• Grupa PINO
  • Prv.pl
  • Patrz.pl
  • Jpg.pl
  • Blogi.pl
  • Slajdzik.pl
  • Tujest.pl
  • Moblo.pl
  • Jak.pl
  • Logowanie
  • Rejestracja

No hope, no fear. Nie ma nadziei, nie ma strachu

Natalia Julia Nowak :-) Przyszłam na świat 19 lutego 1991 r. w Starachowicach. Jestem absolwentką Uniwersytetu Jana Kochanowskiego w Kielcach (Dziennikarstwo i Komunikacja Społeczna, studia licencjackie), zdobyłam absolutorium na Uniwersytecie Warszawskim (Socjologia Stosowana i Antropologia Społeczna, studia magisterskie). Posiadam dyplom higienistki stomatologicznej (ukończyłam Centrum Edukacji Zawodowej w Skarżysku-Kamiennej). Opiekuję się śliczną suczką grzywacza chińskiego, której pełne imię brzmi WERA Exotic World FCI. Zapraszam serdecznie na moje blogi: njnowak.blogspot.com njnowak.wordpress.com njnowak.tumblr.com njnowak.altervista.org

Kategorie postów

  • Ciekawostka (5)
  • Film (29)
  • Historia (22)
  • Inne (11)
  • Muzyka (8)
  • Polityka (12)
  • Społeczeństwo (24)

Strony

  • Strona główna

Linki

  • Natalia Julia Nowak
    • N.J. Nowak - BlogSpot
    • N.J. Nowak - LiveJournal
    • N.J. Nowak - Tumblr
    • N.J. Nowak - Wordpress

Kategoria

Film, strona 3

< 1 2 3 4 5 >

Krótka recenzja filmowa. "Kiedy Nietzsche...

Tytuł oryginalny: “When Nietzsche Wept”
Tytuł polski: “Kiedy Nietzsche szlochał”
Reżyseria: Pinchas Perry
Rok produkcji: 2007
Gatunek: dramat psychologiczny



Fantazja profesora psychiatrii

“When Nietzsche Wept” (“Kiedy Nietzsche szlochał”) to bułgarsko-amerykański film fabularny nakręcony w 2007 roku przez Pinchasa Perry’ego. Ten trwający 105 minut dramat stanowi ekranizację powieści Irvina D. Yaloma pod tym samym tytułem. Irvin Yalom to emerytowany, amerykański profesor psychiatrii, a zatem człowiek mający dużo do powiedzenia w kwestiach związanych z psychiką, psychologią, psychoterapią i psychoanalizą. Oczywiście, film “When Nietzsche…”- jako audiowizualna adaptacja - jest zniekształcony przez interpretację reżysera i aktorów. Niemniej jednak, opiera się na wizji eksperta do spraw psychicznych. Anglojęzyczna Wikipedia podaje, że Yalom jest reprezentantem egzystencjalnego nurtu w psychoterapii, czerpiącego inspiracje m.in. z filozofii Fryderyka (Friedricha) Nietzschego. Nic więc dziwnego, że postać Nietzschego, jako człowieka i myśliciela, była dla pisarza na tyle interesująca, że postanowił ją umieścić w centrum swojej powieści.

“When Nietzsche Wept” jest jedną wielką półprawdą. Głównymi bohaterami dzieła są ludzie, którzy naprawdę żyli i odnieśli sukces w XIX wieku. Nietzsche faktycznie był filozofem zmagającym się z problemami psychicznymi/psychologicznymi. Lekarze Josef Breuer i Zygmunt (Sigmund) Freud rzeczywiście zajmowali się kłopotliwym przypadkiem Berthy Poppenheim, która przeszła do historii nauki jako Anna O. Lou Salome istotnie była piękną intelektualistką i femme fatale utrzymującą kontakty z wybitnymi osobistościami epoki modernistycznej. Ona i Nietzsche de facto mieli ze sobą krótki romans (Fryderyk chciał ją nawet poślubić). Nie jest jednak prawdą, że autor “Tako rzecze Zaratustra” leczył się u doktora Breuera. Wątek ten, skądinąd najważniejszy w całej opowieści, stanowi fantazję Irvina Yaloma, przeniesioną następnie na ekrany przez Pinchasa Perry’ego. Historia opowiedziana w “When Nietzsche…” jest zmyślona, a zatem powinna być traktowana z przymrużeniem oka.


Złamane serce

Fabuła filmu (gdyż to właśnie film, a nie powieść jest tematem mojej wypowiedzi) dotyczy nietypowej intrygi uknutej przez Lou Salome, 21-letnią literatkę i uwodzicielkę mówiącą z rosyjskim akcentem. Jest wiosna 1882 roku. Panna Salome umawia się na spotkanie z cenionym, wiedeńskim lekarzem Josefem Breuerem i prosi go, żeby zajął się jej przyjacielem, Fryderykiem Nietzsche, który cierpi z powodu migreny, depresji i myśli samobójczych. Breuer jest wprawdzie fizjologiem, ale w swojej praktyce stosuje innowacyjną metodę: “talking cure“ - “terapię przez rozmowę”. Dziewczyna stawia lekarzowi jeden warunek. Breuer musi postępować w taki sposób, żeby Nietzsche wierzył, że leczona jest wyłącznie jego migrena, a nie psychika. Filozof nie jest bowiem typem człowieka skłonnego podporządkować się komuś innemu. Lou czuje się odpowiedzialna za Fryderyka, ponieważ uważa, że filozof załamał się nerwowo wskutek nieprzyjęcia przez nią oświadczyn.

Breuer nie zna swojego przyszłego pacjenta. Nigdy nie miał nawet styczności z jego dorobkiem intelektualnym. Zaczyna jednak czytać jego książki, bo - jak twierdzi Lou - stanowią one klucz do zrozumienia jego mentalności. Dzieła Fryderyka Nietzschego, jak również znajomość z samym autorem, doprowadzą wkrótce do ważnego przełomu w życiu lekarza. Nie uprzedzajmy jednak faktów. Omawiajmy wydarzenia w kolejności chronologicznej. Kiedy Nietzsche przyjeżdża do Breuera, daje się poznać jako bardzo spokojny, nieśmiały, przygnębiony, skromny, wątpiący w siebie człowiek. Filozof czuje się osamotniony, ponieważ nie ma przyjaciół ani partnerki życiowej. Poza tym, nie jest rozumiany i doceniany przez opinię publiczną, która widocznie nie dojrzała jeszcze do jego nowatorskiego i wywrotowego światopoglądu. Fryderyk, jako filozof, wydaje się cyniczny, ale w rzeczywistości jest bardzo wrażliwym człowiekiem. Staje nawet w obronie konia katowanego przez woźnicę.


Wołanie z ciemnych głębin

W toku akcji okazuje się, że to nie Nietzsche potrzebuje pomocy ze strony Breuera, tylko Breuer ze strony Nietzschego. Albo inaczej: obaj potrzebują siebie nawzajem. Wiedeński lekarz zmaga się bowiem z poważnymi dylematami natury psychicznej, seksualnej i obyczajowej. Dostrzega, że coraz bardziej oddala się od swojej rodziny: żony Mathilde (w tej roli polska aktorka Joanna Pacuła) i trojga kilkuletnich dzieci. Najgorsze jednak jest to, że każdej nocy nawiedzają go seksualne koszmary z udziałem jego pacjentki Berthy Poppenheim (Anny O). Josef jest przerażony sennymi wizjami, które go dręczą. Pragnie się ich pozbyć. Z drugiej strony, to dzięki nim uświadamia sobie, że czuje się uwięziony w związku z Mathilde i znużony dotychczasowym, filisterskim życiem, w którym nie ma miejsca na prawdziwą satysfakcję i samorealizację. Breuer jest rozdarty wewnętrznie. Niby chce pójść za głosem serca i instynktu, ale wie, że nie może tego zrobić, gdyż doprowadziłoby to do katastrofy.

Fryderyk Nietzsche - jako myśliciel gloryfikujący życie, zdrowie, swobodę, drapieżność, indywidualizm i bunt przeciwko świętoszkowatości - jest dla lekarza ostatnią deską ratunku. Relacja między fizjologiem a filozofem przeradza się w niespotykany wcześniej układ. Obaj zaczynają występować w roli kurujących i kurowanych. Breuer leczy ciało Nietzschego, a Nietzsche - umysł Breuera. Mężczyźni szybko zostają przyjaciółmi, zaczynają nawet zwracać się do siebie po imieniu. Josef nie jest jednak tak samotny jak Fryderyk. Ma jeszcze jednego przyjaciela, oficjalnie ucznia, początkującego medyka zafascynowanego psychologią. Tym młodym, ale bardzo bystrym specjalistą jest Zygmunt Freud. Mimo różnicy wieku (Freud ma 25-26 lat, Breuer jest 40-latkiem), obaj panowie mają do siebie ogromne zaufanie i wspólnie dochodzą do wielu odkrywczych wniosków. Czy Josef Breuer zdecyduje się porzucić rodzinę i karierę w imię osobistego szczęścia? Jaki wpływ wywrą na niego koncepcje Fryderyka i Zygmunta?


Warto? Nie warto?

“When Nietzsche Wept” nie jest filmem dobrym. To niskobudżetowa, przeciętnie zrealizowana produkcja, o której trudno się wypowiadać z zachwytem. Efekty specjalne, które pojawiają się w scenach ukazujących sny i wizje Breuera, są po prostu marne. Uważam jednak, że całkowite przekreślenie tego filmu byłoby błędem. Omawiany twór, z racji tematyki, może być dla wielu ludzi interesujący. Na pewno znajdą się osoby, które polubią tę produkcję, ale bardziej ze względu na treść niż formę. Gra aktorska, którą możemy zaobserwować w filmie, nie powala na kolana, jednak stoi na całkiem przyzwoitym poziomie. Niemałe wrażenie zrobił na mnie Jamie Elman w roli młodego Zygmunta Freuda. Filmowy Freud to sympatyczny, energiczny, entuzjastyczny młodzieniec - taki jeszcze “chłopaczkowaty” i “studencikowaty”. Kreatywny, uroczy, pełen zapału, a przy tym nieskażony zawodową rutyną (w jednej ze scen stwierdza, że nie byłby w stanie przyzwyczaić się do śmierci pacjentów).

Internetowi komentatorzy, piszący, że film Pinchasa Perry’ego nie mówi zbyt wiele o filozofii Fryderyka Nietzschego, mają rację. Nie jest to produkcja przeznaczona dla filozoficznych umysłów, tylko dla miłośników psychologii i psychoanalizy. Jeśli kogoś fascynuje mroczny świat nieświadomości, symbolika snów i zawiłość ludzkich rozterek, to “When Nietzsche…” jest dla niego idealną propozycją. Ci, którzy nie znoszą takiej problematyki, powinni trzymać się od tego tworu z daleka. Film Perry’ego jest psychologiczno-psychoanalityczny od początku do końca. Właściwie, nie ma w nim nic innego. Przed przystąpieniem do jego oglądania powinniśmy więc odpowiedzieć sobie na pytanie, czy taka tematyka nas interesuje. Jeśli tak, to seans produkcji będzie dla nas ciekawym i pożytecznym doświadczeniem. Jeśli nie, to nie warto marnować cennego czasu. Jak już wspomniałam, “When Nietzsche Wept” ma widzom do zaoferowania wyłącznie treść. Forma filmu to porażka.

Nie interesuje Cię temat? Nie ma powodu, żebyś wybrał(a) właśnie tę produkcję.


Natalia Julia Nowak,
8-9 marca 2014 roku

11 marca 2014   Dodaj komentarz
Film   film   recenzja   psychologia   nietzsche   psychoanaliza  

Film "Metropolis" Fritza Langa....

Tytuł filmu: “Metropolis”
Reżyseria: Fritz Lang
Scenariusz: Thea von Harbou
Rok produkcji: 1927
Kraj produkcji: Niemcy
Gatunek: science-fiction
Rodzaj filmu: niemy, czarno-biały


Wprowadzenie

Uwaga! Poniższy artykuł zawiera spoilery! Celem publikacji jest w miarę wyczerpujące omówienie filmu “Metropolis”, tzn. jego treści jawnych i ukrytych. Pisząc tekst, będę się opierać na superdługiej wersji “Metropolis”, cudownie odnalezionej w roku 2008 i opublikowanej (w formie odrestaurowanej) w roku 2010. Nie należy jej mylić z tą wypuszczoną na ekrany w roku 2001. Wersja, z której skorzystałam, zawiera sceny i ujęcia, które przez wiele lat były uznawane za zaginione. Jest ona prawie pełna (czytaj: niemal całkowicie zgodna z oryginalną, przedwojenną, reżyserską). O dziele Fritza Langa pisałam również w artykule pt. “Metropolis. Film, który uczy myślenia” (2011). Tekst ukazał się w Internecie oraz w Kwartalniku Kulturalnym “Kozirynek” (nr XII, jesień 2012, s. 192-195).


Wydarzenia i ich uczestnicy
(bieg wypadków, charakterystyki, motywacje, hipotezy)


Akcja filmu “Metropolis” Fritza Langa rozgrywa się w nieokreślonej przyszłości, skonstruowanej w taki sposób, że mogłaby być koszmarem sennym dziewiętnastowiecznego socjalisty. Rozwarstwienie społeczne, panujące w świecie przedstawionym, osiągnęło niebagatelną skalę. Pojawił się system hierarchiczny podzielony na dwie kategorie: Głowę (intelektualistów, naukowców, biznesmenów) i Dłonie (szeroko pojęty proletariat). Dychotomiczny ustrój polityczny znajduje swoje odzwierciedlenie w dwupoziomowym, urbanistycznym molochu wybudowanym na zlecenie przedsiębiorcy Joha Fredersena. Jedna część tego molocha wznosi się na powierzchni ziemi, a druga - rozciąga głęboko pod poziomem gruntu. Część powierzchniowa to Metropolis, futurystyczne miasto bogaczy, pełne awangardowych budowli, świecących neonów, mostów samochodowych i awionetek przelatujących między drapaczami chmur. Część podziemna to Otchłań, Miasto Robotników. Straszne, ciemne, duszne miejsce życia i pracy tysięcy (milionów?) proletariuszy. Znajdziemy tutaj ponure blokowiska oraz olbrzymie fabryki z więziennymi kratami.

Robotnicy, traktowani jak podludzie, muszą pracować na rzecz inteligentów. Wszelkie oznaki buntu są bezwzględnie tłumione, a życie proletariatu - poddane nieustannej inwigilacji. Władca dwupoziomowego molocha, Joh Fredersen, nie zna miłosierdzia ani wyrozumiałości. Wierzy, że każda z dwóch klas żyje tak, jak na to zasługuje. Fredersen jest bezlitosnym dyktatorem, który nie oszczędza nawet swoich najbliższych współpracowników. Wymaga od nich perfekcji i wydajności. Jeśli nie spełniają oni jego oczekiwań, zwalnia ich z pracy, co zazwyczaj kończy się przeprowadzką do Otchłani. Kapitalistyczny tyran nie postrzega proletariuszy jako ludzi, tylko jako tanią siłę roboczą, która powinna (w pełnej izolacji od mieszkańców Metropolis) produkować dobra przeznaczone dla klasy wyższej. Trzeba jednak zaznaczyć, że Joh Fredersen nie jest stuprocentowo zdemoralizowany. W głębi serca, posiada kilka pozytywnych cech, z których na razie nie zdaje sobie sprawy. Ma także syna, Fredera, którego naprawdę kocha, choć nie zawsze potrafi to okazać. Poza tym, tęskni za swoją zmarłą żoną i dąży do poprawnych relacji z Rotwangiem (swoim dawnym rywalem w miłości).

Kim jest Freder? Istnym królewiczem, który od urodzenia cieszy się wysokim statusem społecznym, oddaje najrozmaitszym rozrywkom i posiada dostęp do wszelkich dóbr, o jakich może zamarzyć modernistyczny kawaler. Młodzieniec - rozpieszczony, hedonistyczny, otoczony bogactwem, trzymany pod kloszem i wolny od jakichkolwiek zmartwień - po prostu nie zna innej egzystencji. Szczęśliwy i naiwny, nie wie, że żyje jak w bańce mydlanej, całkowicie odseparowany od prawdziwego świata. Nie czuje również, że jego sytuacja przypomina złotą klatkę, w której są pieniądze i rozkosze, ale nie ma wolności (ojciec, Joh Fredersen, nadal traktuje go jak chłopczyka, którego trzeba pilnować i prowadzić za rączkę). Freder jest dobry i ufny, gdyż nigdy nie doświadczył upokorzenia, nie zetknął się z ludzkim cierpieniem, nie widział okrucieństwa ani niesprawiedliwości. Można powiedzieć, że tkwi w Matriksie. Pewnego dnia dzieje się coś, co sprawia, że Frederowi otwierają się oczy, a jego spokojny żywot zamienia się w niebezpieczną przygodę. Młody Fredersen flirtuje właśnie z kobietami w Wiecznych Ogrodach, kiedy wrota sztucznego raju niespodziewanie się otwierają…

W drzwiach Ogrodów staje uboga dziewczyna otoczona (niczym nauczycielka lub przedszkolanka) grupą kilkuletnich dzieci. Syn władcy Metropolis jest zaskoczony tymi odwiedzinami, a jednocześnie zauroczony wdziękiem nieznajomej panny. Tajemnicza dziewczyna również wydaje się zafascynowana Frederem. Wskazuje na ludzi znajdujących się w zasięgu jej wzroku i mówi do dowodzonej przez siebie gromadki: “Zobaczcie, to są wasi bracia!”. Potem, wskazując na dzieci, zwraca się do Fredera i zabawiających go kobiet: “To są wasi bracia!”. Fredersen jest coraz bardziej zdumiony i oczarowany. Nieznajoma panna i jej grupa odchodzą dopiero wówczas, gdy zostają wyproszeni przez pracowników Ogrodów. Freder nie może zapomnieć o dziwnej dziewczynie. Postanawia ją odnaleźć. Podąża za nią jak Alicja za Białym Królikiem albo jak Thomas “Neo” Anderson za Morfeuszem i Trinity. Szukając tajemniczej dziewicy, trafia do samego jądra ciemności, czyli do fabryki w Otchłani. Tam widzi robotników pracujących ponad siły w nieludzkich warunkach. Proletariusze, wykonujący automatyczne ruchy, przypominają trybiki wielkich maszyn.

Dla wrażliwego młodzieńca, który wychował się w luksusie, jest to niebywały szok. Ciężka dola robotników, odartych z godności i człowieczeństwa, na zawsze zmienia postawę życiową Fredera. Tym bardziej, że bohater staje się świadkiem tragicznego wybuchu, podczas którego doświadcza przerażającej wizji. Dymiąca maszyna jawi mu się jako piec imitujący paszczę Molocha, a proletariusze - jako niewolnicy wrzucani do tego pieca w ramach rytualnej krwawej ofiary. W głowie młodego Fredersena całkowicie zmienia się obraz Joha. Freder uświadamia sobie, że jego rodzic, który w prywatnym życiu wydaje się normalny, jest despotycznym krwiopijcą wyrządzającym krzywdę wielu ludziom. Młody człowiek nazywa siedzibę swojego ojca “nową Wieżą Babel”, a jego samego próbuje uwrażliwić na sytuację robotników. Bezskutecznie. Joh Fredersen nawet nie chce słyszeć o prawach pracowniczych. Kapitalistyczny tyran, zaniepokojony czynami i poglądami syna, rozkazuje swojemu słudze, Chudzielcowi, żeby uważnie śledził młodzieńca. Tymczasem Freder zatrudnia, jako swoją prawą rękę, Jozafata, ekonomistę zwolnionego przez Joha.

Młody Fredersen zaczyna regularnie odwiedzać fabrykę, żeby obserwować proletariuszy i pomagać im w codziennej pracy. Będąc silnym i zdrowym, decyduje się nawet zastąpić przepracowanego, wycieńczonego, młodego robotnika znanego jako Georgy 11811. Freder i Georgy, niczym książę i żebrak, zamieniają się rolami. Ten pierwszy przebiera się za proletariusza i staje przy maszynie, a ten drugi - zakłada ubrania Fredera i udaje się do Metropolis (tam, po raz pierwszy w życiu, może zakosztować rozrywki, przyjemności, dobrobytu i ludzkiego traktowania). Joh Fredersen spostrzega, że nie wszystko idzie po jego myśli. Z jednej strony, ma problem z własnym synem, który dotychczas nie sprawiał żadnych kłopotów. Z drugiej, dowiaduje się (od majstra Grota) o planach buntu snutych przez robotników. Władca Metropolis zaczyna się gniewać, a wiadomo, że rozgniewany dyktator to groźny dyktator. Stary Fredersen - nie rozumiejąc, co oznaczają dziwne rysunki znajdowane w ubraniach proletariuszy - idzie po radę do wspomnianego wcześniej Rotwanga. Człowiek ten mieszka w centrum Metropolis, a jego dom jest bardzo nietypowy i owiany tajemnicą.

C.A. Rotwang to obłąkany wynalazca umiejący pogodzić nowoczesną naukę z wiedzą ezoteryczną. Jest ideałem filmowego szalonego naukowca: człowieka ekscentrycznego, niezrównoważonego nerwowo, genialnego, ale konszachtującego ze światem ciemności. Chociaż posiada wysoką inteligencję, postępuje w sposób irracjonalny, albowiem kieruje się emocjami i popędami, nad którymi nie potrafi zapanować. Rotwang to najbardziej skomplikowana i niejednoznaczna postać ukazana w “Metropolis”. Gdy dokładnie przeanalizujemy jego życiorys, dojdziemy do wniosku, że wynalazca zasługuje zarówno na potępienie, jak i na współczucie. W pewnym sensie, jest on wcieleniem zła. Czyni mnóstwo szkód, jednak nie wiadomo, na ile wynikają one z jego nikczemności, a na ile z choroby psychicznej. Rotwang jest uczonym o ogromnym potencjale, ale zapuszcza się w sfery niebezpieczne i budzące kontrowersje. Wiedza i umiejętności, które posiada, są dla niego środkami do realizacji podejrzanych celów. Przede wszystkim są jednak bronią w jego ręku. Narzędziem, dzięki któremu może urzeczywistniać swoje mroczne uczucia i pragnienia.

Joh Fredersen odwiedza Rotwanga, chcąc się dowiedzieć, co oznaczają rysunki zarekwirowane robotnikom. Uczony stwierdza, że są to plany katakumb wykopanych w Otchłani. Władca Metropolis traktuje Rotwanga jak swojego doradcę i powiernika, z którym pragnie współpracować, chociaż kiedyś był jego wrogiem i rywalem. O co chodzi? Otóż przed laty w Metropolis miały miejsce wydarzenia rodem z “Mody na sukces”. Rotwang żył w związku (narzeczeńskim? małżeńskim?) z niejaką Hel. Niestety, kobieta zrezygnowała z tej miłości, poślubiła Joha Fredersena, zaszła w ciążę i umarła podczas rodzenia Fredera[1]. Szalony naukowiec znienawidził Joha i jego potomka. Stary Fredersen uważa całą sprawę za przedawnioną, tym bardziej, że Hel jest już tylko wspomnieniem. Ale Rotwang nigdy nie pogodził się z utratą ukochanej. Nie zaakceptował również jej śmierci. Wypada odnotować, że nie wiadomo, z jakiego powodu Hel zostawiła Rotwanga. Może wolała mężczyznę zamożniejszego i bardziej wpływowego? Może wynalazca już wtedy wydawał się demoniczny i nieobliczalny? A może w Rotwangu było więcej fizycznego pożądania niż duchowej sympatii?[2]

Obłąkany uczony postawił w swoim domu pomnik przedstawiający głowę Hel. Traktuje go niemal jak obiekt kultu religijnego. Jednakże największym skarbem Rotwanga jest konstruowany przez niego robot: inteligentny humanoid przypominający nagą, rozwiniętą płciowo kobietę o zmysłowych, uwodzicielskich ruchach. Dzieło, jeszcze nieukończone, ma być nieśmiertelną wersją Hel oraz pierwszym reprezentantem nowego gatunku: maszyny-człowieka[3]. Można odnieść wrażenie, że Rotwang bawi się w Boga/Naturę. Igra z życiem i śmiercią, a także rości sobie prawo do tworzenia nowych form bytu. Nie odwołuje się jednak do religii ani do filozofii, tylko do okultyzmu. W jego pracowni widnieje odwrócony pentagram. Szalony naukowiec, konstruując gynoida, stracił jedną rękę, toteż obecnie musi nosić mechaniczną protezę (cyborg?). Niewykluczone, że motyw ten stał się inspiracją dla autora japońskiego komiksu “Fullmetal Alchemist”. W rzeczonej mandze występują dwaj mali alchemicy, którzy pragną ożywić swoją zmarłą matkę. Jeden z nich, w trakcie próby wskrzeszenia kobiety, traci rękę i nogę. Od tej pory jest skazany na noszenie metalowych protez.

Joh Fredersen i Rotwang postanawiają wybrać się do katakumb, żeby osobiście sprawdzić, co się w nich dzieje. Tak się składa, że do katakumb schodzi również Freder, poznający życie mieszkańców Otchłani. Okazuje się, że proletariusze gromadzą się w awangardowej kaplicy, aby słuchać przemówień swojej duchowej przywódczyni, charyzmatycznej prorokini Marii. Młody Fredersen rozpoznaje w dziewczynie (mistyczce otoczonej aurą świętości) tajemniczą pannę z Wiecznych Ogrodów. Maria, pod pewnymi względami, przypomina Morfeusza i Wyrocznię z “Matrixa”. Jest osobą, która najlepiej rozumie panujący ustrój, jego opresyjny charakter i kryjącą się za nim ideologię. Prorokini, opowiadając o systemie, stosuje metaforę Wieży Babel. Zmienia jednak treść biblijnej legendy, stwierdzając, że “ludzie mówili tym samym językiem, ale nie mogli się nawzajem zrozumieć”. Duchowa przywódczyni robotników wierzy w rychłe nadejście Pośrednika: człowieka, który zada kres niewoli, doprowadzając do porozumienia między wyzyskującymi a wyzyskiwanymi. “Głowa i Dłonie potrzebują Pośrednika. Pośrednikiem między Głową a Dłońmi musi być Serce!” - poucza dziewczyna.

Jeden z proletariuszy pyta, gdzie niby jest ów zapowiadany bohater. Maria spostrzega Fredera i identyfikuje go jako dziedzica Metropolis. Widząc, że młody Fredersen odnosi słyszaną wróżbę do siebie, odpowiada zagadkowo: “Czekajcie na niego! Na pewno przyjdzie!”. Któryś z robotników deklaruje: “Będziemy czekać, Mario! Ale niezbyt długo!” (oznacza to, że jeśli Pośrednik nie przyjdzie w najbliższym czasie, sfrustrowany proletariat weźmie sprawy w swoje ręce). Gdy spotkanie z prorokinią dobiega końca, robotnicy rozchodzą się do domów. Zostaje tylko Freder, który chce porozmawiać z Marią na osobności. Syn władcy Metropolis zapewnia dziewczynę, że jest wyczekiwanym przez nią zbawicielem. Daje jej również do zrozumienia, że ją kocha (a ona - że odwzajemnia jego uczucia). Freder jest Pośrednikiem, tak jak Thomas “Neo” Anderson jest Wybrańcem. Ale to tylko pozorna analogia. Neo jest Wybrańcem z urodzenia, powołanym przez nieznoszące sprzeciwu przeznaczenie. Tymczasem Freder powołuje się sam. Zostaje Pośrednikiem, bo chce nim być. Pytanie: czy to faktycznie przepowiednia, czy samospełniające się proroctwo?

Młody Fredersen i Maria nie wiedzą, że byli śledzeni przez Joha i Rotwanga. Szalony naukowiec obserwował ich nawet dłużej niż kapitalistyczny tyran. Pożądliwie zapatrzony w dziewicę, nie przegapił jej pocałunku z Frederem. Władca Metropolis wyraża życzenie, żeby wynalazca nadał swojemu fembotowi wygląd Marii, ponieważ tylko kontrolowany sobowtór może zniszczyć wiarę proletariuszy w szanowaną prorokinię. Rotwangowi, któremu dziewczyna wyraźnie się podoba, pomysł starego Fredersena przypada do gustu. Uczony zwraca się do dyktatora: “Zostaw mnie teraz samego, Johu Fredersenie. Znajdziesz drogę powrotną beze mnie” (w jego ustach brzmi to podejrzanie i wieloznacznie!). Władca Metropolis spełnia prośbę wynalazcy. Freder i jego ukochana umawiają się na spotkanie “jutro w katedrze”. Gdy młody Fredersen opuszcza katakumby, a Maria zostaje sama, obłąkany naukowiec wychodzi ze swojej kryjówki. Straszy prorokinię, gasi jej świecę i w dziwny sposób “przelatuje” światłem latarki wzdłuż jej ciała. Następnie długo za nią biega. Scena zostaje przerwana w momencie, gdy prorokini uświadamia sobie, że nie ma już dokąd uciec…

Nazajutrz Freder przychodzi do katedry, aby spotkać się ze swoją wybranką. Niestety, dziewczyna się nie pojawia. Syn Joha Fredersena słyszy kazanie dotyczące zbliżającej się Apokalipsy. W homilii pojawia się motyw Nierządnicy Babilońskiej, tzn. niewiasty trzymającej złoty kielich i siedzącej na siedmiogłowej Bestii (tymczasem Rotwang zwraca się do swojego cybernetycznego dzieła: “Zniszczysz Joha Fredersena - jego, jego miasto i jego syna!”). Freder spostrzega posąg Śmierci otoczony rzeźbami Siedmiu Grzechów Głównych. Pełen ponurych przeczuć, błaga Kostuchę, żeby trzymała się z daleka od niego i Marii. Georgy 11811, korzystający z uroków swobody, kręci się w pobliżu Yoshiwary - ekskluzywnego nocnego klubu. Młody proletariusz spotyka Chudzielca i zostaje przez niego zmuszony do powrotu do Otchłani. Sługa Joha, zabrawszy Georgy’emu karteczkę z adresem Jozafata, wybiera się także do ekonomisty, aby go szantażować. Freder, spacerując ulicami Metropolis, słyszy krzyki Marii dobiegające z domu Rotwanga. Dziewczyna znowu musi bowiem walczyć ze zwyrodnialcem (sposób, w jaki naukowiec ją łapie i przyciska do stolika, jest znamienny!).

Młody Fredersen pragnie uratować Marię, lecz odkrywa, że nie umie sobie poradzić w zaczarowanym/skomputeryzowanym domu wynalazcy. Obłąkany uczony realizuje największe, a zarazem najmroczniejsze przedsięwzięcie w swoim życiu. Usypia Marię i umieszcza ją w specjalnej kapsule połączonej za pomocą kabli z kobiecym robotem. Cel: skopiować wygląd prorokini, przekazać go humanoidowi i stworzyć istnego Terminatora (a raczej Terminatrix T-X). Fakt, że duchowa przywódczyni robotników leży w kapsule naga, jest kolejną poszlaką sugerującą, iż Rotwang mógł ją zgwałcić. Eksperyment Rotwanga kończy się pełnym sukcesem. Powstaje Fałszywa Maria (FM) - mechaniczny dublet prorokini. Jakiś czas później naukowiec spotyka Fredera błąkającego się po jego domu. Wmawia mu, że uprowadzona dziewczyna przebywa z Johem Fredersenem. Jest to kłamstwo, gdyż z władcą Metropolis przebywa Fałszywa Maria (jak się okazuje, fembot ma tańczyć w Yoshiwarze. Elektroniczna kobieta uwodzi dyktatora, a on nie pozostaje obojętny na jej kokieterię. Tyran rozkazuje gynoidowi, żeby zniszczył reputację i autorytet prawdziwej Marii).

Łatwowierny Freder wchodzi do pomieszczenia wskazanego przez Rotwanga. Gdy spostrzega starego Fredersena dotykającego Fałszywej Marii, dostaje zawrotów głowy i mdleje. Nie wie przecież o spisku z robotem w roli głównej. Młodzieniec budzi się w swoim pokoju otoczony czułą opieką lekarską, pielęgniarską i ojcowską. Jest to scena, w której Joh Fredersen odsłania swoje nieznane, empatyczne, ludzkie oblicze. Kapitalistyczny dyktator, stojący przy łóżku syna i głaszczący go po twarzy, wydaje się zupełnie innym człowiekiem. Władca Metropolis, wychodząc z pomieszczenia, gubi zaproszenie otrzymane od Rotwanga. Mowa tutaj o zaproszeniu na erotyczno-artystyczny występ FM. Freder, po przeczytaniu jego treści, zostaje obdarzony wstrząsającą wizją. Wyraźnie widzi, jak Fałszywa Maria tańczy[4] przed bogatymi dżentelmenami, stając się obiektem ich pożądania i przyczyną wzajemnych konfliktów (zachowanie androidki bacznie obserwują Joh i Rotwang). Przerażenie młodzieńca się wzmaga, gdy rozpoznaje w tancerce Nierządnicę Babilońską. Młody Fredersen widzi również ożywające posągi Śmierci i Siedmiu Grzechów Głównych. Sąd Ostateczny?!

Freder, po odzyskaniu zdrowia i rozumu, czyta Objawienie Świętego Jana. W pewnym momencie przychodzi do niego Jozafat, który zwierza się, że jest prześladowany przez Chudzielca. Nigdzie nie można już czuć się bezpiecznie: ani w Metropolis, ani w Otchłani. Tymczasem Chudzielec informuje kapitalistycznego tyrana, że “tylko (…) nadzieja na Pośrednika trzyma robotników w ryzach”. Jozafat mówi młodemu Fredersenowi, że popularna tancerka z Yoshiwary, personifikacja najcięższych grzechów, nosi to samo imię co duchowa przywódczyni proletariuszy. Freder jest zszokowany, lecz dochodzi do wniosku, że musi kontynuować swoją misję. On i Jozafat udają się do Otchłani. W tym samym czasie Joh Fredersen, nie zdradzając swoich zamiarów, wydaje Chudzielcowi instrukcje. “Cokolwiek wydarzy się tej nocy: jest moim wyraźnym żądaniem, żeby pozwolić robotnikom czynić to, co będą chcieli” - oświadcza dyktator. Jeśli chodzi o Rotwanga, rozmawia on z prawdziwą Marią. Zdradza jej, że Fredersen chce mieć pretekst do spacyfikowania proletariuszy. Nie wie jednak, że fembot wykonuje sekretne zadanie i jest lojalny wyłącznie wobec konstruktora.

Freder i Jozafat schodzą do katakumb. Tam mogą zobaczyć i usłyszeć, jak osoba o wyglądzie Marii nawołuje proletariuszy do rewolucji. Robotnicy wierzą, że Maria (de facto Fałszywa Maria) chce im przynieść upragnione wyzwolenie. Nie mają pojęcia, że przemawiająca kobieta to bezmyślna maszyna, która realizuje prywatę Rotwanga. Szalony naukowiec, który zaprogramował robota, ma w nosie proletariat i jego dolę. Chodzi mu tylko o to, żeby “zniszczyć Joha, jego miasto i jego syna”. Ewentualne straty, zarówno po stronie robotników, jak i inteligentów, nie mają dla niego znaczenia. Dla Rotwanga cel uświęca środki, a tym celem jest zemsta za sprawę Hel. Freder uzmysławia sobie, że nawołujące do rewolty indywiduum nie może być Marią. Wprawdzie uwierzył w to, że jego ukochana zabawia panów w Yoshiwarze, ale nie może uwierzyć w jej morderczą i obłąkańczą naturę. “Ty nie jesteś Maria! - krzyczy młody Fredersen. - Maria mówi o pokoju, nie o zabijaniu! To nie jest Maria!”. Jedynym robotnikiem, który przejmuje się jego słowami, jest Georgy 11811. Reszta, skutecznie podburzona, rzuca się na Fredera, albowiem jest on synem znienawidzonego dyktatora.

Młodzieniec bije się z rozwścieczoną hordą robotników, zupełnie jak Thomas “Neo” Anderson z setką agentów Smithów. Zwycięża, ale nie dlatego, że jest Pośrednikiem, tylko dlatego, że Georgy 11811 oddaje za niego życie (zasłania go własnym ciałem, gdy jeden z proletariuszy wyjmuje nóż). Tymczasem Rotwang mówi do prawdziwej Marii: “I oszukałem Joha Fredersena dwukrotnie! Ukryłem przed nim, że jego syn chce być dla twoich braci Pośrednikiem - i cię kocha!”. Władca Metropolis, podsłuchujący całą rozmowę, wychodzi nagle z ukrycia i odbywa walkę z Rotwangiem, dzięki czemu dziewczyna odzyskuje wolność. Rewolucja rozpętuje się na dobre. Robotnicy, dowodzeni przez Fałszywą Marię, pragną niszczyć maszyny (fembot wzywa do zabijania maszyn, a nie ludzi. Z jego punktu widzenia, uśmiercanie maszyn jest bardziej zbrodnicze). Majster Grot dzwoni do Joha, żeby go powiadomić o podejrzanych awariach w Otchłani. Nie rozumie, dlaczego tyran każe otworzyć bramę, skoro uszkodzenie Maszyny-Serca grozi zatopieniem miasta. Wykonuje wprawdzie rozkaz, ale później, niczym ostatni sprawiedliwy, usiłuje bronić urządzenia przed rebeliantami.

Maszyna-Serce zostaje zniszczona przez Fałszywą Marię. Dochodzi do szeregu katastrof, które można utożsamić z Apokalipsą przepowiedzianą w katedrze. Prawdziwa Maria, narażona na skutki potopu i rozpadu budynków, znajduje się w sytuacji zagrożenia życia. Zapomina jednak o sobie, kiedy spostrzega, że w Mieście Robotników pozostały dzieci, które trzeba ocalić. Prorokini rozpoczyna samotną akcję ratowania nieletnich (na tym właśnie polega różnica między Marią a Fałszywą Marią. Ta pierwsza chce ratować życie, a ta druga - mordować i siać destrukcję. Reformistka i rewolucjonistka, święta i grzesznica, ascetka i nimfomanka, uduchowiona istota i bezduszna maszyna. Cóż za niezwykły kontrast!). Potem przyłączają się do niej Freder i Jozafat, którzy przypadkowo ją odnajdują. Chociaż żywioł wody pokazuje swoją siłę, karkołomne działania bohaterów kończą się sukcesem. Dzieci zostają ocalone i zaprowadzone do Klubu Synów. Co z Johem Fredersenem? Gdy władca Metropolis dowiaduje się, że jego potomek przebywa w Otchłani, wpada w przerażenie. Tak wielkie, że omal nie mdleje. Ciemiężyciel znowu udowadnia, że ma jeszcze odrobinę ludzkich uczuć…

Nieco później Joh, nadal przejęty i zatrwożony, zwraca się do Chudzielca: “Muszę wiedzieć! Gdzie jest mój syn?!”. Chudzielec odpowiada patetycznie: “Jutro tysiące będą pytać w furii i desperacji: Johu Fredersenie, gdzie jest mój syn?!”. Władca Metropolis łapie się za głowę i sprawia wrażenie, jakby usilnie odganiał od siebie makabryczne wizje. Nie jest już dumnym, lodowatym, niemiłosiernym despotą. Jest wrażliwym, zrozpaczonym człowiekiem, którego przeraża myśl, że on i inni ludzie mogą stracić swoje dzieci. Jak niebawem się okaże, stary Fredersen porzuci wszystko (cały swój biznes i majątek) i pobiegnie ratować swojego syna. Bo to właśnie Freder jest jego najcenniejszym skarbem. Desperacja starego Fredersena będzie tym większa, że mężczyzna uświadomi sobie, iż cały dramat wydarzył się z jego winy. Gdyby władca Metropolis nie wyzyskiwał proletariatu i nie konszachtował z psychopatycznym Rotwangiem, nie doszłoby do tych wszystkich nieszczęść. Nie ulega wątpliwości, że Joh Fredersen to srogi dyktator. Uważny widz zauważy jednak, że nie dałoby się go wrzucić do tego samego worka co Adolfa Hitlera, Józefa Stalina czy Pol Pota.

Fredersen jest dyktatorem bardziej autorytarnym niż totalitarnym. Gnębi i poniża ludzi, wymaga od nich lojalności i posłuszeństwa, korzysta z manipulacji, inwigilacji i prowokacji, nie toleruje opozycji i chce ją maksymalnie osłabić. Ale nie jest to krwawy pomyleniec popierający bezsensowne okrucieństwo. Joh nie zdecydowałby się np. na wymordowanie dysydentów. Co najwyżej mógłby ich zamknąć w więzieniu politycznym. Nawet Chudzielec, będący człowiekiem sadystycznym i amoralnym (tzn. stosującym przemoc i groźby karalne), nie jest aż tak odczłowieczony. Osobą zdolną do zbrodni i gwałtu jest Rotwang. Ale czy można go za to winić? Wynalazca jest osobnikiem chorym psychicznie, nadającym się bardziej do szpitala psychiatrycznego niż na krzesło elektryczne. Możliwe, że Rotwang należy do ludzi złych, jednak trzeba pamiętać o jego niepoczytalności. Fałszywej Marii nawet nie warto oceniać. Zbrodniczy, lubieżny i przebiegły robot jest przedłużeniem Rotwanga. Humanoid, stworzony przez obłąkanego wynalazcę, nie ma rozumu, światopoglądu ani wolnej woli. Za wszystkie jego niegodziwości odpowiada konstruktor - i nikt więcej.

Rebelianci są tak dumni z dokonanych przez siebie zniszczeń, że tańczą na tle “zabitych” maszyn. Rozradowani, nawet nie dostrzegają, że Fałszywa Maria dawno od nich uciekła. Entuzjazm robotników zostaje ostudzony, kiedy majster Grot staje na schodach i krzyczy: “Gdzie są wasze dzieci?! Miasto leży pod wodą, wały są kompletnie zalane! Idioci, kto wam kazał atakować maszyny?! Bez nich wszyscy zginiecie!”. Następuje zwrot akcji. Robotnicy z Grotem na czele postanawiają znaleźć FM i spalić ją na stosie. Tym samym pokazują, że są zmienni jak chorągiewka. Nie mają własnego zdania, ślepo podążają za wodzem i pozwalają sobą manipulować. Ot, psychologia tłumu. Swoją drogą, jak to się stało, że proletariusze zapomnieli o dzieciach? Rozwiązanie tej zagadki jest proste. W Otchłani pracownikami fabryk byli wyłącznie mężczyźni, a kobiety opiekowały się domem i potomstwem. Fembot, wiedząc o tym zwyczaju, rozpoczął rewoltę słowami: “Kobiety i mężczyźni, niech nikogo dziś nie zabraknie! Śmierć maszynom!”. Kiedy dorośli poszli robić rozróbę, dzieci zostały same, pozbawione opieki i ochrony. Powódź faktycznie była zagrożeniem dla ich życia.

Rozjuszeni rewolucjoniści wyruszają na poszukiwanie “czarownicy”. Przez przypadek znajdują prawdziwą Marię i zaczynają ją gonić (nie wiedzą, że istnieją dwie Marie, a ta, którą ścigają, dopiero uratowała ich dzieci). Na szczęście, wydarzenia toczą się w taki sposób, że rebelianci łapią Fałszywą Marię (robot wyprowadził na ulice bogaczy z Yoshiwary, pewnie po to, żeby doprowadzić do ich konfrontacji z robotnikami). Proletariusze usypują stos, umieszczają na nim gynoida i rozpalają ogień. Freder myśli, że rewolucjoniści mordują jego wybrankę. Zrozpaczony, nie pojmuje banalnego faktu: prawdziwa Maria nie śmiałaby się opętańczo, będąc paloną na stosie! Gdy młody Fredersen wpatruje się w płomienie, prawdziwa Maria ucieka przed Rotwangiem, który znów próbuje ją schwytać i zgwałcić. Jak na ironię, szalony naukowiec także tkwi w błędzie. Jest przekonany, że odnalazł swojego robota, który w zamierzeniu miał imitować Hel. Tymczasem humanoid, pod wpływem ognia, traci swoją ludzką powłokę, a oczom gapiów ukazuje się mechaniczny endoszkielet. Podobny motyw znajdziemy w filmie “Terminator” Jamesa Camerona.

Freder - widząc fembota na stosie i Marię na balkonie katedry - uprzytamnia sobie swoją pomyłkę. Rusza na pomoc dziewczynie, która nawet tam nie jest bezpieczna, albowiem diaboliczny uczony nie uznaje żadnych świętości. Młody Fredersen i szalony naukowiec stają do walki niczym bokserzy (boks? Szkoda, że nie kung-fu!). Jozafat biegnie po Joha Fredersena i Chudzielca. Władca Metropolis, jak już wcześniej wspomniałam, rzuca wszystko i udaje się na poszukiwanie syna. Gdy Joh dociera do celu i widzi Fredera bijącego się z Rotwangiem, łapie się za głowę, pada na kolana i zaczyna się modlić. Na twarzy kapitalistycznego tyrana maluje się autentyczny strach o potomka. Stary Fredersen, który jeszcze do niedawna wydawał się człowiekiem niewzruszonym, jest tak przejęty, że nawet nie wie, co się dzieje wokół niego. A dzieje się dość dużo: robotnicy zaczepiają Jozafata i Chudzielca, chcąc się dowiedzieć, co się stało z ich dziećmi. Kiedy słyszą, że dzieciaki są uratowane, popadają w euforię. Walka Fredera z Rotwangiem jest zaciekła. W pewnej chwili przenosi się na dach, zupełnie jak w “Matriksie”. Joh Fredersen nie posiada się z przerażenia.

Bójka dobiega końca, gdy szalony naukowiec spada z balkonu katedry. Trudno jednoznacznie powiedzieć, czy sam traci równowagę, czy to młody Fredersen nieumyślnie go spycha. Kiedy Rotwang spada, robotnicy biegną w jego kierunku, zostawiając Joha, Chudzielca i Jozafata samych. Władca Metropolis nie musi już się martwić o syna. Mimo to, nie jest szczęśliwy. Na jego twarzy widać głęboki smutek, wyrzuty sumienia i poczucie odpowiedzialności za całą aferę. Joh Fredersen spuszcza nawet głowę. Moment ten jest istnym otwarciem drzwi, początkiem wielkiego przełomu. Teraz kapitalistyczny dyktator zacznie rozumieć, że musi coś zmienić w swojej polityce i postawie życiowej. Wkrótce będzie miał okazję, żeby zaprezentować społeczeństwu swoje nowe oblicze. Stary Fredersen z trudem wstaje z kolan (pomagają mu w tym Chudzielec i Jozafat). Momentalnie odzyskuje jednak siły i biegnie do katedry, żeby znaleźć się bliżej swojego syna, którego o mały włos nie stracił. W tym samym czasie Freder całuje się z Marią. Oboje czują, że są już bezpieczni. A co z Rotwangiem? Prawdopodobnie zmarł, czyli poniósł karę śmierci za swoje okropieństwa.

Czy w świecie przedstawionym rodzi się dyktatura proletariatu, na budynkach zaczynają powiewać czerwone flagi, a każda rocznica robotniczego zrywu jest obchodzona jak radosne święto? Nie, ponieważ rewolucja została przerwana, skompromitowana i uznana za zło, które nie tylko nie przynosi korzyści, ale również prowadzi do nieodwracalnych szkód. Ikona rebelii, Fałszywa Maria, spłonęła na stosie, a człowiek, który sterował wszystkim za kulisami (Rotwang) - zginął marnie. Wydarzenia, ukazane w dziele Fritza Langa, kończą się tryumfem opcji reformistycznej. W ostatniej scenie filmu widzimy tłum proletariuszy ustawiający się naprzeciwko katedry. Ze świątyni wychodzą Joh Fredersen, Freder Fredersen i Maria. Zbliża się do nich majster Grot, który wcześniej stał na czele tłumu. Szef proletariuszy i kapitalistyczny dyktator wyglądają, jakby chcieli podać sobie ręce, ale nie mogli się na to zdobyć. Prorokini, widząc ich skrępowanie, decyduje się interweniować. Podchodzi do Fredera i oznajmia: “Głowa i Dłonie pragną się połączyć, lecz nie mają Serca, żeby to zrobić. Pośredniku, pokaż im drogę do siebie”. Młodzieniec postanawia wypełnić swoją misję.

Zaczyna zachęcać Joha Fredersena, żeby podał rękę Grotowi. Potem łapie każdego z nich za dłoń i pomaga im wykonać gest pojednania. Na ekranie pojawia się kadr z napisem “Pośrednikiem między Głową a Dłońmi musi być Serce!”, a następnie “Koniec”. Po wielkim “happy endzie” dola filmowych robotników z pewnością ulega poprawie. Możliwe, że wyłania się nowy ustrój polityczny: umiarkowany socjalizm, oparty nie na ideałach rewolucyjnych, tylko na oświeceniowym humanizmie i ewangelicznym chrześcijaństwie. Możliwe też, że zostaje wdrożony system będący kompromisem między Głową a Dłońmi: solidaryzm społeczny, trzecia droga, socjaldemokracja, chadecja, społeczna gospodarka rynkowa albo coś w tym stylu. Słowem - ustrój, w którym własność prywatna nie zostaje zniesiona, ale każdy obywatel otrzymuje minimum bytowe i szerokie prawa pracownicze. “Metropolis” raczej nie jest filmem komunistycznym, ponieważ obraz rewolucji, serwowany publiczności, ma charakter negatywny i odstraszający. Z drugiej strony, ktoś mógłby stwierdzić, że gdyby nie rewolucja, to w filmowym świecie w ogóle nie doszłoby do zmiany.


Refleksyjność, wizjonerskość i artystyczność
(przesłanie filmu, obraz świata, gatunek, forma)


Zauważmy, że przekonania promowane w dziele Fritza Langa są lewicowe ekonomicznie, ale prawicowe światopoglądowo. Oprócz wątku społeczno-gospodarczego znajdziemy tutaj wątek chrześcijańsko-konserwatywny. Twór niemieckiego reżysera nosi tytuł “Metropolis”, jednak równie dobrze mógłby się nazywać “Kara na Wielki Babilon”. Reżyser przekonuje odbiorców, że materializm, konsumpcjonizm, hedonizm, libertynizm, rozpusta, nieobyczajność, zeświecczenie, areligijność, wystawny styl życia, koncentracja na rozrywce, pogoń za pieniądzem, kult złotego cielca, pustka duchowa, odrzucenie wartości, kryzys rodziny, egoizm, zazdrość, zawiść, nienawiść, megalomania, antropocentryzm, ubóstwienie człowieka, fascynacja ezoteryką i okultyzmem oraz zabawa w Boga/Naturę to grzechy wołające o pomstę do nieba. Liczne nawiązania do Apokalipsy, Potopu i zburzenia Wieży Babel mają być dla widzów ostrzeżeniami i wezwaniami do nawrócenia. “Metropolis” to film nie tylko tendencyjny politycznie, ale również skrajnie moralistyczny. Podział na “dobro i “zło” jest tutaj prosty i wyrazisty. Prawość jest zawsze nagradzana, a nieprawość - karana.

Ogólne przesłanie produkcji dałoby się sformułować w następujący sposób: urbanizacja, technicyzacja, sekularyzacja, laicyzacja, liberalizacja i industrializacja mogą doprowadzić do tragicznych konsekwencji. Czy rzeczywiście tak jest? Na to pytanie każdy widz musi odpowiedzieć samodzielnie. My, ludzie drugiej dekady XXI wieku, mamy tę przewagę nad Fritzem Langiem, że znamy już skutki wielu zjawisk, które w latach dwudziestych XX wieku były czymś nowym i/lub nie do końca zbadanym. Jesteśmy po prostu bardziej doświadczeni historycznie. Z drugiej strony, patrzenie na film “Metropolis” z punktu widzenia współczesnego człowieka może być zgubne i bezcelowe. Jeśli chcemy ocenić wizję świata zawartą w dziele Langa, musimy przyjąć perspektywę osoby z trzeciej dekady XX stulecia (wraz z ówczesną mentalnością, wiedzą, doświadczeniem, nadziejami, obawami i tendencjami). “Metropolis” to film, który się nie starzeje, ale… Halo, świat i ludzkość się zmieniają! Ani rzeczywistość, ani ludzie, ani duch epoki nie są już takie jak w 1927 roku! Produkcja Fritza Langa - jako dzieło artystyczne - jest uniwersalna. Ale czy jej przekaz jest nadal aktualny?

W dzisiejszych czasach większość ludzi nie jest tak konserwatywna, staroświecka, pobożna i sceptyczna wobec innowacji, jak chciałby twórca filmu. Wiele zjawisk, ukazanych w omawianym dziele, jest stałym elementem współczesności i cieszy się społeczną akceptacją. Od dnia premiery “Metropolis” minęło już tak dużo czasu, że ludzie zdążyli się przyzwyczaić i przystosować do wielu rzeczy. A może właśnie w tym tkwi problem? Może to my jesteśmy tym zepsutym, nowoczesnym społeczeństwem, przed którym przestrzegał Fritz Lang? Mamy wielkie miasta, mamy rozwarstwienie społeczne, mamy niemiłosierną gospodarkę rynkową, mamy zaawansowaną technologię, mamy permisywizm obyczajowy, mamy materializm i konsumpcjonizm, mamy osłabienie tradycyjnej rodziny, mamy ruch New Age, mamy kontrowersyjne przedsięwzięcia naukowe, mamy laicyzację sfery publicznej, mamy modę na rozrywkowe życie, mamy brutalne starcia uliczne, mamy poważne konflikty międzyludzkie i wiele innych fenomenów rodem z “Metropolis”. Wymienione zjawiska istniały już w czasach reżysera, ale nie w takim stopniu i nie na taką skalę, jak w XXI wieku.

Istnieją pytania, które prawdopodobnie zawsze będą powracać. Film Langa będzie zaś próbą udzielenia na nie odpowiedzi. Faktycznie, żyjemy w świecie podobnym do tego z “Metropolis”. Dyskusyjna pozostaje kwestia: czy to dobrze, czy źle? Każdy, w zależności od wyznawanego światopoglądu, może rozstrzygnąć ten problem inaczej. Ktoś powie, że wszystko zmierza we właściwym kierunku. Ktoś inny stwierdzi, że ludzkość zeszła na psy i już tylko Apokalipsa może to naprawić. Ilu ludzi, tyle poglądów. Ile ideologii, tyle obrazów świata[5]. Według mnie, dzisiaj - w dobie kryzysu gospodarczego, umów śmieciowych, wyjazdów “na zmywak” i rosnącej drapieżności kapitalizmu - coraz więcej ludzi może się identyfikować z Dłońmi. Nawet bezrobotni, będący ofiarami gospodarki rynkowej, mogą się utożsamiać z filmową biedotą (ostatecznie, w dziele Fritza Langa rewolucjonistkami są także niepracujące kobiety). Częste protesty, demonstracje, strajki, marsze, zamieszki, manifestacje i kontrmanifestacje - pełne gniewu, żalu, agresji, frustracji i niezadowolenia - świadczą o buntowniczych nastrojach w społeczeństwie. Czy grozi nam zawierucha rodem z “Metropolis”?

Klasa robotnicza, przedstawiona w opisywanej produkcji, może się wydawać głupia, bezmyślna, nieodpowiedzialna, prymitywna, porywcza i mściwa. Jednakże zdarzają się w tej grupie jednostki rozumne i szlachetne, które - gdyby tylko żyły na powierzchni - mogłyby sporo osiągnąć. Maria jest, zaraz po Rotwangu, najinteligentniejszą postacią w filmie. Posiada również niebywałą charyzmę. Dziewczyna, chociaż młoda, niedoświadczona i słabo wykształcona, cechuje się ponadprzeciętną świadomością społeczno-polityczną. Rozumie specyfikę i wewnętrzną filozofię systemu, zna sposób na rozwiązanie konfliktu klasowego, potrafi odkryć i opisać szerszy kontekst rozmaitych zjawisk. Maria to mądra, rozsądna i inspirująca osoba obdarzona darem przekonywania. Gdyby było inaczej, proletariusze nie gromadziliby się w katakumbach, żeby słuchać jej przemówień. Oficjalnie prorokini nie piastuje żadnego stanowiska, ale w podziemiu jest niekwestionowaną liderką opozycji. Robotnicy liczą się z jej zdaniem. Kiedy sobowtór dziewczyny (Fałszywa Maria) nawołuje proletariuszy do rewolucji, bez wahania przyjmują oni propozycję zbrojnego zrywu.

Maria jest czysta, niewinna, łagodna i anielska. Gdy zbliża się do Fredera, chcącego z nią porozmawiać na osobności, wygląda jak postać z sakralnego obrazu. Prorokini, będąc osobą drobną, kruchą i delikatną, nie ma żadnych szans w konfrontacji z Rotwangiem. Mimo słabości fizycznej, podejmuje trud związany z ratowaniem proletariackich dzieci (ofiar katastrof w Otchłani). To właśnie ona, nadludzkim wysiłkiem, uruchamia alarmowy gong. Inną pozytywną postacią robotniczego pochodzenia jest Georgy 11811. Ten prosty chłopak, który zachłysnął się wspaniałością życia w Metropolis, ginie w obronie swojego jedynego dobroczyńcy. Spójrzmy także na majstra Grota. Jest to człowiek trzymający się zasady “Bogu co Boskie, cesarzowi co cesarskie”. Grotowi żyje się równie ciężko jak innym proletariuszom, a jednak potrafi on przestrzegać prawa, sumiennie wykonywać swoje obowiązki oraz być lojalnym i posłusznym wobec zwierzchnika (Joha Fredersena). Grot ceni pokój, ład, przezorność i bezpieczeństwo. Omal nie traci życia, kiedy próbuje bronić Maszyny-Serca, zasłaniając ją własnym ciałem. Wierny i odpowiedzialny jak kapitan statku.

Dzieło Fritza Langa, poza ewidentną propagandą polityczną, zawiera całkiem rozsądne ostrzeżenia dotyczące polityków i działaczy społecznych. Przypomina bowiem, że w życiu publicznym trafiają się oszuści i prowokatorzy, którzy kreują się na idealistów, żeby (poprzez kłamstwo, podstęp i manipulację) realizować własną prywatę lub interesy swoich mocodawców. Jedną z takich politycznych “marionetek” jest Fałszywa Maria. Gynoid zmusza widzów do refleksji na temat politycznych spisków i technik inżynierii społecznej. Ale “Metropolis” to nie tylko nudna polityka. Wielu miłośników popkultury twierdzi, że film Langa jest wizjonerskim tworem zapowiadającym cyberpunk (podgatunek science-fiction koncentrujący się na olbrzymich miastach, obecności technologii w codziennym życiu oraz różnorakich problemach społecznych). W “Metropolis” zaciera się granica między “robotem” a “robotnikiem”. Proletariusze, odarci z ludzkiej godności, są traktowani przedmiotowo i zrównywani z machinami fabrycznymi. FM nazywa ich wręcz “żywym pokarmem dla maszyn”, który “smaruje złącza maszyn własną krwią” i “karmi maszyny własnym mięsem”.

Analizowane dzieło filmowe jest również zaliczane do nurtu ekspresjonistycznego. Cechy ekspresjonizmu, wymienione w “Słowniku terminów literackich” Wydawnictwa GREG, pasują jak ulał do “Metropolis”. Awangardowa estetyka, poważna problematyka, elementy metafizyczne, dramatyzm, irracjonalizm, emocjonalność, dynamiczność, wizyjność, zaangażowanie społeczne… To wszystko odnajdziemy w produkcji Fritza Langa. “Metropolis” jest dziełem niemym, ale jego oryginalna ścieżka dźwiękowa, skomponowana przez Gottfrieda Huppertza, wyraża więcej niż jakiekolwiek słowa[6]. Porywający, melodyjny i monumentalny soundtrack sprawia, że nawet nie trzeba patrzeć w ekran, żeby wiedzieć, co się dzieje w filmowym świecie. Kompozycja fabuły jest ściśle związana z kompozycją muzyki. Film dzieli się na trzy części: Preludium, Interludium i Furioso. Każda z nich jest inna pod względem tematyki, nastroju i klimatu muzycznego. Rytm wydarzeń, pokrywający się z rytmem ścieżki dźwiękowej, powoduje, że produkcja Langa przypomina arcydługi teledysk. Wszystkiemu towarzyszy nieustanny ruch: ekspresyjne gesty, pośpiech, bieganina i zamęt.


“Metropolis” w świetle synchromistycyzmu[7]
(punkt widzenia teoretyka spiskowego)


W ramach ciekawostki zrelacjonuję Czytelnikom, co o filmie “Metropolis” napisał administrator strony VigilantCitizen.com. Internauta uważa, że dzieło Fritza Langa opowiada o Nowym Porządku Świata, w którym Iluminaci to mieszkańcy Metropolis, a reszta ludzkości - robotnicy z Otchłani. Joh Fredersen, jako twórca i władca dwupoziomowego molocha, zostaje przezeń utożsamiony z gnostyckim Demiurgiem. Choćby dlatego, że w jednym z filmowych ujęć trzyma cyrkiel (symbol wolnomularski odnoszący się do Wielkiego Architekta Wszechświata). Administrator VC zwraca uwagę na Rotwanga i dwa pentagramy (zwykły i odwrócony) zdobiące jego dom. Ciężkie okaleczenie, brak prawej ręki, ma oznaczać, że bohater wybrał okultystyczną “ścieżkę lewej dłoni” (“left-handed path“). Rotwang jest ponoć odpowiednikiem Johna Dee, słynnego ezoteryka i doradcy Elżbiety I. Nawiązania do Wieży Babel, pojawiające się wielokrotnie w “Metropolis“, mają być zaczerpnięte bezpośrednio z tradycji masońskiej.

Zdaniem Internauty, produkcja Fritza Langa stanowi zapowiedź transhumanizmu, projektu Monarch, państwa policyjnego oraz zmysłowych, poddanych kontroli umysłu celebrytek deprawujących opinię publiczną. Według niego, zakończenie filmu jest pesymistyczne: proletariusze wracają do Otchłani, a elita otrzymuje “ludzką twarz”, żeby jeszcze skuteczniej manipulować masami. W “Metropolis” pojawiają się ponoć nawiązania do okultystycznej koncepcji “as above, so below” - “jak wyżej, tak niżej”. Niestety, administrator VigilantCitizen.com zapomniał odnotować, że w jednej ze scen Joh Fredersen pokazuje wolnomularski gest “hidden hand” (“ukryta dłoń“). Nie wspomniał również, że Moloch = Baal = Kronos = Saturn = Szatan. Niektórzy ludzie, tacy jak członkowie organizacji Fraternitas Saturni, wierzą, że Saturn/Szatan jest Demiurgiem (źródło: MemphisMizraimBg). Skoro Saturn/Szatan to Demiurg, a Demiurg to Joh Fredersen… O rany! Ojciec Fredera jest Saturnem/Szatanem!


Podsumowanie

“Metropolis” Fritza Langa to niezwykle interesujący film, z którego można wyłuskać mnóstwo treści i znaczeń. Przede wszystkim jest to jednak arcydzieło europejskiej kinematografii, które - pomimo upływu dziesięcioleci - nie przestaje cieszyć, zadziwiać i inspirować. Warto obejrzeć tę produkcję. Dla fabuły, dla muzyki, dla efektów specjalnych, dla teatralno-pantomimicznego aktorstwa i dla przesłania skłaniającego do refleksji. A także dla prostego faktu: gdyby nie “Metropolis”, losy światowej popkultury (z fantastyką naukową na czele) potoczyłyby się zupełnie inaczej. Bez Mistrza Langa dużo byśmy stracili. Doceńmy więc jego pracę.


Natalia Julia Nowak,
3-15 stycznia 2014 r.


PRZYPISY


[1] Scenarzystka “Metropolis”, Thea von Harbou, w latach 1914-1921 była żoną odtwórcy roli Rotwanga (Rudolfa Klein-Rogge’a). Później, w latach 1922-1933, była zamężna z reżyserem filmu (Fritzem Langiem). Wyjątkowy zbieg okoliczności, nieprawdaż? Więcej informacji na temat matrymonialnych losów ekipy filmowej można znaleźć w serwisie Filmweb.pl. Ciekawostka: Thea von Harbou napisała scenariusz “Metropolis” na podstawie swojej powieści pod tym samym tytułem. Niestety, nie przeczytałam jeszcze tej książki, więc nie mogę się do niej odnieść.

[2] Bez względu na to, która odpowiedź jest prawidłowa, jedna rzecz wydaje mi się pewna: gdyby Hel została z Rotwangiem, oboje żyliby ze sobą jak para małżeńska z teledysku “You and I” Lady Gagi. Video clip opowiada o szalonym naukowcu, który wprawdzie kocha swoją małżonkę, ale prowadzi na niej szokujące eksperymenty. Kobieta cierpi z tego powodu, lecz tak bardzo miłuje swojego męża, że pozwala mu na kontynuację badań. Później jednak (okaleczona i przerobiona na cyborga) decyduje się od niego uciec.

[3] Interesujące, że w “Metropolis” ani razu nie pojawia się wyraz “robot“. Jeśli wierzyć anglojęzycznej Wikipedii, słowo “robot” po raz pierwszy zostało użyte w utworze “Rossum’s Universal Robots” Karela Capka (wydanym w 1921 roku). Oznaczało ono jednak sztuczną istotę organiczną.

[4] Taniec Fałszywej Marii wcale nie jest piękny. Przeciwnie, jest chaotyczny, groteskowy i improwizowany. Mimo to, robi ogromne wrażenie na męskiej publiczności.

[5] Nie zaszkodzi wspomnieć, że film “Metropolis” czerpie natchnienie z różnych szkół filozoficznych. Błyskotliwy odbiorca znajdzie w nim coś z socjalizmu utopijnego, coś z marksizmu, coś z leninizmu, coś z freudyzmu, coś z nietzscheanizmu…

[6] Skoro jesteśmy już przy słowach, powinniśmy zwrócić uwagę na podniosły, literacki i nierzadko enigmatyczny sposób mówienia bohaterów (np. “Tylko raz w swoim życiu o czymś zapomniałem: o tym, że Hel była kobietą, a ty mężczyzną“). Spójrzmy także na imiona dwóch postaci żeńskich. Maria kojarzy się z Matką Boską, a Hel - z mityczną Heleną, przez którą wybuchła wojna trojańska.

[7] Czytelnikom, którzy nie wiedzą, czym jest synchromistycyzm, polecam mój artykuł pt. “Synchromistycyzm. Gra skojarzeń, teorie spiskowe i pogrobowcy Junga”.

15 stycznia 2014   Dodaj komentarz
Film   film   apokalipsa   rewolucja   fantastyka   metropolis   fritz lang  

Synchromistycyzm. Gra skojarzeń, teorie...

Nowy wspaniały wyraz

“Synchromistycyzm” (neologizm będący połączeniem słów “synchroniczność” i “mistycyzm”) to mało znane pojęcie, które w polskim Internecie pojawiło się zaledwie kilka razy. Wyraz “synchromistycyzm” jest kalką językową naśladującą angielski rzeczownik “synchromysticism” (“synchronicity” + “mysticism”). W anglojęzycznej części Internetu termin “synchromysticism” upowszechnił się na tyle mocno, że został uwzględniony w wolnym słowniku En.wiktionary.org. Opublikowana tam definicja synchromistycyzmu brzmi następująco:

“Nakreślanie powiązań w nowoczesnej kulturze (filmach, tekstach piosenek, wydarzeniach historycznych i wiedzy ezoterycznej); odnajdywanie powiązań, które mogą pochodzić ze ‘zbiorowego nieświadomego umysłu’; odnajdywanie powiązań między wiedzą okultystyczną (np. ezoterycznymi bractwami, kultami i sekretnymi rytuałami), polityką i środkami masowego przekazu”

“The drawing of connections in modern culture (movies, music lyrics, historical happenings and esoteric knowledge); and finding connections that could be coming from the ‘collective unconscious mind‘; and finding connections between occult knowledge (i.e. esoteric fraternities, cults and secret rituals), politics and mass media”


Sztuka czytania znaków

Jak wiadomo, mistycyzm to przekonanie o możliwości obcowania z wyższą duchową siłą (Bogiem, Absolutem). Ale co to jest synchroniczność? I dlaczego można się do niej zbliżyć poprzez mistycyzm? Pojęcie synchroniczności, wchodzące w skład synchromistycyzmu, wywodzi się z dorobku Carla Gustava Junga. Informują o tym redaktorzy serwisu Synchromystic.wikia.com. Żeby zrozumieć, czym jest owa jungowska koncepcja, zajrzymy do artykułu “Zjawisko synchroniczności - na czym polega?” Aleksandry Nowakowskiej (miejsce publikacji: “Zwierciadło”. Konsultacja: Jarosław Józefowicz, psychoterapeuta). Autorka definiuje synchroniczność jako “współwystępowanie zdarzeń psychicznych i faktów zewnętrznych, które dla danej osoby mają to samo znaczenie. Zdarzenia psychiczne to między innymi: przeczucia, sny, wrażenia”. Czyżby chodziło o łączenie obiektywnych fenomenów z subiektywnymi przeżyciami? O przeplatanie dwóch skrajnie różnych sfer?

Nowakowska pisze, że “osoba doświadczająca synchroniczności musi wiązać znaczeniem to, co przeżywa w psychice i co obserwuje w świecie zewnętrznym”. W ostatnim akapicie stwierdza: “Nowoczesna fizyka kwantowa coraz śmielej wyraża pogląd, że na pewnym poziomie świat jest jednością, gdzie wszystko się przenika, cząstki przechodzą w fale a fale w cząstki. (…) Jednak nie jest to nic nowego. Podobne przekonania możemy odnaleźć na przykład w filozofii starożytnych Chin (…). Wszystkie te koncepcje w dużej mierze opierają się na wierze i intuicji ich twórców, a w małej - na dowodach”. Z przytoczonych cytatów wynika, że wiara w synchroniczność prowadzi do przypisywania znaczeń zjawiskom, które (na pierwszy rzut oka) wydają się pozbawione znaczenia. Co więcej, staje się ona uzasadnieniem/wyjaśnieniem takich działań i przeżyć, jak wróżenie z fusów czy dostrzeganie wizerunku Matki Boskiej na brudnej szybie okiennej. Intrygujące i kontrowersyjne.


Obsesja teoretyków spiskowych

Każdy, kto interesuje się teoriami spiskowymi, wie, że demaskowanie synchroniczności stało się istną obsesją konspiracjonistów badających media i popkulturę. Tym właśnie jest synchromistycyzm. Analizowaniem wytworów kultury pod kątem nawiązań do wolnomularstwa, pogaństwa, okultyzmu, satanizmu, projektu MK-ULTRA itp. Istnieje wiele stron internetowych i prezentacji multimedialnych, które przekonują odbiorców, że popularne piosenki, kultowe filmy, a nawet fakty z życia celebrytów posiadają zakamuflowane znaczenia. Niezwykłe sensy, ukryte pod płaszczem fantazji lub fanaberii, mogą zostać dostrzeżone tylko przez tych, którzy posiedli odpowiednią wiedzę. Na przykład przez teoretyków spiskowych, historyków masonerii, miłośników mitologii i znawców ezoteryki.

W środowisku konspiracjonistów synchromistycyzm nie jest niczym rzadkim. Uprawia się go bardzo często, chociaż nie zawsze nazywa po imieniu. Termin “synchromistycyzm” został spopularyzowany (ukuty?) przez bloggera przedstawiającego się jako Jake Kotze. Tak przynajmniej sugeruje news dostępny w serwisie Magia.gildia.pl. Twórca notatki, Kormak, donosi: “Gościem audycji Occult Of Personality jest Jake Kotze, autor bloga The Brave New World Order. Opowie o swojej teorii synchromistycyzmu: nadzwyczajnych powiązaniach między okultystyczną symboliką a wydarzeniami na świecie (m.in. atakami na World Trade Center), ezoterycznych wątkach w programach telewizyjnych i filmach. Czy te synchroniczności zachodzą naprawdę, czy są jedynie wytworem naszej wyobraźni - a może jedno i drugie?”.


VigilantCitizen i Pseudoccultmedia

Jedną z najbardziej znanych witryn propagujących synchromistycyzm jest VigilantCitizen.com. Założyciel strony zapewnia, że próbuje “wykraczać poza wartość nominalną symboli znajdowanych w popkulturze, aby odkrywać ich ezoteryczne znaczenie” [“go beyond the face value of symbols found in pop culture to reveal their esoteric meaning”]. Co upoważnia go do tego typu działalności? Internauta wymienia kilka cech. Po pierwsze: tytuł licencjata w dziedzinie komunikacji i polityki. Po drugie: negatywne spostrzeżenia związane z pracą w przemyśle muzycznym. Po trzecie: wieloletnie zainteresowanie dziejami okultyzmu i tajnych stowarzyszeń. Administrator VigilantCitizen.com utrzymuje, że wolnomularskie i ezoteryczne symbole są stałymi elementami kultury współczesnej. Obawia się jednak, że mogą one być narzędziami masowej manipulacji.

Inną witryną, która powinna zaciekawić badaczy synchromistycyzmu, jest Pseudoccultmedia.net. Redaktor strony nawiązuje do tego zjawiska w sposób jawny i otwarty. W dziale “Disclaimer” (“Zrzeczenie się”) znajdujemy następujące oświadczenie: “Ten blog jest osobiście pisany i edytowany przeze mnie. Pierwotnie inspirowany przez synchromistycyzm; poglądy, powiązania, interpretacje i zawartość zamieszczona na tym blogu są w pełni spekulacyjne, wyrażane opinie autora (…) nie powinny być brane za stwierdzenia faktów” [“This blog is a personal blog written and edited by me. Originally inspired by synchromysticism; the views, connections, interpretations and content contained in this blog are entirely speculative, expressed opinions of the author (…) should not be taken as statements of fact”]. Niestety, nowe publikacje pojawiają się w tym serwisie coraz rzadziej.


Synchroniczność a synchromistycyzm

Synchromistycyzm nie jest dokładnie tym, o czym pisał Carl Gustav Jung (tzn. synchronicznością). W przypadku teorii Junga, mieliśmy do czynienia z szukaniem niejasnego związku między subiektywnym przeżyciem a zewnętrznym fenomenem. Jeśli chodzi o synchromistycyzm, polega on na poszukiwaniu powiązań między motywami występującymi w kulturze a szeroko pojętym światem Illuminati (wierzeniami, rytuałami, postępkami, znakami i gestami globalnej elity). Konspiracjoniści, zajmujący się analizą popkultury, opierają swoje badania na wolnych skojarzeniach, odważnych porównaniach i budowaniu nieoczywistych analogii. Wnioski, formułowane przez synchromistyków, mogą być odkrywcze i zaskakujące, a jednocześnie niepewne i nieweryfikowalne. Łatwo bowiem przekroczyć granicę między interpretacją a nadinterpretacją. Skąd wiadomo, że podejrzany symbol, zawarty w danym utworze, został wykorzystany świadomie? Skąd pewność, że w ogóle jest tam jakiś symbol? Może to tylko złudzenie nadgorliwego/paranoicznego badacza? Sceptycy (z przeciwnikami teorii spiskowych na czele) zawsze będą zadawać takie pytania.

Dobrym przykładem synchromistycyzmu jest “dostrzeganie związku” między ubiorem sławnych wokalistek a uwikłaniem tych kobiet w projekt Monarch (oczywiście, mówimy o uwikłaniu czysto hipotetycznym). Noszenie odzieży przypominającej futro drapieżnych kotów bywa postrzegane jako objaw kontroli umysłu. Jakie jest pochodzenie tego dziwnego przeświadczenia? Otóż wywodzi się ono z dylogii “The Illuminati Formula” Fritza Springmeiera i Cisco Wheeler. Cykl, o którym mowa, zawiera opisy niewiast poddawanych “programowaniu beta“ i zamienianych w “sekskociaki“ (niewolnice seksualne pełne kociej zmysłowości). Inny przykład synchromistycyzmu: jedna z dyskusji prowadzonych na stronie SynchromysticismForum.com. Internauci próbują ustalić, czy popularny motyw “kobiety w czerwieni” ma coś wspólnego z boginią Ishtar, Nierządnicą Babilońską i Szkarłatną Kobietą (bohaterką rozważań Aleistera Crowleya). Elementy synchromistycyzmu można również znaleźć w amatorskim filmie dokumentalnym “Illuminati: The Music Industry Exposed” Farhana Khana. Niewykluczone, że nagonka na Hello Kitty to także rodzaj synchromistycyzmu.


“Pszypadeg? Nie sondze!”

Jeśli chcesz uprawiać synchromistycyzm, możesz mówić, co Ci ślina na język przyniesie. Warunek jest tylko jeden: Twoje skojarzenia muszą mieć coś wspólnego z ezoteryką, pogaństwem, satanizmem, okultyzmem, masonerią i/lub kontrolą umysłu. Cała zabawa jest łudząco podobna do psychoanalizy Freuda. Różnica polega na tym, że w psychoanalizie wszystko sprowadza się do seksualności, a w synchromistycyzmie - do Illuminati i Nowego Porządku Świata. Niezwykłą sztukę analizowania popkultury można opisać za pomocą ironicznego powiedzonka “Pszypadeg? Nie sondze!”. Gdy uzmysłowisz sobie, jak często pojawiają się w mediach piramidy, trójkąty, szachownice, pojedyncze oczy, dwie kolumny, odłamki szkła, zwielokrotnione postaci, zwierzęce wzory, białe króliki, ptasie klatki, sowy, zegary, roboty, lalki, lustra, labirynty, motyle, maski, manekiny i marionetki, dojdziesz do wniosku, że wolnomularstwo faktycznie podporządkowało sobie cały świat. Dopadnie Cię wówczas “syndrom Neo“. Już nigdy nie spojrzysz na rzeczywistość tak samo jak przedtem.

Synchromistycyzm posiada zarówno zalety, jak i wady. Stosowany z umiarem, uczy spostrzegawczości i syntezy faktów (może nawet wzbudzić zainteresowanie antropologią kulturową). Stosowany bez umiaru, zaśmieca umysł i grozi poważną paranoją. Polecam go jako hobby, ale namawiam do zachowania krytycyzmu. Przestrzegam zwłaszcza przed traktowaniem analiz synchromistycznych jako “jedynych słusznych interpretacji”. Każdy, kto zajmuje się badaniem ukrytych znaczeń, musi wiedzieć, że symbole są niejednoznaczne. Powinien również pamiętać, że nie należy szukać wieloznaczności tam, gdzie ich nie ma. Ktoś może mruknąć: “Łatwiej powiedzieć, trudniej zrobić“. Rzeczywiście, utrzymanie zdrowego rozsądku nie jest proste. Trzeba jednak znać granice, żeby później nie narzekać na nadmiar głupich skojarzeń. Ja niedawno przyłapałam się na tym, że logo prostego programu komputerowego skojarzyło mi się z projektem Monarch. Program nosi nazwę “FreeMind” (“WolnyUmysł”), a jego emblemat przedstawia pomarańczowego motyla, zapewne monarchę. Przypadek?



PRZYKŁADOWA ANALIZA
SYNCHROMISTYCZNO-HERMENEUTYCZNA

Matrix wokół “Matrixa”



Przekonajmy się, jak dużo można “wycisnąć” z trylogii “Matrix” rodzeństwa Wachowskich. Pisząc o rzekomych “ukrytych treściach” w “Matriksie”, będę się opierać na materiałach z bloga HollywoodSubliminals.wordpress.com (wielu tamtejszych publikacjach), dyskusjach ze strony SynchromysticismForum.com (wszczętych przez użytkowników shawnsparxx i Sheep No More), nieprofesjonalnym serialu dokumentalnym “The Arrivals” (przygotowanym przez muzułmańskich konspiracjonistów) oraz prezentacjach multimedialnych dostępnych w serwisie YouTube.com (na profilach: 777alucard, ALPHAandOMEGA44, Etappendienst, illuminatipuppet333, IyanAhmath12, jchavarr1, KhazarKosherFace, PronStarKiIIuminati, TheGrowingAwareness, TheSagaciousD). Dodam też dużo własnych refleksji, skojarzeń i spostrzeżeń. Zacznę od stwierdzenia, że kultowe dzieło Andy’ego i Lany (Larry’ego) Wachowskich bywa analizowane nie tylko w sposób synchromistyczny, ale także czysto hermeneutyczny. Szukanie aluzji do Biblii i mitologii nie jest bowiem niczym osobliwym. Synchromistycyzm zaczyna się wraz z wejściem na grunt masońsko-pogańsko-ezoteryczny.

Głównym bohaterem trylogii jest Thomas “Neo” Anderson. Nazwisko i pseudonim protagonisty są znaczące. Thomas/Tomasz był jednym z dwunastu apostołów. Zasłynął z tego, że nie uwierzył w zmartwychwstanie Chrystusa i wypowiedział słowa: “Nie uwierzę, dopóki nie zobaczę”. Cytat ten doskonale koresponduje z głównym wątkiem opowieści. Nazwisko “Anderson” to kontaminacja słów “andros” (“człowiek”, “mężczyzna”) i “son” (“syn”). Pseudonim “Neo” znaczy “Nowy”. A zatem główny bohater, skądinąd zbawca świata, jest Nowym Synem Człowieczym. Thomas, oddając życie za ludzkość, leży w pozycji ukrzyżowanego. Przez chwilę widać iluzję krzyża i anielskich skrzydeł. Gdy bohater umiera, inteligentna maszyna mówi: “Wykonało się” (“It is done“). Śmierć Neo, ukazana w trzeciej części cyklu, bynajmniej nie jest jedyną. W pierwszej części Anderson zostaje zastrzelony przez agenta Smitha, ale cudownie zmartwychwstaje (później zaś unosi się ku niebu. Czyżby wniebowstąpienie?). Ostatnim miastem ludzi, które zachowało się w Realnym Świecie, jest Zion/Syjon.

Neo i jego przyjaciele podróżują statkiem powietrznym “Nabuchodonozor”. Biblijny Nabuchodonozor był pogromcą królestwa Judy. Ukochana kobieta Thomasa nosi pseudonim Trinity (Trójca - jak Święta Trójca). W trylogii “Matrix” pojawia się również motyw zdrajcy. Sprzedawczykiem, istnym Judaszem, okazuje się Cypher (Lucyfer?). Filmowe imiona/pseudonimy rodem z mitów greckich: Morfeusz, Niobe, Persefona, Wyrocznia. “Neo” to anagram liczebnika “One” (“Jeden”). Pewnie dlatego, że bohater uchodzi za Wybrańca (The One). Chociaż Thomas Anderson jest figurą Chrystusa, posiada cechy everymana, czyli postaci uniwersalnej, z którą każdy może się utożsamić. Stąd już tylko jeden krok do gnostycyzmu i wiary w samozbawienie. Kolejny judeochrześcijański smaczek: w pierwszej części serii Neo zostaje nazwany “Zbawicielem” (“Savior”) i “osobistym Jezusem Chrystusem” (“personal Jesus Christ”). Trzyczęściowe dzieło Wachowskich czerpie pełnymi garściami z filozofii. Znajdziemy w nim elementy platońskie, kartezjańskie, buddyjskie, a nawet nietzscheańskie.

Przede wszystkim jest to jednak cykl kryptomasoński i kryptopogański. Tak uważają konspiracjoniści spod znaku synchromistycyzmu. Dość wspomnieć, że w trylogii występuje omawiany już motyw “kobiety w czerwieni”. Raz jest to tajemnicza pani z części pierwszej, innym razem - uwodzicielska Persefona, żona Merowinga (wypada wspomnieć, że Iluminaci są domniemanymi spadkobiercami dynastii merowińskiej). W “Matriksie” niejednokrotnie pojawia się podłoga-szachownica rodem ze świątyni wolnomularskiej. Widzimy ją choćby wtedy, gdy Neo udaje się do Morfeusza, aby zostać “oświeconym” w kwestii Matrixa. Scena, w której Anderson jest już u swojego guru, obfituje w masońskie gesty. Morfeusz prosi Thomasa o wybranie jednej z dwóch pigułek. Pierwsza z nich jest symbolem Niebieskiej Loży (Rytu York), a druga - Czerwonej Loży (Rytu Szkockiego). Kiedy Thomas budzi się w Realnym Świecie, zostaje złapany za szyję przez robota (inicjowani wolnomularze są rytualnie zmuszani do milczenia). Chwilę później robot eksponuje jedno ze swoich oczu. Wszystkowidzące Oko?

Neo zostaje odłączony od maszyny i wrzucony do wody. Ratuje go mechaniczna ręka obsługiwana przez załogę statku “Nabuchodonozor”. Bohater zostaje wyłowiony i uniesiony ku trzem światłom tworzącym trójkąt/piramidę. Oświetlają one wejście do statku. Trójka, trójkąt, piramida, światło i drzwi to symbole masońskie. Inne filmowe znaki: liczby 101 i 303. Jeśli usuniemy z nich zera, wyjdą nam wolnomularskie numery 11 i 33. Warto odnotować, że “pokój 101” stanowi aluzję do sali tortur z powieści “Rok 1984” George’a Orwella. Przypatrzmy się scenie, w której Neo i Morfeusz podłączają się do wirtualnej rzeczywistości o nazwie Construct/Konstrukt. Ciemnoskóry mistrz dwukrotnie posługuje się satanistyczną lub okultystyczną mową ciała. Staje w pozycji Baphometa, realizując układ “as above, so below” - “jak wyżej, tak niżej”. Następnie układa dłonie w kształt trójkąta lub piramidy. Później zachęca Thomasa do obejrzenia kasety video (z tyłu telewizora widnieje wielki, odwrócony trójkąt). Jeśli chodzi o Wyrocznię, ma ona w mieszkaniu zasłonę z dwugłowymi orłami.

Masoni często określają Boga mianem Wielkiego Architekta Wszechświata. W dziele Wachowskich pojawia się postać Architekta. Jest to twórca Matrixa, starszy pan z białą brodą (de facto program komputerowy). Numer 555, ukazujący się jako zielona liczba na czarnym tle, symbolizuje Hirama Abiffa, bohatera wolnomularskich legend. Pierwsza część trylogii zawiera wiele elementów uznawanych przez synchromistyków za symbole solarne. Najbardziej wyraziste z nich to: rzeźbione głowy lwów, zegar w kształcie słońca oraz złoty obraz przedstawiający trzy “słoneczniki“ (?). Nie należy również zapominać o dziwnych, słonecznych kształtach wyświetlających się na monitorach w Realnym Świecie. Gdy Thomas Anderson bije się z agentem Smithem, w tle widać graffiti “Sol” (“Słońce”). W “Reaktywacji” i “Rewolucjach” doszukano się wielu motywów przypominających Czarne Słońce. Przykład: Deus Ex Machina (Bóg z Maszyny). Niektórzy badacze twierdzą, że Czarne Słońce odnosi się do Saturna. Według jednej z teorii spiskowych, Saturn jest maszyną utrzymującą nas w wirtualnej rzeczywistości.

Rozmawiając o “ukrytych treściach” w trylogii Wachowskich, nie możemy pominąć nawiązań do kontroli umysłu. W latach ‘50 i ‘60 XX wieku Centralna Agencja Wywiadowcza (CIA) badała możliwość sterowania ludzkim mózgiem. Przedsięwzięcie, które przeszło do historii jako MK-ULTRA, zostało oficjalnie potępione przez Kongres i Prezydenta USA. Wielu konspiracjonistów wierzy, że szemrane eksperymenty wciąż są prowadzone, ale pod kryptonimem Monarch (nazwa projektu ma pochodzić od motyla monarchy). Projekt Monarch opiera się ponoć na dręczeniu małych dzieci. Ofiary, wskutek straszliwych doświadczeń, popadają w chorobę psychiczną zwaną dysocjacyjnym zaburzeniem tożsamości (DID) lub osobowością wieloraką (MPD). Dziecięca psychika ulega rozbiciu na wiele osobowości. Każda z tych osobowości zostaje później poddana intensywnemu programowaniu. Kluczowym słowem w projekcie Monarch jest “dysocjacja”. Chodzi tutaj o zjawisko psychologiczne: oddzielenie się umysłu od rzeczywistości w celu zapomnienia o traumatycznych przeżyciach.

Synchromistycy twierdzą, że temat kontroli umysłu bezustannie pojawia się w popkulturze. Zazwyczaj jest on sygnalizowany za pomocą ściśle określonych symboli. Czytelnicy, którzy pragną je poznać i zrozumieć, powinni zajrzeć do artykułu “Project Monarch: Nazi Mind Control” Rona Pattona, dylogii “The Illuminati Formula” Fritza Springmeiera i Cisco Wheeler oraz materiałów ze stron VigilantCitizen.com i Pseudoccultmedia.net. W trzyczęściowym cyklu “Matrix” pojawia się sporo motywów związanych z projektem Monarch. Stłuczone szkło, rozbite lustro, zwielokrotniona sylwetka, sobowtór, podobizna, lustrzane odbicie to symbole DID/MPD (roztrzaskanej psychiki i mnogich tożsamości). Roboty i obwody komputerowe, jakże ważne w filmach Wachowskich, często są zaliczane do tzw. triggerów (tajnych znaków umożliwiających sterowanie ofiarą poprzez indukcję hipnotyczną). Biały królik także ma związek z kontrolą umysłu. Mówi się, że dwiema baśniami, wykorzystywanymi do programowania dzieci, są “Alicja w Krainie Czarów” i “Czarnoksiężnik z Krainy Oz”.

Wróćmy do najważniejszych wydarzeń z pierwszej części trylogii. Thomas “Neo” Anderson połyka czerwoną pigułkę i zostaje zaprowadzony do pokoju komputerowego. Podchodzi do lustra, które jest tak popękane, że odbija tylko jedno z jego oczu (mamy tutaj trzy symbole: lustro, potłuczone szkło i masońskie oko). Gdy bohater pochyla głowę, lustrzany obraz się zmienia. Ukazują się dwie identyczne twarze połączone wspólnym tułowiem (metafora osobowości wielorakiej). Nagle zwierciadło ulega cudownemu scaleniu. Dwa oblicza Thomasa łączą się w jedną całość (złudzenie spójności: kontrola umysłu i DID/MPD nie są widoczne na zewnątrz). Anderson dotyka lustra i odkrywa, że szklana tafla zachowuje się jak gęsta ciecz. Odbiciem bohatera można więc manipulować, zupełnie jak umysłem ofiary projektu Monarch. Kamera pokazuje widzom Morfeusza. Mężczyzna jest filmowany w taki sposób, że jedno z jego oczu (a raczej jedno ze szkieł okularów przeciwsłonecznych) zostaje zasłonięte. Skórę Neo zalewa płynne lustro. Thomas Anderson zaczyna krzyczeć, a potem budzi się w Realnym Świecie.

Główny bohater, podłączony do maszyny za pomocą licznych przewodów, wygląda trochę jak kukiełka na sznurkach (ofiary kontroli umysłu bywają określane jako “marionetki”). Młody człowiek jest głęboko zszokowany. Równie zszokowana była tytułowa bohaterka filmu “Sybil” Josepha Sargenta, kiedy poznała prawdę o swoich traumatycznych przeżyciach i alternatywnych osobowościach. Neo przez całe życie przebywał w wirtualnej rzeczywistości. Sybil, od wczesnego dzieciństwa, zamykała się w fikcyjnych personach. On nie był świadomy, że żyje z mózgiem podłączonym do maszyny. Ona nie była świadoma, że w jej głowie istnieją liczne tożsamości i wyparte wspomnienia. Oboje egzystowali w totalnej iluzji. A może Matrix to alegoria dysocjacji?! Anderson spostrzega wielopoziomowe konstrukcje pełne żywych baterii. Na wszystkich poziomach leżą ludzie uwięzieni w czerwonych zbiornikach i podłączeni do elektronicznego molocha. Od czasu do czasu widać wyładowania elektryczne. Straszna wizja, w dodatku podobna do tego, o czym pisali Fritz Springmeier i Cisco Wheeler.

W pierwszej części “The Illuminati Formula” znajdujemy opis bazy China Lake, tj. rzekomego miejsca traumatyzacji marionetek. Autorzy donoszą: “Wielu ocalałych pamięta tysiące klatek mieszczących w sobie małe dzieci od sufitu do podłogi. Klatki były podłączone do prądu (…), toteż dzieci zamknięte w środku mogły otrzymywać do ciała przerażające elektrowstrząsy, żeby ich umysły zostały oczyszczone w celu rozszczepienia na wielorakie osobowości” [“Many survivors remember the thousands of cages housing little children from ceiling to floor. The cages were hot wired (…) so that the children who are locked inside can receive horrific electric shocks to their bodies to groom their minds to split into multiple personalities”]. Według Springmeiera i Wheeler, ofiary projektu Monarch były hipnotyzowane światłem. Miały bowiem “myśleć, że przechodzą do innego wymiaru, będąc rażonymi wysokim napięciem” [“think they are going into another dimension when they are blasted with high voltage”]. Brzmi matrixowo, nieprawdaż? Ciała podłączone do prądu i umysły oderwane od rzeczywistości… Dodajmy, że jedną z głównych barw programowania była czerwień.

Thomas “Neo” Anderson, już na statku “Nabuchodonozor”, zostaje poddany zabiegowi mającemu zregenerować jego mięśnie. Zobaczmy, jak to wygląda. W dość ciemnym pomieszczeniu, na metalowym stole, leży główny bohater, a z jego ciała wystają liczne igły. Widać różne światła, w tym świetlne punkciki. Na ekranach wyświetlają się informacje dotyczące czynności życiowych pacjenta. Czy to kolejny obraz rodem z China Lake? Fritz Springmeier i Cisco Wheeler piszą: “Stół do badań był metalowy, zimny dla ofiary, ale dobry do mycia przez asystentów. Ofiara (…) mogła zaobserwować białe kropki świecące w różnych wzorach nad drzwiami na panelu świetlnym. (…) Asystent monitorował cały scenariusz na wykresach (…). Igły były wbite w dziecko, pokój był zaciemniany, a potem rozjaśniany” [“The examining table was metal, which was cold for the victim, but easy to wash for the attendants. The victim (…) could observe white dots light up in different dot patterns over the door on a panel of lights. (…) An attendant monitored the entire scenario on charts (…). Needles were poked in the child, the room was made dark and then lit”].

Twór rodzeństwa Wachowskich uchodzi za jedno z dzieł filmowych będących przepowiedniami lub zapowiedziami zamachów 9/11. Synchromistycy odkryli, że istnieją stare filmy i kreskówki, w których pojawiają się liczby, daty, a nawet wizje dotyczące ataku na World Trade Center. Jedną z takich “proroczych” produkcji jest właśnie “Matrix”. W pierwszej części trylogii (pochodzącej z roku 1999) możemy zobaczyć paszport Neo. Data ważności tego paszportu to 11 września 2001 roku. Ta sama część cyklu zawiera wizję zniszczonych wież WTC. Mowa tutaj o scenie, w której Morfeusz pokazuje głównemu bohaterowi Realny Świat. Domniemana wróżba tragedii 9/11 znajduje się także w “Matriksie. Reaktywacji”. Produkcja miała swoją premierę w 2003 roku, ale była kręcona znacznie wcześniej. Dowodem na to jest fakt, że w filmie występuje aktorka Gloria Foster, która zmarła 29 września 2001 roku. W “Reaktywacji” pojawia się motyw wybuchającego drapacza chmur. Zdaniem licznych konspiracjonistów, wieże World Trade Center zostały wysadzone w powietrze (zobacz: “Zeitgeist” Petera Josepha).

Niejaki Rob Ager przekonuje, że pierwsza część “Matrixa” okazała się prorocza również w innych kwestiach. Według niego, film Wachowskich stanowi przepowiednię nowoczesnego autorytaryzmu. Po wydarzeniach 9/11 w Stanach Zjednoczonych drastycznie nasiliła się kontrola i inwigilacja społeczeństwa. Zniewolenie jednostki, ograniczenie prywatności, prześladowanie dysydentów, medialne manipulacje, brutalne przesłuchania, agresywna propaganda, ignorancja konformistów… To wszystko zostało zasygnalizowane już w “Matriksie”. Ager zauważa, że w dziele Wachowskich osobami walczącymi z systemem są hakerzy (odpowiednicy ruchu Anonymous?). Lider opozycji, Morfeusz, jest zaś wyzywany od terrorystów. Zdaniem Roba, reżyserzy filmu przewidzieli komputeryzację życia społecznego oraz problem ludzi spędzających większość czasu w Internecie. “Matrix” ma być apelem o odrzucenie materializmu, zachętą do zwrócenia się ku duchowości i alternatywnym stylom życia. Podsumowując: omawiana produkcja science-fiction to refleksja nad światem przełomu XX i XXI wieku.


* * * * * * * * * * * * * * * * * *
Źródła, wskazówki, wyjaśnienia
* * * * * * * * * * * * * * * * * *


Prezentacje multimedialne, z których korzystałam
podczas pracy nad powyższą analizą:

777alucard - “The Matrix Exposed!”
ALPHAandOMEGA44 - “Occult Symbolism In The Matrix”
Etappendienst - “The Matrix Decoded: Matrix Predicts WTC Destruction by Nuclear Bomb”
illuminatipuppet333 - “Saturn and Moloch Symbolism - Let’s Stop Worshipping ‘Them‘“
IyanAhmath12 - “Symbolism: The Matrix Decoded”
jchavarr1 - “Christian Symbolism in The Matrix 1 of 3”
jchavarr1 - “Christian Symbolism in The Matrix part 2 of 3”
jchavarr1 - “Christian Symbolism in The Matrix part 3 of 3”
KhazarKosherFace - „Black Sun Worship - Saturn Occult Science 101”
PronStarKiIIuminati - „Illuminati & Pre-9/11 Subliminals and Symbolism in Movies (Re-edit)”
TheGrowingAwareness - “The Matrix Scene .. Hidden parts revealed”
TheSagaciousD - “’The Matrix’ analysis by Rob Ager (pt.1 of 2)”
TheSagaciousD - “’The Matrix’ analysis by Rob Ager (pt.2 of 2)”
[wymienione filmiki znajdują się w portalu YouTube.com]

Dyskusje ze strony SynchromysticismForum.com:

Sheep No More - “The Matrix” (dział “Synchromysticism general”)
shawnsparxx - “The Woman In The Red Dress” (ten sam dział)

Publikacje z bloga HollywoodSubliminals.wordpress.com, poświęcone wszystkim trzem częściom “Matrixa”, są bardzo liczne i rozsiane po różnych kategoriach. Poszukiwanie tych materiałów należy rozpocząć od wejścia na podstrony:

/?s=matrix&x=0&y=0
/franchise/the-Matrix/
/tag/the-matrix/
/tag/the-wachowskis/

Amatorskiego serialu “The Arrivals” (którego autorami są Noreagaaa i Achernahr) proszę szukać w serwisach WakeUpProject.com i YouTube.com.

Książki/artykuły na temat projektu Monarch:

Fritz Springmeier, Cisco Wheeler - “The Illuminati Formula Used To Create An Undetectable Total Mind Controlled Slave”
Fritz Springmeier, Cisco Wheeler - “Deeper Insights Into The Illuminati Formula”
Cathy O’Brien, Mark Phillips - “Trance-Formation of America”
Brice Taylor - “Thanks For The Memories”
Ron Patton - “Project Monarch: Nazi Mind Control” (w: Brice Taylor - “Thanks For The Memories”)

O kontroli umysłu można też poczytać na stronach VigilantCitizen.com i Pseudoccultmedia.net. Informacje dotyczące historycznego projektu MK-ULTRA znajdują się w polskiej i angielskiej Wikipedii.

Czytelnicy, którzy zainteresowali się fenomenem synchromistycyzmu, mogą zajrzeć do moich tekstów o tematyce teoretycznospiskowej: “Kontrola umysłu - prawda czy teoria spiskowa?”, “Wiwisekcja Alice’a Coopera. Chrześcijanin, satanista, mormon czy mason?”, “Na tropie diabła. Tajemnice Black Sabbath”, “Saturn - planeta Szatana? Mroczne konotacje i teorie spiskowe”, “Dziwne teorie Davida Icke’a”, “Illuminati i Dajjal. Konspiracjonizm muzułmański w ’The Arrivals’”. Tym, którzy chcieliby wiedzieć więcej o DID/MPD i filmie “Sybil”, polecam mój artykuł “Krótka recenzja filmowa. ‘Sybil’ Josepha Sargenta”.

Jeśli chodzi o film dokumentalny “Zeitgeist” Petera Josepha, jest to produkcja intrygująca, ale uznawana niekiedy za masońską propagandówkę. Warto mieć to na uwadze.

Podstawowe informacje na temat trylogii “Matrix” można znaleźć w serwisach Pl.wikipedia.org, En.wikipedia.org i Filmweb.pl. Do źródeł religijnych, mitologicznych i filozoficznych (wzmiankowanych w mojej analizie synchromistyczno-hermeneutycznej) proszę dotrzeć samodzielnie.


Natalia Julia Nowak,
19-26 grudnia 2013 r.

26 grudnia 2013   Dodaj komentarz
Film   Ciekawostka   Inne   masoneria   illuminati   wolnomularstwo   synchromistycyzm   synchromysticism  

Krótka recenzja filmowa. "Mój przyjaciel...

Tytuł oryginalny: “Hachiko: A Dog’s Story”
Tytuł alternatywny: “Hachi: A Dog’s Tale”
Tytuł polski: “Mój przyjaciel Hachiko”
Reżyseria: Lasse Hallstrom
Rok produkcji: 2009
Gatunek: dramat, obyczajowy, familijny



Z Japonii do Ameryki

Amerykański film uchodzący za remake japońskiego dramatu “Hachiko monogatari” Seijiro Koyamy (oryginalną wersję dzieła opisałam w poprzedniej “krótkiej recenzji filmowej”). Przypomnę, że obraz “Hachiko…” ukazywał autentyczną historię pewnego psa. Zwierzęcia, które - dzięki swojej niezwykłej wierności - stało się niemalże japońskim bohaterem narodowym. Produkcja stworzona przez Lassego Hallstroma to próba nowego spojrzenia na losy Hachiko, ale w oderwaniu od ich pierwotnej, dalekowschodniej, przedwojennej otoczki. Szwedzki reżyser, pracujący w Hollywood, dokonał znacznej modyfikacji świata przedstawionego w opowieści. Wprowadził inny czas i miejsce akcji, pozmieniał dane i cechy postaci, poprzerabiał wiele scen oraz dodał dużo od siebie. W rezultacie, nakręcił coś, co jest jednocześnie podobne i niepodobne do filmu Koyamy. Zobaczmy, jak to wygląda…

Stany Zjednoczone Ameryki. Czasy współczesne. W jednej ze szkół podstawowych trwa właśnie lekcja, podczas której dzieci wygłaszają przemówienia na temat: “Mój bohater”. Najpierw wypowiada się jasnowłosa dziewczynka. Twierdzi ona, że jej bohaterem jest Krzysztof Kolumb, domniemany odkrywca Nowego Świata. Później do odpowiedzi zostaje wywołany brązowowłosy chłopiec. Zapisuje on na tablicy egzotyczne imię i rozpoczyna swoją przemowę intrygującymi słowami: “Hachiko był psem mojego dziadka”. Pierwsze zdanie wypowiedzi wywołuje w słuchaczach rozbawienie, ale mały mówca nie zraża się tą reakcją i kontynuuje swoją opowieść. Następuje retrospekcja. Od tej pory akcja filmu rozgrywa się w tych miejscach i czasach, o których opowiada uczeń. Japonia, lata dziewięćdziesiąte XX wieku. Starszy pan wysyła do USA pieska zamkniętego w skrzynce.

Szczeniak rasy akita jest transportowany samolotem. Potem widzimy go już na amerykańskim dworcu kolejowym: skrzynka z psem znajduje się na wózku z bagażami. W pewnym momencie pakunek spada na chodnik, a zwierzę wydostaje się na wolność i zaczyna błądzić po stacji. Przestraszonego i zdezorientowanego pieska spostrzega profesor muzyki Parker Wilson. Mężczyzna postanawia zabrać szczeniaka na krótko do domu. Wierzy, że prędzej czy później zgłosi się po niego prawowity właściciel. Nazajutrz Parker rozwiesza w wielu miejscach afisze informujące o znalezieniu psa. Prosi również o pomoc swojego japońskiego przyjaciela, który - jako jedyny w okolicy - potrafi odczytać napisy na obroży zwierzęcia i strzępkach papieru oderwanych od skrzynki. Wilson dowiaduje się, że piesek został oznaczony liczbą osiem (hachi). Wobec tego, nadaje mu imię Hachi (Hachiko).


Wieczna przyjaźń

Czas upływa, a na ogłoszenia nikt nie odpowiada. Naukowiec, który od samego początku był zauroczony szczeniakiem, przywiązuje się do niego coraz mocniej. Pies również zaczyna darzyć profesora sympatią. Ta rodząca się przyjaźń nie przypada do gustu żonie mężczyzny. Za to dorosła córka Parkera podziela uczucia ojca. W końcu pani Wilson decyduje się zaakceptować pieska i przyjąć go do rodziny. Życie toczy się dalej. Córka Wilsonów wychodzi za mąż i zachodzi w ciążę. Profesor nadal przyjaźni się z psem, ale nie rozumie, dlaczego zwierzę nie chce aportować piłki. Japoński przyjaciel tłumaczy Parkerowi, że Hachiko ma orientalną mentalność. Jeśli pies zacznie kiedyś przynosić zabawkę, to w ściśle określonym celu. Chociaż zwierzę nie bawi się w aportowanie, okazuje naukowcowi miłość w inny sposób. Codziennie rano odprowadza go na dworzec, a wieczorem wraca, by go stamtąd odebrać.

Pewnego ranka Parker, tak jak zawsze, wychodzi z domu do pracy. Mężczyzna chce, żeby piesek, zgodnie ze swoim zwyczajem, towarzyszył mu w drodze na stację. Ale Hachiko zachowuje się bardzo nietypowo. Dziwnie szczeka i próbuje zatrzymać profesora. Wilson widzi, że coś jest nie w porządku, ale tak bardzo się śpieszy, iż nie ma czasu na rozważanie tej nieprawidłowości. Ostatecznie, zwierzę zostaje na terenie posesji, a naukowiec idzie sam. Nagle Hachiko chwyta piłkę i biegnie na dworzec, żeby dać ją Parkerowi. Mężczyzna znowu jest zdumiony, tym bardziej, że dotychczas pies nie chciał aportować zabawki. Profesor uzmysławia sobie, że cała sytuacja ma jakieś drugie dno. Chociaż Hachiko robi wszystko, żeby powstrzymać Parkera przed wyjazdem do pracy, właściciel zwierzęcia decyduje się wsiąść do pociągu. Tego samego dnia naukowiec umiera. Nie jest to jednak koniec opowieści…

Jak już wspomniałam, “Mój przyjaciel Hachiko” bardzo się różni od “Hachiko monogatari”. Produkcja Seijiro Koyamy ukazywała Japonię w latach dwudziestych i trzydziestych. U Lassego Hallstroma zdecydowana większość wydarzeń rozgrywa się w Stanach Zjednoczonych w latach dziewięćdziesiątych i dwutysięcznych. W wersji japońskiej główny bohater ludzki zajmował się naukami rolniczymi. W wersji amerykańskiej - szeroko pojętą muzyką. Pani profesorowa z “Hachiko monogatari” była niepracującą damą. Ta z “Mojego przyjaciela Hachiko” jest specjalistką od sztuk pięknych. Dzieło Koyamy przedstawiało córkę profesorstwa jako niedojrzałą, ciężarną nastolatkę. Dzieło Hallstroma ukazuje ją jako dorosłą kobietę, która świadomie zakłada rodzinę. W “Hachiko monogatari” właściciele pieska mieli parobka i pokojówkę. W “Moim przyjacielu Hachiko” są oni skromnymi przedstawicielami klasy średniej.


Szwed przegrywa rywalizację


Na szczęście, twórca “Mojego przyjaciela…” nie zmienił rzeczy najistotniejszych, czyli imienia, rasy i dokonań czworonożnego bohatera. Dlaczego wspomniałam o rasie? Otóż akity występują w dwóch odmianach: japońskiej (akita inu) i amerykańskiej (American akita). Gdyby japoński akita został zamieniony na amerykańskiego, byłby to już szczyt wszystkiego. Produkcja Lassego Hallstroma jest nakręcona z większym rozmachem niż dzieło Seijiro Koyamy. Widać wyższy budżet i typowo hollywoodzki sposób realizacji. Amerykańska wersja opowieści zawiera więcej dynamizmu niż japońska. Szwedzki reżyser zrezygnował z nastrojowości na rzecz szybszej akcji, krótszych ujęć, żywszych dialogów i śmielszych żartów. Niektórzy widzowie, zwłaszcza młodzi, mogą to uznać za dobre posunięcie. Inni jednak stwierdzą, że opowieść o Hachiko została odarta z niepowtarzalnego klimatu i refleksyjnego charakteru.

Wersja zachodnia nie oddziałuje na widza tak silnie jak dalekowschodnia. U Hallstroma dramatyzm i emocjonalność są bardziej powierzchowne niż u Koyamy. Poza tym, w filmie amerykańskim słabiej odczuwa się upływ czasu. Procesy, zachodzące w świecie przedstawionym, są po prostu mniej widoczne. W “Hachiko monogatari” można było wyraźnie zobaczyć, jak zmienia się ludzka passa, wygląd psa, wielkość dziecka, pora roku, a nawet atmosfera społeczno-polityczna (patrz: pojawienie się wojska na ulicy). W “Moim przyjacielu Hachiko” również zachodzą rozmaite przemiany, ale nie ma tego czegoś, co można by nazwać kontemplacją przemijania. Kolejna sprawa: ograniczenie tradycji i egzotyki w wersji hollywoodzkiej. Zamiast zadziwiającej, orientalnej kultury możemy zobaczyć stoisko z hot dogami, komputer podłączony do Internetu oraz telewizyjną transmisję meczu baseballowego.

Jedynym łącznikiem ze światem Dalekiego Wschodu jest japoński przyjaciel Parkera Wilsona. Gdyby nie on, można by było stwierdzić, że historia Hachiko została całkowicie wyrwana z kontekstu. Czy próbuję powiedzieć, że “Mój przyjaciel…” nie jest godny obejrzenia? Ależ nie! Dzieło Hallstroma - sympatyczne i wzruszające - jak najbardziej zasługuje na uwagę widza. Mój krytyczny ton bierze się stąd, że produkcja przegrywa rywalizację z japońskim pierwowzorem. Nie oznacza to jednak, że jest beznadziejna sama w sobie. Wersja amerykańska, chociaż spłycona i uproszczona, nadal stanowi poruszającą opowieść o lojalnym, kochającym czworonogu. Liczne zmiany dokonane przez Hallstroma można nawet uznać za próbę wykreowania historii alternatywnej. Odpowiadają bowiem na pytanie: “Co by było, gdyby Hachiko i jego właściciel żyli we współczesnych Stanach Zjednoczonych?”.

Polecam obejrzeć obie wersje. Ale najpierw japońską, bo to ona ma więcej wspólnego z rzeczywistością. Ta amerykańska to już półprawda rodem z dziecięcej zabawy “głuchy telefon” albo z popularnego dowcipu “W Moskwie samochody rozdają…”.


Natalia Julia Nowak,
7-14 września 2013 r.

 

16 września 2013   Dodaj komentarz
Film   film   recenzja  

Krótka recenzja filmowa. "Hachiko monogatari"...

Tytuł oryginalny: “Hachiko monogatari”
Tytuł polski: /brak oficjalnego/
Reżyseria: Seijiro Koyama
Rok produkcji: 1987
Gatunek: dramat, obyczajowy, familijny



Czworonożny bohater

Japońska produkcja, która powinna zainteresować nie tylko filmomaniaków, ale również miłośników zwierząt. Ukazuje ona autentyczne wydarzenia, które miały miejsce kilkadziesiąt lat temu w Kraju Kwitnącej Wiśni. Tytułowy bohater dzieła, Hachiko, był wiernym i rozumnym psem, który - dzięki swoim zaletom - stał się znany w całym cesarstwie. Jak podaje polskojęzyczna Wikipedia, czworonóg już za życia był opisywany w mediach i podziwiany przez opinię publiczną. Kiedy odszedł za tęczowy most, jego zwłoki zostały spreparowane i umieszczone w tokijskim muzeum. Hachiko doczekał się kilku pomników. Stał się także bohaterem co najmniej dwóch książek. Film, który dzisiaj zrecenzuję, nie jest jedyną produkcją poświęconą słynnemu psu. W 2009 roku powstało bowiem dzieło “Mój przyjaciel Hachiko” Lassego Hallstroma. Przypatrzmy się jednak filmowi nakręconemu przez Seijiro Koyamę.

Rok 1924. W prefekturze Akita, położonej na północy Japonii, panuje sroga zima. Mimo mrozu i śnieżycy, w jednym z tamtejszych domów panuje radosna atmosfera. Zbliża się bowiem piękny moment: narodziny szczeniąt rasy akita. Ciężarna suczka, Aka, długo się męczy, ale w końcu wydaje na świat gromadkę uroczych piesków. Jeden z nich ma trafić do profesora Ueno, wybitnego inżyniera rolnictwa, mieszkańca Tokio. Naukowiec wspomniał kiedyś, że po stracie ukochanej suni, posiadającej geny akity, chciałby mieć nowego psa - stuprocentowego przedstawiciela tej rasy. Niestety, wkrótce okazuje się, że profesor i jego żona wcale nie są skłonni przyjąć nowego pupila. Pamiętają bowiem rozpacz po śmierci suczki oraz trudy związane z jej adopcją. Córka profesorstwa, nastoletnia Chizuko, ma jednak inne zdanie. Strasznie chce mieć pieska. Ostatecznie, to właśnie jej wola zostaje spełniona.


Profesor i szczeniak

Jeden ze szczeniaków, urodzonych na północy Japonii, zostaje wysłany w skrzynce do Tokio. Droga jest bardzo długa, a warunki przewozu pozostawiają wiele do życzenia. Po dotarciu do stolicy zwierzę nie daje znaków życia. Istnieje podejrzenie, że zdechło podczas transportu. Na szczęście, owo makabryczne złudzenie szybko zostaje rozwiane. Pies, przyjęty tylko ze względu na córkę profesorstwa, otrzymuje imię Hachiko (od liczby osiem). Tymczasem Chizuko średnio się nim interesuje. Więcej uwagi poświęca swojemu narzeczonemu. Niebawem wychodzi na jaw, że lekkomyślna dziewczyna jest w ciąży. Młodzieniec, będący sprawcą poczęcia, prosi profesora Ueno o rękę nastolatki. Naukowiec wyraża zgodę na ślub, a co za tym idzie - na przeprowadzkę Chizuko do domu jej chłopaka. Dziwnym trafem, zakochani nie chcą zabrać ze sobą pieska. Szczeniak zamieszkuje więc na stałe u profesorstwa.

Ueno i Hachiko szybko zostają nierozłącznymi przyjaciółmi. Spędzają ze sobą mnóstwo czasu. Każdy z nich jest zdolny do poświęceń na rzecz drugiego. Profesor najpierw myśli o swoim pupilu, a dopiero potem o sobie. Gdy zwierzątko wraca do domu zziębnięte i przemoczone, naukowiec pozwala mu spać na kanapie, a sam zajmuje miejsce na podłodze. Wyjątkową miłość, łączącą człowieka z psem, dostrzegają krewni i znajomi mężczyzny. Chizuko twierdzi, że jej ojciec woli Hachiko od kilkumiesięcznego wnuczka. W końcu nawet żona profesora zaczyna odczuwać zazdrość. Wydaje jej się, że Ueno bardziej kocha psa niż ją. Każdego ranka, kiedy naukowiec wybiera się do pracy, Hachiko odprowadza go na dworzec. Później, niezależnie od pogody, piesek czeka na niego, żeby odebrać go ze stacji. Osoby, będące świadkami tych scen, uznają Hachiko za niezwykle mądre i lojalne zwierzę.


Intuicja i egzotyka

Pewnego dnia, już w roku 1925, dzieje się coś alarmującego. Hachiko, który zawsze był wesoły i pogodny, zachowuje się w nietypowy sposób. Przeraźliwie szczeka, biega niespokojnie, próbuje zatrzymać wychodzącego do pracy profesora. Sprawia wrażenie, jakby miał jakieś złe przeczucia. Domownicy zauważają tę anomalię, lecz nie mają pojęcia, co ona oznacza. Niestety, psia intuicja okazuje się słuszna. Naukowiec, od początku pierwszego wykładu, czuje się fatalnie. Ma ogromne problemy z koncentracją. Nagle, ku przerażeniu studentów, upada na podłogę. Młodzi ludzie wzywają pomoc, ale po chwili staje się jasne, że profesora nie można już uratować. Co zrobi Hachiko, gdy jego przyjaciel nie pojawi się wieczorem na dworcu? Jak, po śmierci właściciela, potoczą się losy psa? Co się stanie z owdowiałą profesorową? Czy Hachiko i pani Ueno zaznają jeszcze szczęścia i radości?

“Hachiko monogatari” to film posiadający kilka wyrazistych cech. Europejczyk, oglądający tę produkcję, na pewno zwróci uwagę na zawartą w niej egzotykę. Dzieło Koyamy ukazuje świat zupełnie odmienny od zachodniego. Tradycyjne japońskie stroje, orientalna architektura, specyficzny wystrój wnętrz, jedzenie spożywane pałeczkami, charakterystyczne gesty, ukłony, sposoby reagowania i wysławiania się… To wszystko jest w filmie obecne. Do tych motywów dochodzą takie elementy, jak miejskie ulice, po których jeżdżą stare samochody i przedpotopowe pojazdy konne. Widać, że twórcy “Hachiko…” zadbali o wierne odtworzenie realiów panujących w międzywojennej Japonii. Ale forma produkcji także jest egzotyczna. Styl, w jakim zrealizowano dzieło, różni się od tego, do którego przyzwyczaiło nas kino europejskie i amerykańskie. Wszystko jest tutaj inne. I dlatego warto to zobaczyć.


Opowieść o przemijaniu

W serwisie Filmweb produkcja Koyamy została przyporządkowana do kategorii “dramat” i “familijny”. Zgadzam się z opinią, że opisywane dzieło jest dramatem. Nie mogę również zaprzeczyć, że stanowi ono film dla całej rodziny. Mimo to, uważam, że omawiana produkcja jest zbyt poważna dla małych dzieci. Chociaż w centrum uwagi znajduje się uroczy piesek, w tle widać skomplikowane ludzkie problemy i rozterki. Weźmy na przykład motyw ciężarnej nastolatki, która musi niezwłocznie wyjść za mąż i opuścić rodzinny dom. Albo wątek podstarzałej, niepracującej profesorowej: najpierw zamożnej i ustabilizowanej życiowo, a potem skazanej na wieczną tułaczkę. Spokojna, powolna, monotonna narracja nie spodoba się kilkulatkom przyzwyczajonym do wartkiej akcji, żywych dialogów i atrakcyjnych rozwiązań technicznych. To nie jest hollywoodzka superprodukcja, tylko nastrojowa opowieść o przemijaniu.

Tak czy owak, Seijiro Koyama stworzył naprawdę słodki i wzruszający film. Dzieło, chociaż proste, może doprowadzić do łez nawet najtwardszych widzów. Sekwencja, ukazująca zachowanie Hachiko po śmierci Ueno, jest prawdziwie poruszająca. Obok głębokiej, szczerej, psiej rozpaczy nie da się przejść obojętnie. Drugi fragment produkcji, przy którym można się rozczulić, to finałowa scena. Nie zdradzę jednak, co się w niej dzieje. “Hachiko monogatari” przypomina odbiorcom, jak niezwykłymi i kochającymi zwierzętami są psy. Udowadnia również, że Hachiko, który istniał naprawdę, był pieskiem najniezwyklejszym z najniezwyklejszych. Pośród tego wszystkiego, dzieło Koyamy jest pełne ciepłego, delikatnego, przemyślanego komizmu. Na wyróżnienie zasługuje też ścieżka dźwiękowa: cicha, łagodna, ale trafiająca do człowieczego serca. Niektóre melodie są wzruszające same w sobie.

Czy remake filmu (“Mój przyjaciel Hachiko” Lassego Hallstroma) dorównuje orientalnemu pierwowzorowi? Nie wiem, ale chętnie to sprawdzę. Obiecałam sobie, że obejrzę i zrecenzuję obie wersje opowieści.


Natalia Julia Nowak,
4-7 września 2013 r.

 

09 września 2013   Dodaj komentarz
Film   film   recenzja  

Krótka recenzja filmowa. "Sybil"...

CYTAT ZAMIAST WSTĘPU

“Trauma powoduje dezintegrację ego. (…) Sposobem radzenia sobie z trudnymi emocjami przez dziecko staje się zepchnięcie wspomnień poza świadomość, z których z czasem może powstać alternatywna osobowość. (…) Poszczególne osobowości (…) mogą różnić się między sobą wiekiem, płcią, talentami, umiejętnościami, kompetencjami, orientacją seksualną, wiedzą. Każda osobowość ma odrębny iloraz inteligencji, inne wspomnienia, ciśnienie krwi, własną tożsamość, ostrość wzroku, temperament, a nawet uczulenia. (…) Badania neurologiczne wskazują na różnice w pracy mózgu u poszczególnych osobowości w jednym ciele”

K. Krocz, P. Stolorz, “Osobowość wieloraka”, Portal.abczdrowie.pl





Tytuł oryginalny: “Sybil”
Tytuł polski: “Sybil”
Reżyseria: Joseph Sargent
Rok produkcji: 2007
Gatunek: dramat psychologiczny



Seria niewyjaśnionych zdarzeń

Wstrząsająca i trzymająca w napięciu opowieść oparta na faktach. Chociaż jest dramatem psychologicznym, jej oglądanie przypomina seans dobrego thrillera. Produkcja stanowi remake głośnego filmu “Sybil” Daniela Petriego z 1976 roku (według amerykańskiej dziennikarki Debbie Nathan, oryginalną wersję dzieła obejrzała 1/5 mieszkańców USA. Źródło: oficjalna strona żurnalistki). Twór Petriego był ekranizacją powieści Flory Rhety Schreiber - pisarki, która zainspirowała się historią Shirley Mason, niezwykłej pacjentki psychiatrycznej. Książka “Sybil” ukazała się w roku 1973 i odniosła duży sukces komercyjny. Niniejsza recenzja nie będzie jednak mówić ani o powieści, ani o pierwszej filmowej adaptacji “Sybil”. Nie miałam bowiem okazji zapoznać się z pełnymi wersjami tych dzieł. Obejrzałam za to remake z 2007 roku i to on będzie przedmiotem mojej analizy.

Lata ‘50 XX wieku. Sybil Isabel Dorsett studiuje w jednej z nowojorskich szkół wyższych. Życie dziewczyny, pozornie banalne, jest pełne tajemnic i niewyjaśnionych zdarzeń. Pewnego dnia bohaterka wybiega z zajęć i najwyraźniej traci świadomość. Gdy ją odzyskuje, odkrywa, że jest w Filadelfii. Według hotelowego recepcjonisty, studentka przebywa w tym mieście już od sześciu nocy. Młoda kobieta nie ma pojęcia, skąd się tam wzięła. Nie pamięta również, co się z nią działo od momentu opuszczenia akademii. Chociaż Sybil mieszka w pokoju sama, odnosi wrażenie, że ktoś, pod jej nieobecność, korzystał z tego samego pomieszczenia. Znajduje bowiem przedmioty, których nie rozpoznaje. Po powrocie do Nowego Jorku dziewczyna dowiaduje się, że kierownictwo uczelni zaleca jej wizytę u psychiatry. Dorsett zgadza się na konsultację ze specjalistą. Trafia pod skrzydła błyskotliwej dr Cornelii Wilbur.

Lekarka już podczas pierwszej rozmowy zauważa, że jej pacjentka zmaga się z czymś znacznie poważniejszym niż zwykła histeria. Dostrzega, że Sybil wykazuje określone cechy charakteru, a chwilę później zachowuje się, jakby była zupełnie inną osobą. Jednocześnie widzi, że Dorsett nie jest świadoma swoich nagłych przemian, którym towarzyszy zmiana barwy głosu, mimiki, gestykulacji, a nawet emocji, przekonań i toku myślenia. Pacjentka wydaje się nie zauważać, że niektóre jej wypowiedzi stanowią całkowite zaprzeczenia poprzednich. Psychiatra prosi Sybil o dokonanie autocharakterystyki. Studentka opowiada jej o swoich lukach w pamięci i nieustannym znajdowaniu śladów czyjejś obecności. Nagle dziewczyna wpada we wściekłość. Wybija szybę w oknie. Roztrzęsiona, wspomina straszne wydarzenia ze swojego życia. Mówiąc o sobie, używa trzeciej osoby liczby pojedynczej.


Dysocjacyjne zaburzenie tożsamości

Cornelia Wilbur odgaduje, że ma do czynienia z nosicielką osobowości wielorakiej, czyli dysocjacyjnego zaburzenia tożsamości*. Rzeczona przypadłość odznacza się tym, że w jednym ciele mieszka wiele zróżnicowanych osobowości, które na przemian przejmują kontrolę nad umysłem właściciela. Specjalistka prosi, żeby młoda kobieta, która właśnie jej się objawiła, zdradziła swoje imię. Rozmówczyni podaje się za Sybil, ale bystra lekarka nie daje się nabrać. W końcu dziewczyna przyznaje, że nazywa się Peggy Lou Baldwin i jest kimś zupełnie innym niż Sybil. Psychiatra życzy sobie rozmowy z Dorsett. Wyraz twarzy pacjentki ulega wyraźnej zmianie. Znika Peggy, wraca Sybil. Główna bohaterka nie pamięta, co się działo przed chwilą. Nie przypomina sobie momentu wybicia szyby (wszak zrobiła to Peggy). Wilbur nie chce jeszcze informować Dorsett o rozpoznaniu choroby.

Cornelia, która jest nie tylko terapeutką, ale również wykładowczynią, opowiada o swoim odkryciu najbliższemu współpracownikowi. Mężczyzna, będący zachowawczym profesorem, nie chce uwierzyć w jej słowa. Twierdzi, że Dorsett to pospolita histeryczka, a osobowość wieloraka nie istnieje. Wilbur nie przejmuje się kpinami i krytyką. Upiera się przy swojej racji i kontynuuje terapię Sybil. Wraz z upływem czasu, poznaje kolejne osobowości mieszkające w ciele młodej studentki. Konwersując z nimi, odkrywa, że mają one rozmaite charaktery, temperamenty, uzdolnienia, zainteresowania i wspomnienia. Różnią się nawet takimi cechami, jak wiek, płeć, narodowość czy akcent. Każda z tych postaci nosi w sobie cząstkę Sybil. Ich integracja dałaby więc pełny obraz Dorsett. Cornelia wie, że posklejanie rozbitej psychiki pacjentki nie nastąpi szybko. Najpierw trzeba poznać przyczyny schorzenia.

Ambitna i zaangażowana lekarka postanawia dokładnie zbadać przeszłość dziewczyny. Przeczuwa bowiem, że do fragmentacji tożsamości Sybil doszło na skutek jakiegoś traumatycznego przeżycia. Specjalistka, niczym detektyw, zwraca uwagę na każdy drobiazg, który mógłby ją naprowadzić na właściwy trop. Rozmawia z poszczególnymi osobowościami studentki, decyduje się nawet na wywiad z jej ojcem. Ustalenia Wilbur powoli odsłaniają przerażającą prawdę. Wszystko wskazuje na to, że Dorsett, od wczesnego dzieciństwa, była ofiarą brutalnej przemocy fizycznej, psychicznej i seksualnej. Psychiatra dowiaduje się o coraz bardziej drastycznych i szokujących wydarzeniach z życia pacjentki. Nie waha się nazywać ich torturami i gwałtami. Czy wyleczenie osoby, która przez lata doznawała tylu upokorzeń, jest w ogóle możliwe? Wilbur, mimo licznych trudności, nie traci nadziei…


Sztuka i życie

Film “Sybil” z 2007 roku to dzieło, które ogląda się z zapartym tchem. Trudno się od niego oderwać, bo - mimo oszczędnej formy i prostego scenariusza - ciągle zaskakuje ono czymś nowym. Widz, obcując z produkcją Josepha Sargenta, czuje, że nie spocznie, dopóki nie pozna wszystkich sekretów tytułowej bohaterki. Informacje o Sybil, jej alternatywnych osobowościach i doświadczeniach życiowych podawane są regularnie, ale w małych dawkach. Sprawia to, że oglądający popada w swoiste uzależnienie (zupełnie jak ktoś, kto spożywa kilka chipsów z paczki, a potem odkrywa, że nie może przestać jeść). Film kończy się zdecydowanie zbyt szybko. I, niestety, pozostawia pewien niedosyt. Po pierwsze dlatego, że widz miał szansę zobaczyć tylko kilka z szesnastu tożsamości Sybil. Po drugie dlatego, że nie wszystkie wątki zostały zamknięte. Wygląda to tak, jakby reżyser o nich zapomniał.

Dzieło Josepha Sargenta trwa półtorej godziny. To bardzo krótko, zwłaszcza w porównaniu z trzygodzinną produkcją Daniela Petriego. Skoncentrujmy się jednak na tym, co najważniejsze i najdoskonalsze. Doceńmy mistrzowski popis dwóch aktorek, które - dzięki swoim talentom - zachwycają oglądającego przez cały film. Tammy Blanchard, wcielająca się w postać Sybil, zadziwia ogromną ekspresją, umiejętnością prezentowania najrozmaitszych emocji oraz swoistą aktorską elastycznością (powiedzmy sobie szczerze: granie kilku osób na raz wymaga wyjątkowego kunsztu!). Jessica Lange, czyli filmowa Cornelia Wilbur, sprawia wrażenie, jakby naprawdę była doświadczoną, godną szacunku, wzbudzającą zaufanie i niedającą się wyprowadzić z równowagi terapeutką. Obie panie są świetne, chociaż aktorstwo każdej z nich polega na czymś innym. Blanchard i Lange przyćmiewają odtwórców pozostałych ról.

A teraz ciekawostka. Jest garstka ludzi, którzy podważają przeżycia pierwowzoru Sybil. Uważają oni, że kobieta, która w rzeczywistości nazywała się Shirley Mason, wcale nie miała dysocjacyjnego zaburzenia tożsamości. Wspomniana na początku recenzji Debbie Nathan twierdzi, że Shirley zmagała się z zupełnie innymi problemami. Według dziennikarki, Cornelia Wilbur “podciągnęła” jej objawy pod osobowość wieloraką i zmanipulowała samą Mason. Podobno chciała w ten sposób zapewnić rozgłos sobie, swojej pacjentce i zaprzyjaźnionej pisarce Florze Schreiber (marzącej o napisaniu bestselleru). Nathan opublikowała swoje rewelacje w książce zatytułowanej “Sybil Exposed” - “Sybil zdemaskowana”. Więcej informacji na ten temat można znaleźć w anglojęzycznej Wikipedii, w serwisie YouTube oraz na oficjalnej stronie żurnalistki. Myślę, że nie zaszkodzi tam zajrzeć.

Niezależnie od prawdziwości omawianej historii, warto obejrzeć film Josepha Sargenta.


Natalia Julia Nowak,
19-24 sierpnia 2013 r.



_______________
* Osobowość wieloraka - Multiple Personality Disorder (MPD). Dysocjacyjne zaburzenie tożsamości - Dissociative Identity Disorder (DID). Obie nazwy (jedna starsza, druga nowsza) odnoszą się do tego samego fenomenu. Synonimy MPD: osobowość mnoga, osobowość naprzemienna, rozdwojenie osobowości, rozdwojenie jaźni.

28 sierpnia 2013   Dodaj komentarz
Film   film   recenzja  
< 1 2 3 4 5 >
Njnowak | Blogi