zygmunt Rachwał). “Madame Butterfly” była ulubioną operą Marii Mandel. Nazistka tak bardzo lubiła ten utwór, że wielokrotnie zmuszała lagrową orkiestrę do jego wykonywania na terenie obozu. [*Mirosław Bańko, profesor Uniwersytetu Warszawskiego, wyjaśnia: “Wynikałoby stąd, że gdy mowa o operze, należałoby stosować formę Chocho-fujin, a gdy mowa o bohaterce, to Chocho-san. To jednak teoria, miłośnicy muzyki przyzwyczaili się już do wersji Cio-Cio-San, znanej z libretta, oraz do obocznego zapisu Cho-cho-san, bliższego systemowi Hepburna, często używanemu na Zachodzie do transkrypcji imion i nazwisk japońskich”. Więcej szczegółów w poradni językowej PWN]

[8] Oba źródła historyczne - liścik do ubeków i prokuratorskie pismo - spoczywają w archiwach Instytutu Pamięci Narodowej. Swego czasu pokazywano je na wystawie “Skazani na karę śmierci przez Wojskowy Sąd Rejonowy w Krakowie w latach 1946-1955” (Kraków 2008-2009). Reprodukcje dokumentów udostępniono w wirtualnym albumie na oficjalnej stronie Instytutu (Ipn.gov.pl/strony-zewnetrzne/wystawy/skaz_na_smierc_krakow/galeria14.html).

[9] Podobno w latach siedemdziesiątych Stanisława Rachwał zgłosiła swój utwór do jakiegoś konkursu zorganizowanego przez Państwowe Muzeum Auschwitz-Birkenau w Oświęcimiu (ówczesna nazwa instytucji: Państwowe Muzeum Oświęcim-Brzezinka). Tak przynajmniej twierdzi Patrycja Gruszyńska-Ruman, która przytoczyła tę ciekawostkę w rozmowie z Jerzym Ignatowiczem. W programie radiowym “Studio Reportażu i Dokumentu prezentuje” Gruszyńska-Ruman, odpowiadająca na pytania Małgorzaty Raduchy, podała informację, że w 1972 roku wspomnienia naszej Bohaterki zostały uhonorowane zasłużoną nagrodą. Prowadząca, Raducha, słusznie porównała “Spotkanie z Marią Mandel” Stanisławy Rachwałowej do “Rozmów z katem” Kazimierza Moczarskiego. Nazwała je “drugą, damską wersją” tej wstrząsającej książki. Zapis audycji “Studio Reportażu…”, opublikowany 27 października 2008 roku, czeka na słuchaczy w serwisie internetowym Polskiego Radia.

[10] Krzysztof Tracki odnotowuje, że ojciec Bolesława Surówki, prawnik Karol, również przeniósł się na zachód Polski. Został nawet “adwokatem w Syndykacie Hut Żelaznych” (czyli w Katowicach). Przeprowadźmy porządne googlowanie, posprawdzajmy hasła typu “Karol Surówka”, “Surówka”, “Surówczyna”, “Surówczanka”, “Surówkowa” czy “Surówkówna”. W razie trudności dodajmy do nich słowa kluczowe “Lwów“, “Rudki”, “Śląsk“, “Katowice“ itp. Jaki będzie efekt? Otóż przekonamy się, że istnieje wiele publikacji z pierwszej połowy XX wieku, które wspominają o Surówkach mieszkających na Kresach Wschodnich i na Śląsku. Czy to rodzina Bolesława Surówki i/lub Stanisławy Rachwał? Czy to dowód na pokrewieństwo wybitnego publicysty z naszą Bohaterką? Wyrazy “Surówczyna” i “Surówkowa” często występują wraz z wyrazem “Emilia”. A tak właśnie brzmiało imię matki/matek Bolesława i Stanisławy. Rzeczownik “Emilia” niejednokrotnie idzie też w parze z rzeczownikiem “Karol”. Jest to zgodne z imieniem ojca/ojców Surówki i Rachwałowej. W gazecie “Siedem Groszy. Dziennik Ilustrowany dla Wszystkich o Wszystkiem” z 11 czerwca 1936 roku (fotokopia na stronie DocPlayer.pl) wydrukowano komunikat o śmierci Emilii Surówczyny: działaczki społecznej, narodowej i katolickiej. Czytamy w nim, że “Emilja” zmarła w wieku pięćdziesięciu sześciu lat. Była żoną “radcy Karola Surówki”, a jej panieńskie nazwisko brzmiało “Pustanowska”. Czy nie powinno być “Tustanowska”? Mniejsza z tym… Autor newsa kończy swój wywód słowami: “Osierociła dwie córki i dwóch synów, z których młodszy, Bolesław jest członkiem redakcji ’Polonji’. Dotkniętemu smutkiem Koledze redakcja ’Polonji’ i ’Siedmiu Groszy’ wyraża swe głębokie i serdeczne współczucie”. Heh, nabieram coraz większego przekonania, że Karol, Emilia, Bolesław i Stanisława to jedna rodzina. Zajrzyjmy jeszcze do dwóch popularnonaukowych artykułów Filipa Musiała: “Pilecki w spódnicy” i “Stanisława Rachwałowa: Bohaterka podziemia - prześladowana przez Niemców i komunistów”. Z tego pierwszego dowiadujemy się, że Rachwał “miała swoich ludzi (…) w Katowicach”. W tym drugim znajdujemy następujące zdanie: “Na Śląsku korzystała z wiadomości uzyskiwanych od swojej córki - Krystyny ps. ‘Beata’ (w związku ze sprawą swej matki skazanej na 4 lata więzienia) oraz Bilskiego ps. ‘B’”. Możliwe, że młodziutka Krystyna została oddelegowana na Ziemie Zachodnie, bo najzwyczajniej w świecie miała tam krewnych. A skoro jej wujek był zawodowym dziennikarzem, to na pewno doskonale wiedział, co się dzieje w raczkującej PRL.

[11] Patrz: reportaż “Nadzorczyni z SS“ Piotra Głuchowskiego i Marcina Kowalskiego zamieszczony w elektronicznej edycji “Wysokich Obcasów“. Lektura uzupełniająca: artykuł “Piękne bestie” Małgorzaty Schwarzgruber (materiał z miesięcznika “Polska Zbrojna” przedrukowany przez portale Onet, Interia i Wirtualna Polska). Dodatkowe info o postaci: tekst “Piękna bestia - kim była Irma Grese?” Sylwii Laskowskiej dostępny w archiwum Wirtualnej Polski.

26 kwietnia 2016   Dodaj komentarz
Historia   Polityka   Społeczeństwo   Inne   polska   historia   patriotyzm   wojna   win   niemcy   prl   ub   komunizm   nazizm   witold pilecki   urząd bezpieczeństwa   stalinizm   żołnierze wyklęci   stanisława rachwał   stanisława rachwałowa   maria mandel   maria mandl   irma grese   auschwitz   birkenau   oświęcim   brzezinka   gestapo   kazimierz moczarski   wolność i niezawisłość  

Dylematy moralne w "Elfen Lied"...

Uwaga! Poniższy konspekt zawiera spoilery! Publikacja stanowi uzupełnienie refleksji, które zawarłam w mojej recenzji “Elfen Lied. Jak ofiary stają się katami?” z sierpnia 2014 r. Konspekt, który przedstawiam Czytelnikom, powstał z myślą o kolorowej prezentacji multimedialnej. Stwierdziłam jednak, że jest na tyle treściwy, iż powinnam go opublikować jako artykuł w nietypowej formie. Dlaczego zdecydowałam się ponownie przeanalizować “Elfen Lied”? Bo ogrom relatywizmu moralnego, zawartego w tej produkcji, nie dawał mi spokoju.

Natalia Julia Nowak

PS. “Elfen Lied” powinno być pozycją obowiązkową dla studentów socjologii, kryminologii, psychologii i pedagogiki. Mało tego… Powinni oni pisać z niego kolokwia!

PS 2. Cytaty z “Elfen Lied”, które przytaczam w niniejszym konspekcie, mogą być niedokładne. Powód tego stanu rzeczy jest prozaiczny: nie znam języka japońskiego. Aby zrozumieć, o czym jest mowa w serialu, musiałam korzystać z polskich i angielskich przekładów dostępnych w Internecie. Wierzę jednak, że sens cytatów został zachowany.


“Urodziłeś się winnym,
choć niewinną masz jeszcze twarz”


Bajm - “Nagie skały”


“Mogła być tylko dzieckiem,
ale krew Dicloniusa jest silna”


Kakuzawa Junior


Tytuł oryginalny: “Erufen Rito”
Tytuł międzynarodowy: “Elfen Lied”
Reżyseria: Mamoru Kanbe
Produkcja: Japonia 2004-2005
Forma: serial animowany (anime)
Liczba odcinków: 13 + 1
Target: seinen (mężczyźni, 18-30 lat)
Na podstawie mangi pod tym samym tytułem
(Lynn Okamoto, Japonia 2002-2005)


“Elfen Lied” - z czym to się je?
Krótki opis serialowej fabuły.


Z tajnego ośrodka badawczego, położonego na niewielkiej wyspie, ucieka nieletnia Lucy, przedstawicielka przeznaczonej do eksterminacji rasy Dicloniusów. Populacja mutantów, do której należy bohaterka, wyróżnia się charakterystycznym wyglądem, posiada też nadnaturalne moce i skłonności sadystyczne. Dicloniusy, uznawane za zagrożenie dla społeczeństwa, najczęściej są zabijane zaraz po urodzeniu. Niektórym z nich pozwala się jednak przeżyć, żeby można było je poddawać brutalnym eksperymentom. Lucy, cierpiąca z powodu osobowości wielorakiej, nieświadomie zmienia tożsamość, przeobrażając się w niedorozwiniętą umysłowo Nyu. Wskutek dziwnego zbiegu okoliczności dziewczyna trafia pod opiekę Kouty i Yuki, nastoletnich absolwentów szkoły średniej. Tymczasem władze instytutu, z którego uciekła bohaterka, wysyłają za nią pościg. Nyu nie zdaje sobie sprawy z grożącego jej niebezpieczeństwa. Ale Lucy jest gotowa zabić lub okaleczyć każdego, kto tylko spróbuje ją powstrzymać.


Problem z Dicloniusami.
Zakała ludzkości czy wybrańcy Boga?


O serialowych mutantach krążą dwa przeciwstawne poglądy. Dicloniusy:
1. Są zakałą ludzkości, istotami złymi z natury. Stanowią ekstremalne zagrożenie dla każdego człowieka. Mordują, katują, okaleczają, roznoszą wirusa, mnożą się w zastraszającym tempie. Wielu zwolenników tego poglądu uważa, że Dicloniusy należy wybić dla dobra Homo sapiens.
2. Są następcami ludzkości, wybrańcami Boga działającymi z jego upoważnienia. Ich agresja skierowana w stronę ludzi bierze się stąd, że przyszłość należy do Dicloniusów, a ludzkość musi odejść w niebyt. Wielu zwolenników tego poglądu uważa, że dla dobra Dicloniusów trzeba przyspieszyć proces wymierania Homo sapiens.


Co było pierwsze: jajko czy kura?
Gdzie jest przyczyna, a gdzie skutek?


1. Czy Dicloniusy są poniżane i dyskryminowane, ponieważ atakują ludzi? A może atakują ludzi, bo są poniżane i dyskryminowane?
2. Czy Dicloniusy są trzymane w ciemnych izolatkach, ponieważ stanowią zagrożenie dla otoczenia? A może stają się groźne dla otoczenia, bo są trzymane w ciemnych izolatkach?


Rozbrajanie bomby czy polowanie na czarownice?
Niegodne życie vs godna śmierć.


1. Czy fakt, że ktoś posiada nieodpowiednie cechy, to wystarczający powód, żeby skazać go na śmierć? Czy wolno kogoś zabić prewencyjnie, kierując się tym, co może, choć nie musi nastąpić w przyszłości? Czy wolno wydać wyrok na niewinną osobę, tylko dlatego, że jest potencjalnie niebezpieczna dla społeczeństwa?
2. Czy z tych samych względów wolno kogoś torturować, poddawać drastycznym eksperymentom itd.? Czy skazanie kogoś na męki to faktycznie słuszne rozwiązanie? A może lepiej pozwolić mu umrzeć? Może, z dwojga złego, lepszy jest zgon? Co jest bardziej humanitarne: znęcanie się nad kimś czy umożliwienie mu odejścia z godnością?
[Uwaga: według informacji, podanej w serialu, badania prowadzone na Dicloniusach muszą być bolesne. Zmutowane jednostki nie mogą używać psychokinezy, kiedy cierpią fizycznie. Bestialskie praktyki mają na celu uczynienie ich bezbronnymi. Gdyby nie tortury, doświadczenia na buntowniczych obiektach nie byłyby możliwe]


Demoniczność Dicloniusów.
Diabelskie nasienie czy konstrukt społeczny?


1. Argumenty za tym, że okrucieństwo Dicloniusów jest kwestią genów:
a) wszystkie znane Dicloniusy, bez wyjątku, są nosicielami sadystycznych i morderczych skłonności. Te skłonności da się stłumić i poddać kontroli, ale nie da się ich w pełni wyeliminować. Odpowiednia socjalizacja może uczynić Dicloniusa osobnikiem cywilizowanym, jednak nigdy nie wyleczy go w stu procentach. Dowód? Nawet tak pacyfistyczna, współczująca, przestrzegająca norm moralnych osoba, jak Nana, nosi w sobie złowrogie instynkty. Ona także odczuwa czasem potrzebę, żeby kogoś skrzywdzić lub zabić*. Oczywiście, Nana nigdy nie ośmieliłaby się tego zrobić (gdyby jakimś cudem to uczyniła, pogrążyłaby się w wyrzutach sumienia). Ale fakt jest faktem: Nana to Diclonius ze wszystkimi tego konsekwencjami.
b) zarówno Dicloniusy, jak i ludzie przeżywają czasem bolesne chwile. Cierpienie jest wpisane w życie każdej jednostki: zmutowanej i niezmutowanej. Trauma i resentyment nie są spotykane wyłącznie u Dicloniusów. Jednak to Dicloniusy - pod wpływem własnej krzywdy - dopuszczają się barbarzyńskich czynów. Ludzie bywają mściwi, ale rzadko zdarza się, żeby dokonywali masowych morderstw w odpowiedzi na mniejsze lub większe upokorzenie. Takie zachowanie jest typowe dla mutantów.
2. Argumenty za tym, że okrucieństwo Dicloniusów jest kwestią doświadczenia:
a) małe Dicloniusy, pod względem psychologicznym, nie różnią się zbytnio od ludzkich dzieci. One też są wrażliwe, kochające, ciekawe świata. Potrzebują ciepła, miłości, akceptacji, bezpieczeństwa. Niestety, te niewinne istoty są przez ludzi poniżane i odrzucane (praktycznie od urodzenia). Na Dicloniusach zamkniętych w ośrodku badawczym prowadzi się brutalne eksperymenty. Dicloniusy żyjące na wolności często słyszą wyzwiska i obelgi. Podlegają dehumanizacji i demonizacji. Dowiadują się, że “nie są ludźmi“, tylko “pomiotami demona“. Czy należy więc się dziwić, że typowy Diclonius, po wielu takich incydentach, faktycznie przestaje “być człowiekiem“, a staje się “pomiotem demona“? Istnieje wszak zjawisko samospełniającej się przepowiedni.
b) Dicloniusy nie zaczynają mordować/katować bez powodu. Nie wkraczają na drogę zbrodni dla zabawy. Aby mutant mógł zostać zabójcą i oprawcą, musi wcześniej przejść przez piekło, które wyzwoli w nim żądzę zemsty. Nawet, jeśli Dicloniusy mają wrodzoną skłonność do mordu i sadyzmu, odkrywają ją w sobie pod wpływem trudnych przeżyć. Czyż z ludźmi nie jest identycznie? Historia zna przypadki zbrodniarzy, którzy popełniali odrażające czyny, bo sami dużo wycierpieli. Resentyment może obudzić ciemną stronę nie tylko Dicloniusa, ale również zwykłego człowieka. Dlaczego koncentrujemy się wyłącznie na mutantach? To niesprawiedliwe.
3. Z podanych wyżej argumentów wynika, że Dicloniusy rodzą się z pewnymi niepokojącymi tendencjami, ale to, w jakim stopniu te tendencje się rozwiną, w dużej mierze zależy od środowiska, okoliczności i doświadczeń. Złowrogich instynktów Dicloniusów nie można całkowicie wyeliminować. Można jednak uczynić je mniej szkodliwymi. Potrzeba tylko ludzi dobrej woli, którzy zawsze będą gotowi okazywać bliźnim życzliwość. Krótko mówiąc, trzeba zmienić świat. Ale czy taki projekt jest wykonalny?
[* Chodzi mi tutaj o popadanie w morderczy (obłąkańczo-opętańczy) nastrój oraz o świadome rozważanie możliwości uśmiercenia kogoś. Takie myśli chodzą Nanie po głowie w odcinku specjalnym wydanym na DVD]


Nic nie zależy od rasy.
Wszystko zależy od osoby.


Twórcy serialu przekonują, że w ostatecznym rachunku obie skonfliktowane grupy są równe.
1. Zarówno wśród ludzi, jak i wśród Dicloniusów trafiają się jednostki niejednoznaczne: pogrążone w resentymencie, popełniające błędy, posiadające liczne wady, próbujące wybrać “mniejsze zło” (Lucy, Mariko, Numer Trzeci, Kurama, Shirakawa).
2. Zarówno wśród ludzi, jak i wśród Dicloniusów trafiają się jednostki podłe do szpiku kości (Bando, ojczym Mayu, Kakuzawa Senior, Kakuzawa Junior).
3. Zarówno wśród ludzi, jak i wśród Dicloniusów trafiają się jednostki bezgrzeszne (Nana, Mayu).


Ludzie decydują o losie mutantów.
Ale kto decyduje o losie ludzi?


Gdy się ogląda “Elfen Lied”, zwraca się uwagę na niechlubną rolę ludzi w całej opowieści. To oni uprzykrzają życie Dicloniusom. To oni spychają odmieńców na margines społeczeństwa. To oni realizują program eugeniki. To oni robią z Dicloniusów króliki doświadczalne. Czasem odnosi się wrażenie, że Lucy miała rację, mówiąc do swoich pierwszych ofiar: “Tymi, którzy nie są ludzcy… Tymi, którzy nie są ludźmi… Jesteście wy!”. Lecz gdy już dochodzi się do wniosku, że to ludzie, a nie mutanty, są prawdziwymi potworami, zostaje odsłonięta ostatnia karta. Okazuje się, że mężczyzna, który odpowiada za działalność ośrodka badawczego - Dyrektor Generalny, Kakuzawa Senior - sam jest Dicloniusem. I nie chodzi mu o powstrzymanie wirusa, tylko o jego rozprzestrzenienie. Odkrycie tej prawdy jest dla widza ciosem w serce. No, bo jaki wniosek można z tego wysnuć? “To Dicloniusy Dicloniusom… i ludziom… zgotowały ten los” (parafraza motta “Medalionów” Zofii Nałkowskiej).


Każdy człowiek i Diclonius jest inny.
Nie ma dwóch takich samych jednostek.


1. W jaki sposób należy się opiekować dzieckiem, u którego wykryto syndrom Dicloniusa? Czy taka osóbka powinna być surowo wychowywana i nieustannie kontrolowana? Czy trzeba ją bacznie obserwować, dotkliwie karać, obarczać licznymi nakazami i zakazami? A może przeciwnie? Może powinno się jej okazywać jeszcze więcej czułości i zrozumienia niż zdrowemu dziecku? Czy to nie jest tak, że małych ludzi obciążonych sadystycznymi i morderczymi skłonnościami należy (jeszcze bardziej niż ich rówieśników) przyzwyczajać do empatii? Czyż to nie takie istotki wymagają specjalnej troski?
2. Rozwiązania, które przynoszą pozytywne rezultaty w przypadku jednej osoby, mogą nie przynieść żadnych efektów w przypadku drugiej. Dowód? Eksperyment psychologiczny* z rodzicielskim traktowaniem torturowanego dziecka. Zastosowano go wobec dwóch Dicloniusów: Nany i Mariko. Jeśli chodzi o Nanę, skutek był zdumiewający. Dziewczyna, choć poddawana drastycznym doświadczeniom, wyrosła na osobę lojalną wobec ludzi, moralną, etyczną, pokojową, zdolną do kontrolowania swoich mrocznych instynktów. Co więcej, pokochała Dyrektora Kuramę, który zastępował jej ojca.
3. Tego spektakularnego sukcesu nie udało się powtórzyć w przypadku Mariko. Biologiczna córka Kuramy, mimo wysiłku naukowców, nie wyrosła na porządną jednostkę, tylko na wyjątkowo brutalną sadystkę i morderczynię. Nigdy nie pokochała młodej laborantki, która wcielała się w rolę jej matki. Przeciwnie, zabiła ją od razu, gdy znalazła ku temu okazję. Wniosek? Ludzie - zmutowani i niezmutowani - są różni. Nie powinno się stosować żadnych uogólnień. Każdego trzeba poznawać i oceniać indywidualnie.
[* Nazwałam to działanie eksperymentem psychologicznym, ale wypada podkreślić, że nie było ono oficjalnym, zaplanowanym, kontrolowanym przedsięwzięciem. Kurama troszczył się o Nanę, gdyż chciał dać upust swojemu ojcowskiemu instynktowi rozbudzonemu po narodzinach Mariko. Inni naukowcy sądzili, że Kurama robi to wyłącznie po to, żeby uchronić Nanę przed utratą rozumu (która w jej przypadku nie byłaby niczym dziwnym. Iluż ludzi postradało zmysły wskutek niekończącej się przemocy fizycznej i psychicznej?). Co się tyczy młodej laborantki, utrzymującej kontakt z Mariko, ona również łączyła aspekt racjonalny z irracjonalnym. Sprawowanie pieczy nad dziewczynką było jej obowiązkiem zawodowym. Nie zmienia to jednak faktu, że rozmowy z Mariko, choć zapośredniczone technologicznie, stały się ważnym elementem jej życia. Relacja między nią a kilkulatką przerodziła się w coś więcej niż relację “strażnik-więzień”, “badacz-obiekt” czy “kat-ofiara”. Prawdę powiedziawszy, zaczęła ona przypominać stosunek “przysposabiający-przysposabiany”. Jak należy to rozumieć? Istnieją osoby, które wykonują niewdzięczną pracę, lecz nie tracą przy tym swojego człowieczeństwa. W głębi serca, współczują ludziom, wobec których muszą być bezwzględne. Gdybyśmy dobrze poszukali, znaleźlibyśmy wielu rozdartych wewnętrznie policjantów, żołnierzy i komorników (a nawet nauczycieli zmuszonych zostawić ucznia na drugi rok w tej samej klasie). Rola społeczna to jedno, autentyczna osobowość to drugie. Może wystąpić między nimi rozbieżność. W świecie przedstawionym w “Elfen Lied“ większość uczonych zdaje sobie sprawę z tego, że zajmuje się rzeczami wątpliwymi moralnie. Spójrzmy na Shirakawę, która często bywa poruszona, choć stara się tego nie okazywać]


Żelazna logika Dyrektora Kuramy.
Gmatwanie życia czy zwykła hipokryzja?


1. Jako młody naukowiec rozpoczął pracę w ośrodku badawczym. Był przerażony i zniesmaczony, kiedy odkrył, że w owym ośrodku prowadzi się eutanazję niemowląt oraz bestialskie eksperymenty na dzieciach i młodzieży.
2. Mimo to, nie zrezygnował z pracy. Naciskał na wiele rodzin, żeby zdecydowały się na eutanazję noworodka. Ponad dziesięcioro dzieci zabił własnoręcznie. Uczestniczył też w krwawych doświadczeniach pseudomedycznych.
3. Twierdził, że lepiej zabić dziecko niż skazać je na nieustanne męki. Przekonywał, że utrzymanie Dicloniusa przy życiu to narażanie zwykłych ludzi na niebezpieczeństwo.
4. Jego własna córka, Mariko, urodziła się z syndromem Dicloniusa. Kurama, wbrew swoim poglądom, nie zabił jej, tylko zamknął ją w instytucie.
5. Dyrektor Generalny, Kakuzawa Senior, uczynił Kuramę Dyrektorem Badawczym. Wiedział, że Kurama, w obawie o życie córki, będzie mu bezwzględnie posłuszny.
6. Kurama, nie mogąc się widywać z Mariko, bardzo cierpiał. Rekompensował sobie tę stratę, okazując miłość innemu Dicloniusowi, Nanie.
7. Traktował Nanę w ojcowski sposób, a jednocześnie kierował makabrycznymi eksperymentami, które na niej wykonywano.
8. Doświadczenia, prowadzone na Nanie, były niezwykle krwawe. Kurama, aplikując nastolatce takie tortury, skazywał ją na męczarnie. Ale gdy Nana została pozbawiona kończyn przez Lucy, Dyrektor Badawczy powiedział, że zrobi wszystko, co w jego mocy, aby “złagodzić ból Nany choćby o jedną tysięczną“.
9. Sprawił, że Nana go pokochała. Sam również się do niej przywiązał. Podarował jej nowoczesne protezy kończyn i pozwolił uciec z instytutu. W ten sposób złamał rozkaz Kakuzawy Seniora i naraził swoją prawdziwą córkę na ryzyko utraty życia.
10. Bezdusznie odtrącił Nanę, gdy już odzyskał kontakt z Mariko.


Jakie życie, taka śmierć?
Czy warto płakać po Kuramie?


1. Dyrektor Kurama to bohater trudny do jednoznacznej oceny. Przez prawie cały serial był on przedstawiany jako czarny charakter. Jawił się jako ktoś, kto zadaje innym cierpienie, posługuje się groźbami i szantażem, manipuluje ludźmi, decyduje o cudzym życiu i śmierci. Jego córka, choć niewątpliwie pokrzywdzona, również została ukazana jako schwarzcharakter, tzn. morderczy, sadystyczny Diclonius mający szansę przewyższyć Lucy. Większość scen, ukazujących Kuramę i Mariko*, zrealizowano w taki sposób, że widz nie solidaryzuje się z tymi postaciami. Nawet, jeśli wie, że ich postępowanie w dużej mierze wynika z warunków zewnętrznych.
2. Mimo to, śmierć Kuramy i Mariko była jednym z najbardziej dramatycznych, wzruszających, chwytających za serce fragmentów “Elfen Lied“. Część widzów z pewnością uroniła wówczas łzę. I żałowała, że te dwie postacie, skądinąd niedoskonałe, odeszły ze świata żywych. Paradoks? A może przypomnienie, że wielu zbrodniarzy, znanych z historii powszechnej, w prywatnym życiu było kochającymi członkami rodzin? Pomyślmy o filmie “Chłopiec w pasiastej piżamie” Marka Hermana. Jeden z bohaterów produkcji, Ralf, jest komendantem obozu koncentracyjnego, a zarazem wspaniałym mężem i ojcem. Czyż z Kuramą (i Mariko, jego córeczką, dziewczynką-zbrodniarką) nie jest podobnie?
3. To, że Dyrektor Badawczy jest postacią niejednoznaczną, zostało zasygnalizowane już w pierwszych minutach serialu. Mowa tutaj o krótkiej scence ukazującej rozmowę Kisaragi z innymi sekretarkami. Wynika z niej, że zdania na temat Kuramy są podzielone. Część obserwatorów postrzega go jako człowieka “przerażającego”. Pozostali jednak uważają, że Dyrektor Badawczy “nie jest taki zły”.
4. Bez względu na to, jak oceniamy Kuramę, z jego biografii wydaje się płynąć jedna uniwersalna refleksja. Są osoby, które skazują bliźnich na tortury i śmierć. Nie mają dla nich litości. Ciekawe, czy byłyby równie bezlitosne, gdyby przyszło im torturować lub zabić kogoś bliskiego. Łatwo jest niszczyć ludzi, z którymi nie jest się emocjonalnie związanym. Trudniej jest niszczyć własnych krewnych. Szkoda tylko, że ci “niszczeni obcy” też mogą być przez kogoś kochani. Zanim wyrządzimy komuś krzywdę, powinniśmy się zastanowić, co byśmy poczuli, gdyby podobne zło wyrządzono naszym bliskim. Czy nadal bylibyśmy tacy cyniczni?
[* Oczywiście, tylko w jednej scenie Kurama i Mariko występują razem]


Choroby, zaburzenia, przypadłości…
Problemy psychiczne bohaterów produkcji.


1. Dysocjacyjne zaburzenie tożsamości (osobowość wieloraka) - przypadek Lucy. Główna bohaterka, która od najmłodszych lat życia doświadczała traumy, posiada alternatywną osobowość. Dwie persony bohaterki, Lucy i Nyu, są kompletnymi przeciwieństwami. Dzieli je wszystko: charakter, temperament, wrażliwość, wyraz twarzy, barwa głosu, stosunek do otoczenia, a przede wszystkim inteligencja i samoświadomość. Lucy wie o istnieniu Nyu*, ale nie ma kontroli nad swoimi zmianami tożsamości. Nie posiada również dostępu do wspomnień swojej współtowarzyszki. Nyu jest zupełnie nieświadoma istnienia Lucy. Jak nietrudno odgadnąć, nie podziela jej wspomnień.
2. Amnezja dysocjacyjna (amnezja psychogenna) - przypadek Kouty. Z pamięci nastolatka zniknęły traumatyczne wspomnienia dotyczące okoliczności śmierci jego najbliższych (ojca i siostry). Razem z tym, co bolesne i wstrząsające, wyparowało wiele innych wspomnień, także pozytywnych. Prawda, choć wyparta ze świadomości Kouty, wciąż jest obecna w jego podświadomości. Stąd niepokojące flashbacki. Młody mężczyzna, pragnąc zapełnić luki w swojej pamięci, wmawia sobie różne rzeczy. I naprawdę w nie wierzy.
3. Zespół stresu pourazowego (PTSD) - przypadek Nany. Sympatyczna przedstawicielka rasy Dicloniusów wykazuje objawy, które potwierdzają, że była ona poddawana brutalnym eksperymentom. Dziewczyna posiada skłonność do popadania w panikę, zwłaszcza na widok elementów, które kojarzą jej się z przebytymi torturami. Reakcje Nany bywają nieadekwatne do okoliczności. Zwykła błahostka, na którą większość ludzi nie zwróciłaby uwagi, może doprowadzić nastolatkę do histerii. Napady lęku, które przeżywa dziewczyna, często idą w parze z uruchomieniem mechanizmu obronnego polegającego na wykrzykiwaniu frazesów typu “To wcale nie boli!”. Nana cierpi z powodu koszmarów sennych. Typowe dla tej postaci jest również serwilistyczne kajanie się za każdy błąd (przepraszanie, samooskarżanie, podkreślanie chęci poprawy).
4. Osobowość dyssocjalna (psychopatia) - przypadek Mariko. Biologiczna córka Kuramy sprawia wrażenie jednostki narcystycznej, egocentrycznej, gwałtownej, niecierpliwej, pozbawionej empatii, traktującej bliźnich przedmiotowo, a nawet niepostrzegającej ludzi jako ludzi. Dowodem na to może być scena, w której Mariko, poddawana rekonwalescencji, morduje przypadkowego człowieka, żeby sprawdzić, czy już odzyskała swoje moce. Po tej zbrodni dziewczynka radośnie oświadcza, że najwyraźniej wróciła do pełni zdrowia.
[* Na jakiej podstawie formułuję taki wniosek? Otóż w piątym odcinku Lucy mówi do Kakuzawy Juniora: “Moja druga połowa jest uśpiona”]


W każdej bajce jest ziarnko prawdy.
A tutaj znajdziemy ich całą garść.


Dlaczego warto obejrzeć serial animowany “Elfen Lied”? Choćby dlatego, że nie jest on tak do końca oderwany od rzeczywistości. Niektóre z zawartych w nim motywów są analogiczne do problemów, z jakimi musiała borykać się ludzkość w XX wieku. Ludobójstwo, eugenika, nieetyczne projekty naukowe… To wcale nie są wymysły twórców anime i mangi. Można nawet zaryzykować stwierdzenie, że “Elfen Lied” to niejawna próba poradzenia sobie Japończyków z własną historią. W latach ‘30 i ‘40 Kraj Kwitnącej Wiśni faktycznie utrzymywał ośrodki badawcze, w których prowadzono okrutne eksperymenty na żywych ludziach. Instytucją, która okryła się szczególną niesławą, była Jednostka 731 założona na terenie podbitej Mandżurii. Władze Japonii do dziś nie przyznały się do jej funkcjonowania. Ale temat Jednostki 731 jest powszechnie znany na Dalekim Wschodzie. Nawet, jeśli Japończycy nie dowierzają w tę historię, zagadnienie podejrzanych doświadczeń pseudomedycznych jest stale obecne w ich (pod)świadomości. Dowodem na to mogą być produkcje typu “Elfen Lied” czy “Akira”. Współcześnie eksperymenty na ludziach - w tym na dzieciach i młodzieży - są prowadzone w Korei Północnej, totalitarnym państwie leżącym w japońskim kręgu kulturowym. Według doniesień medialnych, rodzice kalekich i upośledzonych dzieci są tam nakłaniani do oddawania swoich pociech do ośrodków badawczych. Dla tych niepełnosprawnych maluchów instytuty stają się domami, a niebezpieczne eksperymenty - ponurą codziennością. Czyż nie przypomina to scenariusza “Elfen Lied”? Wątki, które wydają nam się fikcją, bywają czasem bardziej realne niż sądzimy.


“I nie pier… mi jeden z drugim,
że to farsa, że to temat wyssany z palca.
Płacę respektem
niewinnym dzieciakom gorszego boga.
Pani redaktor!”


Karramba - “Dzieci gorszego boga”


Konspekt przygotowała
Natalia Julia Nowak



PS. Przesłanie płynące z serialu “Elfen Lied“
można sformułować w następujący sposób:

“Bo słuchajcie i zważcie u siebie,
że według Bożego rozkazu,
nie może być katem, oprawcą,
kto nie był ofiarą ni razu.
Bo słuchajcie i zważcie u siebie,
że odkąd ten świat jest tym światem,
kto nie był ni razu ofiarą,
ten nigdy nie stanie się katem”


(parafraza słów Adama Mickiewicza)


PS 2.
Kilka przydatnych filmików.

Mariko - ofiara czy kat? A może jedno i drugie?
(“Mariko’s first scenes”)
YouTube, watch?v=-MWAOGPgGYo

Ostatnie minuty Kuramy i Mariko. Wyciskacz łez.
(“The End of Kurama and #35; Mariko. /#\Spoiler Warning /#\“)
YouTube, watch?v=d5bNh97MG80

“Tymi, którzy nie są ludźmi, jesteście wy!”
(“Elfen Lied Dog Scene - English Sub”)
YouTube, watch?v=euUUxg0XnDM

Rzeź, masakra… Ucieczka Lucy z ośrodka badawczego.
(“Elfen Lied - Lucy kicking ass”)
YouTube, watch?v=HFvhKxWumcc

Lucy mocno masakruje Nanę. Elementy gore od 1:40.
(“Elfen Lied - Lucy vs. Nana”)
YouTube, watch?v=E5pgqAMBCR4

Retrospekcja. Jak Lucy trafiła do instytutu?
(“The REAL saddest Elfen Lied scene!”)
YouTube, watch?v=IblduScZtFk

“Requiem for Kurama” - fanowski teledysk.
(“Requiem for Kurama”)
YouTube, watch?v=bHe8Ba092WM

“Mejores Muertes” - fanowski teledysk.
(“Elfen Lied Mejores Muertes [Evanescence - Bring Me To Life]”)
YouTube, watch?v=KprPZT-GjvY

“Elfen Lied” - oficjalny trailer.
(“Elfen Lied - Trailer HD 1080p”)
YouTube, watch?v=2ceKarhU1P4

“Elfen Lied” - przegląd spotów reklamowych.
(“Elfen Lied DVD Trailer HD”)
YouTube, watch?v=IItTqRrRkqI

28 maja 2015   Dodaj komentarz
Film   Ciekawostka   Społeczeństwo   Inne   zło   moralność   kultura   manga   serial   anime   etyka   dobro   elfen lied   ofiara   kat   eutanazja   animacja   eugenika   kontrowersje   japonia   resentyment   trauma   eksperymenty  

Elfen Lied. Jak ofiary stają się katami?...

“Wylewałam łzy, dopóki nie wyschły
Ale cierpienie pozostało takie samo (…)
Sprawię, że będą krwawić u mych stóp (…)
Jeden po drugim - byli zaskoczeni”


Within Temptation - “The Promise”
(tłum. Natalia Julia Nowak)




Dyskusje i kontrowersje

“Elfen Lied” (“Elfia Pieśń“) to japoński serial animowany przeznaczony dla starszych nastolatków i młodych dorosłych w wieku studenckim. Anime, wyreżyserowane przez Mamoru Kanbego, opiera się na motywach mangi, którą stworzył Lynn Okamoto. Przeglądając internetowe dyskusje, poświęcone omawianej produkcji, nabrałam przekonania, że jest ona owiana swoistą legendą. Serial animowany wzbudza skrajne emocje, zarówno pozytywne, jak i negatywne. Jedni uznają go za arcydzieło, utwór wybitny pod względem formy i treści. Inni mieszają go z błotem, nie pozostawiając na nim suchej nitki. Komentatorzy “Elfen Lied” zwracają szczególną uwagę na kilka aspektów anime. Tym, co podkreśla się najczęściej, jest niebywała brutalność serialu, przesycenie scenami krwawych rzezi i okrutnych okaleczeń. Jeśli chodzi o mnie, muszę przyznać, że “Elfen Lied” to najbardziej sadystyczna animacja, jaką widziałam od czasu “Happy Tree Friends”. Drugim aspektem serialu, o którym dużo się pisze, jest jego głębia psychologiczna i skomplikowana problematyka moralna. To również muszę potwierdzić. Zaburzenia psychiczne, ekstremalnie trudne decyzje… Produkcja nie stroni od takiej tematyki.


Łzawa opowiastka?

“Elfen Lied” liczy łącznie czternaście odcinków. Trzynaście z nich to serial właściwy, a jeden - dodatek uzupełniający dzieło (opublikowany osobno, rok po premierze anime). Nie będę ukrywać, że do oglądania serialu podeszłam z lekkim sceptycyzmem. Pierwsze cztery odcinki tylko potwierdzały moje uprzedzenia. Odnosiłam wrażenie, że oglądam produkcję adresowaną do “mrocznych nastolatek”, które słuchają gotyckiego rocka, piszą smutne wiersze, czują się niezrozumiane i przeżywają uczucie weltschmerz. Od piątego odcinka zaczęłam stopniowo przekonywać się do tej animacji. Dotarło do mnie, że “Elfen Lied” to coś więcej niż płaczliwa opowiastka przetykana makabrą i erotyką. Stwierdziłam, że zawarty w serialu psychologizm wcale nie jest tak powierzchowny, jak mi się początkowo wydawało. Bohaterowie opowieści naprawdę mają swoje sekrety, często nieznane dla nich samych, albowiem wyparte ze świadomości (amnezja dysocjacyjna). Postacie negatywne, które początkowo jawią się jako czarne charaktery, okazują się niekiedy ludźmi obciążonymi wyrzutami sumienia i próbującymi wybrać “mniejsze zło“. W świecie przedstawionym jest też sporo hipokryzji i zakłamania.


Intrygująca i uzależniająca

Anime, o którym rozmawiamy, jest historią intrygującą i uzależniającą. Jeśli nie zniechęcimy się po pierwszym odcinku, ze zdumieniem odkryjemy, że opowieść nas “wciągnęła” i że koniecznie musimy poznać jej dalszy ciąg. Serial zawiera wiele zwrotów akcji, a jego wątki plączą się ze sobą w taki sposób, że widz nie może się doczekać momentu rozwiązania poszczególnych zagadek (produkcję ogląda się bardzo szybko!). Ze śledzeniem “Elfen Lied” jest tak jak z wchodzeniem do morza. Najpierw zimno, nieprzyjemnie… Człowiek ma ochotę uciec i już tam nie wrócić… Ale potem coś się zmienia: chłód przestaje być odczuwalny, a zabawom w morskiej wodzie nie ma końca. Ze względu na to, że serial ma taką, a nie inną strukturę, powstrzymam się od dokładnego streszczenia jego fabuły. Nie chcę psuć zabawy osobom, które jeszcze go nie oglądały. Napiszę tylko, jak się ta historia zaczyna, a potem przejdę do opisu jej “drugiego dna” i stawianych przez nią pytań. Spróbuję pokazać, jakie problemy etyczne, społeczne i psychologiczne kryją się za fikcyjnym scenariuszem. Zamiast skupić się na tym, kto i w którym momencie ginie, skoncentruję się na odniesieniach do realnego życia.


Demon z laboratorium

Pierwszy odcinek zaczyna się, oczywiście, czołówką, która przez wielu widzów jest oceniana jako arcypiękna i artystyczna. Składają się na nią głównie przerobione obrazy Gustava Klimta, pełne nagości, pasji i pożądania. W tle słychać spokojną, patetyczną, religijną pieśń śpiewaną operowym głosem. Gdy nastrojowe intro się kończy, zostajemy brutalnie i bez ostrzeżenia wrzuceni w sam środek piekła. Pierwszym ujęciem, które widzimy, jest odcięta męska ręka, leżąca w kałuży krwi i ruszająca się wskutek unerwienia. Chwilę później dowiadujemy się, co się stało… a raczej dzieje. Jesteśmy w jednym z japońskich ośrodków badawczych. Jakaś dziwna, unieruchomiona postać masakruje strażników siłą własnego umysłu. Zdobywa nawet klucze i wydostaje się z dobrze zabezpieczonego pomieszczenia. Istota - wyglądająca jak młoda, naga kobieta w metalowym hełmie - powoli idzie przed siebie. Każdego, kto staje na jej drodze, ćwiartuje lub rozrywa, nawet go nie dotykając. Chociaż w jej stronę wystrzeliwane są setki kul, żadna nie wyrządza jej najmniejszej krzywdy. Krwawej jatce, widocznej na ekranie, towarzyszy czołówkowa pieśń, tym razem wykonywana w stylu chorału gregoriańskiego.


Różowowłosa nieznajoma

Okrutnej postaci udaje się wyjść z budynku. Ostatnią nadzieją na to, że uda się ją zlikwidować, jest strzał z ciężkiej broni przeciwpancernej. Kula trafia istotę w głowę, ale nie zabija jej, tylko sprawia, że postać spada z urwiska do wody (laboratorium znajduje się bowiem na wyspie). Kolejna scena rozgrywa się już w zupełnie innym miejscu. Maleńka stacja kolejowa… Słońce, woda, zieleń i kwitnące wiśnie… Niedaleko stacji, na schodach, spotykają się dwie osoby, które niedawno ukończyły szkołę średnią i wybierają się na pierwszy rok studiów. To Kouta i Yuka - kuzynostwo. Chłopak i dziewczyna wdają się w krótką pogawędkę, a potem idą pospacerować po plaży. Sielankowy nastrój zostaje przerwany przez coś niecodziennego. Młodzi ludzie spostrzegają w oceanie nagą, różowowłosą dziewczynę z niewielkimi rogami na głowie. Widzą, że jest ranna i postanawiają jej pomóc. Nieznajoma wykazuje objawy utraty pamięci. Sprawia również wrażenie osoby głęboko upośledzonej, gdyż zachowuje się jak dwuletnie dziecko. Kouta i Yuka zabierają ją do siebie. Nie wiedzą, że ich nowa przyjaciółka to demoniczna uciekinierka, która wskutek obrażeń doznała rozdwojenia jaźni.


Dicloniusy i wektory

W toku akcji okazuje się, że różowowłosa dziewczyna (nazywana przez Koutę i Yukę “Nyu”) to groźna Lucy[1], przedstawicielka rasy Dicloniusów. Dicloniusy są istotami spokrewnionymi z ludźmi, ale różniącymi się od nich pod kilkoma względami. Dzięki rogom, które mają na głowie, mogą korzystać z wektorów: dodatkowych, niewidzialnych, kilkumetrowych rąk. Stworzenia rodzą się z rodziców zarażonych wirusem wektora, a więc takich, którzy zostali dotknięci niewidoczną ręką Dicloniusa. Naukowcy nie wiedzą o nowej rasie zbyt wiele. Ustalili jednak, że gdy tajemnicze istoty zostają sprowokowane lub czują się zagrożone, popadają w morderczy nastrój i bez skrupułów masakrują ludzi. Ta szczątkowa, powierzchowna wiedza jest podstawą bardzo radykalnej polityki wobec Dicloniusów. Ilekroć rodzi się dziecko posiadające lub podejrzewane o posiadanie syndromu Dicloniusa, jest ono izolowane od społeczeństwa i najczęściej poddawane eutanazji. Pojedynczym mutantom daruje się życie, ale za cenę umieszczenia w ośrodku badawczym i poddania drastycznym eksperymentom naukowym[2]. Większość uratowanych odmieńców spędza w takich warunkach całe życie.


Prewencyjne zabójstwa

I tutaj pojawiają się trudne pytania. Czy taktyka, podejmowana względem Dicloniusów, jest słuszna? Wyobraźmy sobie, że mamy niemowlę o cechach Dicloniusa. Co należy z nim zrobić? Przecież istnieje wysokie prawdopodobieństwo, że w przyszłości zamorduje ono mnóstwo ludzi. Czy najlepszym wyjściem jest uśmiercenie takiego dziecka? Mówi się, że lepiej, aby zginął jeden człowiek niż cały naród[3]. Z drugiej strony… Jak można zabić bezbronną istotkę, która nic złego nie uczyniła? Czy to jest etyczne? Poza tym, wcale nie jest przesądzone, że nowonarodzony mutant zostanie masowym mordercą. Znany jest przypadek Dicloniusa, który nikogo nie zabił, ponieważ od urodzenia był odpowiednio prowadzony. Czy można skazać kogoś na śmierć na podstawie jego genów? Czy wolno wydać wyrok, kierując się tym, co może się wydarzyć, a nie tym, co faktycznie się wydarzyło? Jasne, można ocalić odmieńca i oddać go do laboratorium. Ale czy to rzeczywiście słuszne rozwiązanie? Czy życie w bólu i poniżeniu jest lepsze od spokojnej śmierci? Może lepiej pozwolić komuś umrzeć niż skazać go na nieustanne męki? Podobne pytania zadajemy sobie w przypadku aborcji, eutanazji i eugeniki[4].


Geny czy wychowanie?

Kolejna sprawa: rola wychowania i socjalizacji. Jak przekona się każdy, kto obejrzy “Elfen Lied”, rasa Dicloniusów jest z natury łagodna i przyjazna. No i wrażliwa. Dużo, dużo, dużo wrażliwsza od rasy ludzkiej. Młody mutant, który nie został jeszcze skażony okrucieństwem świata, to istota empatyczna i kochająca. Owszem, Dicloniusy mają w genach tendencję do urządzania masakr. Ustaliliśmy już jednak, że jeśli są właściwie prowadzone, to ich złowrogie instynkty mogą zostać całkowicie zneutralizowane. Myślę, że można uznać ten motyw za metaforę dobrych i złych skłonności tkwiących w każdym człowieku. To, jakimi ludźmi będziemy, w dużej mierze zależy od naszych doświadczeń życiowych. Jeśli dziecko od urodzenia będzie kochane, szanowane i dobrze traktowane, prawdopodobnie rozwinie się jasna strona jego osobowości. Jeśli jednak będzie upokarzane, niedoceniane i zastraszane, najpewniej zakiełkuje w nim resentyment. Sprawa z Dicloniusami zmusza nas do rozważań o charakterze kryminologicznym. Dlaczego ludzie zostają przestępcami? Czy zależy to od ich genów, czy od tego, w jakim środowisku się znaleźli lub wychowali? A jak to jest z potomkami zbrodniarzy?


Słuszny gniew

Analizowane anime pokazuje również, do czego może prowadzić opieranie się jedynie na statystykach, bez sprawdzania, co te statystyki oznaczają i z czego wynikają. Socjologowie powiedzieliby, że jest to apel o uzupełnianie danych ilościowych danymi jakościowymi. Eksterminacja mutantów, ukazana w japońskiej produkcji, wynika właśnie z ograniczania się do statystyk. Dane ilościowe, z których korzystają serialowi naukowcy, wskazują, że Dicloniusy często zabijają, i to wyłącznie ludzi. Nie uwzględniają jednak faktu, że mordercze skłonności odmieńców nie objawiają się bez powodu. Dicloniusy manifestują swoją ciemną stronę, kiedy zostają do tego doprowadzone wskutek jakiejś krzywdy. Swoimi ofiarami czynią ludzi, bo tylko ludzie potrafią krzywdzić świadomie, umyślnie i konsekwentnie. Stworzenia, które urządzają krwawe jatki w laboratoriach, nie posuwałyby się do takich skrajności, gdyby nie były długotrwale więzione i torturowane. Gehenna, przeżywana przez Dicloniusy, wydaje się tak straszna, że gdy nieszczęsnym istotom puszczają hamulce, jest to całkiem zrozumiałe. Bywa, że ktoś, kto doświadcza zła, sam tym złem nasiąka. Upodabnia się do swoich dręczycieli.


Wezwanie do tolerancji

Serial animowany “Elfen Lied“ zawiera jeszcze więcej poruszających treści i moralnego niepokoju. Pozwolę sobie zrezygnować z ich dokładnego omówienia, żeby oszczędzić Czytelnikom spoilerów. Gdyby ktoś mnie zapytał, co jest głównym przesłaniem dzieła, odpowiedziałabym, że zachęta do akceptacji inności. Z analizowanej produkcji przebija sprzeciw wobec ksenofobii i prześladowania ludzi za cechy, na które nie mają oni wpływu (np. wrodzone deformacje). Anime zawiera subtelne aluzje do pewnych koncepcji rasistowskich. Są w nim postacie popierające ideę wymordowania całej rasy Dicloniusów (można to porównać do ludobójstwa, zorganizowanego unicestwiania populacji posiadającej określoną cechę). Trafiają się również bohaterowie uznający Dicloniusy za wyższą formę ewolucji i głoszący konieczność wyeliminowania ludzkości. Innymi poważnymi problemami, zasygnalizowanymi w japońskiej produkcji, są nadużycia seksualne, takie jak gwałt, molestowanie czy pedofilia. Motyw skrzywdzonej dziewczynki, która nadal miłuje swoich bliźnich, udowadnia, że nie wszystkie ofiary stają się katami. Czasem własne cierpienie uwrażliwia nas na krzywdę innych.


Coś dla konspiracjonistów

Teraz coś z zupełnie innej beczki. Uważam, że serialem “Elfen Lied” powinni się zainteresować teoretycy spiskowi. Zacznijmy od tego, że w produkcji pojawia się niekiedy masoński gest “triad sign“ - palec serdeczny przylegający do środkowego. Fakt, że ten gest jest wielokrotnie powtarzany, sugeruje, iż nie ma tutaj mowy o przypadku. W czołówce anime umieszczono piramidę z jednym okiem: symbol uchodzący za emblemat Illuminati. W samym serialu Lucy często jest pokazywana z zasłoniętym lub wyeksponowanym okiem. Fabuła “Elfen Lied” przypomina teorię spiskową o projekcie Monarch[5]. Mamy w niej przecież dzieci poddawane traumie i praniu mózgu (kontroli umysłu?). Według wspomnianej teorii, celem traumatyzacji jest wywołanie w człowieku dysocjacyjnego zaburzenia tożsamości[6]. Główna bohaterka serialu faktycznie cierpi na tę chorobę. Posiada dwie osobowości: Lucy i Nyu. Według Fritza Springmeiera i Cisco Wheeler, wiele ofiar projektu Monarch zaczynało kochać swojego “tresera” i traktować go jak własnego ojca. W “Elfen Lied” występuje postać, która ubóstwia swojego oprawcę i zwraca się do niego per “tato“. Czerwone światło, stłuczone szkło, łańcuch, kokarda, muszla, zegar - oto elementy tożsame z triggerami używanymi w ramach kontroli umysłu. Rogi Dicloniusów, przypominające kocie uszy, kojarzą się nieco z figurą “sex kitten” (tzn. z zaprogramowanym “sekskociakiem”). Omawiane anime zawiera ponadto motyw spisku szczepionkowego.


Zakończenie

Czy polecam tę animację? Tak, ale tylko tym, którzy są gotowi oglądać makabryczne rzezie oraz sceny ukazujące umiarkowany hetero- i homoerotyzm. Przemoc i seksualność są integralnymi częściami “Elfen Lied”. Ci, którzy nie chcą tego oglądać, powinni sięgnąć po inną produkcję. Mimo wszystko, nie jest to serial zasługujący na przekreślenie. Trudne pytania, przemycone pod płaszczykiem fantastycznej opowiastki, zachęcają odbiorcę do głębokich refleksji. A to niewątpliwy plus.


Natalia Julia Nowak,
7-22 sierpnia 2014 r.



PRZYPISY

[1] Serial animowany “Elfen Lied” został wyprodukowany w 2004 roku (jego dodatkowy, uzupełniający odcinek ukazał się w roku 2005). Komiks, będący podstawą opowieści, wychodził w latach 2002-2005. W wakacje 2014 roku odbyła się premiera pełnometrażowego, francuskiego, aktorskiego filmu “Lucy” w reżyserii Luca Bessona. Fani “Elfen Lied” twierdzą, że wspomniana produkcja jest w dużej mierze inspirowana ich ulubioną mangą i anime. Czy to prawda? Nie oglądałam filmu Bessona, ale widziałam dwa jego zwiastuny opublikowane w serwisie Filmweb.pl. Nie będę ukrywać, że niektóre fragmenty pełnometrażówki, zaprezentowane w trailerach, wydały mi się łudząco podobne do “Elfen Lied”. Podobieństwa, które zauważyłam, dotyczą formy, treści i imienia głównej bohaterki. Jak mawiają Internauci: “Pszypadeg? Nie sondze!”. Z drugiej strony, “Elfia Pieśń” również nie jest w pełni oryginalna, albowiem zawiera elementy zaczerpnięte z dwugodzinnego filmu animowanego “Akira” (reż. Katsuhiro Otomo, Japonia 1988).

[2] Czy w realnym świecie japońscy uczeni byliby zdolni do takich czynów? Nie wiem, jak jest dzisiaj, ale historia zna przykład ponurej Jednostki 731, która działała w latach ‘30 i ‘40 XX wieku. W 1988 roku Chińczycy nakręcili o niej przerażający film fabularny “Men Behind the Sun”. Jeśli wierzyć portalowi Filmweb.pl, szesnaście osób nie wytrzymało seansu produkcji i zmarło na zawał serca. Miało to miejsce w Chinach.

[3] Por.: Ewangelia wg św. Jana, rozdział 11, werset 50.

[4] Wypada odnotować, że w anime “Elfen Lied” proponowany jest jeszcze jeden sposób walki z Dicloniusami: sterylizacja/kastracja osób dorosłych zarażonych wirusem wektora. Nie zauważyłam za to jakichkolwiek bezpośrednich odniesień do antykoncepcji i aborcji. Czy bohaterowie (lub twórcy) serialu byli zbyt głupi, żeby na to wpaść? Przypuszczam, że nie. Pominięcie tych dwóch najprostszych metod wynikało zapewne z faktu, że nie są one wystarczająco sensacyjne i obniżałyby ogólną makabryczność produkcji. No, chyba, że usuwanie ciąży zostałoby przedstawione tak jak w filmie “Niemy krzyk”.

[5] Zaintrygowanych odsyłam do moich artykułów “Kontrola umysłu - prawda czy teoria spiskowa?”, “Synchromistycyzm. Gra skojarzeń, teorie spiskowe i pogrobowcy Junga”, “Wiwisekcja Alice’a Coopera. Chrześcijanin, satanista, mormon czy mason?” i “Na tropie diabła. Tajemnice Black Sabbath“ (można je bez trudu odnaleźć w Internecie). Polecam także teksty innych autorów, zwłaszcza esej “Project Monarch: Nazi Mind Control” Rona Pattona, dylogię “The Illuminati Formula” Fritza Springmeiera i Cisco Wheeler oraz publikacje ze stron VigilantCitizen.com i Pseudoccultmedia.net.

[6] Synonimami dysocjacyjnego zaburzenia tożsamości są: rozdwojenie jaźni, rozdwojenie osobowości, osobowość wieloraka, osobowość naprzemienna, osobowość mnoga. Choroba została ciekawie pokazana w filmie “Sybil” Daniela Petriego z 1976 roku (i w jego nowej wersji wyreżyserowanej w 2007 roku przez Josepha Sargenta).

24 sierpnia 2014   Dodaj komentarz
Film   Społeczeństwo   Inne   recenzja   moralność   kultura   serial   anime   etyka   brutalność   elfen lied   eutanazja   animacja   illuminati   okrucieństwo   kontrola umysłu   eugenika   monarch   japonia   resentyment  

Krótka recenzja teatralna. "Inka 1946"...

Tytuł: “Inka 1946. Ja jedna zginę”
Reżyseria: Natalia Koryncka-Gruz
Drugi reżyser: Maria Skąpska
Instytucja sprawcza: Teatr Telewizji (TVP)
Rok realizacji: 2006
Rok premiery: 2007
Gatunek: tragedia (historyczna, biograficzna)



Siedemnastoletnia sanitariuszka

Drugi, obok “Śmierci Rotmistrza Pileckiego” Ryszarda Bugajskiego, spektakl Teatru Telewizji, który powinien zaciekawić ludzi interesujących się biografiami Żołnierzy Wyklętych. “Inka 1946. Ja jedna zginę” w reżyserii Natalii Korynckiej-Gruz to wyjątkowa opowieść o dziejach Danuty Siedzikówny “Inki”: siedemnastoletniej sanitariuszki Armii Krajowej, oskarżonej przez władze komunistyczne o niepopełnione zbrodnie, skazanej na karę śmierci i straconej w trójmiejskim więzieniu. W rolę tytułowej bohaterki wciela się pochodząca ze Starachowic aktorka Karolina Kominek-Skuratowicz (jeśli wierzyć informacji, umieszczonej na początku spektaklu, udział w omawianym przedstawieniu to ekranowy debiut artystki). Telewizyjna produkcja, trwająca prawie półtorej godziny, jest poruszająca od pierwszej do ostatniej minuty. Już na początku dzieła przenika odbiorcę przejmująca muzyka Pawła Szymańskiego, w której słychać m.in. dźwięki harfy. Później widać wydarzenia, które - na pierwszy rzut oka - mogłyby się wydawać ponurym żartem. Niestety, ta mroczna i absurdalna historia wydarzyła się naprawdę. I wcale nie była odosobnionym przypadkiem.


Przeszłość i teraźniejszość

Akcja spektaklu rozgrywa się jednocześnie na dwóch płaszczyznach. Część wydarzeń dzieje się w dzisiejszej, postkomunistycznej Polsce. Pozostałe mają miejsce w czasach Żołnierzy Wyklętych. Przeplatanie się dwóch epok wskazuje na nierozerwalny związek teraźniejszości z przeszłością: to, co mamy teraz, stanowi bezpośrednią konsekwencję tego, co mieliśmy w minionych dekadach. W III Rzeczypospolitej nadal żyją ludzie, którzy pamiętają okres stalinizmu. Takie osoby, o których niekiedy wspomina się w spektaklu, pełnią funkcję pośredników między jedną a drugą rzeczywistością. Świadkowie pamięci zdają się potwierdzać opowieści zawarte w książkach historycznych. Twórczyni spektaklu daje widzom do zrozumienia, że jednostki ludzkie, uwikłane w wydarzenia lat czterdziestych, były takie jak my, przedstawiciele XXI wieku. Inka mogłaby być dzisiaj staruszką mijaną przez nas podczas spacerów. A może staruszki, które faktycznie mijamy, skrywają interesujące (z historycznego punktu widzenia) sekrety? Spójrzmy także na rozbrykanych licealistów, równolatków Inki. Kto wie… Może oni, na jej miejscu, również “zachowaliby się jak trzeba”?


Rozmowy o historii

Sceny, których akcja rozgrywa się w III RP, ukazują długie rozmowy dwóch osób. Pierwszą z nich jest trzydziestodwuletnia dokumentalistka, która wprawdzie nie posiada rozległej wiedzy historycznej, ale pragnie nakręcić film o Danucie Siedzikównie i poszukuje informacji na jej temat. Drugą osobą jest mężczyzna w dojrzałym wieku: historyk o opozycyjnej przeszłości, który wtajemnicza redaktorkę w sprawę Inki i pomaga jej zrozumieć realia wczesnej Polski Ludowej. Dokumentalistka, chociaż żywo zainteresowana dziejami słynnej sanitariuszki, chwilami nie może uwierzyć, że ta przygnębiająca historia wydarzyła się naprawdę. Ma również pewne wątpliwości, gdyż w trakcie swoich poszukiwań natknęła się na relacje przeczące wersji historyka. Mężczyzna, z anielską cierpliwością, pomaga jej zrozumieć, co jest prawdą, a co elementem komunistycznej propagandy, w której przedstawiano dziewczynę jako zbrodniarkę i terrorystkę. Historyk przekonuje swoją rozmówczynię, że oskarżenia, jakimi Urząd Bezpieczeństwa obciążał Inkę, były nie tylko nielogiczne, ale również nieprawdopodobne. Do tego stopnia, że nawet stalinowski sąd musiał je odrzucić.


Zwyczajna nastolatka?

Najważniejsze są jednak sceny, które przenoszą nas sześćdziesiąt lat wstecz i czynią bezpośrednimi obserwatorami Danuty Siedzikówny. Dziewczyna, urodzona w roku 1928, jest sympatyczną i pozornie zwyczajną nastolatką. Gdy ją poznajemy, nie ma jeszcze ukończonych siedemnastu lat. Danusia nie jest nikim ważnym. Nie dokonała również niczego nadzwyczajnego. Ot, taka sobie dziewuszka, która w czasie II wojny światowej pomagała rannym, a potem podjęła pracę jako kancelistka w pewnym nadleśnictwie. Niby nic wielkiego, ale dla ubeków, wprowadzających własne porządki w powojennej Polsce, jest to wystarczający powód, żeby ją aresztować. Dziewczyna, przewożona wraz z innymi zatrzymanymi do więzienia, zostaje odbita przez grupę żołnierzy majora Zygmunta Szendzielarza “Łupaszki”. Po tym wydarzeniu nawiązuje bliską współpracę ze swoimi wybawcami (którzy, mimo oficjalnego końca wojny, nadal próbują wyzwolić Polskę spod sowieckiej okupacji. Z punktu widzenia nowych władz, jest to działalność wywrotowa). Decyzja Inki o dołączeniu do żołnierzy Łupaszki stanie się wkrótce przyczyną jej niezasłużonego cierpienia i przedwczesnej śmierci.


Młodość i beztroska

Danusia wie, że odkąd zbliżyła się do podziemia niepodległościowego, grozi jej śmiertelne niebezpieczeństwo. Jeszcze większe niż przed pierwszym aresztowaniem. Mimo świadomości, że sytuacja polityczna nie sprzyja polskim patriotom, nastolatka zachowuje optymistyczną i nieco beztroską postawę. Stara się żyć tak jak większość dziewcząt w jej wieku. Chodzi na randki, korzysta z młodzieńczych rozrywek… Pewnego razu Inka i jej dwie koleżanki (które, podobnie jak współczesne nastolatki, uwielbiają muzykę) siedzą do późnych godzin nocnych, grając na pianinie i śpiewając chwytliwe piosenki. Utwory, które wykonują, mają charakter miłosno-patriotyczny. Hałaśliwe zachowanie dziewcząt przyczynia się do zdemaskowania kryjówki Inki. Nastolatka zostaje aresztowana przez UB. Początkowo przedstawiciele bezpieki odnoszą się do niej przyjaźnie. Oficer, przesłuchujący Danusię, traktuje ją jak małe dziecko, które wprawdzie coś przeskrobało, ale może łatwo naprawić swój błąd i powrócić do normalnego życia. Warunek jest jeden: Inka musi złożyć zeznania obciążające Łupaszkę i jego żołnierzy. A na to dziewczyna nie ma najmniejszej ochoty.


Pranie mózgu

Ubecy od samego początku próbują manipulować umysłem nastolatki. Stosują wobec niej taktykę “dobrego i złego policjanta” (jeden przesłuchujący stara się być ciepły i ludzki, a drugi - chodny i bezlitosny. Chodzi o to, żeby przesłuchiwana ostatecznie wybrała współpracę z tym pierwszym funkcjonariuszem). Rzeczonej taktyce towarzyszą odwołania do religijnych i patriotycznych uczuć Siedzikówny (próby wywołania w dziewczynie poczucia winy i obowiązku). Gdy staje się jasne, że Inka nie zdradzi swoich przyjaciół, zaczynają się tortury i upokorzenia. Bicie, stójka, wyzwiska, polewanie zimną wodą… Wiek i płeć ofiary nie powstrzymują oprawców przed korzystaniem z takich metod. To, co robią pracownicy Urzędu Bezpieczeństwa, pod wieloma względami przypomina pranie mózgu. Sprzeczne komunikaty, niejasne nastawienie i naprzemienne wypytywanie “po złości” i “po dobroci” są iście ogłupiające. Porucznik, prowadzący śledztwo, potrafi bez emocji obserwować katowanie Inki, a potem troskliwie ją pytać, czy nie miałaby ochoty na “jajeczniczkę”. Cała metodyka ubeków przypomina to, o czym pisał George Orwell w powieści “Rok 1984”.


“Krwawa Inka”

Nastolatka, mimo bólu i strachu, nie odpowiada na pytania ubowców. Pamięta bowiem, że zobowiązała się do lojalności wobec dowódców i Ojczyzny. Niestety, przesłuchania w sprawie majora Zygmunta Szendzielarza “Łupaszki” to dopiero początek problemów Danusi. Prawdziwy dramat zacznie się wówczas, gdy ubecy zainteresują się samą Siedzikówną i jej działalnością narodowowyzwoleńczą. Pracownicy UB wyciągną na światło dzienne sytuację z niezbyt odległej przeszłości. Tamtego dnia doszło do potyczki między żołnierzami podziemia niepodległościowego a funkcjonariuszami Milicji Obywatelskiej. Inka uczestniczyła w tej akcji, ale nie jako osoba walcząca, tylko jako zwykła sanitariuszka. Chociaż była związana z żołnierzami Łupaszki, udzieliła pomocy rannemu w starciu milicjantowi. W wersji ubeków sytuacja ta zostanie drastycznie zniekształcona. Komuniści stwierdzą, że Danusia strzelała do milicjantów i rozkazywała żołnierzom, aby czynili to samo. Znajdą nawet kilku “świadków” potwierdzających tę rewelację. Surrealistyczna historyjka, wyjęta z kapelusza, stanie się pretekstem do zrobienia z niewinnej dziewczyny krwiożerczej bestii (“Krwawej Inki”).


Nie jest nudno!

Jak już wspomniałam, spektakl Natalii Korynckiej-Gruz jest niezwykle poruszający. Wszyscy aktorzy, występujący w przedstawieniu, grają umiejętnie i realistycznie. Produkcja, wypełniona silnymi emocjami, trzyma odbiorcę w napięciu i nie pozwala mu przedwcześnie odejść od ekranu. Jeśli chodzi o mnie, spektakl poruszył mnie do tego stopnia, że po jego zakończeniu jeszcze przez jakiś czas nie mogłam dojść do siebie. Dzieło Korynckiej-Gruz, mimo poważnej problematyki, nie jest nudne ani monotonne. W przedstawieniu trafiają się bowiem sceny pełne dynamiki. “Inka 1946” była kręcona w wielu miejscach (dotyczy to zarówno fragmentów “historycznych”, jak i “współczesnych”). Las, plaża, ulica, dom, więzienie, sąd, muzeum… To wszystko zobaczymy w spektaklu o dzielnej sanitariuszce. Nie ulega wątpliwości, że dzieło Korynckiej-Gruz znacznie się różni od dzieła Ryszarda Bugajskiego. “Śmierć Rotmistrza Pileckiego” (o której wspomniałam w pierwszym akapicie) jest produkcją jednowątkową, ponurą, spokojną, opartą na dialogach, ukazującą niewielką liczbę miejsc i postaci. Tymczasem forma “Inki 1946” chwilami zbliża się do niskobudżetowego filmu fabularnego.

Mogę śmiało zarekomendować Czytelnikom ten spektakl. Nie tylko dlatego, że jego temat jest ważny i ciekawy, ale także dlatego, iż Natalia Koryncka-Gruz stworzyła prawdziwe arcydzieło. Chwała Bohaterom i Bohaterkom! Szacunek dla Artystów i Artystek!


Natalia Julia Nowak,
13-16 maja 2014 roku



PS. Jestem dumna z tego, że aktorka z mojego miasta tak pięknie zagrała Danutę Siedzikównę “Inkę”. Ciekawostka: Krystyna Janda, odtwórczyni głównej roli w filmie “Przesłuchanie” Ryszarda Bugajskiego, również pochodzi ze Starachowic. Jak widać, starachowiczanie mogą się poszczycić dobrymi aktorkami grającymi w dobrych produkcjach.

16 maja 2014   Dodaj komentarz
Historia   Inne   polska   historia   patriotyzm   recenzja   spektakl   teatr   prl   ub   komunizm   stalinizm   teatr telewizji   inka   danuta siedzikówna   żołnierze wyklęci   łupaszka   łupaszko  
< 1 2 >
Njnowak | Blogi