• Grupa PINO
  • Prv.pl
  • Patrz.pl
  • Jpg.pl
  • Blogi.pl
  • Slajdzik.pl
  • Tujest.pl
  • Moblo.pl
  • Jak.pl
  • Logowanie
  • Rejestracja

No hope, no fear. Nie ma nadziei, nie ma strachu

Natalia Julia Nowak :-) Przyszłam na świat 19 lutego 1991 r. w Starachowicach. Jestem absolwentką Uniwersytetu Jana Kochanowskiego w Kielcach (Dziennikarstwo i Komunikacja Społeczna, studia licencjackie), zdobyłam absolutorium na Uniwersytecie Warszawskim (Socjologia Stosowana i Antropologia Społeczna, studia magisterskie). Posiadam dyplom higienistki stomatologicznej (ukończyłam Centrum Edukacji Zawodowej w Skarżysku-Kamiennej). Opiekuję się śliczną suczką grzywacza chińskiego, której pełne imię brzmi WERA Exotic World FCI. Zapraszam serdecznie na moje blogi: njnowak.blogspot.com njnowak.wordpress.com njnowak.tumblr.com njnowak.altervista.org

Kategorie postów

  • Ciekawostka (5)
  • Film (29)
  • Historia (22)
  • Inne (11)
  • Muzyka (8)
  • Polityka (12)
  • Społeczeństwo (24)

Strony

  • Strona główna

Linki

  • Natalia Julia Nowak
    • N.J. Nowak - BlogSpot
    • N.J. Nowak - LiveJournal
    • N.J. Nowak - Tumblr
    • N.J. Nowak - Wordpress

Kategoria

Muzyka

< 1 2 >

Śmierć brzmi jak Joy Division

“…brzmi w patefonie
potężny śpiew umarłego”


Maria Pawlikowska-Jasnorzewska



Tytuł oryginalny: “Control”
Reżyseria: Anton Corbijn
Rok produkcji: 2007
Kraj produkcji: Australia, Japonia,
Stany Zjednoczone, Wielka Brytania
Gatunek: dramat, obyczajowy,
biograficzny, muzyczny



Bohater tragiczny

Dwugodzinny film “Control” w reżyserii Antona Corbijna (dystrybuowany w Polsce pod oryginalnym, niezmienionym tytułem) to twór prawdziwie międzynarodowy. Serwis Filmweb.pl podaje, że jest to dramat produkcji australijsko - japońsko - amerykańsko - brytyjskiej. Dla pełności obrazu należy dodać, że reżyser dramatu jest Holendrem, a jego audiowizualne dzieło traktuje o losach brytyjskiego wokalisty, który spotykał się z Belgijką, popełnił samobójstwo po seansie niemieckiego filmu[1] i przekreślił plany swojego zespołu dotyczące amerykańskiej trasy koncertowej. O kim mowa? Kto jest bohaterem filmu “Control”? Osoby, które interesują się tzw. klasyką rocka, zapewne już odgadły, że chodzi o Iana Curtisa: frontmana grupy Joy Division, jednego z tych artystów, dla których śmierć stała się przepustką do popkulturowej nieśmiertelności. Curtis został przedstawiony jako typowy bohater tragiczny. Z produkcji wynika, że każda decyzja, którą podjąłby ów człowiek, zakończyłaby się katastrofą. Czy droga życiowa, którą podąża postać, jest trudna i wyboista? Nie. Jest prosta, stroma i szybko wiedzie do zgonu. Ian Curtis odszedł w wieku 23 lat[2]. Ale jego sława już niebawem będzie dwa razy dłuższa.


Muzyka śmierci

Zanim przejdę do konkretów, spróbuję wyjaśnić, co mnie skłoniło do sięgnięcia właśnie po ten film. Nie jestem fanką Joy Division, więc teoretycznie nie powinnam być zainteresowana omawianym dramatem. W życiu zdarzają się jednak różne przypadki, czasem naprawdę dziwaczne. Pod koniec 2012 i na początku 2013 roku napisałam kilka artykułów o artystach i zespołach spod znaku New Romantic. Mój internetowy Przyjaciel, nacjonalistyczny publicysta Robert Larkowski, którego poznałam w czasach współpracy z Polską Partią Narodową i tygodnikiem “Tylko Polska”, nie był tym zachwycony. Twierdził, że New Romantic to badziewie, a jeśli chcę pisać o oldschoolowych formacjach, to powinnam raczej zająć się postpunkowym kwartetem Joy Division. Zachęcał mnie, żebym obejrzała film “Control” będący opowieścią o początkach tej niezwykłej grupy. Wspomniał o tym nawet w naszej ostatniej rozmowie telefonicznej. “Ostatniej” - bo niedługo potem zmarł. Została mi po nim tylko ta jedna prośba… Żebym obejrzała film “Control” i napisała artykuł o Joy Division. Myślę, że brytyjski kwartet już zawsze będzie mi się kojarzył z umieraniem. Posłuchajcie kiedyś jego piosenek. Oto, jak brzmi śmierć.


Reformatorzy kultury

O historii i znaczeniu zespołu Joy Division[3] pisze Michał Żarski w artykule “Joy Division od środka. Legendy pozostają wieczne. Recenzja” (wNas.pl). Publicysta twierdzi, że chociaż angielska grupa wydała tylko dwie płyty, wywarła ogromny wpływ na współczesną muzykę rozrywkową. Gdyby nie Joy Division, rozwój takich nurtów muzycznych, jak post punk, new wave czy gothic byłby znacznie utrudniony. Interesująca nas formacja działała ponad trzydzieści lat temu. Funkcjonowała od końca lat siedemdziesiątych aż do roku 1980. Mimo to, jej wpływy wciąż są wyczuwalne w twórczości wielu zespołów, nawet tych próbujących uchodzić za awangardowe. Polscy patrioci będą mile zaskoczeni, kiedy się dowiedzą, że pierwotna nazwa grupy brzmiała Warsaw (Warszawa). Niestety, piosenki nagrane pod tym szyldem nie zawsze są zaliczane do oficjalnej twórczości kwartetu. A szkoda, bo brzmią one inaczej niż jego nowsze utwory. Co więcej, stanowią dowód na punkowe korzenie formacji. Zdaniem Żarskiego, o związku Joy Division z ruchem punkowym świadczą również wybryki samych artystów i specyficzne zachowanie koncertowej publiczności. Ale na dwóch oficjalnych krążkach “punka po prostu nie ma”.


Prawdy i mity

Podobny obraz grupy Joy Division wyłania się z tekstu “Radość klasy robotniczej - nowa książka o Joy Division” Roberta Sankowskiego (Wyborcza.pl). Według dziennikarza, dokonania formacji nadal są inspirujące dla wielu muzyków. Brzmienie, z którym kojarzona jest twórczość zespołu, to “nowofalowy minimalizm (…) połączony z potężną dawką ukrytych pod chłodnymi dźwiękami emocji”. Do tego dochodzą “mroczne, sugestywne teksty, wbijające się w głowę linie gitary basowej, przytłaczający klimat, czarno-białe zdjęcia, nieustanny niepokój”. Mimo tych cech, które przywodzą na myśl gothic, punkowe pochodzenie Joy Division jest niezaprzeczalnym faktem. Łobuzerstwo, awantury, narkotyki, konflikty z instytucjami państwowymi… Omawiana formacja, chociaż uznawana za romantyczną i uduchowioną, wcale nie była tak nieskazitelna, jak mogłoby się wydawać. Sankowski, powołując się na książkę autorstwa basisty Joy Division, daje czytelnikom do zrozumienia, że “kapeli nie otaczała nieustannie aura posępnej zadumy”. Ponury wizerunek grupy, zwłaszcza jej wokalisty, “po części składa się z prawdy, po części jest to projekcja fanów, a po części samoreprodukująca się legenda”. Dzieło Antona Corbijna podtrzymuje ten mit.


Dekadent starej daty

Film “Control” rozpoczyna się krótkim prologiem wyprzedzającym właściwą akcję dramatu. W rzeczonym prologu przygnębiony Ian Curtis rozmyśla o swoim życiu. Myśli o przeszłości, przyszłości… No i teraźniejszości, nad którą całkowicie stracił kontrolę. Chwilę później wprowadzenie dobiega końca, a widz przenosi się w czasie do roku 1973. Poznajemy Iana jako siedemnastoletniego ucznia szkoły średniej. Bohater filmu jest chłopakiem wrażliwym, nieprzeciętnym, ale też skłonnym do popadania w zadumę i apatię. Zdecydowanie różni się od większości młodzieńców w jego wieku. Curtis przypomina modelowego romantyka, może nawet dekadenta z epoki modernizmu. Nie obchodzą go przyziemne problemy zwykłych ludzi, jego zainteresowania oscylują wokół sztuki, którą nie tylko kontempluje, ale również uprawia. Ian kocha muzykę i literaturę. Namiętnie słucha utworów Davida Bowie’ego (wielkiego awangardzisty lat siedemdziesiątych XX wieku). Często, niczym modernistyczny dandys, przyjmuje ekscentryczny wygląd. Stosuje prowokacyjny makijaż oczu (zupełnie jak Bowie. Później będą tak robić bywalcy klubu Blitz, ojcowie nurtu New Romantic[4]). Ian zna na pamięć wiersze wybitnych poetów. Sam pisze m.in. poezje i powieści.


W pocie czoła

Nastolatek mieszka w ubogiej części miasta Macclesfield. Robotnicze blokowisko, na którym spędza młodość, przywodzi na myśl ponure osiedle socrealistyczne. Chłopak, po zakończeniu edukacji, zostaje szeregowym funkcjonariuszem urzędu pracy. Pewnego dnia, wykonując swoje obowiązki, staje się świadkiem nieprzyjemnego zdarzenia: młoda petentka dostaje silnego napadu epilepsji. Ian jeszcze nie wie, że niedługo sam będzie przeżywał takie ataki… Mniejsza z tym. Bohater dramatu pracuje jako urzędnik, ale jego ambicje sięgają znacznie dalej. Curtis pragnie związać swoje życie ze sztuką. W 1976 roku dołącza - w charakterze wokalisty - do początkującego zespołu rockowego. Grupa Warsaw, która później zmienia nazwę na Joy Division, nie ma łatwego startu, ale robi wszystko, co tylko może, żeby zostać dostrzeżoną i docenioną. Muzycy budują swoją pozycję z ogromnym mozołem. Drobnymi kroczkami zmierzają do celu, nie zrażając się niepowodzeniami, które czasem bywają upokarzające. W końcu osiągają pewną sławę, lecz nie wiąże się ona z poprawą sytuacji materialnej. Formacja tworzy wszak muzykę niekomercyjną. Grono fanów, dla którego gra Joy Division, nie ma pojęcia, że względny sukces zespołu słono kosztuje.


Wielka choroba

Pewnej nocy Ian dostaje pierwszego zauważalnego ataku padaczki. Od tej pory jego życie staje się bardzo trudne, żeby nie powiedzieć: dramatyczne. Curtis wie, że ze względu na stan zdrowia powinien się oszczędzać. Będąc epileptykiem, winien unikać wysiłku, wcześnie chodzić spać itd. Lecz czy dla wschodzącej gwiazdy rocka nie jest to wyrok śmierci? Co z koncertami, wizytami w mediach, spotkaniami z publicznością? Tu nie chodzi tylko o karierę i samorealizację. Chodzi również o sztukę. Joy Division, jako grupa nowatorska i inspirująca, musi trwać. Zarówno słuchacze, jak i przyszłe pokolenia muzyków, mają swoje prawa. Ale to jeszcze nie wszystko. Chłopak, w trosce o własne zdrowie, powinien zachowywać spokój. Jednak… czy w przypadku nadwrażliwego artysty jest to w ogóle możliwe? I czy rezygnacja z uczuć nie miałaby destrukcyjnego wpływu na twórczość Joy Division? Przecież sekret tego zespołu tkwi w emocjonalności! Epilepsja, jako ciężka choroba, wiąże się z koniecznością zażywania leków. A leki mają skutki uboczne. Jak pogodzić kurację z karierą muzyczną i pracą urzędnika? Kto zagwarantuje, że medykamenty i sama padaczka nie pogłębią złego samopoczucia młodzieńca przeżywającego weltschmerz?


Dwie miłości

Epilepsja i farmaceutyki to paskudne sprawy. Ale to nie one popychają Iana Curtisa do samobójstwa. Kiedy Ian był nastolatkiem, w jego życiu pojawiła się miła i nieśmiała dziewczyna, Deborah Woodruff. Młodzi ludzie, dotknięci miłosnym szałem, zdecydowali się pobrać. Pan młody miał wówczas dziewiętnaście lat, a panna młoda - osiemnaście. Po przedwczesnym, nieprzemyślanym ślubie przyszło przedwczesne, nieprzemyślane rodzicielstwo. Zobaczmy… Debbie zachodzi w ciążę i rodzi córeczkę. Tymczasem Ian uświadamia sobie, że to, co wcześniej czuł do swojej wybranki, było tylko przelotnym uniesieniem. Większość “odkochanych” młodzieńców mogłaby w takiej sytuacji rozstać się z dziewczyną. Ale nie Curtis. Jego związek został wszak przypieczętowany ślubem i narodzinami dziecka. Ian zaczyna rozumieć, że znalazł się w potrzasku. Nie chce żyć z Debbie, nie chce być ojcem… Lecz jest już za późno. Sytuację komplikują problemy finansowe: chłopak kończy pracę w urzędzie, a działalność muzyczna nie przynosi mu odpowiednich zysków. Deborah musi pracować na pół etatu za marne grosze. Gdy sytuacja wydaje się beznadziejna, los wbija młodzieńcowi nóż w plecy. Bohater filmu poznaje intrygującą Belgijkę - Annik Honore.


Egoizm czy fatalizm?

Emile Durkheim, francuski socjolog drugiej połowy XIX wieku, wyróżnił cztery typy samobójstw: altruistyczne, anomiczne, egoistyczne i fatalistyczne. A jakim typem samobójstwa była śmierć Iana Curtisa? Czy było to samobójstwo egoistyczne? Curtis był przecież człowiekiem wyobcowanym, nieodnajdującym się w społeczeństwie. Odróżniał się nie tylko od zwykłych ludzi, ale także od pozostałych członków formacji Joy Division. Stracił dobry kontakt z żoną, nie nauczył się prawdziwie kochać córki, po pewnym czasie przestał nawet odczuwać satysfakcję związaną z karierą muzyczną. Uważał, że publiczność go nie rozumie. Że nie wie, jak wiele serca wkłada młody artysta w swoją działalność. I jak wiele go to kosztuje. A może zamach na własne życie, jakiego dokonał wokalista, był samobójstwem fatalistycznym? Curtis nie był do końca osamotniony. Chociaż oddalił się od swojej małżonki, zawsze mógł liczyć na jej wsparcie. Miał też rodziców i Annik (jedyną osobę, z którą potrafił znaleźć wspólny język). Trudno też czuć się opuszczonym, gdy się ma grono wiernych wielbicieli tudzież kolegów z zespołu i życzliwego menedżera. Istotą samobójstwa fatalistycznego jest poczucie znalezienia się w pułapce bez wyjścia. Czyż nie tak czuł się Ian?


Żona i kochanka

“Control” to dobry i ambitny film. Widać, że zarówno reżyser, jak i aktorzy postawili sobie poprzeczkę bardzo wysoko. Odtwórcy głównych ról grają umiejętnie i przekonująco. Gdy się patrzy na Sama Rileya, zwłaszcza w scenach koncertowych, naprawdę odnosi się wrażenie, że to nadwrażliwy, mocno przeżywający muzykę, chory na padaczkę Ian Curtis. Samantha Morton portretuje Debbie jako uroczą, delikatną, niewinną dziewczynę, która pod wpływem trudnej sytuacji życiowej przeobraża się w dojrzałą, pragmatyczną, zatroskaną o rodzinę, ale wciąż czułą i ciepłą kapłankę domowego ogniska. Annik Honore, grana przez Alexandrę Marię Larę, nie wydaje się jednostką zdeprawowaną. W interpretacji Lary jest ona piękną, inteligentną, niezależną kobietą, która po prostu pojawia się w życiu głównego bohatera i towarzyszy mu w wielu sytuacjach, subtelnie go uwodząc. Obie postaci żeńskie, Deborah Curtis i Annik Honore, wyraźnie ze sobą kontrastują. Najwidoczniej chodziło tutaj o pokazanie dwóch odmiennych typów kobiecych: tradycjonalistki (żony, matki, domatorki) i kobiety wyzwolonej (pełniącej w tej opowieści funkcję femme fatale). Głównym bohaterem jest jednak Ian i to on musi wybrać jedną z tych dwóch różnych niewiast.


Aspekt formalny

Opowiadając o filmie “Control”, warto zwrócić uwagę na jego formę. Produkcja, chociaż nakręcona w 2007 roku, jest czarno-biała. Wybór takiej stylistyki może wynikać z kilku przyczyn. Po pierwsze: jest ona bardzo “klimatyczna”, podkreśla poważną problematykę i żałobną atmosferę dzieła. Po drugie: przytłaczająca większość fotografii Joy Division i Iana Curtisa faktycznie jest czarno-biała (możliwe, że wielu ludzi, myśląc o omawianym zespole, wyobraża go sobie w czerni i bieli. Ciekawe, na ile kolorystyka zdjęć bierze się z dążenia do zbudowania pewnego nastroju, a na ile z przestarzałej technologii przełomu lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych). Po trzecie: twórcą filmu jest Anton Corbijn, człowiek, który nakręcił czarno-biały teledysk do piosenki “Atmosphere” Joy Division (aczkolwiek zrobił to dopiero w roku 1988). W dziele “Control” wykorzystano wiele utworów muzycznych, nie tylko interesującej nas formacji. Piosenki z repertuaru Joy Division, które słyszymy w filmie, nie zawsze są nagraniami oryginalnymi. Oryginalna jest za to kompozycja “Warszawa” Davida Bowie’ego. To właśnie od niej kwartet Joy Division wziął swoją pierwotną nazwę (Warsaw). Utwór “Autobahn” grupy Kraftwerk także jest oryginalny.


Dywizja Uciech

Skąd się wzięła ostateczna nazwa zespołu - Joy Division? Słowa te można by przetłumaczyć jako “Dywizja Uciech”. W polskiej wersji językowej filmu “Control” (tłumaczenie: Małgorzata Nowicka. Opracowanie: Dorota Suske) zaproponowano przekład “Oddział Zabawy”. Otóż “Joy Division” to nawiązanie do instytucji opisanych w powieści “House of Dolls” (“Dom Lalek”) Ka-tzetnika 135633. Autor książki (polski Żyd, były więzień KL Auschwitz) ukazał w swoim dziele grupy żydowskich więźniarek zmuszane przez hitlerowców do prostytucji. Każda z tych grup była określana jako “Joy Division“. Jak nietrudno odgadnąć, nietypowa nazwa kapeli sprawiała, że jej członkowie byli czasem posądzani o propagowanie nazizmu. Oto, co na ten temat napisał basista formacji: “Uciskani, nigdy uciskający. Właśnie czegoś takiego szukaliśmy – punkowego i dekadenckiego. (…) Nie mieliśmy jednak pojęcia, w co sami się wpakowaliśmy” (P. Hook, “Nieznane przyjemności. Joy Division od środka”, tłum. Agata Wyszogrodzka. Cyt. za: Wirtualna Polska). Uwaga! W latach siedemdziesiątych pseudonazistowskie prowokacje nie były niczym nadzwyczajnym. Nawet Sid Vicious[5] (członek grupy Sex Pistols) i Siouxsie Sioux nosili niekiedy ubrania ze swastykami.


Anioły nie istnieją

Film “Control” powstał w oparciu o książkę “Joy Division i Ian Curtis. Przejmujący z oddali”, którą napisała Deborah Curtis. Dzieło Antona Corbijna przedstawia wersję wydarzeń rozpowszechnianą przez wdowę po wokaliście. Wypada wspomnieć, że Debbie była też współproducentką analizowanego dramatu. Czy to, co widzimy w filmie, jest zgodne z prawdą i z samą książką kobiety? Odpowiedzi na to pytanie poszukuje Wojciech Orliński, autor artykułu “Miłość nas rozdzieli” (WysokieObcasy.pl). Dziennikarz weryfikuje, uściśla i uzupełnia informacje podane w “Control” i “Przejmującym z oddali”. Według Orlińskiego, wizja Annik Honore, bazująca na wyobrażeniu Debbie, ma niewiele wspólnego ze stanem faktycznym. Annik nie była elegancką, kokieteryjną damą, tylko nonkonformistyczną punkówą, chłopczycą nieprzywiązującą wagi do powierzchowności. W filmie “Control” nieprawidłowo została również sportretowana sama Deborah. Żona Iana Curtisa wcale nie była taka łagodna i anielska. Gdy dowiedziała się o zdradzie, zadzwoniła do Honore i obrzuciła ją wulgarnymi obelgami. Samemu Ianowi rozbiła zaś na głowie jego ulubioną płytę. Ale on też bywał agresywny. Podobno kiedyś oblał jej twarz alkoholem, wyszarpawszy z rąk kieliszek…


Most międzypokoleniowy

“Control” to film, który można polecić nie tylko melomanom i fanom Joy Division, ale także wszystkim, którzy pragną obejrzeć dobry dramat obyczajowy. Nawet osoby, które nie znają Joy Division (lub nie gustują w takiej muzyce) mogą znaleźć w tej produkcji coś wartościowego. Myślę, że jest to jedno z niewielu dzieł, które mogłyby oglądać wnuki razem z dziadkami. Wybryki młodzieży są tam ukazane w bardzo ograniczonym zakresie i stanowią tło dla wysuwających się na pierwszy plan wątków obyczajowych. “Control” to opowieść o błędach młodości, o zakładaniu rodziny, o problemach małżeńskich, o zdobywaniu środków na utrzymanie, o zdrowiu, o chorobie, o realizowaniu własnych marzeń, o rozpoczynaniu niepewnej kariery. Ten film mógłby być wspólnym tematem do rozmów dla zbuntowanych nastolatek (należących do różnych subkultur) i ich konserwatywnych babć (oglądających telenowele i czytających pisemka “o życiu”). “Control” jest produkcją dobrze zrealizowaną i zapadającą w pamięć. Podczas oglądania finałowej sceny można się nawet popłakać. Gdy Ian Curtis umiera, jego zwłoki zostają skremowane. Czarny dym, wydobywający się z komina, przywodzi na myśl Auschwitz. Czy ma to jakiś związek z nazwą zespołu Joy Division?


Pro memoria

Niniejszy artykuł dedykowany jest pamięci:
- Roberta Larkowskiego (1966-2013) - mojego internetowego Przyjaciela, wieloletniego publicysty tygodnika “Tylko Polska”, wiceprezesa Polskiej Partii Narodowej. Robert poprosił mnie kiedyś, żebym obejrzała film “Control” Antona Corbijna i napisała artykuł o formacji Joy Division. Żadne z nas nie wiedziało wówczas, że jest to jego ostatnia wola. Larkowski zmarł w przykrych okolicznościach. Chorował na cukrzycę, ale zanim odszedł, Internauci rozpuszczali plotki o jego rzekomym samobójstwie. Robert bardzo się nimi przejmował. Być może to właśnie one wpędziły go do grobu.
- Jacka Kosiora (1986-2014) - dwudziestoośmioletniego narodowca, czytelnika tygodnika “Tylko Polska”, naszego wspólnego internetowego Kolegi. Jacek i ja wspólnie wspominaliśmy zmarłego Roberta. Rok później zostałam już tylko ja. Kosior zginął tragicznie: nikt nie mógł tego przewidzieć ani temu zapobiec.
- Jacka Kardaszewskiego (1958-2014) - mojego internetowego Znajomego, bloggera i pisarza, doktora, byłego wykładowcy Politechniki Łódzkiej, który przejął ode mnie nazwę Narodowa SocjalDemokracja (uznał, że pasuje ona do jego własnych poglądów). Kardaszewski zmarł śmiercią samobójczą. Miał wiele poważnych problemów.
- Iana Curtisa (1956-1980) i Annik Honore (1957-2014).


Natalia Julia Nowak,
15-26 grudnia 2014 r.


PRZYPISY


[1] Chodzi tutaj o dramat psychologiczny “Stroszek” w reżyserii Wernera Herzoga (RFN 1977). Pozwolę sobie przytoczyć fragment wywiadu, jakiego udzielił Zbigniew Libera Jakubowi Majmurkowi i Kubie Mikurdzie (“Libera: W kinie szukam sztuki” - KrytykaPolityczna.pl). ZL mówi: “Bardzo lubię też film ‘Stroszek’”. KM komentuje: “Po obejrzeniu którego Ian Curtis się zabił”. ZL wyjaśnia: “Miał powód! Ta ostatnia scena, gdy Stroszek, martwy (właśnie strzelił sobie w głowę), w indiańskim pióropuszu jeździ w kółko traktorem, który nie może się zatrzymać; a kurczak, rażony prądem przez zepsutą maszynę ciągle musi wykonywać swój chicken dance jest naprawdę dołująca”. Czy rzeczona scena faktycznie mogła wbić Curtisowi ostatni gwóźdź do trumny? Kurczak, zmuszany prądem do tańczenia, kojarzy się z kimś, kto musi robić dobrą minę do złej gry. Zwłaszcza z osobą publiczną, która musi udawać przed widownią, że jest szczęśliwa i niestrudzona (choć w rzeczywistości cierpi). Pogrążony w depresji wokalista mógł się czuć jak ten ptak, sztucznie zmuszany do bycia energicznym. Kolejna sprawa: rażenie żywej istoty prądem wiąże się z wywoływaniem drgawek. A drgawki są typowe nie tylko dla porażenia elektrycznego, ale również dla ataku epileptycznego.

[2] Ściśle mówiąc, miał 23 lata i 10 miesięcy. Dokładnie tyle, co ja teraz.

[3] Jednym z dowodów na to, że grupa Joy Division wniosła coś do światowej popkultury, jest fakt, iż jej piosenka “Love Will Tear Us Apart” znalazła się na “Liście standardów muzyki rozrywkowej i jazzowej” (Pl.wikipedia.org). Utwór nie tylko “przetrwał próbę co najmniej 20 lat”, ale również doczekał się niezliczonych coverów. Ten brytyjski evergreen był wykonywany m.in. przez Nicka Cave’a, The Cure, Bjork i U2. Angielska Wikipedia podaje, że istnieją także obcojęzyczne wersje przeboju. Są też utwory, które zawierają aluzje literackie do “Love Will Tear Us Apart”.

[4] Każdemu, kto zainteresował się tym tematem, polecam film “Kłopotliwy chłopak” (“Worried About the Boy”) z 2010 roku. Jest to telewizyjna biografia Boya George’a, wokalisty zespołu Culture Club, znanego z androgynicznego wizerunku. Produkcja nie jest żadnym arcydziełem, ale ciekawie pokazuje londyńską cyganerię artystyczną przełomu lat ‘70 i ‘80 XX wieku. Charakterystyczne stroje, makijaże i wzorce zachowań… Totalna fascynacja twórczością Davida Bowie’ego… A do tego narkotyki i rzucanie wyzwania tradycyjnemu społeczeństwu… Tak w skrócie można podsumować ten film.

[5] O Sidzie Viciousie (i jego kochance, Nancy Spungen) traktuje film “Sid i Nancy”.
Reżyseria: Alex Cox. Kraj produkcji: Wielka Brytania. Rok produkcji: 1986.

27 grudnia 2014   Dodaj komentarz
Muzyka   Film   Społeczeństwo   muzyka   depresja   samobójstwo   śmierć   film   recenzja   rock   rodzina   kultura   małżeństwo   cold wave   joy division   ian curtis   control   wielka brytania   epilepsja  

Gdy Anioł okazuje się Upiorem

Tytuł polski: “Upiór w Operze”
Tytuł angielski: “The Phantom of the Opera”
Reżyseria: Joel Schumacher
Kraj produkcji: USA, Wielka Brytania
Rok produkcji: 2004
Gatunek: musical, melodramat, kostiumowy



Film, spektakl, powieść

“Upiór w Operze” (“The Phantom of the Opera” - 2004) jest filmem różniącym się od większości hollywoodzkich superprodukcji. Rzeczone dzieło to przeniesiony na ekrany musical Andrew Lloyda Webbera (1986). Wypada odnotować, że nad ekranizacją spektaklu czuwał sam kompozytor. Miał on wpływ m.in. na scenariusz filmu. Oczywiście, Andrew Lloyd Webber i jego współpracownicy (autorzy tekstów piosenek - Charles Hart i Richard Stilgoe) nie są oryginalnymi twórcami postaci i ich perypetii. Musical “Upiór w Operze” opiera się na motywach powieści “Le Fantome de l’Opera” Gastona Leroux (1909-1910). Interesujący nas film “Upiór w Operze” jest więc “dziesiątą wodą po kisielu”. Stanowi adaptację spektaklu, który z kolei jest adaptacją książki… Łatwo odgadnąć, że takie przenoszenie fabuły z jednego dzieła do drugiego przypomina nieco zabawę w głuchy telefon. Z informacji, do których dotarłam, wynika, że musical i jego ekranizacja znacznie odbiegają od książkowego pierwowzoru. Przykładowo, ani w spektaklu, ani w filmie nie poznajemy imienia tytułowego bohatera. Parafrazując pewien cytat: “Nazwiesz go Upiorem. A może on ma na imię Erik?”.


Absolutny majstersztyk

Serwis Filmweb.pl podaje, że istnieje wiele produkcji zatytułowanych “Upiór w Operze”. Ta, którą wybrałam do recenzji, jest jednak wyjątkowa, gdyż jako jedyna bazuje na arcypopularnym musicalu. Poza tym, zainwestowano w nią najwięcej pieniędzy. Trzeba przyznać, że pod względem formy “Upiór…” z 2004 roku jest absolutnym majstersztykiem. Film nakręcono z olbrzymim rozmachem, a wykorzystane w nim kostiumy, dekoracje, rekwizyty oraz efekty specjalne i wizualne robią piorunujące wrażenie. Sceny takie, jak bal maskowy czy wizyta Christine w podziemiach Opery zapierają dech w piersiach. Kolejna sprawa: muzyka. Wszystkie songi stworzone przez Andrew Lloyda Webbera są idealnie skomponowane, a tutaj - również doskonale zagrane. Wspaniale brzmi także śpiew poszczególnych postaci (uwaga: nie wszyscy aktorzy śpiewają naprawdę. Aktorce grającej Carlottę użyczała głosu inna kobieta). Ktoś mógłby stwierdzić, że cała produkcja to przerost formy nad treścią. Film jest bowiem efekciarski, ale posiada dość miałką fabułę. A ja pozwolę sobie przytoczyć treść znanego mema: “Still a better love story than Twilight” (“Wciąż lepsza historia miłosna niż Zmierzch”).


Kompozycja szkatułkowa

Na początku filmu widzimy coś, co wygląda jak stara fotografia lub ilustracja z napisem “Paris 1919” (“Paryż 1919”). Kamera stopniowo przybliża się do obrazka, aż w końcu grafika wypełnia cały ekran. Widz zostaje przeniesiony tam, do środka, do świata uwiecznionego na fotografii/ilustracji. Pojawia się pierwszy z bohaterów: wicehrabia Raoul de Chagny, staruszek poruszający się na wózku inwalidzkim. Mężczyzna zostaje zawieziony do zniszczonego budynku Opery Popularnej, w której właśnie trwa licytacja starych rekwizytów, dekoracji i pamiątek związanych z tą instytucją. Drugą postacią, którą poznajemy, jest inna osoba uczestnicząca w aukcji, sędziwa Madame Giry. Gdy spojrzenia wicehrabiego i damy się spotykają, staje się jasne, że oboje już się znają. Jednym z licytowanych przedmiotów okazuje się olbrzymi żyrandol. Człowiek prowadzący aukcję informuje, że z ową lampą wiąże się legenda o Upiorze Opery i wielkiej katastrofie. Widok żyrandola sprawia, że w umysłach Raoula i Giry odżywają wspomnienia sprzed prawie pięćdziesięciu lat. W wyobraźni dwojga ludzi wszystko wraca do dawnej świetności, zupełnie jak w teledysku “Memories” zespołu Within Temptation.


Rok 1870

Ze świata przedstawionego na obrazku wędrujemy do rzeczywistości zapamiętanej przez wicehrabiego i damę. Jesteśmy w roku 1870. Opera Popularna, która jeszcze przed chwilą wydawała się zaniedbana, tętni życiem. Do budynku Opery przyjeżdżają dwaj starsi dżentelmeni, będący nowymi właścicielami tego miejsca, a także świeżo upieczony patron - młody i piękny Raoul de Chagny. W Operze Popularnej trwa akurat próba do spektaklu “Hannibal”. Niestety, główna gwiazda przedstawienia, primadonna La Carlotta, narzeka na swój kostium. Kapryśna artystka chce nawet wyjść i zrezygnować z występu, ale dyrektorzy przekonują ją, żeby została. Nagle ktoś - niewidoczny dla nikogo - zrzuca na nią fragment scenografii. Śpiewaczka obraża się na dobre i opuszcza budynek. Właściciele Opery są przerażeni. Wiedzą, że bilety na spektakl, który ma się odbyć za kilka godzin, zostały już sprzedane. Sytuację ratuje opiekunka tancerek i chórzystek, Madame Giry, która mówi, że jedna z jej podopiecznych, Christine Daae, potrafi doskonale śpiewać. Szesnastoletnia Christine udowadnia, że to prawda. Wieczorem zastępuje primadonnę na scenie i zostaje nową divą.


Anioł Muzyki

Po niezwykle udanym debiucie Christine wybiera się do kaplicy. Tam odwiedza ją Meg, córka Madame Giry. Przyjaciółka bohaterki chce wiedzieć, kim jest tajemniczy, bezimienny geniusz, który nauczył ją śpiewać. Christine odpowiada, że jest to Anioł Muzyki - niewidzialny opiekun obiecany jej przez ojca (wybitnego skrzypka) na łożu śmierci. Meg nie dowierza swojej rozmówczyni. Stwierdza, że opowieść o Aniele to bzdura, ale Christine wcale nie porzuca swojej teorii. Zaraz po tej rozmowie diva udaje się do garderoby. Ku jej radości, przychodzi do niej z kwiatami Raoul de Chagny. Tak się składa, że Christine i Raoul byli w dzieciństwie parą, a teraz ich uczucie uległo odnowieniu. Wicehrabia zaprasza Daae na kolację, ale dziewczyna odmawia, argumentując, że jej niewidzialny opiekun jest bardzo surowy. Gdy Raoul wychodzi z pomieszczenia, dzieje się coś dziwnego. Ktoś zamyka drzwi na klucz, przez co Christine zostaje uwięziona w garderobie. Świece gasną, zapada mrok, atmosfera robi się groźna. Artystka słyszy głos Anioła Muzyki, który najpierw oczernia wicehrabiego, a potem zaprasza ją do siebie. W lustrze pojawia się sylwetka mężczyzny w czarnym stroju i białej masce.


Upiór Opery

Christine uświadamia sobie prawdę: jej Anioł Muzyki to w rzeczywistości Upiór Opery, zagadkowy człowiek lub potwór, który od wielu lat terroryzuje instytucję, szantażując jej pracowników i domagając się wysokiej pensji. Dziewczyna, mimo pewnych obaw, pozwala Upiorowi zaprowadzić się do jego świata. Mężczyzna mieszka w podziemiach, które okazują się fascynującym, niezbadanym królestwem. Jest tutaj jezioro, gondola, czarny rumak i mnóstwo świec dodających temu miejscu gotyckiego klimatu. Gdy oboje docierają do komnaty Upiora, właściciel maski wykonuje pieśń na cześć nocy. Wyraża w niej wszystko, co czuje do Daae. Śpiewa o swoim pożądaniu, zachęca dziewczynę do porzucenia starych przyzwyczajeń, obiecuje jej nowe, pełne wrażeń życie. Mroczny, iście wampiryczny adorator namawia nastolatkę, żeby już teraz porzuciła swój opór, bo i tak prędzej czy później zostanie jego kochanką. Upiór postrzega Christine jako swoją własność. Widzi w niej przyszłą towarzyszkę życia, która wkrótce ulegnie jego woli. Widzi w niej zakładniczkę uwięzioną w jego lochu. Widzi w niej wreszcie… swoje największe dzieło. Przecież to on nauczył ją śpiewać i uczynił z niej gwiazdę.


Oszpecony psychopata

Między Upiorem a Christine rodzi się namiętność. Do niczego poważniejszego jednak nie dochodzi, gdyż artystka mdleje, spostrzegając figurę woskową stworzoną na jej podobieństwo. Rankiem bohaterka się budzi i chce bliżej poznać Upiora. Gdy próbuje zdjąć jego maskę, po raz pierwszy przekonuje się, że jej adorator jest niezrównoważony psychicznie. Mężczyzna wpada w furię nieadekwatną do okoliczności. Z jego słów można wywnioskować, że posiada on zdeformowaną twarz, której widok byłby dla Christine traumatycznym przeżyciem. Czy młoda kobieta mogłaby dalej pożądać kogoś tak oszpeconego? Upiór postanawia zawieźć ją z powrotem tam, skąd ją zabrał. Przypuszcza bowiem, że wszyscy wiedzą już o zaginięciu sopranistki. Ma rację. O zniknięciu divy piszą nawet gazety. Właściciele Opery dostrzegają pozytywną stronę tej sytuacji: plotki to dla instytucji doskonała reklama. Tymczasem Raoul i Carlotta (która zdecydowała się powrócić do Opery) mają problem, gdyż otrzymali nieuprzejme listy od anonimowego nadawcy. Ktoś próbuje przekonać Raoula, że Christine jest szczęśliwa z Aniołem Muzyki, a Carlotta musi zrezygnować z kariery pod groźbą osobistej tragedii.


Symbolizm i psychologizm

“Upiór w Operze” jest klasyczną opowieścią o dziewczynie, która musi wybrać jednego z dwóch mężczyzn ukazanych na zasadzie kontrastu. Każdy z nich jest idealny, ale w inny sposób. Szlachetny, odpowiedzialny Raoul de Chagny jest doskonałym kandydatem na męża. To on troszczy się o bezpieczeństwo Christine, odnosi się do niej z szacunkiem, podkreśla znaczenie wierności i mówi o uczuciach w sposób bardzo dojrzały. Upiór z kolei jest perfekcyjnym kochankiem. Mroczny, intrygujący, gorący, obdarzony wyrazistą osobowością i mający wiele do zaoferowania - z kimś takim niejedna kobieta chciałaby przeżyć romans. Mam jednak teorię, która mówi o tym, że Upiór tak naprawdę… nie istnieje. To znaczy: istnieje tylko w wyobraźni Daae. Upiór może być personifikacją żądz, z którymi główna bohaterka toczy wewnętrzną walkę. Dziewczyna widzi go po raz pierwszy we własnym lustrze. On zaś stwierdza: “W twoim wnętrzu żyję”. Z piosenki, którą postacie śpiewają chwilę później, dowiadujemy się, że Upiór “jest w umyśle” Christine i nawiedza ją “w snach“. Wiele osób dostrzega w “Upiorze…” odniesienia do psychoanalizy Zygmunta Freuda. Rzeczywiście, symbole się zgadzają.


Zazdrość i kompleks

“Upiór w Operze” to także opowieść o chorobliwej zazdrości. I to na dwóch polach: miłosnym i społecznym. Upiór jest niezwykle zaborczy, chce mieć Christine tylko dla siebie. Nienawidzi Raoula, gdyż stoi on na drodze do jego osobistego szczęścia. Drugą osobą, której bohater nie znosi, jest Carlotta. Śpiewaczka zajmuje w muzycznym świecie pozycję, jaką Upiór chciałby zapewnić Christine. Później, gdy artystki stają się rywalkami, mężczyzna robi wszystko, co w jego mocy, żeby wyeliminować primadonnę z walki. Najciekawszym problemem, poruszonym w omawianej historii, jest jednak kompleks Pigmaliona (również dręczący Upiora). Zjawisko polega na tym, że ktoś traktuje drugą osobę jak swoje dzieło. Sęk w tym, że “autor” rości sobie wszelkie prawa do tego kogoś. Uważa, że może nim dowolnie rozporządzać, zupełnie jak stworzonym przez siebie utworem. Kompleksu Pigmaliona nie należy mylić z pigmalionizmem - czerpaniem podniecenia seksualnego z oglądania obrazów, zdjęć, rzeźb itp. Chociaż Upiór faktycznie jest pigmalionistą. Wszak trzyma w swojej komnacie woskową figurę imitującą Daae. Ci, którzy chcą poznać inne sekrety Upiora, powinni obejrzeć film[1].


Przestroga dla kobiet

Czy to wszystko, co można wycisnąć z “Upiora w Operze”? Ja myślę, że nie. Dostrzegam w nim bowiem coś jeszcze: ostrzeżenie dla żeńskiej części publiczności (szczególnie dla odbiorczyń młodych i niedoświadczonych życiowo). Opowieść pokazuje, co może się stać, gdy dziewczyna/kobieta zapomni o rozsądku i pójdzie za głosem uczuć. Osoba płci żeńskiej - oczarowana urokiem jakiegoś mężczyzny - może bowiem wplątać się w kabałę. Emocje i namiętności mają duży wpływ na odbiór świata, jednak trzeba uważać, żeby nie stracić głowy i nie narobić sobie kłopotów. Przede wszystkim, nie można być przesadnie ufną wobec ludzi, których się dobrze nie zna (niezależnie od tego, jak bardzo są czarujący i pociągający). Owszem, można trafić na wartościowego człowieka, który uczyni nasze życie lepszym. Ale można też trafić na psychopatę, takiego jak Upiór. Nigdy nie jest dobrze, gdy się jest obiektem obsesji kogoś niebezpiecznego. A jeśli, na domiar złego, ten ktoś działa pod wpływem zakochania i pożądania, to problem jest wyjątkowo poważny. Początkowo Upiór stanowi zagrożenie tylko dla tych, którzy stają mu na drodze. Później zaczyna być groźny również dla samej Christine.


Do wyboru, do koloru

Chciałabym jeszcze napisać o czymś luźno związanym z filmem Joela Schumachera, a mianowicie o tytułowym songu z musicalu “Upiór w Operze”, który od dawna jest przebojem wykonywanym przez wielu artystów. Różne wersje tej piosenki można znaleźć w serwisie YouTube. Na uwagę zasługują te, które śpiewa Sarah Brightman - jedyna słuszna odtwórczyni roli Christine (dlaczego “jedyna słuszna”? Bo Andrew Lloyd Webber, jej ówczesny mąż, ułożył partie wokalne Daae specjalnie dla niej. To nie jest tak, że głos Brightman pasuje do poszczególnych songów. To poszczególne songi pasują do głosu Brightman). Warto obejrzeć promocyjny video clip z 1986 roku, w którym towarzyszy Sarze niejaki Steve Harley. Ciekawy jest także występ sceniczny z roku 1998. W role Christine i Upiora wcielają się Sarah Brightman i Antonio Banderas. Są też cięższe wykonania “Upiora w Operze”.

Bardzo dobre jest to, które nagrał zespół Dreams of Sanity z gościnnym udziałem Tilo Wolffa, lidera duetu Lacrimosa. Tilo świetnie sprawdza się w roli bohatera mrocznego, obłąkanego i tragicznego. Nietypową - power metalową - wersję piosenki zaserwował nam zespół Nightwish. Lubię tę grupę, ale wydaje mi się, że jej wykonanie jest zbyt agresywne. Jeśli ktoś pragnie doznać miłego zaskoczenia, powinien poszukać wersji śpiewanej przez Nicole Scherzinger w towarzystwie czterech artystów operowych. Pierwszym szokiem jest ubiór Nicole. Kobieta, która przyzwyczaiła nas do wyzywających strojów, wygląda tutaj jak dama z wielką klasą (suknia wieczorowa!). Drugim szokiem jest wokal. Wielu ludzi, kojarzących Scherzinger z tandetnymi hitami The Pussycat Dolls, nawet nie przypuszczało, że potrafi ona śpiewać. Nicole zdumiewa jak sama Christine Daae, niegdyś tancerka i chórzystka.

A która wersja podbije serca Szanownych Czytelników?


Natalia Julia Nowak,
21.09. - 10.11. 2014 r.


PRZYPIS


[1] Uwaga, teraz będą spoilery! Niektóre osoby, czytające mój artykuł, mogą dojść do wniosku, że oceniam Upiora zbyt surowo, a zatem jestem wobec niego niesprawiedliwa. Rzeczywiście, można podejść do tego bohatera z większą wyrozumiałością. Upiór jest człowiekiem zdeformowanym od urodzenia. Ze względu na swój odstraszający wygląd - na który nie miał wpływu - zawsze był upokarzany i odtrącany. Nawet jego matka nie potrafiła mu okazywać takiej czułości jak zdrowemu i pięknemu dziecku. Zdarzało się, że nietolerancyjni ludzie atakowali go fizycznie za jego kalectwo. Ktoś mógłby zatem stwierdzić, że Upiór to klasyczna “ofiara, która stała się katem”. Ja jednak nie jestem skłonna go bronić. Upiór nie jest typem człowieka, który czyni zło, bo życie go do tego zmusza, i który wolałby czynić dobro. Nie jest również kimś straumatyzowanym, kto reaguje agresją w geście samoobrony. Upiór to człowiek cyniczny i wyrachowany, działający z pełną premedytacją i skrupulatnie planujący swoje akcje. Posługuje się groźbami i szantażem, opracowuje strategie działania, wyznacza sobie określone cele i wytrwale do nich dąży. To, co czuje do Christine, nie jest nagłym porywem serca ani straszliwą, sprawiającą cierpienie, niemożliwą do powstrzymania żądzą erotyczną. Upiór zainteresował się Daae, gdy miała ona siedem lat.

Od początku miał wobec niej konkretne plany. Widział w niej narzędzie do realizacji własnych celów (w tym ostatecznego, seksualnego). Czy Upiór musi to wszystko robić? Absolutnie nie, gdyż nie należy do osób biednych i bezradnych. Jest genialnym artystą docenianym przez pracowników Opery Popularnej i zarabiającym mnóstwo pieniędzy (dwadzieścia tysięcy franków miesięcznie). Inteligentny, utalentowany, charyzmatyczny, czarujący… Wbrew pozorom, radzi sobie bardzo dobrze. Fakt, że postanowił wychować Christine na swoją osobistą nałożnicę, jest zupełnie nieusprawiedliwiony. Kogoś tak bogatego, jak Upiór, byłoby stać na korzystanie z usług prostytutek. Mało tego: tytułowy bohater opowieści byłby w stanie znaleźć sobie wiele dorosłych, świadomych, dobrowolnych kochanek. Jest przecież doskonałym uwodzicielem, który nawet w masce potrafi zrobić na kobiecie ogromne wrażenie. Gdyby chciał, mógłby skraść serce niemal każdej damie. Dlaczego więc oszukiwał małą dziewczynkę, żeby po kilku latach ujawnić swoje prawdziwe zamiary? Czemu nie wybrał uczciwszego rozwiązania? Upiór nie jest taką ofiarą losu, na jaką się kreuje. To tylko poza, część jego gry. Można by rzec: druga, niewidzialna maska. Jaki jest mój ostateczny wyrok? Upiór - winny czy niewinny? Zdecydowanie winny. Nie ma o czym dyskutować.

14 listopada 2014   Dodaj komentarz
Muzyka   Film   muzyka   film   pożądanie   recenzja   kultura   romans   musical   melodramat   upiór w operze   the phantom of the opera   andrew lloyd webber   gaston leroux  

Hymn narodowy - młodzieżowy przebój? Recenzja...

Zerwanie z tradycją

Każdy Polak i każda Polka zna… a przynajmniej powinien/powinna znać… hymn Najjaśniejszej Rzeczypospolitej. “Mazurek Dąbrowskiego” (“Pieśń Legionów Polskich we Włoszech”) Józefa Wybickiego to utwór kojarzący się głównie z atmosferą powagi i doniosłości. Większość z nas przyzwyczaiła się do uroczystych, patetycznych, nierzadko chóralnych lub orkiestralnych wykonań tej najważniejszej polskiej pieśni. Okazuje się jednak, że ze znanej nam wszystkim melodii można stworzyć małe dzieło muzyki rozrywkowej, i to w niemal każdym stylu muzycznym. Dowodem na to jest płyta zatytułowana “…jak zwyciężać mamy. Artyści polscy w hołdzie ‘Mazurkowi Dąbrowskiego’”. Krążek zawiera szesnaście różnych wersji “Mazurka Dąbrowskiego” wykonywanych przez solistów i zespoły z najrozmaitszych światów artystycznych. Czternaście pierwszych nagrań to interpretacje hymnu narodowego dokonane przez współczesnych polskich artystów: młodszych i starszych, znanych i nieznanych. Nagranie nr 15 to archiwalne wykonanie “Mazurka…” z 1927 roku (śpiewa Ignacy Dygas). Nagranie nr 16 to instrumentalny popis Orkiestry Reprezentacyjnej Wojska Polskiego.


Patriotyzm obywatelski

Składanka, wydana w roku 2004, była dodatkiem do ogólnopolskiego dziennika “Życie”. Płyta ukazała się jako element programu społecznego “Dbaj o Polskę” koordynowanego przez Fundację Salon 101 i Cosmic Media. W Internecie, na stronie Dbajopolske.pl, można znaleźć informacje o podmiotach odpowiedzialnych za wydanie krążka. Witryna donosi, że program społeczny “Dbaj o Polskę” przekształcił się w Fundację o identycznej nazwie. Fundacja “Dbaj o Polskę” opisuje swoją misję w następujący sposób: “Naszym celem jest zwrócenie uwagi opinii publicznej na konieczność stałej, codziennej troski o nasz kraj, jego środowisko naturalne, wartości kultury oraz tożsamość narodową z tych wartości płynącą. (…) Inicjujemy także apolityczne społeczne programy na rzecz promocji postaw obywatelskich oraz nowoczesnych form patriotyzmu, dostosowanych do rzeczywistości współczesnej Polski i jednoczącej się Europy, odrzucających ksenofobię i nietolerancję”. Z zacytowanych zdań wynika, że Fundacja krzewi dość mainstreamowy patriotyzm obywatelski rozumiany jako połączenie działalności społecznikowskiej z promocją polskiej kultury.


Mydło i powidło

Artyści, którzy zdecydowali się wziąć udział w projekcie, to Janusz Olejniczak, Trebunie Tutki, Zespół Pieśni i Tańca “Kościerzyna”, Kazik Staszewski, Urszula Dudziak, Kangaroz, Stanisław Sojka, Komety, Radosław Chwieralski, Kapela ze Wsi Warszawa, Stiff Stuff, Pan Profeska, Robotix i Wojciech Waglewski (do tej listy dochodzą: Ignacy Dygas i Orkiestra Reprezentacyjna WP). Jak widać, mamy tutaj przedstawicieli najróżniejszych gatunków muzycznych. Od muzyki fortepianowej, podhalańskiej i kaszubskiej aż po jazz, rock, reggae, rapcore i psychobilly. W polskojęzycznej Wikipedii, powołującej się na artykuł “Jak hymn śpiewać mamy” Mirosława Pęczaka, możemy przeczytać, że “większość wykonawców śpiewa Mazurka na sposób, z jakiego znani są z regularnych płyt (…). Udziału w nagraniach odmówił zespół Ich Troje, żądając, według organizatorów zbyt wysokiej gaży”. Podobno celem nieklasycznych, popularnych interpretacji hymnu jest wydobycie zeń tego, co dostrzegano w nim w 1926 roku. W tamtym czasie “Mazurek…” był ponoć uznawany za “natchnioną duchem patriotycznym, ale w sumie prostą piosenkę żołnierską” (sformułowanie z tekstu Pęczaka).


Sztuka czy skandal?

Przedsięwzięcie artystyczne, będące tematem niniejszej publikacji, może wzbudzać skrajne emocje: od dzikiego zachwytu aż po bezbrzeżne oburzenie. Niewątpliwie jest to projekt wymagający sporej odwagi, zarówno od organizatorów, jak i od wykonawców. Polacy nie są zgodni co do tego, czy wolno wykonywać ojczysty hymn w sposób rozrywkowy i nietradycyjny. Są osoby, którym takie eksperymenty nie przeszkadzają, ale jest też duże grono ludzi, którzy nie zgadzają się na jakiekolwiek przerabianie narodowej pieśni. Można uznać, że twórcze przekształcanie “Mazurka Dąbrowskiego” to dowód innowacyjności i kreatywności (a także pragnienia, żeby hymn państwowy dorównywał popularnym przebojom i żeby na stałe zagościł w odtwarzaczach młodzieży). Można też dojść do wniosku, iż nagrywanie takich przeróbek to bluźnierstwo, profanacja, znieważenie symboli narodowych, obrażanie Polski i Polaków. Dla jednych słuchaczy analizowana płyta będzie wyrazem śmiałego, nowoczesnego patriotyzmu i dowodem na “odjazdowość” polskiego hymnu. Dla drugich - kpiną z polskości, niepotrzebną prowokacją, karygodnym obrazoburstwem.


Liczą się intencje!

Gwałtowne spory, jakimi zaowocował słynny występ Edyty Górniak podczas Mistrzostw Świata w Piłce Nożnej 2002, są dowodem na to, że polska opinia publiczna nie przechodzi obojętnie obok niekonwencjonalnych wykonań “Mazurka Dąbrowskiego”. Chociaż od Mundialu 2002 minęło już kilkanaście lat, wiele osób nadal wypomina Edycie tamto wydarzenie. Ludzie, którzy to czynią, wychodzą z założenia, że piosenkarka popełniła niewybaczalny błąd. Według mnie, ocena przeróbek polskiego hymnu powinna zależeć od tego, czy zostały dokonane w dobrej wierze. Edyta Górniak, śpiewająca swoją wersję “Mazurka…”, z pewnością nie zamierzała zadrwić z wartości patriotycznych (przeciwnie: jej celem było godne reprezentowanie Polski i polskiej drużyny. Czy jej się udało? To już sprawa drugorzędna). Zupełnie inne - tym razem szydercze i prowokacyjne - intencje mieli Kuba Wojewódzki i Michał Figurski, parodiujący fragment hymnu w swojej piosence “Po trupach do celu”. W ich przypadku można mówić o działaniu w złej wierze: wyśmiewaniu patriotyzmu (uważanego przez nich za “zaściankowy”) i wykpiwaniu Polski (utożsamianej z bieżącą sytuacją polityczną).


Inne ciekawe przypadki

Osobami, które nie akceptują eksperymentów z symbolami polskości, zazwyczaj są zagorzali patrioci, nacjonaliści, konserwatyści i tradycjonaliści. Założę się, że to właśnie z tych grup rekrutują się przeciwnicy omawianej składanki. Zwróćmy jednak uwagę na fakt, że najdziwaczniejszą wersję “Mazurka Dąbrowskiego” nagrał Kazik Staszewski: artysta słynący z prawicowych poglądów. Ten sam człowiek jest wykonawcą drapieżnej, rockowej wersji “Ballady o Janku Wiśniewskim” promującej film “Czarny Czwartek. Janek Wiśniewski padł”. Poza tym, nietradycyjne wykonania/zastosowania ojczystego hymnu można czasem znaleźć w utworach formacji patriotycznych i nacjonalistycznych. W hip-hopowej piosence “Biały Orzeł” Zjednoczonego Ursynowa słyszymy pierwsze słowa “Mazurka…” wykonywane na zasadzie zadziornych, rapowych okrzyków. Weźmy również ostry, dynamiczny kawałek “White and Red” The Sandals (muzyka Oi!). Ta anglojęzyczna piosenka jest parafrazą utworu “Yellow and Blue” szwedzkiej grupy Perkele. W środku nagrania rozbrzmiewa fragment polskiego hymnu grany na gitarze elektrycznej (najpierw łagodnie, a potem agresywnie).


Szersze tło sprawy

Wypada wspomnieć, że oprócz “Mazurka Dąbrowskiego” i “Ballady o Janku Wiśniewskim” przerabia się również inne pieśni patriotyczne i piosenki antykomunistyczne. Przykładem bardzo niestandardowego wykonania “Nie chcemy komuny“ jest wściekła, zajadła wersja grana przez zespół Pigdriver. Utwór - szybki i niemelodyjny - wręcz ocieka nienawiścią do PRL. Paweł Kukiz pokusił się o ostre, rockowe, energetyzujące wykonanie “Obławy” Jacka Kaczmarskiego. Jego nagranie, choć odmienne od oryginału, wcale nie jest mniej udane. Niezwykle rozrywkowe, pogodne i młodzieńcze interpretacje szlagierów z 1944 roku znajdują się na płycie “Warszawskie dzieci. Piosenki powstania warszawskiego” dołączonej do sierpniowego numeru “Machiny” z 2009 roku. Znajdziemy w nich wpływy takich gatunków muzycznych, jak dancehall, reggae, ska czy swing (sprawdź: artykuł “Powstanie w swingu” - Machina.pl). Gdy się słucha tych kawałków, czuje się, że w powstaniu walczyli młodzi, aktywni, entuzjastyczni ludzie kochający życie, mający głowy pełne fantazji i przeżywający swoje pierwsze miłości. Jak widać, forma propolskich utworów może być bardzo różna.


Moim zdaniem

A jaka jest moja prywatna opinia na temat krążka “…jak zwyciężać mamy. Artyści polscy w hołdzie ‘Mazurkowi Dąbrowskiego’”? No cóż, płyta bardzo mi się podoba. Kiedy znalazłam się w jej posiadaniu, myślałam, że okaże się ona jakimś kiczem lub nudziarstwem. Lecz gdy zaczęłam jej słuchać, doświadczyłam bardzo pozytywnego zaskoczenia. Nowoczesne wersje polskiego hymnu są śmiałe… tak, to prawda… ale nie widzę w nich nic bluźnierczego ani poniżającego. Piszę to jako osoba identyfikująca się z określeniem “nacjonalistka”. Wszystkie piosenki z analizowanego CD są w porządku… no, może oprócz wersji Kazika Staszewskiego, która wydaje mi się nieco prześmiewcza (ale to chyba jakaś gra artysty). Które nagrania najbardziej przypadły mi do gustu? Moim najulubieńszym trackiem jest ten nagrany przez zespół Kangaroz. Rapcore’owa (metalowa?) wersja “Mazurka Dąbrowskiego” przypomina mi nieco utwór “Sleeping Awake” formacji P.O.D. Podobają mi się także: fortepianowa interpretacja Janusza Olejniczaka (z profesjonalną recytacją Adama Hanuszkiewicza) oraz “jamajska” wersja Pana Profeski (z subtelnym, kojącym wokalem Pauliny Pospieszalskiej).

Nie chcę nikomu narzucać swojego zdania. Niech Czytelnicy sami zdecydują, czy warto posłuchać tej płyty, czy nie. Ja sądzę, że warto.


Natalia Julia Nowak,
10-12 czerwca 2014 r.



PS. Inne wypowiedzi na temat recenzowanego krążka.

M. Pęczak - “Jak hymn śpiewać mamy” (“Polityka“):
http://archiwum.polityka.pl/art/jak-hymn-spiewac-mamy,378084.html

Ł. Stasiełowicz - “Kto hymnem wojuje…” (UwolnijMuzyke.pl)
http://www.uwolnijmuzyke.pl/kto-hymnem-wojuje

“Hymn codzienny” (“Życie Warszawy“):
http://www.zw.com.pl/artykul/145912.html

12 czerwca 2014   Dodaj komentarz
Muzyka   Społeczeństwo   muzyka   polska   patriotyzm   recenzja   rock   płyta   kultura   reggae   jazz   swing   nacjonalizm   hymn   kontrowersje   mazurek   dąbrowskiego   rapcore   psychobilly  

Na tropie diabła. Tajemnice Black Sabbath...

W nawiasach kwadratowych umieściłam numery przypisów.


Prekursorzy i rewolucjoniści

Black Sabbath (Czarny Sabat) to jeden z tych zespołów muzycznych, o których słyszał chyba każdy dorosły człowiek. Nawet ci, którzy nie słuchają heavy metalu, najprawdopodobniej kojarzą nazwę tej formacji. Potwierdzeniem sławy, sukcesów i znaczenia Black Sabbath może być fakt, że w 2006 roku grupa została wprowadzona do Rock and Roll Hall of Fame[1]. Jak wiadomo, jest to jeden z największych zaszczytów, jakie mogą spotkać artystów grających muzykę mocnego uderzenia. Na oficjalnej stronie RRHF (RockHall.com) znajduje się dość obszerna notatka streszczająca historię i specyfikę opisywanej kapeli. Z tekstu można się dowiedzieć, że to właśnie Czarny Sabat uchodzi za twórcę muzyki i estetyki heavy metalowej.

Zespół powstał w brytyjskim mieście Birmingham pod koniec lat sześćdziesiątych XX wieku. Pierwotny skład formacji tworzyli: basista Geezer Butler, gitarzysta Tony Iommi, perkusista Bill Ward i wokalista Ozzy Osbourne (pierwszy z nich urodził się w roku 1949, pozostali w 1948). Grupa stała się znana dzięki albumom “Black Sabbath” i “Paranoid”, które wzbudziły zaciekawienie publiczności i zrewolucjonizowały muzykę rockową. Czarny Sabat, mimo upływu lat, wciąż jest doceniany i aktywny artystycznie. Zdołał już sprzedać ponad siedemdziesiąt milionów egzemplarzy swoich płyt. Paradoksalnie, kapela nie jest tak do końca mainstreamowa. Z pewnych przyczyn uchodzi ona za zespół o charakterze undergroundowym.


Burzliwe dzieje

Myliłby się ten, kto by powiedział, że historia Black Sabbath jest prosta i monotonna. Jeśli zajrzymy do polskiej i angielskiej Wikipedii, przekonamy się, że skład formacji zmienia(ł) się jak obraz w kalejdoskopie. Kapela miała siedmiu, a właściwie dziewięciu wokalistów. Najważniejsi z nich, poza Ozzym Osbourne’em, to Ronnie James Dio i Tony Martin. Tak przynajmniej sugerują wykresy dołączone do artykułu “Lista członków zespołu Black Sabbath” (“List of Black Sabbath band members”, En.wikipedia.org). Aktualnie skład formacji jest w trzech czwartych zbieżny z oryginalnym. W nagrywaniu najnowszego krążka, który ukazał się 10 czerwca 2013 roku[2], wzięli udział Ozzy Osbourne, Geezer Butler, Tony Iommi oraz Brad Wilk. Warto jednak zaznaczyć, że przez pewien czas istniała nadzieja na powrót Black Sabbath w pierwotnym składzie.

Ciekawostką jest fakt, że w latach 2006-2010 grupa występowała również pod szyldem Heaven & Hell (Niebo i Piekło). Nazwa ta stanowiła aluzję do pierwszej płyty nagranej z wokalistą Ronniem Jamesem Dio. Działalność Heaven & Hell została przerwana w związku ze śmiercią tego utalentowanego artysty. Pan Dio zmarł na raka żołądka, zaledwie pół roku po zdiagnozowaniu choroby. Miał niecałe 68 lat (a dokładnie 67 lat i 10 miesięcy). Walczącym o życie muzykiem do samego końca opiekowała się żona, Wendy, która na bieżąco aktualizowała jego stronę internetową. Zmarłemu Ronnie’emu postawiono pomnik: monument stanął w bułgarskiej miejscowości Kavarna. RJD nagrał z Czarnym Sabatem tylko trzy albumy. Pamiętajmy jednak, że był to wokalista zaangażowany w wiele różnych przedsięwzięć. Prowadził on także własną kapelę, Dio[3].


Twórczość z piekła rodem

Zespół Black Sabbath od dziesięcioleci wzbudza mnóstwo kontrowersji, przede wszystkim ze względu na fascynację okultyzmem i (pseudo)satanizmem. O mroku, otaczającym formację, możemy poczytać w artykule “Rock’s Sympathy for the Devil” - “Sympatia rocka do diabła” Michaela Howarda. Tekst jest dostępny w internetowym wydaniu periodyku “New Dawn”. Autor publikacji pisze, że grupa Black Sabbath początkowo grała muzykę z pogranicza bluesa i jazzu. Wykonywany przez nią gatunek zmienił się jednak po dziwnym i niewyjaśnionym przeżyciu Butlera. Otóż basista wypożyczył kiedyś szesnastowieczną, czarnomagiczną księgę. W nocy, zaraz po tym wydarzeniu, nawiedziła go tajemnicza zjawa. Rankiem okazało się, że zabytkowa księga zniknęła. A podobno była ukryta w szafce zamkniętej na klucz.

Doktor William Irwin, twórca artykułu “Black Sabbath i sekret strasznej muzyki” (“Black Sabbath and the Secret of Scary Music”, PsychologyToday.com), podaje, że zatrważające doświadczenie Butlera zainspirowało Osbourne’a do napisania tekstu “Black Sabbath”. Słowa zostały wkrótce uzupełnione ponurą melodią, opartą na starym chwycie muzycznym, jakim jest tryton. Średniowieczni duchowni nie uznawali tego interwału, ponieważ uważali, że brzmi on zbyt złowieszczo i demonicznie. Według Irwina, jednym z synonimów trytonu jest łacińskie wyrażenie “diabolus in musica” (“diabeł w muzyce”). Inne określenie tego zjawiska to “Devil’s Interval” (“interwał diabła”). Tryton, chociaż posępny, nie jest w kulturze niczym rzadkim. Pojawia się na przykład w kompozycji “Planety” Gustava Holsta.


Szaleństwa pana Ozzy’ego

Najsłynniejszy wokalista Black Sabbath, Ozzy Osbourne, odszedł z zespołu w roku 1979. Oficjalnie powrócił do niego ponad 30 lat później. Między jednym a drugim wydarzeniem (żeby nie powiedzieć: w międzyczasie) mężczyzna zrobił ogromną karierę w muzyce i w mediach. Wywołał również wiele niepospolitych skandali. Nie jest żadną tajemnicą, że Ozzy, który w rzeczywistości ma na imię John, przez wiele lat zmagał się z alkoholizmem, narkomanią oraz problemami zdrowotnymi i psychologicznymi. Niestety, można mieć wątpliwości, czy muzyk kiedykolwiek odzyskał zdrowie i równowagę wewnętrzną. Zwłaszcza w kontekście faktu, że jeszcze w kwietniu 2013 roku publicznie przepraszał za swój powrót do nałogów i niewłaściwe traktowanie własnej rodziny (źródło: wirtualne wydanie magazynu “Rolling Stone“).

O dziwactwach i przewinieniach gwiazdora donoszą najróżniejsze media. Z elektronicznej edycji czasopisma “Focus” możemy się dowiedzieć, że artysta “odgryzł głowę białemu gołębiowi” i “skręcił kark nietoperzowi”. Barbara Ellen, dziennikarka gazety “The Guardian”, informuje, że wokalista “wciągał mrówki przez nos” (“snorted ants”) i “próbował udusić swoją żonę” (“tried to throttle his wife”), a w młodości “dźgał miejscowe koty” (“stabbed local cats”), pracował “w rzeźni” (“in an abattoir”) oraz “miał chorobliwe myśli o powieszeniu siebie, zamordowaniu swojej matki i spaleniu siostry” (“he had morbid thoughts about hanging himself, murdering his mother, and burning his sister”). Strona OzzyHead.com podaje, że artysta, pod wpływem alkoholu, powystrzelał siedemnaście własnych kotów.

Terry Watkins, autor artykułu “Ozzy Osbourne. Reszta opowieści” (“Ozzy Osbourne. The Rest of the Story”, Av1611.org), przypuszcza, że sławny muzyk jest opętany przez szatana. Powodów, żeby tak sądzić, dostarcza zresztą sam podejrzany. Watkins cytuje wypowiedź Osbourne’a znalezioną w czasopiśmie “Hit Parader” z listopada 1984 roku: “Naprawdę chciałbym wiedzieć, dlaczego zrobiłem niektóre z tych rzeczy, które zrobiłem na przestrzeni lat. Czasem myślę, że jestem opętany przez jakiegoś zewnętrznego ducha” (“I really wish I knew why I’ve done some of the things I’ve done over the years. Sometimes I think that I’m possessed by some outside spirit”). Oczywiście, nie ma dowodów na to, że byty nadprzyrodzone istnieją. Są jednak dowody na to, że Ozzy może mieć zaburzenia psychiczne.


Monstrum z ludzką twarzą

Zupełnie inny obraz Osbourne’a wyłania się z artykułu “Ozzy poważny na serio” Gary’ego Graffa. Tekst, pochodzący z dziennika “The New York Times”, został przetłumaczony przez Katarzynę Kasińską i zamieszczony na stronie Muzyka.interia.pl. Publikacja ukazuje wokalistę jako prostego i skromnego człowieka, który postrzega siebie jako muzycznego amatora i przyznaje się do przeczytania około pięciu książek w życiu. Ozzy, w rozmowie z Graffem, deklaruje, że nie jest satanistą, a jego diaboliczność to tylko artystyczna kreacja. Twierdzi również, że chodzi mu wyłącznie o dostarczanie ludziom rozrywki. Gwiazdor zapewnia, że zabicie przez niego nietoperza było nieszczęśliwym wypadkiem. Podobno myślał, że wziął do ręki (a potem do ust) jeden z elementów koncertowej scenografii.

Wyobrażenie o tym, jak wokalista funkcjonuje na co dzień, daje nam reality show “The Osbournes” - “Rodzina Osbourne’ów”. Według anglojęzycznej Wikipedii, pierwszy odcinek programu wyemitowano 5 marca 2002 roku, a ostatni 21 marca 2005 (serial składa się z czterech sezonów. Łącznie zrealizowano 52 epizody). Oglądając “The Osbournes”, można odnieść wrażenie, że Ozzy i jego najbliżsi są całkiem normalną rodziną. Chociaż żyją w olbrzymiej, luksusowej posiadłości, ich zwyczaje, problemy i wzajemne relacje nie odbiegają zbytnio od zachodnich standardów. Osbourne okazuje się troskliwym ojcem, który wyraża zaniepokojenie faktem, że jego córka Kelly chce się tatuować, a syn Jack jest na najlepszej drodze do zostania narkomanem. Nie zgadza się na to, by jego dzieci przedkładały imprezy ponad szkolne obowiązki. Obawia się, że nastoletni buntownicy powtórzą jego błędy[4].

Czy “Rodzina Osbourne’ów” ma cokolwiek wspólnego z rzeczywistością? Newsy dostępne w serwisie Muzyka.onet.pl nie nastrajają optymistycznie. W wiadomości opublikowanej 2 lipca 2003 roku znajdujemy następującą wypowiedź Kelly: “To nie jest kompletna fikcja, ale to, co widzicie nie jest też w pełni prawdziwe. (…) Niektóre sytuacje wyglądają zupełnie inaczej po takim montażu”. Starszy news, z 30 listopada 2002 roku, niepokoi jeszcze bardziej. “Zwariowane dzieci Ozzy’ego Osbourne’a twierdzą, że kluczowe sceny w jego przebojowym serialu reality zostały zaaranżowane” - brzmi lead wiadomości. Najgorszy jednak wydaje się tekst z 5 maja 2009 roku. Zawiera on gorzkie słowa żony artysty: “Ozzy (…) przez całe trzy lata kręcenia programu o naszej rodzinie był nieustannie naćpany. Nie było ani jednego dnia, podczas którego nie znajdowałby się pod wpływem narkotyków”.


Dywagacje teoretycznospiskowe

Osbourne’ami interesują się nie tylko melomani i telemaniacy, ale także teoretycy spiskowi. Chociaż podchodzę do konspiracjonizmu z dużą ostrożnością, postanowiłam sprawdzić, co teoretycy spiskowi piszą na ich temat. Sama również zabawiłam się w konspiracjonistkę i przeprowadziłam minibadania oscylujące wokół triady “Muzyka, Masoneria, Monarch” (Monarch to nazwa hipotetycznego programu kontroli umysłu będącego kontynuacją autentycznego projektu MK-ULTRA. Poważni naukowcy, tacy jak dr Colin Ross, nie wykluczają, że próby kontrolowania ludzkich umysłów mogą być wciąż podejmowane. Teoretycy spiskowi nie mają zaś co do tego wątpliwości. Wierzą oni również, że symboliczne nawiązania do projektu Monarch nieustannie pojawiają się w popkulturze. Zdaniem konspiracjonistów, pewne grupy społeczne traumatyzują małe dzieci, żeby doprowadzić je do dysocjacyjnego zaburzenia tożsamości. Nowe osobowości, powstające na skutek traumy, są potem programowane do wypełniania sekretnych misji. Pokrewna teoria głosi, że kontrola umysłu jest swoistą “normą“ w przemyśle rozrywkowym. Tak twierdzi m.in. Roseanne Barr. Aktorka, na antenie Russia Today, opowiadała o powszechności MK-ULTRA w Hollywood).

Anglojęzyczna Wikipedia podaje, że pseudonim “Ozzy” pochodzi od nazwiska Osbourne‘a. Ale konspiracjoniści uważają inaczej. Ich zdaniem, wyraz “Ozzy” może być nawiązaniem do “Czarnoksiężnika z Krainy Oz” (źródło: Whale.to). Według portalu VigilantCitizen.com i autorów dylogii “The Illuminati Formula”, książki i filmy o Czarnoksiężniku były wykorzystywane do programowania umysłów dzieci. Twórca postaci, Lyman Frank Baum, należał do stowarzyszenia Heleny Bławatskiej i uważał swoje dzieło za teozoficzną przypowieść natchnioną przez byty nadnaturalne. Kent Daniel Bentkowski, znany jako Kentroversy, pisze na swoim blogu, że Oz to również nazwa najniższego poziomu piekła w utworze Miltona. Blogger przypomina, że Ozzy nagrał kiedyś piosenkę na cześć słynnego okultysty i wolnomularza Aleistera Crowleya. Podobno “Księga 77” (“Book 77”) Crowleya jest też określana jako “Księga Oz” (“Book Oz”). Jak dowiadujemy się ze strony MetalKingdom.net, jedna z płyt Osbourne’a nosi tytuł “Blizzard of Ozz”. Bez wątpienia jest to parafraza słów “Wizard of Oz” (“Czarnoksiężnik z Oz”). Inny album wokalisty nazywa się “Diary of a Madman”. Tytuł ten stanowi aluzję do biografii Aleistera Crowleya (info: Ozzy.net).

Artysta, w ramach trasy koncertowej “Blizzard of Ozz Tour”, wystąpił w Masońskiej Świątyni (Masonic Temple). Miało to miejsce 19 maja 1981 roku w amerykańskim mieście Detroit. Fakt, że Ozzy Osbourne śpiewał w Masońskiej Świątyni, potwierdzają anglojęzyczna Wikipedia i portal koncertowy SongKick.com. Skoro jesteśmy już przy anglojęzycznej Wikipedii, zauważmy, że informuje ona, iż Ozzy nagrywał piosenki w studiu The Village (inne nazwy: Village Recorders, The Village Recorder). Rzeczone studio zostało “zbudowane przez wolnomularzy w latach dwudziestych” (“built by the Freemasons in the 1920s”). Na domiar złego, “budynek był pierwotnie masońską świątynią” (“the building was originally a Masonic temple”). W masońskim studiu Village bywali ponadto: Ronnie James Dio, Alice Cooper, Mick Jagger, The Rolling Stones, The Doors, John Lennon, KISS i wielu innych (łącznie z gwiazdami popu, takimi jak Lady Gaga, Madonna, Rihanna czy Janet Jackson)[5]. Okładka singla “Dreamer” przedstawia Osbourne’a wykonującego gest “oko w piramidzie”. Ozzy, w nieco inny sposób, eksponuje jedno oko na okładce składanki “Best of Ozz”. Jeszcze inaczej robi to na pierwszej stronie archiwalnego numeru magazynu “Classic Rock”.

Reality show “The Osbournes” - “Rodzina Osbourne’ów” zostało wyprodukowane przez MTV. Tak się składa, że MTV to masońska stacja telewizyjna. Oto dwa dowody potwierdzające ten fakt. Pierwszy: jeden z oddziałów MTV mieści się w tym samym budynku co Masońska Świątynia (proszę wpisać w Google hasło “MTV Canada Masonic Temple” i przejść do działu “Grafika”). Drugi: stacja MTV, we współpracy z magazynem “MEAN”, zrealizowała serię filmików “Supervideo”. W pierwszym z nich, zatytułowanym “Pow Pow”, pojawiają się m.in. dżentelmeni w masońskich strojach i liczne wolnomularskie symbole. Filmiki z serii “Supervideo” mają wyrażać idee “synonimiczne z MTV” - “synonymous with MTV” (źródło: TwilightLexicon.com). Żona (Sharon) i córka (Kelly) Ozzy’ego Osbourne’a są obecnie osobowościami medialnymi. Działalnością Kelly Osbourne[6] wielokrotnie interesowała się redakcja witryny Pseudoccultmedia.net. Strona donosi, że Kelly obraca się w środowisku ludzi korzystających z symboli programowania Monarch. Sama Osbourne’ówna również posługuje się tego typu znakami. Co do Ozzy’ego, redakcja witryny nazwała go “standardową, poddaną kontroli umysłu gwiazdą rocka” (“standard MK’d rock star”).

Oficjalna strona czasopisma “Rolling Stone” podaje, że muzyk wychowywał się w domu, w którym było “dużo niepoczytalności” (“a lot of insanity” - słowa użyte przez Ozzy’ego). Jego młodość była tak nieszczęśliwa, że kilkakrotnie próbował popełnić samobójstwo. Portal BullyVille.com informuje, że Osbourne, w wieku jedenastu lat, był wielokrotnie wykorzystywany seksualnie przez szkolnych oprawców. Jak wiadomo, traumatyczne przeżycia, doświadczane w dzieciństwie, mogą prowadzić do dysocjacyjnego zaburzenia tożsamości, czyli osobowości wielorakiej (więcej: “Osobowość wieloraka” - Portal.abczdrowie.pl). A jak to jest z Ozzym? Sharon Osbourne, w rozmowie z periodykiem “People”, wyznała, że wspólne mieszkanie z artystą przypomina “życie z kilkoma różnymi osobami” (“living with several different people”). Stwierdziła ponadto, że jej mąż zmienia się jak Doktor Jekyll w Pana Hyde’a[7]. Ciekawostka: wiele osób uznawanych za ofiary kontroli umysłu (np. Brice Taylor, Cathy O’Brien) ma córkę o imieniu Kelly. Inna ciekawostka: wnuczka wokalisty, malutka Pearl, została sfotografowana w czapeczce z uszami i kokardką Myszki Minnie. Uszy Minnie i Mikiego są popularnymi symbolami projektu Monarch.


Satanizm a muzyka

Spróbujmy sobie odpowiedzieć na pytanie: czy Black Sabbath jest zespołem satanistycznym? Ozzy, w przytaczanej już rozmowie z Garym Graffem, wyraźnie dystansował się do kultu szatana. Z ustaleń “Gazety Krakowskiej” wynika, że kontrowersyjny wokalista zadeklarował kiedyś przynależność do Kościoła anglikańskiego. Tony Iommi, w wywiadzie dla BBC World News, przyznał, że on i jego koledzy z Czarnego Sabatu fascynowali się okultyzmem. Nie potwierdził jednak plotek o uwikłaniu formacji w praktyki satanistyczne. Geezer Butler, jak wiemy, czytał książki dotyczące czarnej magii. W rozmowach z mediami dementował jednak pogłoski o satanistycznym charakterze Black Sabbath (źródło: IndieMoines.com). No dobrze… Spójrzmy teraz na problem z odwrotnej perspektywy. Czy Kościół Szatana (Church of Satan) wykazuje zainteresowanie przemysłem muzycznym? Jeśli tak, to w jaki sposób?

Według anglojęzycznej Wikipedii, założyciel Kościoła Szatana, Anton Szandor LaVey, był pisarzem i muzykiem. Starsza córka LaVeya, Karla, przyjaźniła się kiedyś z Alice’em Cooperem. Młodsza córka LaVeya, Zeena, jest kompozytorką związaną z grupą Radio Werewolf. Mąż Zeeny, Nikolas Schreck, założyciel sekty Werewolf Order (Zakon Wilkołaka), także zajmuje się muzyką. Peter H. Gilmore, obecny Wysoki Kapłan (High Priest) Kościoła Szatana, jest kompozytorem, a w przeszłości udzielał się w death metalowej kapeli Acheron. Muzyk Boyd Rice, znany również jako NON, jest członkiem zarządu (Rady Dziewięciu - Council of Nine) Kościoła Szatana. Satanistyczny morderca, Charles Manson, nagrał kilka płyt z własnymi utworami. Pytanie: czy istnieje coś takiego jak muzyka satanistyczna? Jakie zespoły, utwory, brzmienia i klimaty dałoby się przyporządkować do tej kategorii?

Nikolas Schreck, w rozmowie z dziennikarką Sally Jessy Raphael, postawił “prawdziwie szatańską muzykę” (“truly satanic music”) w opozycji do “heavy metalowych bzdur” (“heavy metal crap”). Jego zdaniem, “prawdziwie szatańską muzyką” jest klasyka, na przykład twórczość Richarda Wagnera. Według Schrecka, wspomniany kompozytor był przeciwnikiem chrześcijańskiej hipokryzji, a w satanizmie chodzi właśnie o to, żeby podważać wartości religijne i nie bać się własnych instynktów[8]. Zeena (córka LaVeya, żona Schrecka) wyraziła swoje zdanie o muzyce w wywiadzie dla KJTV. Kobieta powiedziała, że heavy metal jest nieestetyczny i że sataniści powinni słuchać klasyki. Zauważyła też, że w heavy metalowych piosenkach dominuje strach przed szatanem (tzn. diabeł jest przedstawiany w negatywnym świetle). Zdaniem Zeeny, kultura heavy metalowa wiąże się z autodestrukcją i narkomanią. Tymczasem sataniści chcą żyć i cieszyć się dobrym zdrowiem.


Krwawa prawda

Czytelnikom, którzy chcieliby się dowiedzieć więcej o satanizmie, przemocy satanistycznej i związkach niektórych heavymetalowców z satanistycznym półświatkiem, polecam świetny program z lat osiemdziesiątych “Kult diabła. Ujawnianie podziemia szatana” (“Devil Worship. Exposing Satan’s Underground”. Prowadzący: Geraldo Rivera. Podmiot sprawczy: NBC News). Produkcja jest bardzo długa, ale pozwala spojrzeć na wymienione problemy z wielu punktów widzenia[9]. Osobami, dopuszczonymi do głosu, są m.in. satanistyczni prominenci (Zeena LaVey, Michael Aquino) oraz młodzi ludzie skazani za przestępstwa popełnione w imię szatana (jeden z nich oczekuje na wykonanie wyroku śmierci). Mówcą, reprezentującym kulturę heavy metalową, jest Ozzy Osbourne. Wokalista próbuje się ustosunkować do faktu, że wśród satanistów, którzy dopuścili się okropnych zbrodni, byli jego fani. Gościem zasługującym na wyróżnienie jest także były szef FBI Ted Gunderson.

Konspiracjoniści wiedzą, że człowiek ten mówił publicznie o istnieniu Illuminati i kontroli umysłu. Pomagał też Brice Taylor, kobiecie podającej się za ofiarę programowania Monarch. Skoro jesteśmy już przy teoriach spiskowych, zwróćmy uwagę na jeden z dwóch video clipów nakręconych do piosenki “Mama, I’m Coming Home” Osbourne’a. Teledysk, nagrany w 1991 roku, wygląda jak wizja zamachu na World Trade Center. Zwolennicy konspiracjonizmu już dawno spostrzegli, że nowojorska tragedia była przepowiadana (zapowiadana?) w wielu wytworach popkultury. Zainteresowanych odsyłam do prezentacji multimedialnej “Illuminati & Pre-9/11 Subliminals and Symbolism in Movies (Re-edit)” - YouTube, PronStarKiIIuminati. Ciekawe, że na początku lat osiemdziesiątych powstała gra karciana “Illuminati”. Pochodząca z niej karta “Terrorist Nuke” przedstawia dwa drapacze chmur i coś ciężkiego uderzającego w jeden z nich (źródło: IlluminatiAgenda.com).


Dobry zespół

Jeśli chodzi o walory artystyczne, Black Sabbath jest dobrym zespołem. Duże wrażenie zrobiły na mnie jego najsłynniejsze utwory, takie jak “Iron Man”, “Paranoid” czy “Sabbath Bloody Sabbath”. Promowana w tym roku piosenka “God is Dead?” nie zachwyciła mnie aż tak mocno, ale przyznam, że spodobał mi się ilustrujący ją teledysk. Ukazuje on ludzi, którzy - rozmyślając o okrucieństwie świata i upadku wyższych wartości - popadają w apokaliptyczny nastrój i tracą wiarę w Boga. Uwielbiam monumentalną pieśń “Heaven & Hell” i zawarty w niej śpiew Ronnie’ego Jamesa Dio. Lubię również muzykę formacji Dio (utwory z jej repertuaru są drapieżne, dynamiczne i melodyjne. Grupa założona przez RJD czerpie inspiracje z baśni, legend i literatury fantastycznej). Co do solowej twórczości Ozzy’ego, nie powaliła mnie ona na kolana. Zdecydowanie wolę Osbourne’a jako wokalistę Black Sabbath (chociaż uważam, że najlepszym frontmanem Czarnego Sabatu był Ronnie).

Podziwiam Tony’ego Iommiego: wybitnego gitarzystę i naprawdę silnego człowieka. Polskojęzyczna Wikipedia podaje, że Iommi, jako jedyny z oryginalnej załogi Black Sabbath, zdołał przetrwać “wszystkie zmiany zachodzące w składzie zespołu”. Kariera Tony’ego - według jego oficjalnej strony internetowej - o mały włos nie została przerwana wskutek potwornego wypadku. Otóż muzyk, zanim stał się sławny, pracował jako robotnik w fabryce. Niestety, pewnego dnia maszyna ucięła mu końcówki palców prawej dłoni… Co było dalej? Redaktor witryny Ozzy.rockmetal.art.pl wyjaśnia to w sposób bardzo szczegółowy: “Tony Iommi (…) stopił butelkę i zrobił małe kulki, wziął gorącą kolbę lutowniczą i zaczął je nakłuwać. Następnie spiłował to papierem ściernym i na czubkach przykleił paseczki skóry, żeby mógł chwytać struny”. Ten sam autor informuje, że jakiś czas później gitarzysta “mógł już sobie pozwolić na kupno protez”, na które jest skazany “po dzień dzisiejszy”.


Sprawa “diabelskich rogów”

W ramach zakończenia: nieco lżejszy temat. Chodzi o “diabelskie rogi” (“devil horns”), czyli gest umiłowany przez słuchaczy rocka i metalu. Strona News.bbc.co.uk podaje, że modę na pokazywanie “diabelskich rogów” wprowadził znany nam już Ronnie James Dio[10]. Portal, powołując się na wiedzę dziennikarza muzycznego Simona Younga, donosi, że RJD nauczył się tego gestu od swojej włoskiej babci. Kobieta, widocznie zabobonna, wierzyła, że “diabelskie rogi” chronią przed urokami pochodzącymi ze “złego oka” (“evil eye”). Young, cytowany przez News.bbc.co.uk, twierdzi, że Ronnie wcale nie był pierwszym muzykiem wykonującym “diabelski” gest. Wcześniej robił to Jinx Dawson z zespołu Coven. “Devil horns” pojawiły się także na okładce płyty “Yellow Submarine” (1969) grupy The Beatles.

Konspiracjoniści utrzymują, że “diabelskie rogi” mają korzenie okultystyczno-satanistyczne. Identyczną genezę przypisują oni podobnemu gestowi, “I love you” (“Kocham cię“). Redakcja protestanckiego serwisu Jesus-Is-Savior.com ujawnia, że zwolennikiem i popularyzatorem obu gestów był sam Anton Szandor LaVey. Na stronie Whale.to/b/hand.html znajdują się zdjęcia sławnych ludzi wykonujących opisywane gesty. Wśród sfotografowanych osób są celebryci (m.in. Paris Hilton, Cameron Diaz, Salma Hayek) i politycy (m.in. Bill Clinton, Barack Obama, Mahmud Ahmadineżad). Najbardziej zaskakują jednak fotografie Benedykta XVI. Papież eksponujący trzy palce: kciuk, wskazujący i mały?! To tylko potwierdza teorię spiskową o istnieniu satanistycznego podziemia w Watykanie[11]!

I tym “optymistycznym” akcentem zakończę niniejszy artykuł[12].


Natalia Julia Nowak,
12-25 września 2013 r.



PRZYPISY

[1] Budynek i logo RRHF mają kształt piramidy. Ktoś złośliwy mógłby powiedzieć, że jest to nawiązanie do masońskiej symboliki, a co za tym idzie: wskazówka dotycząca całego przemysłu rockandrollowego.

[2] Najświeższy album Czarnego Sabatu nosi tytuł “13”. Interesujące, że trzynastka to jedna z ulubionych liczb wolnomularzy. Dlaczego? Żeby poznać odpowiedź na to pytanie, wystarczy obejrzeć amatorski film dokumentalny “Wake Up Call” - “Wezwanie do przebudzenia”. Autorem materiału jest niejaki John Nada (johnnada80).

[3] Po śmierci założyciela formacja zdecydowała się kontynuować karierę jako Dio Disciples (Uczniowie Dio). Funkcję wokalisty przejął Tim “Ripper” Owens z grupy Judas Priest. Więcej informacji: Bloodstock.uk.com.

[4] Formułuję swoje wnioski na podstawie pierwszego sezonu serialu. A może przesadzam z tą pozytywną oceną? Przecież odcinki “The Osbournes” wielokrotnie przypominały mi “Tango” Sławomira Mrożka! Ośmielam się mniemać, że Ozzy byłby idealnym kandydatem do roli Stomila. “Stomil - ojciec Artura, artysta, ideolog buntu. Jego żywiołem jest eksperyment i sztuka. (…) Z wiekiem z buntownika, intelektualisty i eksperymentatora zmienił się w bezwolnego (…) męża. Jego osobowościowy rozkład podkreśla niechlujny strój. Niezdolny do czynu i zmiany wierzy wciąż w posłannictwo sztuki”. Źródło: “Opracowania lektur i wierszy” Dariusza Pietrzyka, Roberta Rychlickiego i Anny Marzec.

[5] Ozzy Osbourne wystąpił kiedyś w jednej reklamie z… Justinem Bieberem, młodziutkim bożyszczem nastolatek. Nie zaszkodzi wspomnieć, że Justin, w jednym z wywiadów, wypowiedział odważne słowa dotyczące znanych wykonawców muzycznych. Brzmiały one: “Wszyscy są w Illuminati, prawdopodobnie” (“Everybody is in Illuminati, supposedly”). Fragmenty feralnego wywiadu można znaleźć w serwisie YouTube na profilach 0destro i SomedayBabes (proszę kierować się słowami kluczowymi “Justin Bieber Illuminati”).

[6] Panna Kelly to klasyczny typ księżniczki. Jest przekonana, że - z racji urodzenia - należy jej się wysoka pozycja społeczna i stała obecność w mediach. Co więcej, zdarzyło jej się narzekać, że dziennikarze poświęcają jej zbyt mało uwagi (widzowie “The Osbournes” na pewno to pamiętają!). Nic więc dziwnego, że dziewczyna ima się wielu showbiznesowych zajęć. W latach 2002-2005 udało jej się nagrać dwa albumy i kilka singli. Pierwszy przebój Kelly (“Papa Don’t Preach”) był coverem hitu Madonny. Warto wiedzieć, że Madonna jest stale obserwowana i krytykowana przez teoretyków spiskowych. Portal VigilantCitizen.com uznał ją nawet za “Wysoką Kapłankę przemysłu muzycznego” (“music industry’s High Priestess”).

[7] Sharon wygłaszała podobne opinie również w wywiadach telewizyjnych. Terry Watkins, autor jednego z przywoływanych wcześniej artykułów, zwrócił uwagę na rozmowę pani Osbourne z Barbarą Walters (“20/20”, 6 listopada 2002 roku). Małżonka gwiazdora wyjawiła, że gdy mąż chciał ją zabić, nie przypominał samego siebie (“To nie był Ozzy” - “It wasn’t Ozzy”). Jakby tego było mało, mężczyzna, mówiąc o sobie, używał wówczas liczby mnogiej (“Podjęliśmy decyzję“ - “We’ve come to a decision“). Sharon była tym zaskoczona (“My?” - “We’ve?”). Watkins informuje, że wokalista zwierzał się mediom, iż nie pamięta całej sytuacji, tzn. swojego zmienionego zachowania i próby uduszenia żony. Hmmm… takie dziwne transformacje i amnezje są typowe dla dysocjacyjnego zaburzenia tożsamości (osobowości wielorakiej). Wie o tym każdy, kto oglądał film “Sybil” Josepha Sargenta.

[8] Nikolas Schreck, mimo wszystko, docenia muzykę rozrywkową jako narzędzie inżynierii społecznej. Założyciel Werewolf Order, rozmawiając z niesławnym działaczem politycznym Tomem Metzgerem, zdradził, że sataniści prowadzą “kulturalną wojnę na każdym froncie w muzyce, w literaturze, zatrudniając media same przeciwko sobie” (tłumaczenie: thewordwatcher, YouTube). Wyznał ponadto: “Używamy muzyki, ponieważ to jest instrument, na który młodzi ludzie reagują w chwili obecnej” i “Dzisiejsza muzyka (…) jest zaprogramowana, aby czynić ludzi pasywnymi, powściągliwymi, jest zaprogramowana w celu łączenia się w grupy, aby byli trzymani jak domowe owce” (tłumaczenie: tenże, tamże).

[9] Dla tych, którzy są w stanie oglądać programy tendencyjne, znakomitą propozycją będzie twór “They Sold Their Souls for Rock and Roll” znany w Polsce pod nazwą “Oni sprzedali swoje dusze dla Rock & Roll-a”. Produkcja ma jawnie chrześcijański (chyba protestancki) charakter, ale warto ją obejrzeć ze względu na zawarte w niej fakty i cytaty. Tytuł programu nawiązuje do jednej ze starych składanek zespołu Black Sabbath.

[10] Wypada odnotować, że wokalista był Amerykaninem włoskiego pochodzenia, a jego prawdziwe nazwisko brzmiało Ronald James Padavona. Rzeczownik “Dio” (będący pseudonimem artysty i nazwą jego zespołu) pochodzi z języka włoskiego i oznacza Boga. Źródło: anglojęzyczna Wikipedia.

[11] Tego typu rewelacje rozpowszechnia ceniony egzorcysta, ks. Gabriele Amorth (sprawdź: Fronda.pl, Ekumenizm.pl, Wprost.pl, Wiadomosci.wp.pl). Skoro jesteśmy przy temacie Watykanu, zobaczmy, co o Kościele rzymskokatolickim pisali Fritz Springmeier i Cisco Wheeler, autorzy dylogii “The Illuminati Formula”. Otóż twierdzili oni, że przedstawiciele KrK, na równi z reprezentantami Kościoła Szatana i Werewolf Order, maczali palce w projekcie Monarch. Żeby była jasność: nie mówię, że jest to prawda. Po prostu przytaczam poglądy Springmeiera (znanego konspiracjonisty) i Wheeler (rzekomej ofiary kontroli umysłu).

[12] Osoby zaintrygowane moim tekstem o Black Sabbath powinny również przeczytać mój artykuł dotyczący Alice’a Coopera. Publikacja zatytułowana “Wiwisekcja Alice’a Coopera. Chrześcijanin, satanista, mormon czy mason?” jest ogólnodostępna w Internecie. Polecam także mój tekst poświęcony menedżerowi Sex Pistols, Malcolmowi McLarenowi. Artykuł, dostępny online, nosi tytuł “Malcolm McLaren. Artysta, biznesmen i popkulturowy troll”. Dla tych, którzy zainteresowali się pogłoskami o projekcie Monarch, świetną propozycją będzie moja e-publikacja “Kontrola umysłu. Prawda czy teoria spiskowa?”.



ZAŁĄCZNIK DLA NIEDOWIARKÓW

Benedykt XVI wykonujący gest “I love you”,
czyli zakamuflowane “diabelskie rogi”

http://whale.to/b/hand.h93.jpg
http://whale.to/b/dala1k5r.jpg
http://whale.to/b/hand.h26.jpg
 

26 września 2013   Dodaj komentarz
Muzyka   muzyka   rock   metal   black sabbath   heavy metal  

Wiwisekcja Alice'a Coopera. Chrześcijanin,...

W nawiasach kwadratowych umieściłam numery przypisów.


Fronda poleca

Rzymskokatolicki portal Fronda.pl postawił Alice’a Coopera za wzór do naśladowania dla Nergala, a co za tym idzie: także dla innych miłośników mocnego uderzenia. W materiale “Alice Cooper przykładem dla Nergala” (z 9 sierpnia 2011 roku) redakcja religijnego serwisu przedstawiła amerykańskiego gwiazdora jako człowieka cudownie nawróconego. Frondyści opisali go jako kogoś, kto w młodości “na scenie stawiał szafot i wzywał Szatana”, a obecnie “tego szczerze żałuje” i “mówi otwarcie o powrocie do chrześcijaństwa”. Jednocześnie docenili jego zdolności wokalne, wspaniałą muzykę, zasługi dla popkultury i… działalność dobroczynną na rzecz młodzieży zagrożonej patologiami.

Do artykułu “Alice Cooper przykładem…” dołączono dwa krótkie filmiki z portalu YouTube.com. W jednym z nich słynny rockman/heavymetalowiec opowiada o swojej wierze w Boga i ciekawych koligacjach rodzinnych. Okazuje się bowiem, że AC jest synem pastora, wnukiem pastora i zięciem pastora. Co więcej, wszyscy jego przyjaciele z dzieciństwa byli “dziećmi Kościoła” (“Church kids”). Ciepłe słowa o Cooperze można znaleźć nie tylko na Frondzie, ale również w wirtualnym wydaniu tygodnika “Niedziela” oraz w serwisie Bosko.pl (przeznaczonym dla młodzieży katolickiej). W maju 2013 roku chwalił Alice’a pewien doktor teologii. Miało to miejsce na łamach społeczno-politycznego portalu Prawica.net.

Od lekkoducha do konserwatysty


Wiarą, pobożnością i bogobojnością AC zachwycają się również dziennikarze zagranicznych, mainstreamowych mediów. Gavin Martin, redaktor brytyjskiej bulwarówki “Daily Mirror”, przytoczył interesującą wypowiedź Coopera, z której wynika, że artysta nie potępia niczyjego postępowania, dopóki dana osoba szanuje “rodziców, Boga i kraj” (“parents, God and country”). Spencer Bright, dziennikarz tabloidu “Daily Mail”, zaprezentował Alice’a jako człowieka miłego, odpowiedzialnego, rodzinnego, wiernego ukochanej żonie oraz zupełnie niepodobnego do granej na scenie postaci. Co więcej, podkreślił, że AC “modli się i czyta Biblię codziennie” (“prays and reads the Bible every day”) oraz prowadzi katechezy “raz w tygodniu, kiedy nie jest w trasie koncertowej” (“once a week when he is not on tour”).

Christina Patterson z “The Independent” stworzyła reportaż opowiadający o jej spotkaniu z Cooperem. Artysta, rozmawiając z reporterką, streścił historię swojego nawrócenia. Wyznał, że w przeszłości był strasznym hulaką, pijącym ogromne ilości alkoholu i prowadzącym niemoralny styl życia. Wielu jego znajomych zmarło młodo wskutek przedawkowania używek, a on cudem uniknął podobnego losu. Pewnego dnia przyszło mu jednak do głowy, że gdyby teraz umarł, to trafiłby “bezpośrednio do piekła” (“directly to Hell”). Postanowił więc całkowicie zmienić swoje życie. Zeskromniał, zerwał z alkoholizmem i znalazł sobie konstruktywne hobby, grę w golfa. Obecnie jest gorliwym chrześcijaninem i kreacjonistą, który “wierzy w Stary Testament dosłownie” (“believe the Old Testament explicitly”).

Guy Adams, inny redaktor “The Independent”, również opublikował reportaż mówiący o życiu i nawróceniu sławnego rockmana/heavymetalowca. Dziennikarz zaprezentował AC jako dobrego męża, kochającego ojca, człowieka chodzącego do kościoła i popierającego amerykańską prawicę. Ustalił, że Cooper - pod względem światopoglądowym - ma dużo wspólnego z Partią Republikańską i Tea Party. Muzyk jest ponadto zwolennikiem George’a Busha, przekonanym, że media nadmiernie krytykują tego polityka. Alice solidaryzuje się z Jan Brewer, gubernatorką Arizony, która sprzeciwia się latynoskiej imigracji, bo nowi przybysze z Meksyku często atakują swoich rodaków mieszkających w USA od dawna. Jakby tego było mało, Cooper przyjaźni się z republikańskim senatorem Johnem McCainem.

Katolicka opozycja


Nie wszyscy jednak mają pozytywny stosunek do Alice’a Coopera. Weźmy na przykład stronę internetową katolickiego Radia Maryja. Wzmianka o AC pojawiła się tam w artykule potępiającym Przystanek Woodstock i omawiającym problem antychrystianizmu w kulturze rockowej (ks. Aleksander Posacki SJ - “Igranie ze światem ciemności i oswajanie zła, czyli refleksje po festiwalu Woodstock 2008”). Cytuję odpowiednie zdanie: “Grali wtedy na stadionach razem z bardzo znanymi, ‘inicjowanymi’ satanistami: Faith No More, Alice’em Cooperem, Ozzym Osbournem, Megadeth i Paradise Lost”. W serwisie Katolik.pl zamieszczono artykuł “Magia Voo Doo Stock czyli demonologia rocka” Albina Drewniaka (pochodzący, co ciekawe, z kwartalnika “Fronda”). Autor tekstu zarzucił Cooperowi wyuzdane zachowanie i propagowanie nekrofilii. Stwierdził też, że AC jest… gejem.

Nie wiem, jak można napisać, że Alice to homoseksualista. Przecież ten muzyk ma żonę i troje dzieci, a przed założeniem rodziny masowo “zaliczał” panienki! Zresztą, wystarczy obejrzeć jego teledyski i poczytać słowa piosenek[1]. Ileż w nich pożądania skierowanego w stronę kobiet… Zrozumiałabym, gdyby twórca artykułu oskarżył Coopera o “dopuszczanie się w swoim sercu cudzołóstwa” (Mt 5, 27-28). Nie rozumiem jednak, skąd sugestia, że opisywany artysta jest osobą nieheteroseksualną. Może stąd, że czasem eksperymentował z androgynicznym wizerunkiem? Użycie nonsensownego argumentu wygląda mi na ignorancję lub manipulację (nastawioną na przekonanie homofobów). Ale idźmy dalej. W wirtualnej, katolickiej encyklopedii Okiem.pl Alice został przedstawiony jako opętany spirytysta. Przyklejono mu także etykietkę popularyzatora szalonej, agresywnej, seksualnej muzyki.

Mormońska przeszłość


Tak czy owak, można odnieść wrażenie, że we współczesnych środkach masowego przekazu dominuje obraz AC jako “narodzonego na nowo chrześcijanina” (“born-again Christian”). W ostatnich latach dużo się mówi o tym, że artysta jest głęboko wierzący i pełen szacunku dla wartości wyniesionych z domu rodzinnego. Sam wokalista nieustannie nawiązuje do wyznawanej przez siebie religii. Chrześcijaństwo to, chrześcijaństwo tamto… Dziennikarze i odbiorcy mediów są oczarowani. W tym zbiorowym, cukierkowym zachwycie zapomina się o jednym szczególe. Niby drobnym, ale mogącym całkowicie zmienić istotę rzeczy. Chodzi o wyznanie Coopera. “Chrześcijaństwo” to termin niejednoznaczny, który nie mówi nic konkretnego. Jakim, dokładnie, chrześcijaninem jest opisywany piosenkarz? Z którym Kościołem się utożsamia? W co wierzyli jego rodzice? Czy można to gdzieś sprawdzić?

Anglojęzyczna Wikipedia podaje, że Alice wychowywał się w środowisku członków i sympatyków Kościoła Bickertonite będącego odłamem Kościoła Jezusa Chrystusa Świętych w Dniach Ostatnich. Krótko mówiąc: dorastał wśród mormonów. Sami przedstawiciele Bickertonite twierdzą, że - pomimo wiary w Księgę Mormona - nie są mormonami. Wolą się nazywać chrześcijanami. Jednakże fakty mówią same za siebie. Kościół Bickertonite to część ruchu mormońskiego. W czym tkwi problem? Cytuję fragmenty artykułu niejakiej Laurie Goodstein: “Mormoni uważają samych siebie za chrześcijan. (…) Mimo to teologiczne różnice między mormonizmem a tradycyjnym chrześcijaństwem są fundamentalne, co potwierdzają eksperci od obu wyznań”. Więcej na ten temat w tekście “Czy mormon to chrześcijanin?” (przedruku z “The New York Times” udostępnionym na stronie Religia.onet.pl).

Czym charakteryzuje się doktryna Świętych w Dniach Ostatnich? Aby się o tym przekonać, zajrzymy do publikacji “W co wierzą i kim są Mormoni?” autorstwa Tomasza Gozdka. Artykuł jest dostępny zarówno na stronie zakonu dominikanów, jak i w laickim serwisie Racjonalista.pl. Gozdek pisze, że mormoni uznają Indian północnoamerykańskich za potomków biblijnych Izraelitów, postrzegają ciemną skórę jako karę za grzechy, chrzczą żywych i umarłych, uważają Lucyfera za brata Jezusa oraz wierzą w trzy nieba. Według autora tekstu, przedstawiciele ruchu mormońskiego są politeistami. “Na innych planetach i w innych światach żyje bowiem niezliczona ilość bogów” - tak Gozdek opisuje przekonania Świętych w Dniach Ostatnich. Zdaniem twórcy artykułu, mormoni wierzą, że dobrzy ludzie sami zostaną po śmierci bogami. Nowi bogowie będą płodzić dzieci… normalnie, płciowo.

Jakimi obywatelami są wyznawcy mormonizmu? Z odpowiedzią śpieszą Adam Szostkiewicz i Tomasz Zalewski, autorzy tekstu “Mormoni idą na Waszyngton” z wirtualnego wydania “Polityki”. Publicyści piszą, że przedstawiciele omawianego wyznania “są bardziej konserwatywni w sprawach społeczno-kulturowych” i “intensywniej pomagają sąsiadom i innym członkom społeczności”. Według dziennikarzy “Polityki”, mormoni wysoko cenią wartości rodzinne oraz preferują wielodzietność i patriarchalizm. W Stanach Zjednoczonych większość mormonów opowiada się za Partią Republikańską. No dobrze, ale czy Alice Cooper faktycznie jest Świętym w Dniach Ostatnich? Strona FamousMormons.net donosi, że artysta urodził się w mormońskiej rodzinie, ale jego ojciec ostatecznie zmienił wyznanie i rozpoczął działalność w Kościele baptystycznym. Co z samym AC? Niestety, nie wiadomo.

Wolnomularz i templariusz

Zanim przejdziemy do dalszej części artykułu, wyjaśnimy sobie kilka faktów związanych z biografią Alice’a Coopera. Co o życiu AC mówią serwisy En.wikipedia.org i Biography.com? Słynny rockman/heavymetalowiec urodził się 4 lutego 1948 roku w Detroit (Michigan). Kiedy miał 12 lat, przeniósł się wraz z rodziną do Phoenix w stanie Arizona. Prawdziwe nazwisko artysty to Vincent Damon Furnier. Gwiazdor posługiwał się nim aż do roku 1975, kiedy to prawnie zmienił je na Alice Cooper. Dlaczego tak się stało? Powód jest prosty: Alice Cooper to była nazwa zespołu muzycznego, w którym Vincent śpiewał i odnosił sukcesy od lat sześćdziesiątych. Kiedy formacja się rozpadła, Furnier - nie chcąc rezygnować z rozpoznawalnej nazwy - przyjął ją za swoje legalne nazwisko[2]. Przypatrzmy się teraz czasom, w których AC był jeszcze osobą prywatną, zwykłym Vincentem Furnierem.

Zacznijmy od faktu, że istnieje coś takiego jak ugrupowanie DeMolay International (Order of DeMolay) funkcjonujące od roku 1919. Anglojęzyczna Wikipedia opisuje je jako “masońską organizację młodzieżową” (“masonic youth organisation”) przeznaczoną dla chłopców w wieku 12-21 lat. Wchodzimy na stronę DeMolayIloilo.org, klikamy zakładkę “DeMolay FAQs”, spoglądamy na nagłówek “Are there any famous DeMolays?” (“Czy są jacyś sławni członkowie DeMolay?”). Pod spodem znajduje się lista słynnych nazwisk, a na tej liście… Vincent Damon Furnier (“Zapalony golfista, najbardziej znany jako legenda rocka ‘Alice Cooper‘” - “An Avid Golfer, Best Known as Rock Legend ‘Alice Cooper‘”)! Buahahahaha! Wolnomularz zdemaskowany! Odwiedzamy inną stronę poświęconą DeMolay: Suburban740.org/demolayfamous.htm. Patrzymy… a tam znowu Vincent Damon Furnier!

Czy Alice Cooper kontynuował/kontynuuje karierę masona w życiu dorosłym? Strona AliceCooperEchive.com informuje, że 29 i 30 lipca 1969 roku AC występował w “Masońskiej Świątyni” - “Masonic Temple” w Portland (stan Oregon). Mam nadzieję, że była to nazwa sali koncertowej, a nie określenie prawdziwego miejsca kultu. Ale to nie koniec wolnomularskiego wątku w życiu znanego muzyka. Według witryny TheTimes-Tribune.com, artysta śpiewał w “Masońskiej Świątyni” (“Masonic Temple”) również w roku 2011, czyli długo po swoim rzekomym nawróceniu. Na stronie Forums.ernieball.com jeden z użytkowników napisał: “Pamiętam, jak oglądałem zespół Alice Cooper w Toronto w Sylwestra 1970 w Masońskiej Świątyni. Zespół był świetny i takież było miejsce spotkania” (“I remember seeing the Alice Cooper band in Toronto on New Years Eve 1970 at The Masonic Temple. The band was great, so was the venue”). Zaiste, cuchnąca sprawa!

Przyjrzyjmy się uważnie ugrupowaniu, do którego należał młody Vincent Furnier. Oto dwa cytaty ze strony DeMolayIloilo.org: “DeMolay jest jedną z największych braterskich organizacji sponsorowanych przez wolnomularzy” (“DeMolay is one of the largest fraternal organization sponsored by Freemasons”), “DeMolay wywodzi swoją nazwę od Jacques’a de Molay’a, ostatniego Wielkiego Mistrza templariuszy” (“DeMolay derives its name from Jacques DeMolay, the last Grand Master of the Knights Templar”). Anglojęzyczna Wikipedia podaje, że stowarzyszenie DeMolay opracowało listę siedmiu “Cnót Kardynalnych” - “Cardinal Virtues“. Znajdują się na niej: “synowska miłość“, “cześć dla rzeczy świętych”, “uprzejmość”, “koleżeństwo”, “wierność”, “czystość” i “patriotyzm” (“filial love”, “reverence for sacred things”, “courtesy”, “comradeship”, “fidelity”, “cleanness”, “patriotism”). Zdjęcia, dostępne w Internecie, udowadniają, że członkowie DeMolay noszą dziwne szaty oraz posługują się oznaczeniami masonów i templariuszy.

Dywagacje teoretycznospiskowe

Fakt, że Alice był w młodości wolnomularzem, to doskonały pretekst to tego, żeby pobawić się w konspiracjonizm spod znaku “przemysł rozrywkowy, podejrzana symbolika, Illuminati i projekt Monarch”[3]. Nie jestem taką znawczynią tematu, jak redakcje VigilantCitizen.com i Pseudoccultmedia.net, ale wiem już co nieco o masonach, Iluminatach i ich rzekomym (?) wpływie na popkulturę. Zacznijmy od tego, że część symboli, używanych przez Coopera, wygląda dość osobliwie. Widziałam zdjęcie koncertowe, na którym AC jest odziany w niestandardową koszulkę. Na T-shircie znajduje się czerwone koło, a w tym kole - biały, równoramienny, chyba liliowy krzyż. Nad całą kompozycją góruje zamknięta korona. Przeprowadziłam małe badanie i odkryłam, że istnieje coś takiego jak Red Cross of Constantine - Czerwony Krzyż Konstantyna.

Wpiszmy to hasło w Google (po angielsku) i przejdźmy do działu “Grafika”. Jeśli to zrobimy, wyskoczą nam obrazki przypominające koszulkę Alice’a. Krzyż o nietypowym kształcie, często w towarzystwie zamkniętej korony. Jak dowiadujemy się z anglojęzycznej Wikipedii, Red Cross of Constantine to “chrześcijański zakon masonerii” (“Christian Order of Freemasonry”). Żeby wstąpić do tej organizacji, trzeba być chrześcijaninem oraz mieć już doświadczenie w działalności wolnomularskiej. Cooper spełnia te wymagania. Kto wie, może Alice udziela się właśnie w Czerwonym Krzyżu Konstantyna?[4] Widziałam fotografię, na której wokalista ma na szyi blaszkę z krzyżem podobnym do emblematu RCC. Są także zdjęcia i produkcje audiowizualne, w których AC nosi symbole kojarzące się ze znakami templariuszy[5]. Przykład: jedna z odznak na jego kurtce w humorystycznym, francuskim show “Alice Cooper a Paris“.

Teraz kolejny kwiatek. Rok 1971, występ w telewizyjnym programie “Detroit Tubeworks”. Alice, śpiewając utwór “I’m Eighteen”, wykonuje masoński gest. Ustawia dłoń poziomo i wkłada ją sobie w ubranie na klatce piersiowej (cztery palce wyprostowane, kciuk sterczący pionowo). Można to zobaczyć w serwisie YouTube na profilu ReelinInTheYears66. Czy w twórczości Coopera pojawiają się znaki programowania Monarch? A co z iluminackimi gestami, takimi jak te, o których często pisze portal Vigilant Citizen? Owszem, czasami się trafiają. W dziesięciominutowym, trzyczęściowym teledysku “Along Came A Spider” z 2008 roku występują następujące symbole: lalki, maski, podłoga-szachownica i pojedyncze oczy (w tym oko-pająk na rękawiczce AC. Narząd wzroku na dłoni… Czyżby nawiązanie do pewnego orientalnego talizmanu?).

Najważniejszym miejscem, pokazanym w video clipie, jest szpital psychiatryczny. Może to wzbudzać skojarzenia z niesławnym projektem MK-ULTRA. Główny bohater, grany przez Alice’a, najprawdopodobniej jest ofiarą programowania delta: “mandżurskim kandydatem“, który ostatecznie wyrywa się spod kontroli i obraca przeciwko swoim treserom. Śpiewane przez Coopera słowa “They tortured every inch of me, then expect me to forget it” (“Torturowali każdy cal mnie, potem oczekiwali, że o tym zapomnę”) są aluzją do traumy i amnezji dysocjacyjnej. W środkowej (drugiej) części filmiku widzimy perkusistę noszącego na szyi krzyż templariuszy lub krzyż żelazny. W ostatniej (trzeciej) części filmiku obserwujemy głównego bohatera prowadzącego autopsję zabitej przez siebie kobiety. Denatka jest owinięta w czerwony (a właściwie czerwonawobordowy) materiał.

Podobno w symbolice Illuminati czerwień oznacza “najwyższą krwawą ofiarę i rytuał” - “ultimate blood sacrifice and a ritual” (YouTube, truth777exposed, prezentacja multimedialna “The Amy Winehouse Sacrifice Exposed“). Proszę zauważyć, że identyczny kolor miał worek, w którym wynoszono zwłoki martwej Amy Winehouse (źródło: to samo). Teledysk “Steven” z lat siedemdziesiątych zawiera lustro oraz mnóstwo jednakowych, ludzkich postaci. Mają one maski, w dodatku podobne do Alice’a. Pod koniec video clipu widać zwielokrotnioną sylwetkę śpiewającego AC. Inny podejrzany teledysk: “Love’s A Loaded Gun” (1991). W ostatniej scenie video clipu Cooper zakuwa w kajdany atrakcyjną, uwodzicielską niewiastę. Na ścianie wisi obraz przedstawiający tygrysa. Drapieżne koty są symbolami niewolnic seksualnych, ofiar programowania beta (“sex kittens“ - “sekskociaki“).

Na jednym ze zdjęć z czasów “Billion Dollar Babies” widnieją m.in. takie elementy, jak przerażone niemowlę, klatka dla ptaków, tradycyjny zegarek czy białe króliki nawiązujące do “Alicji w Krainie Czarów”. Okładka singla “He’s Back (The Man Behind the Mask)” z roku 1986 ukazuje Coopera, który trzyma w dłoni maskę i za pomocą tej maski zasłania sobie jedno oko. Kolejna fotografia, która zwróciła moją uwagę, pochodzi z artykułu “Alice Cooper To Release Cover Album In 2014” (Q103albany.com). Przedstawia ona Alice’a wykonującego specyficzny gest i eksponującego jedno ze swoich oczu. Inne znalezisko: zdjęcie ilustrujące materiał “Alice Cooper’s Maze of Terror at Universal’s Halloween Horror Nights” (FoxNews.com). Gwiazdor, noszący ubranie z napisem “MONARCH”, pozuje obok lalki przebranej za panterę. Po lewej stronie widać coś co przywodzi na myśl futro tygrysa. Podsumowując: symbole Illuminati i programowania Monarch nie są Alice’owi obce.

Jeśli ktoś nie rozumie, o co w tym wszystkim chodzi, powinien przeczytać mój tekst “Kontrola umysłu - prawda czy teoria spiskowa?”. Warto również zajrzeć na strony VigilantCitizen.com i Pseudoccultmedia.net oraz do dylogii “The Illuminati Formula” Fritza Springmeiera i Cisco Wheeler. Lektury uzupełniające: “Thanks for the Memories” Brice Taylor, “Trance-Formation of America” Cathy O’Brien. Czysty konspiracjonizm, ale dający do myślenia. Historię badań MK-ULTRA i teorię spiskową o projekcie Monarch po prostu trzeba znać. Tym bardziej, że amerykańska aktorka, Roseanne Barr, powiedziała na antenie telewizji Russia Today: “Kontrola umysłu MK-ULTRA rządzi w Hollywood” (“MK-ULTRA mind control rules in Hollywood”). Co ma Cooper do stolicy światowej kinematografii?

Całkiem sporo. Udział w filmach fabularnych, znajomości z aktorami, współpracę z Warner Bros Records i ufundowanie litery “O” w napisie “Hollywood” na Mount Lee w Kalifornii. Na koniec: drobna, etniczna ciekawostka. Otóż w żyłach AC płynie krew celtycka, indiańska, romańska i germańska. Piosenkarz może się pochwalić genami Irlandczyków, Szkotów, Siuksów, Francuzów i Anglików (info: En.wikipedia.org). Ludzie, mający pochodzenie celtyckie, indiańskie i celtycko-indiańskie, są ponoć szczególnie cenieni przez CIA. Przypisuje się im bowiem wrodzone zdolności nadnaturalne. Tak przynajmniej twierdził Robert Duncan O’Finioan (kontrowersyjny żołnierz, pisarz i trener sztuk walki) w rozmowie z Kerry Lynn Cassidy i Billem Ryanem, dziennikarzami Projectu Camelot.

Twardy orzech do zgryzienia

W tytule niniejszego artykułu postawiłam pytanie: “Chrześcijanin, satanista, mormon czy mason?”. Wypadałoby, żebym udzieliła na nie jednoznacznej, a zarazem uargumentowanej odpowiedzi. Powiem tak: sześćdziesięciopięcioletni wokalista Alice Cooper jest osobą skomplikowaną i niejednoznaczną. Da się o nim powiedzieć bardzo dużo, ale… czy na pewno bez cienia niepewności? Kilka miesięcy temu, gdy postanowiłam zgłębić jego twórczość, natknęłam się na internetowy komentarz, z którego wynikało, że Alice jest obecnie chrześcijaninem. Informacja ta zaintrygowała mnie do tego stopnia, że postanowiłam dokładnie przyjrzeć się sprawie. Początkowo dołączyłam do ludzi wierzących bez zastrzeżeń w deklaracje Coopera. Irytowały mnie wówczas osoby wątpiące w jego “cudowne nawrócenie” (wydawało mi się, że są to fanatycy religijni, właściciele głów nabitych stereotypami albo po prostu paranoicy szukający dziury w całym). Niestety, później sama nabrałam podejrzeń. Gdy zaczęłam dogłębnie badać problem, w moim umyśle pojawiło się jeszcze więcej pytań. Czy AC jest chrześcijaninem? On sam mówi, że tak.

Potwierdzeniem jego deklaracji może być konserwatywny światopogląd. Ale przecież nie trzeba być chrześcijaninem, żeby mieć prawicowe przekonania. Gwiazdor rzekomo pochodzi z tradycyjnego, chrześcijańskiego domu. Po sprawdzeniu faktów, okazuje się jednak, że muzyk dorastał wśród zwolenników Kościoła Jezusa Chrystusa Świętych w Dniach Ostatnich. Doktryna mormońska jest jedyna w swoim rodzaju, a jej związek z chrześcijaństwem bywa kwestionowany. Innym argumentem, potwierdzającym zapewnienia Alice’a, jest noszenie przez niego krzyży (abstrahuję od dziwnego wyglądu niektórych z nich). Z drugiej strony, pewien Internauta słusznie zauważył, że samo noszenie krzyży jeszcze o niczym nie świadczy. Ozzy Osbourne również się nimi obwiesza, a jednak nie jest wyznawcą Jezusa z Nazaretu. Co z satanizmem? Według mnie, Cooper nigdy nie był czcicielem szatana. Owszem, są w jego twórczości odwołania do postaci diabła (np. w piosence i teledysku “Gimme”)[6]. Ale to stanowczo za mało, żeby uznać go za satanistę.

No, chyba, że uważamy, iż Halloween, do którego otwarcie nawiązuje AC, jest satanistycznym świętem. Wtedy faktycznie, większość dorobku artystycznego Alice’a to czyste diabelstwo. Swoją drogą, to trochę nietypowe, że człowiek kreujący się na konserwatystę i gorliwego chrześcijanina promuje halloweenowe motywy. W Stanach Zjednoczonych, jak również poza ich granicami, większość chrześcijańskich prawicowców opowiada się przeciwko tradycjom związanym z 31 października. Wniosek: Cooper jest pełen sprzeczności. Najbardziej kontrowersyjne i niepokojące wydaje mi się to, że Alice należał kiedyś do wolnomularskiej organizacji DeMolay International (Order of DeMolay)[7]. Później wykonywał masońskie gesty, posługiwał się masońską symboliką i występował w miejscach określanych jako Masońskie Świątynie. Wiele wskazuje na to, że AC nadal konszachtuje z tajnymi stowarzyszeniami. Jak się ma działalność wolnomularska do bycia chrześcijaninem? Przecież masoneria to sekta religijna! Niektórzy twierdzą, że lucyferyczna!

Shock rock

Tylko jedna rzecz wydaje mi się oczywista i niezaprzeczalna. Alice Cooper to znakomity artysta. Ma w swoim repertuarze wiele świetnych piosenek, których można by słuchać w nieskończoność, np. “The Black Widow“, “School‘s Out“, “Feed My Frankenstein“, “Generation Landslide“, “Killer“, “Freedom”, “I‘m The Coolest“, “Who Do You Think We Are?“. Jego utwory są także zróżnicowane, co świadczy o kreatywności i nieustannym rozwoju. Większość słuchaczy kojarzy go głównie z nieśmiertelnym przebojem “Poison”, gitarami elektrycznymi, ciemnymi ubraniami, gotyckim wizażem, czerpaniem inspiracji z horrorów oraz widowiskowymi koncertami łączącymi w sobie elementy spektaklu teatralnego i pokazu iluzjonistycznego. Ten krótki opis nie jest jednak pełną charakterystyką twórczości Alice’a.

Może nie wszyscy o tym wiedzą, ale na początku lat osiemdziesiątych, czyli w czasach Nowego Romantyzmu, Cooper eksperymentował ze stylem New Wave. Chodził wówczas w makijażu rodem z londyńskiego klubu Blitz, a w jego piosenkach śmiało odzywały się syntezatory. Dawno, dawno temu, jeszcze w czasach zespołu Alice Cooper, wokalista potrafił przywdziewać kolorowe sukienki albo pokazywać się z ogromną stokrotką na głowie. Niewiarygodne, ale prawdziwe. Krótko mówiąc: shock rock! Twórczość AC jest interpretowana i definiowana na wiele sposobów. W cytowanym już artykule Gavina Martina możemy znaleźć ciekawą wypowiedź Alice’a: “Groucho przyszedł na mój występ i zobaczył w nim wodewil, Salvador Dali zobaczył w nim surrealizm, Vincent Price zobaczył w nim rock, horror i komedię” (“Groucho came to my show and saw it as vaudeville, Salvador Dali saw it as surrealism, Vincent Price saw it as rock, horror and comedy”). Ilu ludzi, tyle opinii.

Oczywiście, muzyka, a zwłaszcza koncerty Coopera, to nie jest rozrywka dla każdego. W osobach delikatnych, wrażliwych i staroświeckich występy tego piosenkarza mogłyby wywołać niesmak lub przerażenie. Weźmy na przykład show z 19 lipca 2000 roku. Alice, śpiewając utwór “Dead Babies”, udaje, że bawi małe dziecko. Kołysze je w wózeczku, zabawia grzechotką… Nagle wszystko ulega zmianie. Gdy Cooper wyjmuje “dziecko” z wózka, okazuje się, że jest to potwór o dwóch głowach: jednej upiornej, a drugiej zwierzęco-demonicznej[8]. AC zaczyna się nad “tym” znęcać, a potem nabija “to” na miecz. Następnie zostaje obezwładniony i ubrany w kaftan bezpieczeństwa. Występ jak uderzenie w łeb! Jeszcze bardziej wstrząsające jest show z 31 października 1986 roku. Alice, wykonując kawałek “Cold Ethyl”, rzuca, szarpie, potrząsa, kopie i gwałci ogromną lalkę wyobrażającą żeńskiego trupa. “Miota nią jak szatan!” - chciałoby się rzec, parafrazując znany cytat.

Jak bakterie

Masoni są jak bakterie: kryją się wszędzie. Ich wpływy widać nie tylko w showbiznesie, ale także w polityce, gospodarce i religii (np. w Kościele rzymskokatolickim. Papież Franciszek wykonywał masońskie gesty, Benedykt XVI wzywał do utworzenia Światowej Władzy Publicznej, Jan Paweł II posługiwał się pojęciem New World Order). Myślę, że nie powinniśmy się obrażać na jednego Alice’a Coopera. Żeby zachować konsekwencję, musielibyśmy bowiem obrazić się na cały świat. AC jest zbyt zdolny i zbyt intrygujący, żeby go przekreślać. W jego przypadku najbardziej liczy się twórczość: muzyka i aktorstwo. Bo Cooper, chociaż określany jako wokalista, jest również doskonałym aktorem. Trzeba mieć talent, żeby przez czterdzieści pięć lat przekonująco grać postać o zupełnie odmiennym charakterze, temperamencie, stylu bycia i wyrazie twarzy. Mimo to, nie powinniśmy mu bezgranicznie ufać. Z wolnomularzami - byłymi i obecnymi - nigdy nic nie wiadomo.

W jednym z moich poprzednich artykułów (opublikowanym na początku czerwca 2013 roku) napisałam: “Jest jeden koleś z Ameryki Północnej, o którym chciałabym stworzyć całkiem osobny tekst. Nie wiem, kiedy to nastąpi, bo ostatnio brakuje mi czasu na twórczość publicystyczną”. Teraz nie jest już tajemnicą, że w powyższej deklaracji chodziło o Alice’a. Badam jego przypadek od dłuższego czasu. I wiecie co? Im bardziej zagłębiam się w szczegóły, tym mocniej dręczy mnie sokratejskie uczucie “wiem, że nic nie wiem”. Nie dają mi też spokoju słowa zaczerpnięte z powieści Henryka Sienkiewicza: “Diabeł się w ornat ubrał i ogonem na mszę dzwoni”. Kim jest Alice Cooper? Tylko on zna prawdę na własny temat. Nam pozostaje tylko zachwycanie się jego głosem, charyzmą i oryginalnością.


Natalia Julia Nowak,
12-21 lipca 2013 roku


PRZYPISY


[1] Przykładowe teledyski: “Poison”, “Bed Of Nails”, “House Of Fire”, “Hey Stoopid”, “Love’s A Loaded Gun”, “Only My Heart Talkin’”. Przykładowe teksty piosenek: “Be My Lover”, “Cold Ethyl”, “I Like Girls”, “You’Re My Temptation”, “Nurse Rozetta”.

[2] Dobrze, ale dlaczego grupa, w której wokalista zaczynał karierę, nazywała się Alice Cooper? Są dwie teorie tłumaczące ten wybór. Pierwsza: dążenie do wywołania kontrastu między niewinną nazwą a szokującym wizerunkiem i zachowaniem. Druga: nawiązanie do nazwiska czarownicy, która kilka wieków temu została spalona na stosie.

[3] Teoria spiskowa o projekcie Monarch jest inspirowana autentycznymi badaniami nad kontrolą umysłu, jakie CIA prowadziła w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych (MK-ULTRA). Wielu ludzi twierdzi, że tego typu praktyki nadal mają miejsce. Wierzą oni, że masoneria i agencje wywiadowcze traumatyzują niemowlęta i dzieci, żeby wywołać u nich dysocjacyjne zaburzenie tożsamości, czyli osobowość wieloraką (DID/MPD). Gdy psychika katowanego, poniżanego i zastraszanego człowieka rozpada się na wiele osobowości, każda z nich zostaje zaprogramowana (za pomocą hipnozy, narkotyków, elektrowstrząsów, NLP itp.) do wykonywania określonych zadań. Według konspiracjonistów, motyw kontroli umysłu jest w popkulturze sygnalizowany za pomocą ściśle określonych symboli, takich jak marionetka, motyl, lalka, manekin, maska, lustro, zegar, zamek, szachownica, czarno-białe paski, labirynt, schody, klatka dla ptaków, styl Marilyn Monroe, uszy Myszki Miki, wzór panterki, drapieżny kot, biały królik, pękające szkło, zwielokrotnione postaci czy wyeksponowane/zasłonięte oko. Projekt Monarch, ze względu na brutalny charakter, bywa nazywany “opartą na traumie kontrolą umysłu” (“trauma-based mind control”).

[4] Jeśli wierzyć stronie WikiMapia.org, muzyk mieszka w Paradise Valley koło Phoenix (AZ). W Phoenix jest filia Red Cross of Constantine. Mieści się ona w budynku Grand York Rite Masonic Bodies (Ciał Masońskich Wielkiego Rytu York) przy ulicy W Monroe Street. Źródła: CharityBlossom.org, YellowBot.com. Według anglojęzycznej Wikipedii, wielu templariuszy zalicza się do Rytu York. Ugrupowanie DeMolay, do którego należał młody Cooper, także ma dużo wspólnego z tym Rytem. Wejdźmy na stronę YorkRite.com/degrees i spójrzmy na listę organizacji młodzieżowych. Jest tam m.in. Order of DeMolay. Komentarz dołączony do spisu brzmi: “Ryt York jest ekstremalnie aktywny w swoim uwikłaniu w te grupy” (“The York Rite is extremely active in its involvement with these groups”). DeMolay otrzymuje ponadto wsparcie od Rytu Szkockiego. Cytat ze strony ScottishRite.org: “Każdego roku (…) Ryt Szkocki wspiera Międzynarodowy Zakon DeMolay” - “Each year (…) the Scottish Rite supports the International Order of DeMolay”. Założyciel młodzieżówki, Frank S. Land, reprezentował Ryt Szkocki, aczkolwiek był też nagradzany przez Ryt York (info: En.wikipedia.org). Jeszcze jedna ciekawostka. Oddział DeMolay w Phoenix (AZ) nazywa się Paradise Valley, czyli tak jak obecna miejscowość Alice’a. Źródło: DeMolay.org.

[5] Jest też całe mnóstwo fotografii, na których widać, że Alice posługuje się znakiem Czaszki i Kości (Skull and Bones). Tego jednak nie łączyłabym z wolnomularstwem. Raczej z subkulturą rockowo-metalową i tematyką piosenek. Inne spostrzeżenie: na okładkach płyt “Welcome To My Nightmare” i “Welcome 2 My Nightmare” znajduje się ogromny, odwrócony trójkąt. Ale to również może być dziełem przypadku.

[6] Żeby być uczciwą, napiszę, że ten utwór sprawia wrażenie, jakby był napisany przeciwko szatanowi. Jego przesłanie kojarzy mi się z kawałkiem “Deceiver of Fools” (“Oszust Głupców”) formacji Within Temptation.

[7] W działalność DeMolay był też zaangażowany (nielubiany przez konspiracjonistów) Walt Disney, twórca m.in. Myszki Miki. Dlaczego teoretycy spiskowi nie darzą go sympatią? Zainteresowanych odsyłam do książki “The Illuminati Formula Used to Create an Undetectable Total Mind Controlled Slave” („Formuła Illuminati Używana do Tworzenia Niewykrywalnego, Totalnego, Kontrolowanego Umysłowo Niewolnika”) Fritza Springmeiera i Cisco Wheeler. Inne przydatne źródło: czwarta część amatorskiego filmu dokumentalnego „Kontrola umysłu. Zbagatelizowany fakt współczesnego świata” (YouTube, Ripsonar).

[8] Nie wiem, dlaczego, ale gdy oglądałam to nagranie, przypomniał mi się nagłówek z najpoczytniejszego polskiego dziennika: “Kate jest w ciąży, ale w macicy rozwijają się... O MATKO!!!” (24 września 2012 roku, wirtualne wydanie tabloidu “Fakt”).

 

28 lipca 2013   Dodaj komentarz
Muzyka   muzyka   kultura   chrześcijaństwo   masoneria   illuminati   kontrola umysłu   monarch   alice cooper   satanizm  

Malcolm McLaren. Artysta, biznesmen i popkulturowy...

Od autorki: w nawiasach kwadratowych umieściłam przypisy.


Zaczynając od końca

Jego pogrzeb był nie z tej ziemi. Aby się o tym przekonać, wystarczy zajrzeć do publikacji “Malcolm McLaren’s funeral in pictures” (“Pogrzeb Malcolma McLarena w obrazkach”) dostępnej w internetowym wydaniu dziennika “The Daily Telegraph”. Trumna zmarłego była pokryta czymś w rodzaju graffiti, a na jej boku widniało ogromne, białe hasło “Too Fast To Live, Too Young To Die” - “Zbyt Szybki, Żeby Żyć, Zbyt Młody, Żeby Umrzeć”. Przewożono ją elegancką, staroświecką karetą zaprzęgniętą w czarne konie z efektownymi piórami na głowach. Z tyłu tejże karety znajdowało się coś na kształt tablicy, do której przytwierdzono kwiaty układające się w czerwony znak anarchii na białym tle.

Częścią konduktu pogrzebowego był zielony, piętrowy autobus. Przód pojazdu posiadał oznaczenie “777 Nowhere” - “777 Donikąd”. Tył był opatrzony wielkim, różowo-żółto-czarnym transparentem z inicjałami “MM” i hasłem “Malcolm Was Here 1946-2010” (“Malcolm Był Tutaj 1946-2010”). Bok autobusu przyozdobiono różową płachtą z żółtym, kaligraficznym napisem “The Daily Terror” - “Codzienny Terror”. Nawet wnętrze kościoła, w którym odbywała się ceremonia żałobna, nie uniknęło dziwnych dekoracji. U stóp stojaka, na którym znajdowała się trumna, umieszczono tablicę z kwiatami tworzącymi hasło “Cash From Chaos” - “Gotówka z Chaosu”. Był to biały napis na tle granatowym.

Szopka pogrzebowa

Przy wspomnianym już zielonym, piętrowym autobusie kręcili się młodzi ludzie ubrani (i uczesani) w stylu punkowym. Część z nich piła piwo i paliła papierosy. Autor publikacji “Malcolm McLaren’s funeral…” pisze, że ostatniej drodze zmarłego towarzyszyła muzyka rockowa: utwór “My Way” w wykonaniu Sida Viciousa z zespołu Sex Pistols[1]. W uroczystościach żałobnych uczestniczyli - obok zwykłych obywateli - znani przedstawiciele branży rozrywkowej i modowej. Niektórzy celebryci (tacy jak wokalista Adam Ant) wyglądali nad wyraz ekscentrycznie. Cała ta pogrzebowa szopka miała miejsce w Londynie w drugiej połowie kwietnia 2010 roku. My, Polacy, żegnaliśmy wówczas ofiary katastrofy smoleńskiej.

Kim, do licha, był Malcolm McLaren? Dlaczego jego ostatnie pożegnanie przypominało cytat z piosenki polskiej grupy Ramzes & The Hooligans (“Zapraszam wszystkich na mój pogrzeb, to będzie bardzo wspaniała impreza. Będzie punk rock, będzie piwo i każdy będzie mógł się naje…ć”)? W niniejszym artykule spróbuję zwięźle przedstawić życie i twórczość jednej z najbardziej wpływowych osób w historii brytyjskiej popkultury. Nie będzie to szczegółowa biografia ani dogłębna analiza, tylko krótka prezentacja niezwykłego człowieka i jego dokonań. Mój tekst jest adresowany do ludzi, którzy nigdy nie słyszeli o Malcolmie McLarenie albo mają niewielką wiedzę na jego temat.

Artysta i biznesmen

Anglojęzyczna Wikipedia podaje, że Malcolm McLaren (22 stycznia 1946 - 8 kwietnia 2010) urodził się w Londynie jako syn szkockiego inżyniera. Wychowywał się z babcią ze strony matki, która pochodziła z żydowskiej rodziny handlującej diamentami. W młodości Malcolm sympatyzował z sytuacjonistami, czyli ruchem artystyczno-społecznym, który cenił awangardową sztukę oraz głosił poglądy zahaczające o marksizm i anarchizm. Uczęszczał do różnorakich szkół plastycznych. Od roku 1971 prowadził sklep, w którym sprzedawał zaprojektowaną przez siebie odzież. Współwłaścicielką sklepu, a zarazem kochanką McLarena, była Vivienne Westwood[2]. Para projektowała również kostiumy na potrzeby spektakli teatralnych i filmów fabularnych.

Malcolm, w przeciwieństwie do Vivienne, nie ograniczył swojej działalności wyłącznie do branży modowej. Jeszcze w latach siedemdziesiątych wkroczył do przemysłu rozrywkowego: został menedżerem zespołów muzycznych. Od lat osiemdziesiątych wydawał płyty z własnymi nagraniami. McLaren zajmował się ponadto sztukami wizualnymi, komponowaniem muzyki do reklam i filmów, pisaniem artykułów, współtworzeniem programów telewizyjnych i innymi pasjonującymi rzeczami. Zmarł w wyniku choroby nowotworowej (podobno przed śmiercią zaapelował o uwolnienie Leonarda Peltiera, działacza na rzecz Indian północnoamerykańskich). Został pochowany w angielskiej stolicy na Highgate Cemetery. Polecam sprawdzić, jak wygląda jego grób. Wystarczy wpisać w Google hasło “malcolm mclaren grave” albo “malcolm mclaren headstone”.

Punk - kontrolowana opozycja?

Robert Sankowski, autor artykułu “Człowiek, który wymyślił punka” z wirtualnego wydania “Gazety Wyborczej”, przedstawia Malcolma McLarena jako ojca sukcesu Sex Pistols. Pisze, że to właśnie Malcolm - sprytny menedżer - był odpowiedzialny za wizerunek, skandale, a nawet skład personalny tej słynnej grupy. Z artykułu Sankowskiego wyłania się jednak negatywny obraz McLarena. Publicysta oskarża Malcolma o fałszywość i działanie w złej wierze. Nazywa go “pozerem” i “hochsztaplerem”. Co więcej, przytacza wypowiedzi, z których wynika, że McLaren traktował sztukę i artystów w sposób instrumentalny. Krzysztof Varga, twórca tekstu “Buntuj się czyli kup nasz produkt” (z elektronicznej edycji “Dużego Formatu”), opisuje Malcolma w równie nieprzychylny sposób.

Varga, powołując się na obszerną książkę “England’s Dreaming. Historia punk rocka” Jona Savage’a, prezentuje największe wady i grzechy sławnego menedżera. Z artykułu “Buntuj się…” wynika, że McLaren zapoczątkował modę na punk w celach czysto komercyjnych. “On ten nagły bunt sobie starannie wykoncypował, a szło przecież wyłącznie o to, żeby dobrze sprzedać ciuchy, które w swoim butiku (…) młodzieży opylał” - stwierdza autor tekstu. Krzysztof Varga pisze, że Malcolm, żądny pieniędzy i rozgłosu, przekraczał niekiedy granice moralne. Jako przykład podaje fakt, że McLaren zachęcał młodych muzyków do posługiwania się symbolami komunistycznymi i nazistowskimi. Publicysta ubolewa nad tym, że za rzekomym idealizmem i nonkonformizmem punk rocka kryło się coś zupełnie przeciwnego.

Bartek Chaciński, twórca artykułu “Pożegnanie z ojcem punka” (dostępnego w wirtualnym wydaniu “Polityki”), pisze o Malcolmie McLarenie w nieco innym tonie. Wprawdzie potwierdza, że menedżer grupy Sex Pistols “zmanipulował” punkową subkulturę, ale przedstawia go raczej jako człowieka kreatywnego, wszechstronnie uzdolnionego oraz zasłużonego dla świata mody i muzyki. Chaciński podkreśla ogromną rolę, jaką sklep McLarena i Westwood odegrał w historii punk rocka. Zauważa, że punkowy styl, który zrobił w Zjednoczonym Królestwie taką furorę, wziął się właśnie stamtąd. Autor “Pożegnania…” pisze ponadto, że to właśnie Malcolm był pierwszym Brytyjczykiem tworzącym hip-hop. McLaren poznał ten gatunek w Nowym Jorku i przeszczepił go na grunt europejski.

Twórczość muzyczna MM

Jak widać, Malcolm McLaren należał do ludzi, których można było kochać lub nienawidzić, a których nie dało się ignorować. Generalnie, uchodził za mężczyznę bystrego, przebiegłego i odrobinę niebezpiecznego. Wokalista Sex Pistols, John Lydon, znany również jako Johnny Rotten, nazwał kiedyś Malcolma “najbardziej złowrogą osobą na ziemi” - “the most evil person on earth” (źródło: Biography.com). Trzeba jednak pamiętać, że McLaren był nie tylko “opiekunem” zespołów muzycznych, ale także człowiekiem, który sam zajmował się tworzeniem muzyki. Malcolm odznaczał się zamiłowaniem do eksperymentowania. Czerpał inspiracje z najróżniejszych stylów muzycznych, rozwijał nowe brzmienia i reinterpretował stare. Jeśli posłuchamy jego utworów, uświadomimy sobie, że są one bardzo eklektyczne i intertekstualne. Dużo w nich nawiązań do innych wytworów kultury. Krótko mówiąc: typowy postmodernizm, pełen przeróbek, aluzji, stylizacji i wybuchowych mieszanek.

Robert Sankowski, na którego powoływałam się kilka akapitów temu, sugerował, że taki charakter muzyki McLarena świadczył o nieudolności samego autora. “Nie potrafiąc ani śpiewać, ani pisać muzyki, sprytnie podczepiał się pod nowe, często undergroundowe trendy” - napisał publicysta “Gazety Wyborczej”. Możliwe, że jest w tym ziarnko prawdy. Nie mogę jednak powiedzieć, że utwory Malcolma są beznadziejne i godne zapomnienia. Wręcz przeciwnie: uważam, że słucha się ich świetnie, a płyta “Fans” z 1984 roku to prawdziwa rewelacja. Wysłuchałam jej już wiele razy. W nagrywaniu krążka wzięło udział mnóstwo ludzi, w tym Betty Ann White i Valerie Walters, śpiewające pięknymi, operowymi głosami. Na płycie “Fans” Malcolm wykorzystał fragmenty dwóch znanych oper, “Madama Butterfly” i “Carmen”. Chwała mu za to, bo wzbudził we mnie zainteresowanie tymi klasycznymi dziełami. Pierwsze z nich, autorstwa Pucciniego, chciałabym usłyszeć/obejrzeć w całości.

Jeśli chodzi o inne albumy studyjne McLarena, miałam okazję posłuchać “Duck Rock”, “Waltz Darling” i “Paris”. Wymienione krążki ukazywały się kolejno w latach 1983, 1989 i 1994. “Duck Rock”, debiutancka płyta Malcolma, to mix rapu, country, dance i muzyki afrykańskiej. McLaren, w wywiadzie dla polskiego periodyku “Teraz Rock”, zdradził, że na swoim krążku wykorzystał piosenki egzotycznych artystów. “Rozliczyłem się bezpośrednio z muzykami. (…) A Afrykanerów z wytwórni płytowych wystrychnąłem na dudków” - wyjaśnił dziennikarzowi Wiesławowi Weissowi. Płyta “Waltz Darling” urzekła mnie umiejętnym połączeniem nowoczesnych brzmień z wybranymi dziełami muzyki poważnej. Krążek “Paris” zaskoczył mnie zaś wyjątkowym klimatem. Sentymentalizm, nastrojowość, czasem niepokój, groza i tajemniczość… A do tego filmowa recytacja, elementy jazzowe oraz nawiązania do twórczości Serge’a Gainsbourga i Jane Birkin. Jest czego słuchać.

Trolling stulecia

Wróćmy jednak do zespołu Sex Pistols. Czym, tak naprawdę, była ta popularna i wpływowa formacja, uhonorowana obecnością w Rock and Roll Hall of Fame? Co kryło się za tą śmiałą grupą, rzucającą wyzwanie elitom, kształtującą mentalność młodzieży, inspirującą innych artystów i zmieniającą oblicze światowej kultury? Rozmawialiśmy wcześniej o komercji… Ale czy to wszystko? Z odpowiedzią śpieszy cytowany już Robert Sankowski, autor “Człowieka, który wymyślił punka”. Publicysta “Gazety Wyborczej” nie pozostawia złudzeń: “McLaren zrobił jeszcze film (…), w którym dowodził, że zespół był jego prowokacją, która miała obalić muzyczne hierarchie”. Wynika z tego, że twórczość SeksPistoletów była nie tylko towarem udającym kontestację, ale także skrytobójczym zamachem na muzykę.

Bartek Chaciński, twórca “Pożegnania z ojcem punka”, również sugeruje, że zespół Sex Pistols - a raczej trzymający go za mordę Malcolm - prowadził muzyczną dywersję. Publicysta “Polityki” twierdzi, że osławiony menedżer “chciał zniszczyć rock’n’rolla, pokazać, że skoro każdy może grać (…), to cała zabawa nie ma sensu, tymczasem wykonał pracę odwrotną”. Można powiedzieć, że kulturowy przewrót, zapoczątkowany przez grupę Sex Pistols, był wyreżyserowanym, dochodowym spektaklem. Przypominał on sfingowaną rewolucję z filmu “Metropolis” Fritza Langa. SeksPistolety były jak Fałszywa Maria, charyzmatyczna przywódczyni rewolucjonistów, która później okazała się złym robotem. McLaren był zaś jak Rotwang - szalony naukowiec, który tego robota skonstruował i zaprogramował.

Żeby była jasność: nie zabraniam nikomu słuchania Sex Pistols ani innych formacji punk rockowych. Przestrzegam jednak przed apoteozowaniem tego zespołu i przypisywaniem mu cech, których nie posiadał (idealizm, nonkonformizm, niezależność, oddolność, spontaniczność, niekomercyjność). SeksPistolety nie były żadnym objawieniem, tylko muzycznym trollingiem i dobrym interesem podstępnego artysty-biznesmena. Grupa nie miała nic wspólnego z realizowaniem jakiejkolwiek idei społeczno-polityczno-kulturowej. Miała za to dużo wspólnego z egoistycznymi celami pewnego rudowłosego, kędzierzawego projektanta mody. Za wszystkim, co kojarzymy z zespołem Sex Pistols, krył się Malcolm McLaren, który zapewne dobrze się bawił, widząc skutki wywołanego przez siebie zamieszania.

Anarchizm w praktyce

Macie swoich “wielkich anarchistycznych buntowników”. Kilku zwykłych, prostych chłopaków, którzy oficjalnie nawoływali do nieposłuszeństwa wobec establishmentu, a sami byli trzymani na smyczy przez jednego apodyktycznego dorobkiewicza. To nie w porządku, że młodych słuchaczy Sex Pistols zachęcano do popierania idei, za którą kryła się żądza zysku i zamętu (pomijam tutaj fakt, że anarchizm jest wynalazkiem głupim, szkodliwym i bezsensownym. Chodzi mi po prostu o pokazanie, że wielu naiwnych, idealistycznych nastolatków i dwudziestolatków zostało “nabitych w butelkę“). Co do McLarena… No cóż, najpierw potraktował SeksPistolety jak maszynkę do robienia pieniędzy. A gdy te pieniądze zostały już zrobione, przywłaszczył je sobie i przeznaczył na własne cele. O defraudacji majątku Sex Pistols, która znalazła swój epilog w sądzie, można poczytać w polskojęzycznej Wikipedii. Swoją drogą… Anarchiści pozwali kogoś do sądu?! Znowu sprzeczność!

Nie chcę być złośliwa, ale przypominają mi się fragmenty piosenki “Policyjna anarchia” grupy Surowa Generacja: “Chcąc uniknąć walki, anarchiści wolą donosić”, “Anarchia, rebelia pod ochroną prawa”, “Jak oni mogą mówić o jakiejś walce z systemem, jednocześnie chowając się za plecami policji? Jak mogą mówić o obaleniu rządu, składając zeznania, podając rysopisy?”[3]. Malcolm (który, jak już wiemy, w młodości opowiadał się za sytuacjonizmem) również nie był wierny swoim zasadom. Pod koniec życia wystąpił w reklamie, w której został zaprezentowany jako bogaty przedsiębiorca pracujący w Hollywood. Piosenką, wykorzystaną w tym materiale, była “Anarchy in the UK” (“Anarchia w Zjednoczonym Królestwie”) SeksPistoletów. Cynizm, zwykły cynizm. A może MM był po prostu… anarchokapitalistą?! Jeszcze jedna ciekawostka: muzyka Sex Pistols jest dystrybuowana w Internecie przez VEVO. Nie za bardzo wiem, czym jest to niesławne VEVO, ale część komentatorów nie posiada się z oburzenia.

Prawie jak Gainsbourg

McLaren, który żył na świecie ponad sześćdziesiąt lat, miał okazję “zajmować się” nie tylko zespołem Sex Pistols, ale także wieloma innymi formacjami. Jedną z nich była działająca w okresie New Romanticism grupa Bow Wow Wow. Malcolm popełnił względem tego zespołu szereg niecnych uczynków. Według anglojęzycznej Wikipedii, słynny menedżer namówił piętnastoletnią wokalistkę Annabellę Lwin, żeby pozowała nago do artystycznego zdjęcia. Fotografia miała się potem pojawić na okładce płyty BWW. Kiedy rodzice Annabelli dowiedzieli się o tym fakcie, zgłosili sprawę na policję. Jak nietrudno się domyślić, wpływowemu McLarenowi nic nie zrobiono. A zdjęcie i tak ukazało się rok później na okładce krążka wydanego w USA. Niestety, to jeszcze nie koniec. Zdaniem amerykańskiego dziennikarza Davida Bixenspana, Malcolm nakłaniał chłopaków z Bow Wow Wow do rozdziewiczenia nieletniej Lwin. Czego chciał dojrzały McLaren od młodziutkiej, niewinnej dziewczyny?![4]

Gdy myślę o tym wszystkim, przypomina mi się przypadek wspomnianego kilka akapitów wcześniej Serge’a Gainsbourga (1928-1991). Anglojęzyczna Wikipedia podaje, że ten francuski artysta skomponował piosenkę “Les Sucettes” (“Lizaki”) i napisał do niej dwuznaczny tekst. Utwór wykonywała osiemnastoletnia piosenkarka France Gall. Było to w roku 1966, a więc jeszcze przed tzw. rewolucją seksualną. Młoda France nie była świadoma, że perfidny Gainsbourg wrobił ją w śpiewanie utworu mówiącego o seksie oralnym. Gdy poznała prawdę, poczuła się zdradzona, oszukana i wykorzystana. W 1984 roku Serge nagrał - wraz ze swoją dwunastoletnią córeczką Charlotte - zmysłową piosenkę o kazirodztwie. Kawałek, zatytułowany “Lemon Incest” (“Cytrynowe kazirodztwo”) został uzupełniony niezwykle kontrowersyjnym teledyskiem. Dwa lata później Gainsbourg zrealizował film fabularny “Charlotte for Ever” (“Charlotte na zawsze”) zawierający śmiałe sceny z udziałem jego córki.

Podsumowanie

Niniejszy artykuł miał być krótki, ale wygląda na to, że strasznie się rozpisałam. Cóż, zdarza się. Dobrze, że przynajmniej udało mi się odpowiedzieć na pytanie postawione w jednym z pierwszych akapitów: “Kim, do licha, był Malcolm McLaren?”. Otóż wszechstronnie uzdolnionym i niestroniącym od eksperymentów artystą. Opiekunem i ojcem sukcesu wielu innych twórców. Osobą mającą duży wpływ na brytyjską i światową kulturę. Biznesmenem z wielkim talentem do robienia pieniędzy (“gotówka z chaosu” - “cash from chaos”). A jednocześnie człowiekiem o dosyć luźnym stosunku do obowiązujących norm moralnych, etycznych, obyczajowych i prawnych. Lubię jego twórczość, zwłaszcza płyty “Fans” i “Paris”. Uważam jednak, że trzeba przyznać rację Wiesławowi Weissowi, który - na łamach magazynu “Teraz Rock” - nazwał Malcolma McLarena “uosobieniem przebiegłości, uosobieniem chaosu, uosobieniem zła”. MM nie był dobrym człowiekiem, ale niewątpliwie odegrał istotną rolę w historii popkultury. I dlatego warto o nim pamiętać.


Natalia Julia Nowak,
26 czerwca - 6 lipca 2013 r.


PRZYPISY


[1] Oczywiście, było to nagranie archiwalne, odtwarzane z jakiegoś nośnika dźwięku. Sid Vicious nie żyje od 1979 roku. Umarł wskutek przedawkowania heroiny. Wcześniej został oskarżony o brutalne zamordowanie swojej kochanki, niejakiej Nancy Spungen. Dziewczynę zadźgano nożem należącym właśnie do Viciousa. Źródło informacji: Biography.com.

[2] Alison Boshoff, autorka artykułu “Sex Pistols manager Malcolm McLaren dies in Switzerland aged 64” (“Menedżer Sex Pistols Malcolm McLaren umiera w Szwajcarii w wieku 64 lat”) z internetowego wydania bulwarówki “Daily Mail”, pisze, że Vivienne zaszła z Malcolmem w ciążę. McLaren życzył sobie, żeby Westwood poddała się aborcji. Kobieta jednak odmówiła i urodziła mu syna. Potomek Malcolma i Vivienne, Joe Corre, wspomina swojego ojca raczej ciepło. Mimo to, przyznaje, że MM nie był wzorowym rodzicem. Można o tym poczytać w reportażu “Mój ojciec - rewolucjonista”, czyli w przedruku z “The Guardian” dostępnym na stronie Muzyka.onet.pl.

[3] Podobne pytania wypadałoby zadać w odniesieniu do pewnej polskiej organizacji, podającej się za narodową. “Jak oni mogą mówić o jakiejś walce z Eurokołchozem, jednocześnie rozważając kandydaturę do Parlamentu Europejskiego? Jak mogą mówić o obaleniu Republiki Okrągłego Stołu, szukając dla siebie miejsca w instytucjach publicznych?” (parafraza fragmentu piosenki Surowej Generacji).

[4] To jest bardzo (po)ważne pytanie. Zwłaszcza w kontekście faktu, że MM fascynował się operą “Madama Butterfly“. Dzieło opowiada o dorosłym, białym mężczyźnie, który poślubił i zapłodnił piętnastoletnią Japonkę. Annabella Lwin też ma pochodzenie azjatyckie, a ściślej birmańskie. Źródła informacji: polska i angielska Wikipedia.

 

28 lipca 2013   Dodaj komentarz
Muzyka   muzyka   kultura   malcolm mclaren   sex pistols   punk  
< 1 2 >
Njnowak | Blogi