• Grupa PINO
  • Prv.pl
  • Patrz.pl
  • Jpg.pl
  • Blogi.pl
  • Slajdzik.pl
  • Tujest.pl
  • Moblo.pl
  • Jak.pl
  • Logowanie
  • Rejestracja

No hope, no fear. Nie ma nadziei, nie ma strachu

Natalia Julia Nowak :-) Przyszłam na świat 19 lutego 1991 r. w Starachowicach. Jestem absolwentką Uniwersytetu Jana Kochanowskiego w Kielcach (Dziennikarstwo i Komunikacja Społeczna, studia licencjackie), zdobyłam absolutorium na Uniwersytecie Warszawskim (Socjologia Stosowana i Antropologia Społeczna, studia magisterskie). Posiadam dyplom higienistki stomatologicznej (ukończyłam Centrum Edukacji Zawodowej w Skarżysku-Kamiennej). Opiekuję się śliczną suczką grzywacza chińskiego, której pełne imię brzmi WERA Exotic World FCI. Zapraszam serdecznie na moje blogi: njnowak.blogspot.com njnowak.wordpress.com njnowak.tumblr.com njnowak.altervista.org

Kalendarz

pn wt sr cz pt so nd
29 30 31 01 02 03 04
05 06 07 08 09 10 11
12 13 14 15 16 17 18
19 20 21 22 23 24 25
26 27 28 01 02 03 04

Kategorie postów

  • Ciekawostka (5)
  • Film (29)
  • Historia (22)
  • Inne (11)
  • Muzyka (8)
  • Polityka (12)
  • Społeczeństwo (24)

Strony

  • Strona główna

Linki

  • Natalia Julia Nowak
    • N.J. Nowak - BlogSpot
    • N.J. Nowak - LiveJournal
    • N.J. Nowak - Tumblr
    • N.J. Nowak - Wordpress

Archiwum

  • Kwiecień 2021
  • Grudzień 2020
  • Wrzesień 2020
  • Lipiec 2020
  • Maj 2020
  • Marzec 2020
  • Styczeń 2020
  • Listopad 2019
  • Listopad 2018
  • Sierpień 2018
  • Maj 2018
  • Luty 2018
  • Marzec 2017
  • Luty 2017
  • Październik 2016
  • Sierpień 2016
  • Kwiecień 2016
  • Luty 2016
  • Październik 2015
  • Lipiec 2015
  • Czerwiec 2015
  • Maj 2015
  • Kwiecień 2015
  • Marzec 2015
  • Luty 2015
  • Styczeń 2015
  • Grudzień 2014
  • Listopad 2014
  • Październik 2014
  • Wrzesień 2014
  • Sierpień 2014
  • Lipiec 2014
  • Czerwiec 2014
  • Maj 2014
  • Kwiecień 2014
  • Marzec 2014
  • Luty 2014
  • Styczeń 2014
  • Grudzień 2013
  • Listopad 2013
  • Październik 2013
  • Wrzesień 2013
  • Sierpień 2013
  • Lipiec 2013

Najnowsze wpisy, strona 2

< 1 2 3 4 5 ... 10 11 >

Limanowska "Inka" oraz jej koledzy...

„Nie chcemy sierpów ani młotów
i obrzydł nam germański wróg.
Na pomstę mamy dziś ochotę,
za Polskę spłacić krwawy dług.

Myśmy rebelianci,
polscy partyzanci.
Poszliśmy w las,
bo nadszedł czas,
bo nadszedł czas”


De Press – „Myśmy Rebelianci”
(„Myśmy Rebelianci. Piosenki Żołnierzy Wyklętych”,
Muzeum Powstania Warszawskiego 2009)




Sanitariuszka z powołania

Genowefa Kroczek przyszła na świat 14 czerwca 1919 r. w Przyszowej (gmina Łukowica leżąca w Małopolsce, między Limanową a Nowym Sączem). Pochodziła z zamożnej i oświeconej rodziny chłopskiej, która angażowała się w działalność ruchu ludowego, a swoim dzieciom pragnęła zapewnić jak najlepsze wykształcenie. Syn państwa Kroczków, starszy brat Geni, został zawodowym dentystą. Sama Kroczkówna również miała aspiracje związane z medycyną: planowała zostać lekarką lub pielęgniarką. Według różnych źródeł, dziewczyna ukończyła gimnazjum albo szkołę pielęgniarską. Legitymowała się świadectwem dojrzałości i mogła pójść na studia. Wybuch II wojny światowej spowodował, że otrzymała ona szansę, aby spróbować swoich sił jako osoba ratująca rannych i chorych. Genowefa, przedwojenna członkini Związku Młodzieży Wiejskiej RP „Wici”, stanęła bowiem na czele powiatowego (limanowskiego) Zielonego Krzyża[1]. Pod tą nazwą krył się wydział sanitarny Ludowego Związku Kobiet, jednej z cywilnych przybudówek do Batalionów Chłopskich[2].


Koordynatorka i instruktorka

Kroczek, jako wysoko postawiona działaczka LZK-ZK, organizowała w podległych sobie wioskach (np. w Młyńczyskach, Wilczyskach i Kiczni) konspiracyjne szpitale. Placówki te – do których udało się przyciągnąć prawdziwych lekarzy – udzieliły pomocy kilkudziesięciu potrzebującym ludziom. Wśród nich było dwudziestu pięciu partyzantów BCh, ale też czterech żołnierzy sowieckich, co dowodzi, że ludowcy współpracowali z Armią Czerwoną przy wyzwalaniu polskich ziem spod okupacji niemieckiej. W lazaretach zakładanych przez Genowefę radzono sobie z takimi problemami, jak złamania kości, rany postrzałowe czy trudne przypadki zapalenia płuc. Na tym jednak aktywność Kroczkówny się nie kończyła. Zdolna Genia prowadziła także ożywioną działalność edukacyjną. Przede wszystkim, szkoliła pielęgniarki i sanitariuszki (łącznie było to kilkadziesiąt kursantek, spośród których część trafiła później do plutonów BCh). Niosła również oświatę ludności wiejskiej, propagując zasady higieny oraz podnosząc świadomość chłopów dotyczącą tyfusu i czerwonki.


LSB „Opór”

Genowefa Kroczek posługiwała się w konspiracji pseudonimem „Lotte” (aczkolwiek była też znana jako „Lotka” i „Lutka”). Owo przybrane imię stanowiło hołd dla pewnej niemieckiej wolontariuszki, która w ramach działalności dobroczynnej odwiedziła szpital psychiatryczny i została zamordowana przez któregoś z tamtejszych pacjentów. Gdy Kroczkówna obierała ten obcobrzmiący pseudonim, nie przypuszczała jeszcze, że w przyszłości sama zginie z ręki swojego byłego podopiecznego. Ale o tym później. Podczas II wojny światowej Genia była nie tylko komendantką lokalnego Zielonego Krzyża, lecz także szefową sekcji sanitarnej oddziału Ludowej Straży Bezpieczeństwa „Opór” (pod szyldem LSB funkcjonowały liczne jednostki Batalionów Chłopskich, które w 1943 r. odmówiły scalenia z Armią Krajową[3]). Grupą „Opór” dowodził Wojciech Dębski „Bicz” pochodzący ze Starej Wsi na Limanowszczyźnie. Temu wybitnemu „leśnemu” zawdzięczamy wiele udanych akcji, np. rozbrojenie czterdziestoosobowego oddziału Niemców w Podegrodziu (Nowosądeckie).


Ubecy Wyklęci

Dalsze losy Ludowej Straży Bezpieczeństwa „Opór” potoczyły się dość dziwnie. W roku 1945, gdy wielu polskich żołnierzy podejmowało decyzję o kontynuacji walki zbrojnej (tym razem z nowym okupantem – Sowietami i ich polskojęzycznymi, komunistycznymi marionetkami), większość partyzantów „Oporu” zasiliła szeregi Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego. Niektórzy ludowcy, jak choćby Tadeusz Lecyń „Czapka”, polubili swoją pracę i zaakceptowali stalinowski totalitaryzm. Inni jednak czuli się w nowej roli tak źle, że potajemnie nawiązali współpracę z niepodległościowym podziemiem antykomunistycznym. Do zaszczytnego grona sabotażystów, wartowników UB, należeli Wojciech Dębski „Bicz” i jego konspiracyjny zastępca Teofil Górka „Dywan”, prywatnie narzeczony Genowefy Kroczek. Czyżby od początku chcieli oni infiltrować czerwony aparat represji[4]? Jedno jest pewne: „Bicz” i „Dywan” utrzymywali kontakt z aktywnymi oddziałami Armii Krajowej. Starali się również pracować w taki sposób, żeby nie utrudniać życia tym antyreżimowym grupom.


Rozbicie aresztu w Limanowej

O nielojalności Dębskiego, Górki i innych chłopaków z BCh doskonale wiedziało kierownictwo limanowskiego PUBP. Weterani LSB „Opór” nie zawsze potrafili bowiem zatuszować takie drobiazgi, jak ukrywanie akowskiej broni czy przemycanie grypsów od uwięzionych Żołnierzy Wyklętych. Przełożeni „Bicza” i „Dywana” – ideowi peperowcy z Niska na Podkarpaciu – rozważali nawet możliwość zwolnienia delikwentów z pracy. 17 kwietnia 1945 r. oddział AK pod dowództwem Jana Wąchały „Łazika” bez jednego wystrzału rozbił ubecki areszt w Limanowej, uwalniając czternaścioro więźniów politycznych. Nie byłoby to możliwe, gdyby nie świadoma współpraca plutonu wartowniczego o bechowskim rodowodzie. Teofil Górka „Dywan”, Antoni Mruk „Guzik” i Franciszek Miśkowiec „Wacek” (uprzedzeni o planowanym szturmie) dobrowolnie wpuścili Niezłomnych na teren więzienia. Kiedy akowcy zaatakowali piętro budynku, wywiązała się okrutna strzelanina. „Guzik” i „Wacek” stracili w niej życie, a dyrektor UB, jego żona i jeden z funkcjonariuszy ponieśli rany.


Skatowany na śmierć

Nazajutrz bezpieka aresztowała Wojciecha Dębskiego „Bicza”. Komuniści uznali, że chociaż nie brał on udziału w operacji partyzanckiej Jana Wąchały „Łazika”, to jednak jest odpowiedzialny za niesubordynację ubeków wywodzących się z Ludowej Straży Bezpieczeństwa „Opór”. Mimo iż mężczyzna miał za sobą krótkotrwałą służbę w PUBP, zatłuczono go kijami jak zwykłego aresztanta (czy zrobiono to umyślnie, czy też zgon ofiary nastąpił wskutek zbyt intensywnego przesłuchania?). Tak zginął Wojciech Dębski „Bicz”, uczestnik wojny obronnej 1939 roku, znakomity „leśny” z czasów okupacji hitlerowskiej. Jego zwłoki, podobnie jak szczątki „Guzika” i „Wacka”, zostały barbarzyńsko wrzucone do szamba na terenie lokalnego Urzędu Bezpieczeństwa[5]. Dopiero po odwilży gomułkowskiej, w roku 1957, rodziny Dębskiego, Mruka i Miśkowca zdołały zmusić PZPR do wydania zgody na ekshumację i godny pochówek sponiewieranych kombatantów BCh. Trzej przyjaciele Żołnierzy Wyklętych zostali pogrzebani na cmentarzu rzymskokatolickim w Limanowej.


Oddział antykomunistyczny

Nieposłuszni wartownicy, którzy wiosną 1945 r. pozwolili intruzom przekroczyć drzwi PUBP, w większości dołączyli do uciekających więźniów. Grupa dezerterów z Teofilem Górką na czele przekształciła się wkrótce w partyzancki oddział antykomunistyczny. Zmartwychwstanie „Dywana” jako człowieka „żyjącego prawem wilka”[6] sprawiło, że do akcji wróciła również jego ukochana, Genia Kroczkówna „Lotte”. Niestety, dziewczyna trafiła niebawem w szpony ubecji, która zamierzała z niej uczynić kartę przetargową w demonicznej grze z Górką. O tym, jak ważna jest „Lotte” dla „Dywana”, wiedziano dzięki donosom Tadeusza Lecynia „Czapki” – eksbechowca, który autentycznie przeszedł na stronę bolszewii. 9 maja 1945 r. drużyna „Dywana” bezkrwawo odbiła młodą sanitariuszkę i dwanaście innych osób. Dokonała tego dzięki garstce pozostałych w bezpiece dywersantów, którzy po prostu przekazali Niezłomnym klucze do więziennych cel. A dlaczego stalinowcy niczego nie zauważyli? Bo akurat opijali z czerwonoarmistami upadek nazistowskich Niemiec[7].


Strzał w głowę

Kondycja psychofizyczna, w jakiej znajdowała się Genowefa Kroczek po opuszczeniu ubeckich kazamatów, była nie do pozazdroszczenia. Panna „Lotte”, niegdysiejsza wspomożycielka ofiar wojny, teraz sama potrzebowała opieki medycznej. Wybawiciele zastali ją mocno poturbowaną oraz dotkniętą faktem, że przetrzymywano ją w jednej celi z Niemkami i folksdojczkami. Początkowo „leśni” ukryli Genię w którymś z zaufanych gospodarstw w Mordarce, później jednak Górka przeniósł ją do specjalnej kryjówki pod Modyniem. 14 maja 1945 r. cały oddział rozpoczął przygotowania do kolejnej relokacji, ale przeszkodziła mu w tym zadaniu niespodziewana obława UB. Spanikowani partyzanci rzucili się do ucieczki, na co agresorzy zareagowali serią z broni maszynowej. Kroczkówna została postrzelona w nogę. Do cierpiącej sanitariuszki podszedł jej dawny pacjent, Tadeusz Lecyń „Czapka”, i zapytał o miejsce pobytu „Dywana”. Dziewczyna „odpowiedziała, że nie wie, a jakby wiedziała, to i tak by nie powiedziała”[8]. Zirytowany zdrajca dobił ją strzałem w głowę.


Egzekucja mordercy

Ciało Genowefy przez wiele godzin leżało na świeżym powietrzu, pod gołym niebem. Usunięciem zwłok zajęli się dopiero podwładni Teofila Górki „Dywana”, którzy przystąpili do tych czynności, gdy okolica wydała im się w miarę bezpieczna. Pogrzeb bohaterki miał miejsce na cmentarzu parafialnym w Przyszowej. Śmierć zasłużonej sanitariuszki nie mogła ujść „Czapce” na sucho. Po dwóch nieudanych próbach zlikwidowania bandyty misję pomszczenia Kroczkówny powierzono Marianowi Mordarskiemu ps. „Orzeł” i Janowi Millanowi ps. „Pantera”. 19 czerwca 1945 r. obaj akowcy, którzy uważnie obserwowali ubeków Tadeusza Lecynia i Antoniego Zonia, weszli za śledzonymi do jednej z małopolskich restauracji (Limanowa, Rynek). Tam, w lokalu gastronomicznym Kazimierza Florka, ostatecznie rozprawili się z zabójcą „Lotte”. Kilka lat później Mordarski wrócił do cywila i... zrobił wspaniałą karierę jako mikrobiolog[9]. Już w 1950 r. zaoferowano mu posadę asystenta na Akademii Medycznej we Wrocławiu. Potem pozwalano mu odwiedzać kraje Zachodu.


III Rzeczpospolita

Na cmentarzu w Limanowej, niedaleko grobów „Bicza”, „Guzika” i „Wacka”, wisiała kiedyś tablica pamiątkowa gloryfikująca ubeków (m.in. „Czapkę”) i milicjantów zabitych w walkach z Żołnierzami Wyklętymi. W 2014 r. anonimowy antykomunista zamalował ją czerwoną farbą i namalował na niej znak Polski Walczącej. Opisane wydarzenie przypomniało Instytutowi Pamięci Narodowej i Małopolskiemu Urzędowi Wojewódzkiemu o istnieniu tego haniebnego reliktu PRL. Gdy podjęto decyzję o demontażu płyty, krakowscy ipeenowcy wyruszyli na prowincję w celu wykonania powierzonego im zadania. Jakże wielkie było ich zdumienie, kiedy odkryli, że kotwica PW została starannie zmyta, a przed samą tablicą pojawiły się znicze oraz świeże kwiaty! Akcja dekomunizacyjna przebiegła jednak bez zakłóceń. Genowefa Kroczek „Lotte” długo pozostawała bohaterką zapomnianą. Szczęśliwie, zaczęło się to zmieniać dzięki uczniom Gimnazjum nr 2 w Nowym Sączu (2016-2017). Młodzież odnalazła mogiłę sanitariuszki i zachęciła samorządowców do popularyzacji tej pięknej postaci.


Narzeczony Kroczkówny

Teofil Górka „Dywan” urodził się 8 sierpnia 1923 r. w Siekierczynie koło Limanowej. Należał do Stronnictwa Ludowego, podobno dysponował własnym gospodarstwem rolnym. Utworzony przez niego oddział partyzancki nie miał na koncie zbyt wielu sukcesów. Gdy latem 1945 r. grupa Górki została rozbita przez limanowską bezpiekę, skonsternowany dowódca nie do końca „zachował się jak trzeba”[10]. Młodzieniec, wspierany przez swoją rodzinę, zdołał wybłagać PUBP o jeszcze jedną szansę. W zamian za obietnicę przebaczenia ujawnił resztę swojej drużyny i oddał komunistom część zgromadzonej broni palnej. Aparat represji, który widocznie uwierzył w skruchę „Dywana”, uczynił go komendantem posterunku MO w Łukowicy. Po pewnym czasie okazało się jednak, że ów „powrót syna marnotrawnego”[11] był fałszywy. Teofil nawiązał bowiem współpracę z samoobroną AK Zygmunta Wawrzuty „Śmiałego”. W roku 1946 Górka został ostatecznie wydalony ze służby, a trzy lata później – aresztowany. 4 czerwca 1951 r. usłyszał wyrok czterech lat pozbawienia wolności.


„Łazik”, „Ogień” i „Ośka”

Jan Wąchała „Łazik”, który 17 kwietnia 1945 r. rozbił areszt PUBP w Limanowej, jest bohaterem mało pochlebnej książki pt. „Oddział. Między AK i UB – historia żołnierzy ‘Łazika’” (2016). Publikację tę przygotował Jerzy Wójcik, redaktor naczelny krakowskiej i katowickiej „Gazety Wyborczej”. Według autora, „Łazik” był pod koniec życia postacią bardzo niejednoznaczną. Co więcej, został zlikwidowany przez podwładnych Józefa Kurasia „Ognia”, kontrowersyjnego Niezłomnego z Podhala. Warto odnotować, że „Ogień”, tak jak „Bicz” i „Dywan”, wywodził się z Batalionów Chłopskich i miał w swojej biografii szokujący epizod z UB/MO. Jednakże najciekawszym przykładem milicjanta-sabotażysty o bechowskim rodowodzie jest Jan Sońta „Ośka”, wyjątkowy bohater Ziemi Kielecko-Radomskiej (pisałam o nim w artykule zatytułowanym „Służył w BCh, trafił do MO, wspierał Żołnierzy Wyklętych” – 2016 r.). Sońta został za swoją postawę skazany na karę śmierci, lecz doczekał się ułaskawienia dzięki wstawiennictwu kolegów z GL/AL i znajomych wojaków radzieckich.


Natalia Julia Nowak,
10.01. – 26.02. 2018 r.



PS. Jeśli chodzi o Tadeusza Lecynia „Czapkę”, to polskie podziemie niepodległościowe nie dawało mu spokoju nawet po śmierci. Doszło wręcz do tego, że poakowski oddział Zygmunta Jońca „Zyga” urządził zasadzkę na... kondukt pogrzebowy eskortujący zwłoki ubeka na cmentarz! W wyniku udanego zamachu trumna zbrodniarza została roztrzaskana, a kilku funkcjonariuszy-żałobników pożegnało się z życiem. Nie chcę być złośliwa, ale przypomina mi się tutaj fragment piosenki „Pogrzeb” zespołu Ramzes & The Hooligans: „Zapraszam wrogów i przyjaciół, na pewno będzie mała zadyma. Uchwyty z trumny są dobre na kastety i może ktoś mi towarzystwa dotrzyma?”.


PRZYPISY

[1] „Zielony Krzyż, wydział sanitarny Ludowego Związku Kobiet, utworzony 1942 od jesieni 1943 podporządkowany wydziałowi sanitarnemu KG BCh; organizował służbę sanitarną dla BCh, Lud. Straży Bezpieczeństwa i ludności cywilnej (szpitale polowe, szkolenie sanitariuszek – 1942-44 ok. 8 tys. osób, gromadzenie leków); jego działalnością kierowały M. Szczawińska (‘Czarna Maria’) i A. Chorążyna (‘Hanka’)” [źródło: „Zielony Krzyż”, Encyklopedia.pwn.pl]

[2] „Ludowy Związek Kobiet (LZK), konspiracyjna organizacja społ.-polit. kobiet, utworzona II 1942, związana z ruchem lud. i uznająca zwierzchnictwo Centralnego Kierownictwa Ruchu Ludowego; prowadziła służbę sanitarną, obsługę konspiracyjnej łączności i kolportażu wydawnictw ‘Roch’ i BCh, pomoc rodzinom więzionych i pomordowanych, zaopatrywanie w żywność oddziałów BCh, samokształcenie i tajne nauczanie; w składzie kierownictwa LZK m.in.: A. Chorążyna, M. Szczawińska, W. Tropaczyńska-Ogarkowa; LZK skupiał ok. 12 tys. kobiet, z tego 8 tys. działało w Zielonym Krzyżu; prasa centralna (‘Żywią’, ‘Biedronka’) i terenowa; od 1945 członkinie LZK podjęły działalność w PSL i ZMW RP ‘Wici’” [źródło: „Ludowy Związek Kobiet”, Encyklopedia.pwn.pl]

[3] „Ludowa Straż Bezpieczeństwa, konspiracyjna organizacja zbrojna o charakterze milicji partyjnej, tworzona od jesieni 1943 z oddziałów terytorialnych Batalionów Chłopskich; polit. podporządkowana Centralnemu Kierownictwu Ruchu Ludowego; organizacją kierował Centralny Wydział LSB; komendant gł.: S. Koter (‘Poręba’); LSB ochraniała działalność SL ‘Roch’, zapewniała porządek społ. na wsi, wypełniając zadania określone przez Kierownictwo Walki Cyw.; w skład organizacji weszła większość garnizonów oraz oddziałów partyzanckich i oddziałów specjalnych BCh (ponad 200), które nie podlegały wcieleniu do AK; 1944 LSB liczyła kilkadziesiąt tys. czł. skupionych w załogach obwodowych, gminnych i gromadzkich, gł. w okręgach: kiel., lubel. i krak.; IX 1945 LSB została rozwiązana (wraz z BCh)” [źródło: „Ludowa Straż Bezpieczeństwa”, Encyklopedia.pwn.pl]

[4] Podobno uczynili to na rozkaz swoich pryncypałów z zielonej konspiracji.

[5] Makabryczną, szambową wersję omawianych wydarzeń promuje Dominika Kalaga, polonistka z Mszany Dolnej, autorka książki „Nie o taką Polskę walczyli” (2015) [zob.: Stefan Hutek – „‘Nie o taką Polskę walczyli’ – Spotkanie autorskie z Dominiką Kalagą”, Ziemialimanowska.pl]. Natomiast dr Dawid Golik, pracownik krakowskiej ekspozytury Instytutu Pamięci Narodowej, utrzymuje, że ciało Wojciecha Dębskiego „Bicza” zostało po prostu zakopane w ziemi obok budynku limanowskiego PUBP [zob.: Dawid Golik – „Rozbić areszt, uwolnić akowców”, Dziennikpolski24.pl].

[6] Aluzja do wiersza „Wilki” Zbigniewa Herberta.

[7] Hitlerowcy zniknęli z Limanowszczyzny już 19 stycznia 1945 r., ale nie oznaczało to jeszcze oficjalnego zakończenia II wojny światowej. Za początek PRL w powiecie limanowskim można uznać 27 stycznia 1945 r., kiedy to przybyła do Limanowej (a raczej: została tam przyniesiona na sowieckich bagnetach) delegacja sił bezpieczeństwa z Rzeszowszczyzny. Stalinizm trwał na Ziemi Limanowskiej do roku 1957, czyli do objęcia władzy przez Czesława Bogacza, reformistycznego przewodniczącego Prezydium MRN.

[8] Relacja naocznego świadka, Teofila Górki „Dywana” [cyt. za: Dawid Golik – „Niezłomna sanitariuszka ‘Lotte’”, Dziennikpolski24.pl].

[9] „Mordarski Marian, ur. 10 XI 1927, Nowy Sącz, zm. 4 II 2003, Wrocław, mikrobiolog; od 1971 profesor Inst. Immunologii i Terapii Doświadczalnej im. L. Hirszfelda we Wrocławiu (1986-99 dyrektor); od 1991 członek PAN; od 1962 redaktor nacz. czasopisma ‘Postępy Higieny i Medycyny Doświadczalnej’; prace z zakresu biologii i taksonomii promieniowców, biosyntezy antybiotyków i innych wtórnych metabolitów, mechanizmu działania antybiotyków na komórki bakteryjne i nowotworowe, immunomodulatorów i ich działania” [źródło: „Mordarski Marian”, Encyklopedia.pwn.pl]

[10] Nawiązanie do słów Danuty Siedzikówny „Inki” – sanitariuszki 5. Wileńskiej Brygady AK majora Zygmunta Szendzielarza „Łupaszki” – która w swoim ostatnim więziennym grypsie napisała: „Jest mi smutno, że muszę umierać. Powiedzcie mojej babci, że zachowałam się jak trzeba...”.

[11] Por.: Ewangelia wg św. Łukasza, rozdział 15, wersety 11-32.


WYKAZ ŹRÓDEŁ

1. Dawid Golik – „Niezłomna sanitariuszka ‘Lotte’” [„Dziennik Polski”, Dziennikpolski24.pl]
2. Dawid Golik – „Rozbić areszt, uwolnić akowców” [„Dziennik Polski”, Dziennikpolski24.pl]
3. Dawid Golik – „‘Śmiały’ do samego końca” [„Dziennik Polski”, Dziennikpolski24.pl]
4. Piotr Subik – „Kobiety wyklęte, czyli walka z komuną niezależnie od płci” [„Dziennik Polski”, Dziennikpolski24.pl]
5. Maciej Korkuć – „Od likwidacji ubeków do katedry naukowej. ‘Śmiga’ – naukowiec z przeszłością” [„Gazeta Polska”, Gazetapolska.pl]
6. Filip Musiał – „Śmierć nie pytała o wiek” [„Tygodnik Powszechny”, Tygodnikpowszechny.pl]
7. Agnieszka Małecka – „Młodzież odkrywała sądeckich bohaterów” [„Dobry Tygodnik Sądecki”, Dts24.pl]
8. Tatiana Biela – „Nowy Sącz - Łukowica: gimnazjalistki znalazły patronkę dla parku” [„Dobry Tygodnik Sądecki”, Dts24.pl]
9. Dominika Kalaga – „Limanowa w okresie drugiej wojny światowej” [„Informator Miejski. Wydanie specjalne: 450 lat miasta Limanowa 1565-2015”, Miasto.limanowa.pl]
10. Magdalena Dyląg – „Limanowa w okresie PRL-u” [„Informator Miejski. Wydanie specjalne: 450 lat miasta Limanowa 1565-2015”, Miasto.limanowa.pl]
11. Jerzy Bednarek – „Przestępczość wśród funkcjonariuszy aparatu bezpieczeństwa w latach 1946-1950 w ocenie Biura do spraw Funkcjonariuszy MBP” [„Przegląd Archiwalny Instytutu Pamięci Narodowej”, Bazhum.muzhp.pl]
12. Alicja Gałęziowska – „Genowefa Kroczek ‘Lotte’ (1919-1945)” [Fundacja Centrum Edukacji Mobilnej, Bohaterzy.edumobile.pl]
13. Alicja Gałęziowska – „Natalia Kunicka i Klaudia Padula uczennice Gimnazjum nr 2 im. ks. Jana Twardowskiego w Nowym Sączu walczą o mandaty poselskie na XXIII Sesję Sejmu i Młodzieży” [Szkoła Podstawowa nr 3 im. Jana Kochanowskiego w Nowym Sączu – oddziały gimnazjalne (Gimnazjum nr 2 im. ks. Jana Twardowskiego w Nowym Sączu), G2.jp.net.pl]
14. Wiktoria Bulanda, Paweł Kunicki – „Genowefa Kroczek” [Urząd Gminy Łukowica, Lukowica.pl]
15. Wiktoria Bulanda, Paweł Kunicki – „Genowefa Kroczek ‘Lotte’” [YouTube, Youtube.com/user/kania170]
16. Stefan Hutek – „‘Nie o taką Polskę walczyli’ – Spotkanie autorskie z Dominiką Kalagą” [Ziemia Limanowska, Ziemialimanowska.pl]
17. Kazimierz Wilk – „Rozbicie ubeckiego aresztu w Limanowej, przez Kamienną Górę do oddziału Ognia, wrocławski profesor światowej sławy” [Wirtualne Muzeum Historii Wy(za)klętej, Armiakrajowazgorzelec.blogspot.com]
18. Karolina Kot – „Limanowa – groby żołnierzy Armii Krajowej i Batalionów Chłopskich” [Strażnicy Czasu, Straznicyczasu.pl]
19. Grzegorz Wąsowski – „Krótka refleksja na temat kontrowersji wokół postaci Józefa Kurasia ‘Ognia’, odpowiedniej perspektywy i patriotyzmu pejzażu” [wPolityce, Wpolityce.pl]
20. Magdalena Kościółek – „6 mandatów dla gimnazjalistów” [miastoNS, Miastons.pl]
21. Jerzy Wójcik – „Osiem śmierci ‘Łazika’. Historia dowódcy patrolu likwidacyjnego AK na Sądecczyźnie” [Nowa Historia, Nowahistoria.interia.pl]
22. Szymon Nowak – „‘Oddział. Między AK i UB – historia żołnierzy Łazika’ J. Wójcik – recenzja” [Historia, Historia.org.pl]
23. Piotr Szubarczyk – „Inka. Zachowałam się jak trzeba...” [Dom Wydawniczy „Rafael”, Kraków 2013]
24. Janusz Gmitruk – „Bataliony Chłopskie” [szósty tom cyklu „Polska Walcząca – Historia Polskiego Państwa Podziemnego”, Edipresse-Kolekcje i Bellona SA, Warszawa 2015]
25. Zbigniew Herbert – „Wilki” [utwór poetycki z tomu „Rovigo”, Bliskopolski.pl]
26. „Marta Florkiewicz-Borkowska Nauczycielem Roku 2017!” [„Głos Nauczycielski”, Glos.pl]
27. „Historia ‘Łazika’” [Nowa Historia, Nowahistoria.interia.pl]
28. „‘Łazik i inni: historie splątane’ – spotkanie z cyklu ‘Krakowska Loża Historii Współczesnej’” [Nowa Historia, Nowahistoria.interia.pl]
29. „Mogiła Genowefy Kroczek ps. ‘Lotte’, ofiary terroru stalinowskiego z 1945 r. w Przyszowej” [Groby Wojenne na Terenie Małopolski, Grobywojenne.malopolska.uw.gov.pl]
30. „Kwatera wojenna z I i II wojny światowej nr 366 w Limanowej” [Groby Wojenne na Terenie Małopolski, Grobywojenne.malopolska.uw.gov.pl]
31. „Streszczenie rozprawy doktorskiej mgr. Joanny Kurczab pt. ‘Aparat bezpieczeństwa wobec Podziemia Niepodległościowego w powiecie limanowskim w latach 1945-1957’” [Instytut Historii im. Tadeusza Manteuffla PAN, Ihpan.edu.pl]
32. „Ruch ludowy w służbie RP – Opór” [Instytut Pamięci Narodowej, Ipn.gov.pl]
33. „70. rocznica akcji rozbicia więzienia św. Michała w Krakowie – Kraków, 18 sierpnia 2016” [Instytut Pamięci Narodowej (oddział krakowski), Krakow.ipn.gov.pl]
34. „70. rocznica akcji rozbicia więzienia św. Michała w Krakowie” [Kraków Travel, Krakow.travel]
35. „Czas okupacji” [Urząd Gminy Łukowica, Lukowica.pl]
36. „Partyzantka” [Urząd Gminy Łukowica, Lukowica.pl]
37. „Historia Łukowicy cd.” [Gimnazjum w Łukowicy, Lukowica.neostrada.pl]
38. „Historia wsi Jadamwola” [Szkoła Podstawowa im. Kazimierza Pułaskiego w Jadamwoli, Spjadamwola.strefa.pl]
39. „Uczniowie Gimnazjum nr 2 ubiegają się o mandaty poselskie na XXII Sesję Sejmu Dzieci i Młodzieży” [Urząd Miasta Nowego Sącza, Nowysacz.pl]
40. „Nowy Sącz: Kandydaci na posłów z Gimnazjum nr 2” [Sądeczanin, Sadeczanin.info]
41. „Artykuł o partyzantce z Przyszowej Genowefie Kroczek” [Ziemia Limanowska, Ziemialimanowska.pl]
42. „Przyszowa 2017 – Tropem Wilczym” [Stowarzyszenie Rekonstrukcji Historycznych 1. Pułku Strzelców Podhalańskich AK , Grh.limanowa.org]
43. „Nasza ‘Inka’. Mogiła sanitariuszki AK Genowefa Kroczek ‘Lotte’” [Stowarzyszenie Rekonstrukcji Historycznych 1. Pułku Strzelców Podhalańskich AK, Facebook.com/Stowarzyszenie-Rekonstrukcji-Historycznych-1-PSP-AK-468633663161836]
44. „Limanowa, 17 kwietnia 1945 r. Zatrzymać komunistyczny terror...” [Stowarzyszenie Rekonstrukcji Historycznych 1. Pułku Strzelców Podhalańskich AK, Limanowa.in]
45. „‘Opór’ we wspomnieniach...” [Limanowa.in, Malopolska.in]
46. „Żołnierze wyklęci – Cześć Ich Pamięci!” [Limanowa.in, Sacz.in]
47. „Zamalowano tablicę szkalującą Żołnierzy Wyklętych” [Niezalezna.pl, Limanowa.in]
48. „Usuną tablicę gloryfikującą UB za walkę z ‘Żołnierzami Wyklętymi’” [Wprost.pl, Limanowa.in]
49. „Kontrowersyjna tablica została usunięta” [Limanowa.in]
50. „Uroczyście uczczono pamięć o ‘Żołnierzach Wyklętych’” [Limanowa.in]
51. „De Press – Myśmy Rebelianci” [YouTube, Youtube.com/user/powstanie44]
52. „Ramzes & The Hooligans – Pogrzeb” [YouTube, Youtube.com/user/baksiu95]
53. „Syn marnotrawny” [Biblia Tysiąclecia, Biblia.deon.pl]
54. „Zielony Krzyż” [Encyklopedia PWN, Encyklopedia.pwn.pl]
55. „Ludowy Związek Kobiet” [Encyklopedia PWN, Encyklopedia.pwn.pl]
56. „Ludowa Straż Bezpieczeństwa” [Encyklopedia PWN, Encyklopedia.pwn.pl]
57. „Mordarski Marian” [Encyklopedia PWN, Encyklopedia.pwn.pl]
58. „Żelazne kompanie” [film dokumentalny Janusza Gmitruka i Wojciecha Nalazka, TVP 2002]
59. „Z archiwum IPN. ‘Ośka’” [film dokumentalny Tadeusza Doroszuka i Adama Sikorskiego, TVP 2009]
60. „Rozkaz sumienia” [serial fabularno-dokumentalny Roberta Miękusa i Marcina Cygala, TVP 2013]
61. Natalia Julia Nowak – „Służył w BCh, trafił do MO, wspierał Żołnierzy Wyklętych” [Njnowak.tnb.pl, Njnowak.blogspot.com, Njnowak.wordpress.com, Njnowak.tumblr.com, Njnowak.livejournal.com]

26 lutego 2018   Dodaj komentarz
Historia   Polityka   Społeczeństwo   polska   historia   patriotyzm   wojna   prl   ub   komunizm   urząd bezpieczeństwa   nowy sącz   polska rzeczpospolita ludowa   inka   danuta siedzikówna   żołnierze wyklęci   ii wojna światowa   antykomunizm   żołnierze niezłomni   bataliony chłopskie   bch   lsb   ludowa straż bezpieczeństwa   kroczek   kroczkówna   genowefa kroczek   genowefa kroczkówna   lotte   zielony krzyż   zk   ludowy związek kobiet   lzk   siedzikówna   sanitariuszka   limanowa  

Ksiądz - Żołnierz Wyklęty! Niezwykły...

“Ksiądz Stanisław Domański
akceptował działalność
o charakterze samoobrony,
a nigdy nie dopuszczał
do bezsensownego rozlewu krwi.
W wyniku działalności
jego organizacji
po stronie sił represji
nie zginął ani jeden człowiek”


Grzegorz Sado,
“Nasz Dziennik”, 28-11-2009
(cyt. za: Interaktywna Polska)


Naturalny lider


Stanisław Domański, późniejszy ksiądz, przyszedł na świat 10 maja 1914 roku. Urodził się w Strzyżowicach, niewielkiej wiosce położonej 7 kilometrów na południowy zachód od Opatowa (Wyżyna Opatowska/Sandomierska nieopodal Gór Świętokrzyskich). Rodzice chłopca, Filip Domański i Anna z domu Ozdoba, zajmowali się uprawą roli. Posiadali skromne gospodarstwo, które przy odpowiednim wysiłku pozwalało na utrzymanie trojga dzieci. Stanisław uczęszczał do szkół powszechnych w Strzyżowicach i Mydłowie, a potem został przyjęty do prywatnego Gimnazjum Koedukacyjnego im. Bartosza Głowackiego w Opatowie. Dyrektorem tej placówki był ksiądz Antoni Prugel - charyzmatyczna postać, która sprawiła, że młody Staszek postanowił zostać duchownym rzymskokatolickim. Głęboka religijność, jaką nosił w sobie Domański, wynikała również z wychowania w atmosferze pobożności i bogobojności. W rodzinie naszego bohatera ważne były także idee patriotyczne, które stały się podstawą jego niepodległościowego światopoglądu. Stanisław Domański już jako gimnazjalista był człowiekiem energicznym, optymistycznym, towarzyskim oraz nastawionym na aktywne kształtowanie rzeczywistości. Działał w Związku Harcerstwa Polskiego, uwielbiał górskie wędrówki i sporty zespołowe (szczególnie interesowały go piłka nożna i siatkówka). Miał wielu przyjaciół, wykazywał cechy naturalnego lidera. W 1934 roku zdał maturę i wstąpił do Wyższego Seminarium Duchownego w Sandomierzu. Po kilku latach nauki został diakonem (kwiecień 1939), a następnie pełnoprawnym księdzem (czerwiec 1939). Sakrament kapłaństwa otrzymał z rąk biskupa sandomierskiego Jana Kantego Lorka.


Ceniony i lubiany

Msza prymicyjna Stanisława Domańskiego odbyła się w wiosce Sulisławice, 29 kilometrów na południe od Opatowa. Dzień później początkujący duchowny otrzymał swoją pierwszą, a zarazem ostatnią parafię w życiu - został wikariuszem kościoła pw. św. Zygmunta w Siennie. Gdzie leży Sienno? Wieś, o której rozmawiamy, wchodzi dziś w skład powiatu lipskiego województwa mazowieckiego. W czasach księdza Stanisława była ona częścią powiatu iłżeckiego województwa kieleckiego. Co do samego powiatu iłżeckiego, jego stolicą nie była Iłża, tylko Starachowice-Wierzbnik, obecnie znane jako Starachowice (miasto powiatowe na Kielecczyźnie, w województwie świętokrzyskim, ale w diecezji radomskiej. Iłża, leżąca 22 kilometry na północny wschód od Starachowic, podlega aktualnie powiatowi radomskiemu województwa mazowieckiego). Ludność Sienna bardzo szybko pokochała swojego nowego duszpasterza. Ksiądz Domański dał się bowiem poznać jako kapłan życzliwy, sympatyczny i przyjaźnie nastawiony do otoczenia. Miał doskonały kontakt z dziećmi i nastolatkami, dla których - z racji młodego wieku - był kimś w rodzaju starszego brata. Ale to jeszcze nie wszystko. Po przybyciu do Sienna duchowny w pełni rozwinął się jako społecznik, któremu nigdy nie brakowało sił do udziału w akcjach na rzecz lokalnej wspólnoty. Chętnie uczestniczył w przedsięwzięciach o charakterze kulturalnym, słynął ze znakomitych (niejednokrotnie patriotycznych) kazań. Przypisywano mu talenty oratorskie i uzdolnienia wokalne. Prawdopodobnie dysponował donośnym głosem. Gdy śpiewał podczas odprawiania pogrzebów, okazywał się słyszalny w całej okolicy. Trzy letnie miesiące 1939 roku minęły jak oka mgnienie.


Kapelan AK

Wybuch II wojny światowej pozwolił księdzu Stanisławowi wznieść się na wyżyny patriotycznego kaznodziejstwa. Umocnił również jego pozycję jako miejscowego autorytetu. To właśnie wtedy, podczas okupacji niemieckiej, Domański zaczął wygłaszać swoje najbardziej płomienne kazania, które inspirowały wiernych do stawiania oporu najeźdźcy. Wzruszającym przemówieniom często towarzyszyły melodie polskich pieśni narodowych, grane na żywo przez utalentowanego organistę, Janusza Chorosińskiego. Nasz bohater nie tylko wspierał lokalnych niepodległościowców, ale także czynnie uczestniczył w działaniach konspiracyjnych. Od roku 1941 był kapelanem Związku Walki Zbrojnej, czyli późniejszej Armii Krajowej. Do jego najbardziej zaszczytnych obowiązków należało zaprzysięganie nowych członków ZWZ-AK. Ksiądz Stanisław dużo czasu spędzał z polskimi partyzantami. Widziano go nawet na Wykusie, słynnym wzniesieniu pod Starachowicami, które w XIX wieku służyło wojskom Mariana Langiewicza, a w następnym stuleciu - m.in. żołnierzom Henryka Dobrzańskiego “Hubala” i Jana Piwnika “Ponurego”. Duchowny zajmował się ponadto kolportażem antynazistowskich ulotek, nasłuchem radiowym, aprowizacją leśnych oddziałów, roznoszeniem tajnej korespondencji, ukrywaniem osób poszukiwanych przez gestapo oraz ewidencjonowaniem aresztowanych, zaginionych i pomordowanych duszpasterzy. W lipcu 1944 roku Domański został mianowany kapelanem wszystkich jednostek AK operujących w obwodzie iłżeckim. Podczas akcji “Burza” towarzyszył 1. Batalionowi 3. Pułku Piechoty Legionów Armii Krajowej (okolice Końskich). Jesienią 1944 roku otrzymał Krzyż Walecznych.


Dowódca ROAK

Ksiądz Stanisław, podobnie jak wielu innych akowców, był krytycznie nastawiony do Armii Czerwonej “wyzwalającej” polskie ziemie spod okupacji niemieckiej. Zdawał sobie sprawę z faktu, że Sowieci, którzy przekroczyli granice naszej Ojczyzny, nie zrezygnują łatwo ze swojej zdobyczy. Rozumiał, że komunistyczny reżim, budowany przez grupę radzieckich kolaborantów, jest systemem totalitarnym, opresyjnym i w pełni dyspozycyjnym względem Moskwy. Złe przeczucia, jakie dręczyły Domańskiego już od 1944 roku, znalazły swoje odzwierciedlenie w dramatycznych kazaniach kierowanych do sienneńskich parafian. Kapłan nie miał wątpliwości, że w Polsce zaczyna się właśnie nowa okupacja, tym razem grożąca wynarodowieniem społeczeństwa. Podczas sylwestrowej Mszy świętej 1944/1945 pozwolił sobie nawet stwierdzić, że nad naszą Ojczyzną wisi “czerwona płachta” pochodząca ze Wschodu. Duchowny otwarcie mówił o swoich obawach związanych z doktryną marksistowsko-leninowską, niezwykle wrogą wobec rzymskiego katolicyzmu. Na początku 1945 roku ksiądz Stanisław zdecydował się aktywnie przeciwstawić bolszewickim porządkom. Wstąpił do organizacji “NIE” (“Niepodległość”) - antykomunistycznej struktury zarządzanej przez generała Augusta Emila Fieldorfa “Nila”. Kilka miesięcy później, prawdopodobnie w maju, założył własne ugrupowanie, którego szeregi zasilili ludzie doświadczeni w walce z Niemcami. Organizacja liczyła około czterdziestu osób. Historycy uznają ją za element szerszego zjawiska, jakim był ROAK - Ruch Oporu Armii Krajowej. Domański, major używający swojego starego pseudonimu “Cezary”, utrzymywał też luźny kontakt ze Zrzeszeniem “WiN“.


Podwójny żywot

Grupa księdza Stanisława nie była oddziałem leśnym, co odróżniało ją od naszego stereotypowego wyobrażenia o Żołnierzach Wyklętych jako antykomunistycznych partyzantach. Członkowie tej organizacji wiedli podwójny żywot. Mieli stałe miejsca zamieszkania i udawali zwyczajnych obywateli, a jednocześnie prowadzili systematyczne działania przeciwko bierutowskiej dyktaturze. Sam Domański godził rolę dysydenta z rolą duszpasterza i katechety. Ugrupowanie, którym kierował, uciekało się do akcji propagandowych i militarnych. Rodziło to pewien paradoks. Ksiądz Stanisław, jako dowódca ROAK, był odpowiedzialny za wszelkie poczynania swoich podwładnych. Uważał wszakże, iż kapłanowi nie wypada walczyć z bronią w ręku, dlatego osobiście posługiwał się jedynie słowem. Szefem do spraw działań zbrojnych był kapral Jan Wiśniewski “Sęp” i to właśnie on realizował te mniej pacyfistyczne przedsięwzięcia organizacji. Należy tutaj podkreślić, że wszystkie akcje militarne podejmowane w imieniu Domańskiego były przeprowadzane w duchu chrześcijańskiego miłosierdzia, czyli z poszanowaniem życia i zdrowia atakowanych przeciwników. Żołnierze dbali o to, aby ich napady były jak najmniej krwawe. Rozbroili kilka posterunków milicji, urządzili niefortunny “skok” na wytwórnię spirytusu w Rudzie Kościelnej, próbowali powstrzymać czerwonoarmistów wywożących do ZSRR polską rogaciznę. Nie stosowali jednak takich metod, jak likwidowanie pepeerowców czy wydawanie surowych wyroków na funkcjonariuszy bezpieki. Organizacja księdza Stanisława nadrabiała tę łagodność radykalną propagandą, w której padało m.in. hasło “Śmierć komunie!”. Czcza pogróżka czy metafora?


“Daj nam, Boże…”

W kolejny sylwestrowy wieczór (1945/1946) Domański znów wzruszył parafian mocnym, antykomunistycznym kazaniem odnoszącym się do bieżących wydarzeń społeczno-politycznych. Namawiał słuchaczy, żeby zawsze pamiętali, iż czerwony sztandar i czerwona gwiazda nie są prawowitymi symbolami polskości. Zwrócił uwagę na niesprawiedliwy los wielu akowców, którzy podczas II wojny światowej dzielnie walczyli z hitlerowcami, a obecnie doświadczają szykan ze strony “polskich“ władz państwowych. Ksiądz Stanisław zakończył swoją przemowę patetyczną apostrofą, która stanowiła idealne podsumowanie jego poglądów: “Daj nam, Boże, Polskę nie białą, nie czerwoną, tylko biało-czerwoną, a nad nią Orzeł Biały w koronie i Krzyż!”. To pewnie te słowa sprawiły, że komuniści postanowili przystąpić do ostatecznego rozwiązania kwestii niepokornego duchownego. Rozbijanie ROAK zaczęło się wprawdzie już kilka tygodni wcześniej, ale teraz akcje podejmowane przez PUBP w Starachowicach miały zostać sfinalizowane. W pierwszej połowie stycznia 1946 roku Domański wraz z częścią swoich podkomendnych wyjechał do Wólki Trzemeckiej, żeby tam przeczekać spodziewany najazd ubeków na Sienno. Następnie kapłan (i kilku innych Niezłomnych) przeniósł się na Dolny Śląsk. Droga do Bielawy, miejsca docelowego, była dość nietypowa, gdyż prowadziła przez Kraków i Katowice. Przebywając w Mieście Kraka, nasz bohater odbył rozmowę z kardynałem Adamem Stefanem Sapiehą, cichym zwolennikiem podziemia niepodległościowego. Ksiądz Stanisław wrócił do Sienna na początku marca 1946 roku. Wcześniej, ze względu na zły stan zdrowia, “zaliczył” jeszcze pobyt w będzińskim szpitalu.


Męczeńska śmierć

W nocy z 9 na 10 marca 1946 roku Domański i jego dwaj żołnierze, Józef Cielecki i Stanisław Dmuchalski, zebrali się w domu Franciszka Stefańskiego, żeby omówić plan swojej rychłej ucieczki do Krakowa. Duchowny miał bowiem szansę objąć jedną z podkrakowskich parafii. Spokojną debatę przerwała nieoczekiwana obława. Do Eugeniowa, wioski Stefańskiego, przybyło 25-30 funkcjonariuszy UB i MO, z którymi Cielecki i Dmuchalski musieli stoczyć walkę. Strzelanina, podczas której Dmuchalski zginął, a Domański został ranny w plecy, trwała około trzech godzin. Kiedy ubecy zagrozili spaleniem szturmowanego obejścia, Cielecki podjął decyzję o kapitulacji. Wkrótce on, ranny Domański i martwy Dmuchalski wylądowali na przygotowanym przez bezpieczniaków wozie (czterej oprawcy usiedli na obolałym duszpasterzu). Aresztanci zostali przewiezieni do budynku spółdzielni gminnej w Siennie. Rannego kapłana wciągnięto za nogi na piętro i tam bito przez jakieś pół godziny. Następnie znowu chwycono go za nogi i ściągnięto na dół po schodach. Skatowanego duchownego przetransportowano ciężarówką do starachowickiego szpitala. Ciekawe, że do samochodu wsiadł też ksiądz Włodzimierz Sedlak, późniejszy bioelektronik, profesor KUL. Sedlak był proreżimowym kaznodzieją, a w styczniu 1945 roku radośnie witał Armię Czerwoną. Domański zmarł jeszcze 10 marca. W tym samym czasie do domu Kazimiery Bednarek, propagandystki ROAK, przyszedł jeden z uczestników zakończonej obławy. Milicjant poprosił o możliwość umycia skrwawionych rąk. Majora “Cezarego” pochowano w rodzinnych Strzyżowicach. Józefa Cieleckiego skazano zaś na cztery lata więzienia w zawieszeniu na pięć lat.


Jan Trojnar

Kilka dni po śmierci Stanisława Domańskiego w powiecie iłżeckim został zamęczony kolejny ksiądz: Jan Trojnar, proboszcz pętkowicki. Morderstwo, do którego doszło 14 marca 1946 roku, nie zostało jeszcze do końca wyjaśnione. Wiele wskazuje na to, że tym razem sprawa nie miała charakteru politycznego. Najprawdopodobniej była to zbrodnia na tle religijnym, popełniona za wiedzą i zgodą Urzędu Bezpieczeństwa. Trojnar pochodził z Rzeszowszczyzny, a konkretnie - ze wsi Smolarzyny niedaleko Łańcuta. Urodził się 17 sierpnia 1907 roku jako syn dwojga prostych rolników. Oprócz niego było w domu jeszcze czworo innych dzieci. Rodzicom Jana (Józefowi Trojnarowi i Marii z Kloców) wiodło się wręcz fatalnie. Małe, ubogie gospodarstwo nie przynosiło zysków adekwatnych do potrzeb siedmioosobowej rodziny. Sytuację pogarszał Wisłok, dopływ Sanu, który często wylewał swoje wody na pole Trojnarów. Smolarzyny były miejscowością bez perspektyw, dlatego Jan, ukończywszy szkołę powszechną, zdecydował się wyemigrować do Sandomierza. Tam też zaliczył gimnazjum i Wyższe Seminarium Duchowne. Po otrzymaniu święceń kapłańskich z rąk biskupa Pawła Kubickiego (2 czerwca 1935 roku) pełnił funkcję wikariusza w sześciu prowincjonalnych parafiach. Sierpień 1945 roku to moment, gdy opisywany duchowny zadebiutował w roli proboszcza. Kiedy wyjeżdżał do Pętkowic - bo właśnie tam miał administrować wspólnotą parafialną - zapewne nie spodziewał się, że jego posługa będzie trwała zaledwie siedem miesięcy. Nie mógł przewidzieć swojej tragedii, chociaż biskup Jan Kanty Lorek uprzedził go o możliwych trudnościach. Kto by pomyślał, że neutralny, apolityczny kapłan zostanie okrutnie zabity?


Rewolucja hodurowska

Pętkowice i okolice były terenem pogrążonym w ostrym konflikcie religijnym pamiętającym jeszcze czasy II Rzeczypospolitej. Wszystko zaczęło się w roku 1929, kiedy to część miejscowej ludności popadła w spór z łacińską hierarchią kościelną i na znak protestu zmieniła wyznanie. Buntownicy założyli w Okole parafię polskokatolicką, tzn. kościół pw. św. Franciszka z Asyżu. Nazywano ich “narodowcami” i “hodurowcami” (oryginalna nazwa Kościoła polskokatolickiego, zaliczanego do rodziny Kościołów starokatolickich, to Polski Narodowy Kościół Katolicki. Pierwszym zwierzchnikiem tej instytucji był biskup Franciszek Hodur). W 1934 roku w sąsiednich Pętkowicach powstał kościół pw. św. Teresy od Dzieciątka Jezus: parafia rzymskokatolicka, która na swoją siedzibę wybrała zabytkowy zbór poariański. Pasterzom KrK chodziło o odzyskanie “zagubionych” owieczek. Stosunki między ludnością polskokatolicką a rzymskokatolicką układały się bardzo źle. II wojna światowa częściowo złagodziła lokalne animozje, ale po wyzwoleniu Kielecczyzny spod okupacji niemieckiej wzajemna niechęć wróciła ze zdwojoną siłą. Duży wpływ na rozdrapanie starych ran miała władza komunistyczna, która świadomie realizowała zasadę “dziel i rządź”. Jak wiadomo, stalinowcy gardzili wszelkimi religiami, jednak czasem wspierali wyznania mniejszościowe w celu osłabienia wyznania większościowego. Tak też było i tym razem. Partia rządząca chętnie udzielała poparcia Kościołowi polskokatolickiemu, dzięki czemu zdobyła uznanie wielu jego wiernych. Cały powiat iłżecki był zresztą daleki od antybolszewickiej kontrrewolucji, chyba ze względu na pepeerowskie inwestycje w Starachowicach (odbudowę tutejszego przemysłu).


Zbrodnia z nienawiści

Gdy latem 1945 roku przybył do Pętkowic nowy łaciński proboszcz, ksiądz Jan Trojnar, polskokatoliccy ekstremiści postanowili zamienić jego życie w piekło. Rzymskokatolicki kapłan wielokrotnie był obrzucany kamieniami, a jego plebania - plądrowana przez nieznanych sprawców. Hodurowcy absolutnie nie mieli powodu, żeby go tak traktować. Trojnar należał bowiem do ludzi prostodusznych. Nie interesował się polityką, nie komentował aktualnych wydarzeń, nie zabierał głosu w kwestii PNKK. Był szczery i bezpośredni, często używał wyrażeń gwarowych, w wolnych chwilach oddawał się pracy fizycznej. Pewnego wieczoru, gdy załatwiał jakąś sprawę z grupą parafian, na plebanię wtargnęło czterech mężczyzn w wojskowych mundurach. Wierni zostali skierowani do sąsiedniego pomieszczenia, a ksiądz Trojnar usłyszał wiele pytań o pieniądze i ewentualną afiliację partyjną. Potem intruzi zaczęli się nad nim znęcać, bić go nogami od stołu i krzeseł. Podczas dwugodzinnych tortur połamali mu żebra i wybili większość zębów. Ostatecznie zamordowali go dwoma strzałami w głowę (czaszka ofiary rozpadła się na cztery kawałki). Krew zbryzgała ściany, mózg zabrudził podłogę. Zwłoki duszpasterza przez tydzień straszyły na miejscu zbrodni, gdyż milicja zabroniła ich dotykać aż do przyjazdu śledczych. Chociaż starachowiccy i ostrowieccy ubecy podjęli się zbadania tej sprawy, szybko uznali ją za pospolity napad rabunkowy. Zdaniem świadków, Trojnara zabili sami funkcjonariusze UB, ekspartyzanci GL/AL wyznania polskokatolickiego. Pogrzeb denata odbył się w Ostrowcu Świętokrzyskim. Na pochówek w Pętkowicach nie pozwolili domniemani mordercy, którzy zagrozili, że wysadzą mogiłę duchownego w powietrze.


Cudowne ocalenie

Następcą Jana Trojnara mianowano Juliana Banasia, wikariusza bałtowskiego. Ksiądz ten doskonale wiedział, że na terenie spacyfikowanym przez polskokatolickich ekstremistów będzie mu grozić śmiertelne niebezpieczeństwo. Początkowo tak bardzo się bał, że nie chciał nawet zamieszkać na plebanii w Pętkowicach. Wolał dojeżdżać do swojego nowego “miejsca pracy” z odległego o 5,5 kilometra Bałtowa. Gdy trwoga nieco zelżała, ośmielił się wreszcie przeprowadzić w okolice pętkowickiego kościoła. Zaczął tam żyć, odprawiać nabożeństwa, służyć łacińskiej wspólnocie. Później zajął się także nauczaniem religii w placówce szkolnej w Okole. Polskokatoliccy ekstremiści stracili wówczas cierpliwość. Pewnego dnia, podczas jednej z katechez prowadzonych przez Banasia, do sali dydaktycznej wkroczył proboszcz hodurowski. Nieproszony gość poinformował katechetę, że może go spotkać taki sam los jak Trojnara. Niedługo potem ksiądz Julian Banaś faktycznie znalazł się w sytuacji zagrożenia życia. Którejś nocy (w 1947 roku) obudziła go grupa podejrzanych osobników strzelających w okna i ściany rzymskokatolickiej plebanii. Interesujące, że tym ciemnym typom towarzyszył… pies hodurowskiego proboszcza! Jeden z mężczyzn wszedł do budynku, w którym przebywał struchlały Banaś, reszta zdecydowała się pozostać na zewnątrz. Nagle na podwórzu zapanowała dziwna cisza. To napastnicy niespodziewanie wzięli nogi za pas. Gdy ostatni z agresorów - ten, który przekroczył próg domu księży - uświadomił sobie, że jego koledzy go opuścili, również dał drapaka. Miejscowa legenda głosi, że terrorystom objawił się duch zadręczonego Jana Trojnara. Umarły kapłan spytał: “Czy jeden wam nie wystarczy?”.


Pro memoria

W 1994 roku odsłonięto w Siennie tablicę pamiątkową ku czci lokalnych bohaterów wojennych. Płyta, ufundowana przez Światowy Związek Żołnierzy Armii Krajowej i Związek Więźniów Politycznych Okresu Stalinowskiego, zawiera nazwiska różnych osób, w tym księdza Stanisława Domańskiego. Inna tablica z lat 90. XX wieku (wyłącznie w hołdzie Domańskiemu) zdobi kościół pw. Matki Bożej Miłosierdzia w Radomiu. Pojawiła się tam wiosną 1999 roku dzięki uprzejmości radomskiego oddziału ZWPOS. Człowiekiem, który uczynił najwięcej dla rozsławienia postaci kapłana, jest Grzegorz Sado, autor książki “O Polskę biało-czerwoną. Ksiądz Stanisław Domański ps. ‘Cezary’ (1914-1946)” (wydawnictwo “Jedność“, Kielce 2009). Świętokrzyski badacz promuje biografię duszpasterza poprzez artykuły, wykłady, prelekcje i występy telewizyjne. Możemy go zobaczyć np. w filmie dokumentalnym “Ksiądz Stanisław Domański” (cykl “Z archiwum IPN”) i w jednym z epizodów programu “Było… nie minęło. Kronika zwiadowców historii” (odcinek “Niespodzianka. Czerwona płachta ze wschodu. Benedyktyńska robota”).

Za instytucję, która w szczególny sposób kultywuje pamięć o niezłomnym duchownym, należy uznać Zespół Szkół Ponadgimnazjalnych im. ks. mjr. Stanisława Domańskiego w Siennie. Placówka nosi tę zaszczytną nazwę od 2010 roku. W roku 2012 otwarto tam Izbę Pamięci dowódcy ROAK, a w 2014 odsłonięto stosowną tablicę pamiątkową. Płyta upamiętniająca Domańskiego wisi również na terenie Sanktuarium Matki Bożej Bolesnej Królowej Polski w Kałkowie-Godowie. Zawieszono ją na ścianie tzw. Golgoty jesienią 2012 roku. Trzy lata wcześniej ksiądz Stanisław Domański został pośmiertnie uhonorowany Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski. W uroczystości nadania odznaczenia uczestniczył, jako wysłannik prezydenta Lecha Kaczyńskiego, poseł Przemysław Gosiewski (Ostrowiec Świętokrzyski 2009). Od roku 1967 odprawiane są oficjalne Msze święte za duszę poległego bohatera. Zainicjował je duszpasterz sienneński Władysław Rączkiewicz.

Popularyzacją postaci księdza Jana Trojnara, a także badaniem jego zagadkowej śmierci, zajmuje się duchowny rzymskokatolicki Janusz Bachurski. Drugą osobą, która poświęca dużo uwagi temu problemowi, jest wspomniany wcześniej historyk Grzegorz Sado. Obaj poszukiwacze prawdy wystąpili w filmie dokumentalnym “Ksiądz Jan Trojnar” (seria “Z archiwum IPN”). Jakby tego było mało, dziennikarskie śledztwo w tej sprawie przeprowadził Janusz Kędracki, reporter świętokrzyskiej mutacji “Gazety Wyborczej”. W miejscu, gdzie zginął Trojnar, stoi od 2005 roku pomnik w formie nieociosanego głazu z tablicą pamiątkową. Znajduje się on na świeżym powietrzu, gdyż oryginalny budynek osławionej plebanii już nie istnieje. Chociaż ksiądz Jan Trojnar nie miał nic wspólnego z powojennym ani nawet wojennym ruchem oporu, bywa czasem zaliczany do Żołnierzy Wyklętych i czczony jako jeden z męczenników za wolną, suwerenną Polskę. Jest to nadużycie, albowiem pętkowicki proboszcz - jak słusznie głosi napis wyryty na jego grobie - “oddał życie za Kościół”, a nie za niepodległość Ojczyzny. Nie wiadomo, czy zamordowany kapłan popierał działalność zbrojnego podziemia antykomunistycznego.


Natalia Julia Nowak,
luty-marzec 2017 r.



PS 1. Poległy Dmuchalski miał na imię Stanisław lub Władysław. Ojciec księdza Trojnara to Józef lub Jan Trojnar, a siostra księdza Domańskiego - Stefania lub Teresa Szemraj. Propagandystka ROAK, Kazimiera pseudonim “Jaśmin”, nazywała się Bednarek lub Niedziela. Któreś z tych nazwisk może być nazwiskiem panieńskim. Na nagrobku księdza Trojnara miano rodowe duchownego jest zapisane w formie “Troinar”. Tablica pamiątkowa w kościele pw. Matki Bożej Miłosierdzia w Radomiu sugeruje, że ksiądz Stanisław Domański nosił pseudonim “Cezar”, a nie “Cezary”. Jak widać, trudno jest odtworzyć biografie tych dwóch kapłanów na podstawie materiałów dostępnych w Internecie. Myślę wszakże, iż udało mi się tego dokonać.

PS 2. Heroiczne zmagania księdza Stanisława Domańskiego zakończyły się w nocy z 9 na 10 marca 1946 roku. Kościół rzymskokatolicki wspomina wówczas tzw. czterdziestu męczenników z Sebasty (w Polsce ich święto przypada 10 marca, na świecie - 9 marca). Nic więc dziwnego, że major “Cezary” bywa nazywany “czterdziestym pierwszym męczennikiem”. Przykładowo, określiła go tak Leokadia Dygas, nauczycielka sienneńska, która przemawiała na jego uroczystym, patriotycznym, antysystemowym pogrzebie. W 1952 roku kobieta została śmiertelnie potrącona przez samochód. Najprawdopodobniej było to ubeckie skrytobójstwo, gdyż popełniono je w dniu imienin dowódcy ROAK. Święci z Sebasty żyli w IV wieku naszej ery. Zginęli za rządów Licyniusza, antychrześcijańskiego współwładcy wschodnich kresów Cesarstwa Rzymskiego. Odebrano im życie poprzez celowe wyziębienie, wcześniej bezskutecznie próbowano ich ukamienować. Wszyscy ci męczennicy byli żołnierzami XII legionu rzymskiego (kryptonim “Błyskawica”). Obecnie są czczeni nie tylko w Kościele rzymskokatolickim, ale również w Koptyjskim Kościele Ortodoksyjnym, Apostolskim Kościele Ormiańskim, Cerkwi prawosławnej i wielu innych związkach wyznaniowych, nawet protestanckich. Nie zaszkodzi dodać, że 10 marca część Polaków obchodzi laicki Dzień Mężczyzn. Zastępuje on Międzynarodowy Dzień Mężczyzn celebrowany 19 listopada.

PS 3. Stalinowcy za wszelką cenę usiłowali oczernić księdza Stanisława Domańskiego. Jeszcze przed jego śmiercią, a dokładnie 9 marca 1946 roku, bezpieka sformowała bandę pozorowaną, która napadła, pobiła i obrabowała niejakiego Karola Łepeckiego. Poszkodowany został wkrótce zabrany na komisariat MO i zmuszony do potwierdzenia informacji, że ataku dokonali podwładni młodego duchownego z Sienna. Była to kompletna bzdura, co zresztą ujawnił (kilkanaście lat po fakcie) sam Łepecki w prywatnej rozmowie z księdzem Władysławem Rączkiewiczem. Reżimowe media bezwstydnie ukazywały ROAK jako pospolitą grupę przestępczą. Co więcej, fałszywie przypisywały Domańskiemu powiązania z NSZ i PSL. W akcji zniesławiania duszpasterza wziął też udział wojewoda kielecki, Eugeniusz Wiślicz-Iwańczyk (Eugeniusz Iwańczyk “Wiślicz”), który podczas czerwonego wiecu w sienneńskiej remizie strażackiej nieoczekiwanie wyjął pistolet, rzekomy dowód na zbrodniczą działalność “Cezarego“. Iwańczyk twierdził - naturalnie, wbrew faktom - że kapłan osobiście likwidował ubeków i milicjantów. A jak wyglądała prawda? Otóż Domański i jego podkomendni nigdy nie uśmiercili żadnego komunisty! Poakowska organizacja z Sienna była chyba najbardziej pacyfistyczną drużyną Żołnierzy Wyklętych w całej Polsce Ludowej. Partyzanci solidnie dokuczali przedstawicielom władzy, ale ich nie zabijali, zupełnie jak John Rambo w filmie “Pierwsza krew” Teda Kotcheffa. Znamienne, że główny cel ich ataków stanowili funkcjonariusze MO.


WYKAZ ŹRÓDEŁ

1. Grzegorz Sado - “Dramatyczne losy księdza Stanisława Domańskiego ps. ‘Cezary’ (1914-1946)” [artykuł zawarty w IPN-owskiej publikacji “Szkoła letnia historii najnowszej 2007”. Zbiór referatów, wydany w 2008 roku, powstał pod redakcją Moniki Bielak i Łukasza Kamińskiego. Elektroniczną edycję tomu można pobrać ze strony Pamiec.pl]
2. Grzegorz Sado - “Czterdziesty pierwszy męczennik” [artykuł wydrukowany na łamach “Naszego Dziennika”. Kopię materiału udostępnia portal Interaktywna Polska, Iap.pl]
3. Grzegorz Sado - “Nieznany męczennik PRL. Ks. Jan Trojnar (1907-1946)” [kolejny artykuł z “Naszego Dziennika”, tym razem udostępniony w serwisie niejakiego Mariusza Trojnara, Mtrojnar.rzeszow.opoka.org.pl]
4. Magdalena Lang - “Domański Stanisław ps. ‘Cezary’ (1914-1946)” [artykuł opublikowany na stronie Ośrodka Myśli Patriotycznej i Obywatelskiej w Kielcach, Ompio.pl]
5. Magdalena Kątnik-Kowalska, Piotr Mroziak - “Ks. Jan Trojnar (1907-1946)” [“Fakty i Realia. Gazeta Żołyńska”, wersja PDF w zbiorach Podkarpackiej Biblioteki Cyfrowej, Pbc.rzeszow.pl]
6. Marek Jedynak - “Ks. prof. Włodzimierz Sedlak w świetle dokumentów SB” [“Z Dziejów Regionu i Miasta: Rocznik Oddziału Polskiego Towarzystwa Historycznego w Skarżysku-Kamiennej”, wersja PDF w zbiorach Muzeum Historii Polski, Bazhum.muzhp.pl]
7. Monika Karcz, Mirosława Zaremba (opiekun naukowy) - “Ty wspomnisz wnuku” [Ogólnopolski Konkurs “Losy Bliskich i losy Dalekich - życie Polaków w latach 1914-1989”, wersja PDF w zbiorach Kuratorium Oświaty w Krakowie, Biuletyn.kuratorium.krakow.pl]
8. Grzegorz Kuczyński, Tomasz Bieszczad - “W intencji śp. ks. Stefana Niedzielaka i śp. ks. Stanisława Suchowolca” [wirtualny dziennik “43bis”, 43bis.media.pl]
9. Paweł Wełpa - “Muzealne projekcje filmowe ku pamięci Żołnierzy Wyklętych” [skarżyski portal informacyjny Skarzysko.info]
10. Joanna Wójcik - “Ks. Stanisław Domański” [blog poświęcony grze miejskiej “Żołnierze Wyklęci, Żołnierze Niezłomni” organizowanej przez Specjalny Ośrodek Szkolno-Wychowawczy dla Dzieci i Młodzieży Niesłyszącej i Słabo Słyszącej im. Jana Pawła II w Lublinie, Gra-miejska.blogspot.com]
11. Krzysztof Gędłek - “’Czy mogę umyć ręce z krwi księdza?’” [internetowe wydanie czasopisma “Polonia Christiana”, Pch24.pl]
12. Klaudia Fałdrowicz - “Walczył o Polskę biało-czerwoną. Żołnierzom księdza Domańskiego” [internetowe wydanie periodyku “Wiadomości Świętokrzyskie. Gazeta dla Wszystkich”, Wiadomosci.o-c.pl]
13. Tobiasz Przybysz - “Kapelani Niezłomni - Księża Wyklęci” [internetowe wydanie kwartalnika “Myśl.pl”, Mysl24.pl]
14. Piotr Bączek - “Duchowni Niezłomni” [internetowe wydanie “Biuletynu Informacyjnego. Miesięcznika Światowego Związku Żołnierzy Armii Krajowej”, Biuletyn-ak.pl]
15. Tomasz Siennicki - “Rok księdza Sedlaka w Radomiu” [internetowe wydanie “Opcji na Prawo”, Opcjanaprawo.pl]
16. Marta Deka - “Pragnął Polski biało-czerwonej” [internetowe wydanie radomskiego “Gościa Niedzielnego”, Radom.gosc.pl]
17. Janusz Kędracki - “Przyszli wieczorem i zamęczyli księdza” [internetowe wydanie kieleckiej “Gazety Wyborczej”, Kielce.wyborcza.pl]
18. Tomasz Trepka - “Stanisław Domański - ksiądz bardzo niepokorny. Niezwykła historia walki z dwoma okupantami” [internetowe wydanie kieleckiego “Echa Dnia”, Echodnia.eu]
19. “Setna rocznica urodzin księdza majora Stanisława Domańskiego. Młodzież z Sienna pamiętała” [internetowe wydanie radomskiego “Echa Dnia”, Echodnia.eu]
20. “W Siennie uczcili pamięć patrona Zespołu Szkół Ponadgimnazjalnych” [internetowe wydanie radomskiego “Echa Dnia”, Echodnia.eu]
21. “O Polskę biało-czerwoną. Ksiądz Stanisław Domański” [opis książki Grzegorza Sado zamieszczony w serwisie Wirtualna Polska, Ksiazki.wp.pl]
22. “O Polskę biało-czerwoną. Ksiądz Stanisław Domański ps. ‘Cezary’ (1914-1946)” [opis książki Grzegorza Sado zamieszczony na stronie Instytutu Pamięci Narodowej, Ipn.gov.pl]
23. “Z archiwum IPN: Ksiądz Stanisław Domański” [opis filmu dokumentalnego “Ksiądz Stanisław Domański” zamieszczony w serwisie Teleman.pl]
24. “Programy/Historia/Z archiwum IPN/Ks. Jan Trojnar” [opis filmu dokumentalnego “Ksiądz Jan Trojnar” zamieszczony na stronie Telewizji Polskiej S.A., Vod.tvp.pl]
25. “Programy/Historia/Było… nie minęło/Niespodzianka” [opis programu historycznego “Niespodzianka. Czerwona płachta ze wschodu. Benedyktyńska robota” zamieszczony na stronie Telewizji Polskiej S.A., Vod.tvp.pl]
26. “Ksiądz - ofiara UB pośmiertnie odznaczony” [dział “Info” portalu Wiara.pl]
27. “Krzyż Kawalerski dla księdza zamęczonego przez UB” [wiadomość opublikowana na stronie Ordynariatu Polowego Wojska Polskiego, Ordynariat.wp.mil.pl]
28. “’Z archiwum IPN’ - spotkanie 35” [wiadomość opublikowana na stronie Krasnostawskiego Domu Kultury, Kultura.krasnystaw.pl]
29. “Projekcja filmu ‘Ksiądz Jan Trojnar’” [wiadomość opublikowana na stronie Śródmiejskiego Ośrodka Kultury w Krakowie, Lamelli.com.pl]
30. “Pokaz filmu ‘Ksiądz Stanisław Domański’” [wiadomość opublikowana na stronie Muzeum Armii Krajowej im. gen. Emila Fieldorfa “Nila” w Krakowie, Muzeum-ak.pl]
31. “Edukacja - Lublin. Filmy” [wiadomość opublikowana na stronie lubelskiego oddziału Instytutu Pamięci Narodowej, Lublin.ipn.gov.pl]
32. “Wierni Bogu i Ojczyźnie” [wiadomość opublikowana na stronie Zespołu Szkół Ponadgimnazjalnych im. ks. mjr. Stanisława Domańskiego w Siennie, Zspsienno.witrynaszkolna.pl]
33. “Dzień Żołnierzy Wyklętych” [wiadomość opublikowana na stronie Zespołu Szkół Ogólnokształcących i Policealnych w Siennie, Edusienno.pl]
34. “Dzień Pamięci Żołnierzy Wyklętych” [wiadomość opublikowana na stronie Towarzystwa Przyjaciół Ziemi Lipskiej “Powiśle”, Zyciepowisla.pl]
35. “Obchody Narodowego Dnia Pamięci Żołnierzy Wyklętych w Ostrowcu Św.” [wiadomość opublikowana na stronie posła Jarosława Rusieckiego, Rusieckijaroslaw.pl]
36. “Ostrowiec Św.: Wyzwolenie czy okupacja?” [wiadomość opublikowana na stronie ostrowieckiego Klubu “Gazety Polskiej“, Klubygp.pl]
37. “’Kapłan niezłomny - ks. Stanisław Domański‘” [Klub “Polonia Christiana” w Radomiu, Stowarzyszenie Kultury Chrześcijańskiej i Instytut im. ks. Piotra Skargi, Piotrskarga.pl]
38. “09-03-1946 r. ks. Stanisław Domański ps. Cezary zostaje ciężko ranny podczas starcia z oddziałami” [kartka z kalendarza w serwisie Bocheńscy Żołnierze Wyklęci, Bochenscywykleci.pl]
39. “Tablice w kościele pw. Matki Bożej Miłosierdzia” [galeria zdjęć w serwisie Radom na Fotografii, Radom.city]
40. “Zapytanie: Bachurski” [wynik wyszukiwania w katalogu Bibliografii Historii Polskiej, Bibliografia.ipn.gov.pl]
41. “Przegląd mediów - 27 października 2009” [prasówka Instytutu Pamięci Narodowej, Ipn.gov.pl]
42. “10 marca. Świętych Czterdziestu Męczenników z Sebasty” [czytelnia portalu Brewiarz.pl]
43. Film dokumentalny “Ksiądz Stanisław Domański” [cykl “Z archiwum IPN”, TVP 2008]
44. Film dokumentalny “Ksiądz Jan Trojnar” [cykl “Z archiwum IPN”, TVP 2009]
45. Część druga programu historycznego “Niespodzianka. Czerwona płachta ze wschodu. Benedyktyńska robota” [cykl “Było… nie minęło. Kronika zwiadowców historii”, TVP 2014]
46. Polskojęzyczna Wikipedia [Pl.wikipedia.org]
47. Mapy Google (Google Maps) [Google.pl/maps]
48. Natalia Julia Nowak - “Służył w BCh, trafił do MO, wspierał Żołnierzy Wyklętych” [mój artykuł poświęcony dziejom Jana Sońty “Ośki”, iłżeckiego bohatera Batalionów Chłopskich, powojennego milicjanta-sabotażysty współpracującego z podziemiem niepodległościowym. W jednym z przypisów wspominam o księdzu Stanisławie Domańskim i jego wpływowym oszczercy, Eugeniuszu Wiśliczu-Iwańczyku (Eugeniuszu Iwańczyku “Wiśliczu”). Tekst jest dostępny na mojej oficjalnej stronie internetowej Njnowak.tnb.pl]

29 marca 2017   Dodaj komentarz
Historia   Polityka   Społeczeństwo   Inne   kielce   polska   historia   religia   ksiądz   wojna   kościół   chrześcijaństwo   radom   prl   komunizm   starachowice   stalinizm   katolicyzm   polska rzeczpospolita ludowa   rzeszów   żołnierze wyklęci   ii wojna światowa   żołnierze niezłomni   iłża   ak   armia krajowa   starachowice-wierzbnik   sienno   opatów   sandomierz   kielecczyzna   ostrowiec świętokrzyski   rzeszowszczyzna   roak   ruch oporu armii krajowej   kościół katolicki   kościół rzymskokatolicki   kościół polskokatolicki   stanisław domański   domański   ks. stanisław domański   jan trojnar   trojnar   ks. jan trojnar  

Stanisława Michalik. Połączenie Różańskiego...

“Przesłuchiwanie zatrzymanych
odbywało się już po zebraniu
materiałów obciążających,
którym trzeba było nadać oprawę”


Stanisława Michalik-Kowalska
(cyt. za: Tomasz Kurpierz, IPN)



Wyjątkowa hybryda


Pewien mężczyzna, który miał nieprzyjemność obserwować jej wybryki, zeznawał później: “Byłem świadkiem, jak kiedyś doprowadzono do sekretariatu, w obecności innych oficerów, grupę AK-owców, którzy w klapach cywilnych ubrań mieli miniaturki wysokich odznaczeń bojowych, m.in. Virtuti Militari. Tych ludzi pani naczelnik wybiła po twarzy i ordynarnie wyzywała” (źródło: “Twarze katowickiej bezpieki”, Instytut Pamięci Narodowej, Katowice 2007. Scenariusz i opracowanie tekstów: dr Wacław Dubiański, Marcin Niedurny, Robert Ciupa. Współpraca: Ryszard Mozgol. Konsultanci merytoryczni: dr Adam Dziuba, dr Adam Dziurok, dr Krzysztof Szwagrzyk). Stanisława Michalik, bo o niej mowa, była jedną z niewielu kobiet w Polsce, które pracowały na stanowisku oficera śledczego w stalinowskim Urzędzie Bezpieczeństwa. Nasza antybohaterka, znana również jako “Stanisława Michalik-Kowalska” i “Stanisława Kowalska”, nie tylko została oficerem śledczym, ale także dochrapała się funkcji naczelnika Wydziału Śledczego Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Katowicach. Lecz to tylko część jej przewinień. Gdy zakończyła pracę w ubecji, znalazła zatrudnienie w olsztyńskiej Prokuraturze Wojewódzkiej, gdzie nie zależało jej na rzetelnym prowadzeniu spraw, tylko na imputowaniu winy podejrzanym. Później, jakby nigdy nic, robiła karierę jako radca prawny i adwokat. Oto wyjątkowa hybryda, indywiduum łączące w sobie najgorsze cechy Józefa Różańskiego i Heleny Wolińskiej! Stanisława Michalik - osoba bezwzględna, impulsywna i antyspołeczna - jest postacią mało znaną. Uważam wszakże, iż jej przypadek zasługuje na szczególne nagłośnienie.


SPLAMIONY ŻYCIORYS

Jedynym, jak dotąd, biogramem obejmującym całe życie Stanisławy Michalik-Kowalskiej jest artykuł Tomasza Kurpierza zatytułowany “Stanisława Kowalska z d. Michalik (1919-1998), naczelnik Wydziału Śledczego WUBP w Katowicach, prokurator Prokuratury Wojewódzkiej w Olsztynie, adwokat”. Materiał wchodzi w skład periodyku “Aparat represji w Polsce Ludowej 1944-1989” (1/2/2005, Rzeszów) wydawanego przez Instytut Pamięci Narodowej - Komisję Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu. Pisząc o Michalik, będę więc się opierać na tym jednym źródle. Funkcjonariuszka UB, o której rozmawiamy, nie posiada notki biograficznej w Wikipedii, nie pamiętają o niej również popularni publicyści historyczni. Dlatego tak cenny jest rocznik naukowy “Aparat represji…”, który można pobrać ze strony internetowej IPN-u (Ipn.gov.pl). Miejmy nadzieję, że to dopiero początek badań nad tym wątkiem peerelowskiej historii.


~*~*~*~*~*~

Zgodnie z ustaleniami Tomasza Kurpierza, Stanisława Michalik wywodziła się ze środowisk socjalistycznych. Urodziła się 19 czerwca 1919 roku w Drohobyczu, a największy wpływ na jej etatystyczny światopogląd wywarł ojczym - Piotr Michalik, członek PPS, z zawodu górnik. Matka Stanisławy, Wiktoria z domu Zając, trudniła się krawiectwem i posiadała, przynajmniej w latach 30. XX wieku, własny zakład krawiecki. W roku 1935 rodzina Michalików przeprowadziła się do Sierszy koło Trzebini. Dwa lata później nasza antybohaterka, ukończywszy siedem klas gimnazjum, przerwała edukację i podjęła pracę w warsztacie swojej matki. Ubóstwo, w jakim żyli Michalikowie, spowodowało, że Stanisława, wzorem swojego ojczyma, przystała do socjalistów. W latach 1935-1936 należała do Organizacji Młodzieży Towarzystwa Uniwersytetu Robotniczego, działała na terenie Sierszy i Gór Luszowskich. Z ruchem socjalistycznym związali się także jej bracia - Jan i Mieczysław. Gdy armia niemiecka wkroczyła do Polski, przyszła ubeczka kontynuowała działalność polityczną, przez co od końca 1939 roku musiała się ukrywać przed gestapo. Okupanci dopadli Stanisławę jesienią 1941 roku w pobliżu Wielunia, ale aresztantka szybko im uciekła i wyjechała do odległego Sosnowca. Tam przez niecałe dwa lata mieszkała u córki jakiegoś PPS-owca. W lipcu 1943 roku Michalik przeniosła się do Radzionkowa, lecz już miesiąc później wróciła do Sosnowca w obawie przed spodziewaną denuncjacją. W styczniu 1944 roku kobieta ponownie została zatrzymana przez Niemców. Więziono ją w Tarnowskich Górach, Bytomiu i Wadowicach, aż w końcu uwolniono 25 stycznia 1945 roku.

Nie wiadomo, kiedy Stanisława Michalik przeobraziła się z socjalistki w komunistkę. Jest pewne, że wstąpiła do PPR niedługo po wyjściu z hitlerowskiej niewoli. W szeregach peerelowskiej partii rządzącej pozostawała aż do końca jej istnienia. Jednakże czas na aktywną działalność partyjną znalazła dopiero po zakończeniu pracy w bezpiece. Tomasz Kurpierz pisze, że Michalik “była m.in. członkiem Wojewódzkiej Komisji Kontroli Partyjnej PZPR w Olsztynie, Wojewódzkiej Komisji Kontrolno-Rewizyjnej KW PZPR w Olsztynie, Komitetu Miejskiego PZPR w Olsztynie, egzekutywy POP przy Wojewódzkiej Radzie Adwokackiej. Pełniła również różne funkcje (m.in. członka Zarządu Powiatowego) w Lidze Kobiet (od 1981 r. w Lidze Kobiet Polskich), była członkiem Zarządu Powiatowego ZBoWiD, w 1980 r. wybrano ją na członka władz wojewódzkich Zrzeszenia Prawników Polskich w Suwałkach”. Za swoją lojalność dostała wiele państwowych odznaczeń. Wróćmy jednak do końcówki II wojny światowej. Już dwa dni po opuszczeniu więzienia Stanisława znalazła zatrudnienie w Powiatowej Komendzie MO w Będzinie. Raczej nie czuła się dobrze w roli tamtejszej sekretarki, albowiem wkrótce złożyła podanie o pracę w będzińskim MUBP. Z bardzo ciekawym uzasadnieniem: “Praca na tym polu zawsze mię pociągała (…). Co jest dziś nam zadaniem, to wiem, gdyż tak partia, TUR, jak i dzieła znanych komunistycznych poetów przygotowały mię do tego, na co czekałam aż tyle lat”. 10 lutego 1945 roku, cztery dni po rozpoczęciu pracy w UB, otrzymała stanowisko oficera śledczego. W Warszawie na takim stanowisku pracowali Jerzy Kędziora, Edmund Kwasek, Eugeniusz Chimczak i inni bandyci.

Nasza antybohaterka “zawodowo” zajmowała się zwalczaniem polskiego podziemia niepodległościowego. Prowadziła śledztwa m.in. przeciwko eneszetowcom z oddziału Antoniego Sękowskiego “Metysa“. Uczestniczyła także w różnych działaniach operacyjnych. Józef Wargin-Słomiński, ówczesny kierownik katowickiego WUBP, chwalił Michalik w oficjalnym piśmie skierowanym do MBP: “Jest jedną z nielicznych kobiet znających pracę operacyjną. (…) Jest jednym z najlepszych oficerów śledczych”. Nic więc dziwnego, że w lutym 1946 roku przeniesiono ją z Będzina do Katowic i uczyniono zastępcą naczelnika Wydziału Śledczego, wówczas jeszcze funkcjonującego pod nazwą Wydziału IV A. Możliwe, że do szybkiego awansu Stanisławy przyczynił się kapitan Józef Kowalski, szef będzińskiego PUBP (nie mylić z MUBP), który w styczniu 1946 roku został wiceszefem katowickiego WUBP[1]. Tak się bowiem składa, że Michalik i Kowalski byli zakochaną parą. W 1957 roku wzięli nawet ślub i doczekali się dwojga dzieci - syna i córki (dla Stanisławy była to już druga rodzina. Według Kurpierza, nasza antybohaterka poślubiła w latach 30. niejakiego Leona Ociepkę i urodziła mu syna. Ciekawe, kiedy i w jaki sposób owo małżeństwo dobiegło końca). Po wyjeździe do Katowic opisywana ubeczka kontynuowała działalność wymierzoną w Żołnierzy Wyklętych. Wśród osób, które znalazły się na jej celowniku, był słynny Henryk Flame “Bartek” - pilot WP, jeniec stalagu, partyzant NSZ. Michalik osobiście wizytowała Podbeskidzie, żeby kontrolować dochodzenie w sprawie tego narodowca. Pod koniec grudnia 1946 roku stalinowska oprawczyni została mianowana porucznikiem.

1 marca 1947 roku powierzono Stanisławie Michalik funkcję naczelnika Wydziału Śledczego WUBP w Katowicach. Wcześniej jednak zasypano ją nagrodami pieniężnymi oraz państwowymi odznaczeniami: Brązowym Krzyżem Zasługi (1945), Srebrnym Krzyżem Zasługi (1946) i Srebrnym Medalem Zasłużonych na Polu Chwały (1946). Objęcie przez Stanisławę stanowiska kierowniczego było tylko formalnością, gdyż już od pewnego czasu pełniła ona obowiązki naczelnika WŚ. Podobnie, jak na poprzednim etapie, praca Michalik była wysoko oceniana przez przełożonych. Tymczasem podwładni mieli o naszej antybohaterce wyjątkowo złe zdanie. W ich opinii Stanisława była jednostką porywczą i kłótliwą, często popadała w konflikty z innymi ludźmi, a tych, których mogła, spontanicznie wyrzucała z pracy. Przypisywano jej arogancję, antysemityzm, dyktatorskie zapędy oraz manipulowanie własnym kochankiem - majorem Józefem Kowalskim, wiceszefem katowickiego WUBP. Michalik była osobą powszechnie nielubianą, a jeśli początkowo cieszyła się jakimś autorytetem, to bardzo szybko go straciła. W końcu nad kobietą zawisły czarne chmury. Okazało się, że jej brat, Mieczysław, działa w podziemiu poakowskim i wciąż pozostaje w lesie. Fakt ten wyszedł na jaw podczas weryfikacji drugiego brata Stanisławy, Jana, który na początku 1947 roku rozpoczął pracę w krakowskim WUBP. Nasza antybohaterka nie miała pojęcia o antykomunistycznych zmaganiach Mieczysława, dlatego nie można było wszcząć postępowania dyscyplinarnego w jej sprawie. Mimo to, jak pisze Kurpierz, “1 stycznia 1948 r. odwołano Stanisławę Michalik ze stanowiska naczelnika i oddano do dyspozycji szefa”.

Trzy miesiące później uczyniono ją inspektorem przy kierownictwie katowickiego WUBP, a w lutym 1949 roku podjęto decyzję o zwolnieniu jej z pracy w bezpiece. Michalik zakończyła swoją ubecką karierę 1 maja tegoż roku. Wkrótce wyjechała do Olsztyna, gdzie przez kilka lat pracowała w Dyrekcji Okręgowej Poczty i Telekomunikacji (stanowisko: szef działu Ruchu Pocztowego). W 1952 roku wysłano ją do Szwecji na czterotygodniowe szkolenie zawodowe. Stanisława, która w 1948 roku zdała maturę i podjęła studia w Wyższej Szkole Administracyjnej w Katowicach, dokończyła edukację na Uniwersytecie im. Mikołaja Kopernika w Toruniu. Uzyskawszy tytuł magistra praw, rozpoczęła służbę w Wydziale II Śledczym Prokuratury Wojewódzkiej w Olsztynie. Pierwszą funkcją, którą tam pełniła, był podprokurator, a drugą - wiceprokurator wojewódzki. Oto, jak Tomasz Kurpierz opisuje te pięć lat (21 października 1952 roku - 31 października 1957 roku) z życia naszej antybohaterki: “Przełożeni w opiniach podkreślali zarówno jej dobre przygotowanie zawodowe, znajomość przepisów oraz chęć podnoszenia kwalifikacji, jak i bardzo konfliktowy charakter oraz niedostateczny obiektywizm, który przejawiał się - jak to sformułowano w opinii - m.in. ‘skłonnościami do przeceniania wartości poszczególnych dowodów w kierunku oskarżycielskim’. Na początku 1957 r. Komisja Okręgowa Zrzeszenia Prawników Polskich w Olsztynie zarzuciła jej naruszenie ‘zasad praworządności ludowej’, m.in. poprzez zastraszanie i wprowadzanie w błąd oskarżonych oraz ich rodzin. Na tej podstawie decyzją Generalnego Prokuratora PRL z 31 października 1957 r. została zwolniona z prokuratury”.

W styczniu 1958 roku Stanisława znalazła zatrudnienie jako radca prawny w Wojewódzkim Zarządzie PGR w Olsztynie, a jedenaście miesięcy później została zaliczona w poczet gołdapskich adwokatów. Od lutego 1959 roku praktykowała przy Sądzie Powiatowym w Gołdapi. Z bliżej nieznanych powodów, określonych przez Kurpierza mianem “względów osobistych”, poprosiła o przeniesienie służbowe do Zespołu Adwokackiego nr 1 w Suwałkach. Było to we wrześniu 1960 roku. Michalik pracowała w Suwałkach aż jedenaście lat, od 1967 roku sprawowała funkcję kierownika Zespołu Adwokackiego nr 1. Jak nietrudno odgadnąć, również tam, na Suwalszczyźnie, dała się poznać jako osoba apodyktyczna i niekoleżeńska. W 1971 roku Wojewódzka Rada Adwokacka w Białymstoku zwolniła naszą antybohaterkę ze stanowiska kierownika Zespołu Adwokackiego nr 1, skierowała ją z powrotem do Gołdapi, a przeciwko niej samej wszczęła “postępowanie w sprawie nieprawidłowości dotyczących kwestii finansowych zespołu oraz złego stosunku do innych adwokatów”. Stanisława przez krótki czas kontynuowała karierę w Olecku, po czym 1 stycznia 1974 roku wróciła do Zespołu Adwokackiego nr 1 w Suwałkach. Tam praktykowała aż do emerytury, a nawet dłużej. W 1989 roku Michalik bezskutecznie próbowała uzyskać zgodę na “otworzenie prywatnej kancelarii adwokackiej”. Na początku lat 90. musiała się tłumaczyć - przed Okręgową Radą Adwokacką - ze swojej zbrodniczej działalności w komunistycznym UB. W 1991 roku została skreślona z listy adwokatów. Zmarła siedem lat później, nie poniósłszy żadnej (oprócz wykluczenia z zawodu prawniczego) kary za swoje liczne niegodziwości.


Oprawca “Inki”

Wszystko wskazuje na to, że zastępcą i następcą Stanisławy Michalik był Józef Bik/Bukar/Gawerski - niegdysiejszy oprawca Danuty Siedzikówny “Inki”! Dojdziemy do takiego wniosku, analizując profil Bika w “Biuletynie Informacji Publicznej IPN” (Katalog.bip.ipn.gov.pl). Rzeczone źródło podaje, że Bik rozpoczął swoją ubecką karierę w Gdańsku, a potem pracował w Warszawie i Katowicach. Do górnośląskiego WUBP trafił 1 marca 1947 roku, obejmując stanowisko zastępcy naczelnika Wydziału Śledczego. Jak wiemy, tego samego dnia Michalik stanęła na czele owej komórki. 1 stycznia 1951 roku Bik został szefem Wydziału Śledczego, chociaż de facto zarządzał nim już od momentu odwołania Stanisławy. Świadczy o tym uwaga opatrzona nagłówkiem “Inne informacje o funkcjonariuszu i służbie” (“We wniosku o przeniesienie na stanowisko naczelnika Wydziału Śledczego WUBP w Katowicach z 10.08.1950 szef urzędu płk E. Dowkan stwierdził m.in., że: ‘od dwóch lat jest faktycznym kierownikiem Wydziału’”). Kim był Bik? Zagadkę tego człowieka próbował rozwikłać Piotr Szubarczyk w artykule “Nieznane oblicza Józefa Gawerskiego”. Kopia tekstu, opublikowanego pierwotnie w “Naszym Dzienniku”, znajduje się w serwisie Interaktywna Polska (Iap.pl). Według Szubarczyka, oprawca “Inki” wielokrotnie fałszował własny życiorys. Posługiwał się nawet różnymi datami urodzenia. W 1968 roku, jako Żyd, wyjechał z Polski i zamieszkał w chłodnej Szwecji. 35 lat później skontaktował się z IPN-em, gdyż liczył na podwyższenie emerytury za pracę w UB[2]. Czy nie wiedział, że od dawna jest poszukiwany jako zbrodniarz stalinowski? A może po prostu grzeszył cynizmem?


Brat Borejszy

W tytule niniejszego artykułu porównałam Stanisławę Michalik do Józefa Różańskiego i Heleny Wolińskiej. Przypomnę więc, kim były te dwie demoniczne postacie. Doskonałymi źródłami wiedzy o Józefie/Jacku Różańskim (właśc. Goldbergu) są książki: “Borejsza i Różański. Przyczynek do dziejów stalinizmu w Polsce” Barbary Fijałkowskiej (Olsztyn 1995) i “Tortury. W Polsce 1945-1955 i współcześnie” Ryszarda Walickiego (Warszawa 2013). Józef Różański, rocznik 1907, urodził się w rodzinie warszawskich Żydów. Był synem syjonistycznego dziennikarza, Abrahama Goldberga, i zbuntowanej artystki Anny Różańskiej. Jako dwulatek trafił pod wyłączną opiekę swojej matki, która porzuciła męża pod pretekstem walki o własną niezależność. Pięć lat później powrócił pod skrzydła ojca i wychowywał się w atmosferze inteligenckiej. Józef już w gimnazjum związał się z ruchem komunistycznym. Jako absolwent prawa UW wstąpił do zakazanej KPP. Gdy został adwokatem - bo nie udało mu się “zrobić” aplikacji sędziowskiej - bynajmniej nie zaprzestał nielegalnej działalności. Po wybuchu II wojny światowej uciekł wraz z żoną do ZSRR i rozpoczął zbrodniczy żywot oficera NKWD. Od 1944 roku służył w Resorcie Bezpieczeństwa Publicznego PKWN, a trzy lata później objął stanowisko dyrektora Departamentu Śledczego MBP. Słynął z okrutnych tortur, jakie stosował nagminnie wobec więźniów politycznych (lubił osobiście bić aresztowanych). Posługiwał się fałszywymi oskarżeniami i spreparowanymi dowodami, zakulisowo decydował o wyrokach sądowych. W 1957 roku został skazany na 14 lat więzienia za używanie niedozwolonych metod śledczych. Zmarł 24 lata później[3].


Ciotka Idy

Żywotowi Heleny Wolińskiej - Fajgi Mindli Danielak, Felicji Danielak - przyjrzeli się publicyści Mateusz Zimmerman (“Oskarżycielka nie przyznaje się do winy”, Onet.pl) i Tadeusz M. Płużański (“’Ida’, czyli zakłamana Wolińska”, Nczas.com). Czerwona bestia, znana również jako “Lena” i “Warszawska Dolores“, przyszła na świat w roku 1919. W dwudziestoleciu międzywojennym zafascynowała się komunizmem, co popchnęło ją prosto do wywrotowego KZMP. Po ataku III Rzeszy na II RP Wolińska, będąca Żydówką, znalazła się w getcie warszawskim, skąd w 1942 roku uwolnili ją bojownicy GL/AL. Helena ochoczo wstąpiła do tej formacji zbrojnej, a potem od samego początku uczestniczyła w “budowaniu” nowego ustroju Polski. Wysoką pozycję w stalinowskim aparacie terroru zawdzięczała swojemu kochankowi, Franciszkowi Jóźwiakowi, który był m.in. zwierzchnikiem MO. Nie spędziła z nim jednak całego życia. W latach 50. powróciła do swojego cudownie odnalezionego męża Beniamina Zylberberga vel Włodzimierza Brusa. Wolińska przeszła do historii jako prokurator Naczelnej Prokuratury Wojskowej. Miała na sumieniu aresztowanie wielu niewinnych przeciwników politycznych. Często działała z pogwałceniem prawa, rutynowo składała podpisy na pustych formularzach. Po Marcu ’68 wyemigrowała wraz z Brusem do Wielkiej Brytanii. Władze III RP przez wiele lat bezskutecznie starały się o jej ekstradycję. Wolińska zmarła w 2008 roku w Oksfordzie. Zapamiętano ją jako osobę niezwykle agresywną, wybuchową i wulgarną, skłonną do urządzania bliźnim dzikich awantur. Nigdy nie okazała skruchy, a w wywiadach prasowych szydziła z polskiego wymiaru sprawiedliwości.


Natalia Julia Nowak,
31.12. - 31.01. 2016/17 r.



PS 1. Wojewódzki Urząd Bezpieczeństwa Publicznego w Katowicach mieścił się przy ulicy Powstańców 31 (nie wiem, czy w okresie powojennym nazwa ulicy brzmiała tak samo jak dzisiaj). Obecnie do budynku byłego WUBP przytwierdzona jest tablica pamiątkowa o następującej treści: “SPÓJRZCIE-/ OTO MURY PRZESIĄKNIĘTE ZBRODNIĄ/ W TYM GMACHU W LATACH 1939-1945/ MIAŁO SWĄ SIEDZIBĘ GESTAPO,/ A W LATACH 1945-1954/ WOJEWÓDZKI URZĄD/ BEZPIECZEŃSTWA PUBLICZNEGO/ TU JEDNI I DRUDZY/ WIĘZILI, TORTUROWALI I MORDOWALI/ NAJLEPSZYCH SYNÓW NARODU POLSKIEGO./ ZWIĄZEK WIĘŹNIÓW POLITYCZNYCH/ OKRESU STALINOWSKIEGO/ ODDZIAŁ KATOWICE/ WRZESIEŃ 1996”. Źródło cytatu: “Katowice - tablica upamiętniająca ofiary Gestapo i WUBP”, witryna Miejsca Pamięci Narodowej (Miejscapamiecinarodowej.pl). Ponurą budowlę przy ulicy Powstańców 31 można zobaczyć w programie Google Street View.

PS 2. Stanisława Michalik figuruje w co najmniej trzech elektronicznych bazach danych. Dwie z nich to katalogi Instytutu Pamięci Narodowej: “Biuletyn Informacji Publicznej” (Katalog.bip.ipn.gov.pl) i “Wojewódzki Urząd Spraw Wewnętrznych w Katowicach [1945] 1983-1990” (Inwentarz.ipn.gov.pl). Trzecia baza danych to tabela “Funkcjonariusze” na stronie NSZ Beskidy (Nsz.beskidy.pl/funkcjonariusze). Pierwsze źródło definiuje naszą antybohaterkę jako “Stanisławę Michalik”, drugie jako “Stanisławę Michalik-Kowalską”, a trzecie jako “Stanisławę Kowalską z domu Michalik”. Warto o tym pamiętać podczas przeglądania rzeczonych zasobów. IPN-owska sygnatura Stanisławy: IPN Ka 0173/358 (810/V).


PRZYPISY

[1] Odrobinę informacji dotyczących Józefa Kowalskiego zaczerpniemy z kolorowej broszury “Twarze katowickiej bezpieki” (Instytut Pamięci Narodowej 2007). Publikacja nie zawiera wprawdzie pełnego kalendarium życia i działalności tego ubeka, ale pozwala się zorientować, “kto zacz”. Otóż Kowalski urodził się 6 stycznia 1908 roku w Siennicy Różanej koło Krasnegostawu. W latach 1944-1945 sprawował funkcję kierownika PUBP w Zamościu, a w latach 1946-1949 był zastępcą szefa WUBP w Katowicach. Zanim trafił na Górny Śląsk, stał na czele PUBP w Będzinie, jednak o tym autorzy broszury nie napomykają… W latach 1949-1955 Józef Kowalski pracował w WUBP w Olsztynie, piastując tam stanowisko analogiczne do katowickiego. W 1955 roku powrócił do Katowic (Stalinogrodu) i rozpoczął pracę jako zastępca kierownika Delegatury Centralnego Zarządu Więziennictwa. Jego dalsze losy pozostają nieznane, a przynajmniej nieopisane przez twórców “Twarzy katowickiej bezpieki”. Jakim funkcjonariuszem był Kowalski? W omawianej broszurze znajdujemy dość niepochlebny cytat charakteryzujący jego zachowanie: “W swojej pracy miał objawy biurokratyczno-dygnitarskich nawyków, nie układał właściwie stosunków z podwładnymi, u których nie posiadał autorytetu. Za dużo czasu poświęcał na polowanie i mniej uwagi zwracał na sprawy służbowe”. Niestety, nie wiadomo, do którego etapu działalności Kowalskiego nawiązują te słowa. Podejrzewam, że chodzi w nich o lata 1946-1949, ale to tylko moja swobodna hipoteza. Okres 1946-1949 jest w “Twarzach…” zaznaczony na czerwono, ponieważ odnosi się do tytułowej katowickiej bezpieki. Możliwe, że przywołany cytat też dotyczy pracy Kowalskiego w tej górnośląskiej placówce.

[2] “W roku 2003 wpadł na szalony pomysł. Doszedł do wniosku, że gdyby jakiś urząd w Polsce potwierdził mu lata pracy w UB (1945-1953), to dostałby wyższą emeryturę. Postanowił napisać do… IPN! W ten sposób prokuratorzy dowiedzieli się, gdzie mieszka ich ‘bohater‘. Bik poszedł na całość. Poza pismem do IPN złożył też pozew do Sądu Okręgowego w Katowicach o ‘rewaloryzację’ renty!” - opowiada Piotr Szubarczyk. Takich roszczeń nie powstydziłby się sam Anders Behring Breivik, norweski terrorysta, któremu ciągle czegoś brakuje w luksusowym więzieniu. Józef Bik nie dożył wymarzonej “podwyżki”. Otrzymał jednak od losu nagrodę pocieszenia, tzn. zmarł spokojnie na emigracji, nieosądzony i nieukarany za swoje bestialstwo. O jakim bestialstwie mowa? Szubarczyk wyjaśnia: “Kiedy przed paroma laty były zastępca naczelnika gdańskiego więzienia Alojzy Nowicki (…) zgodził się rozmawiać z pracownikami gdańskiego IPN, dowiedzieliśmy się, że w roku 1946 panami życia i śmierci więźniów politycznych w Gdańsku były dwie kreatury: Jan Wołkow syn Arona (…) oraz naczelnik wydziału śledczego Józef Bik. Obaj większą część czasu ‘pracy’ spędzali na terenie więzienia, gdzie znęcali się nad więźniami, zatwierdzali wyniki ‘śledztwa‘, a przede wszystkim (…) praktycznie decydowali o wyrokach, szczególnie gdy chodziło o śmierć. (…) Przesłuchiwał m.in. członków antysowieckich organizacji niepodległościowych Polskie Siły Demokratyczne i Polska Tajna Armia Wyzwoleńczo-Demokratyczna. Osobiście znęcał się nad nimi i wymuszał ‘zeznania’ o treści, którą sam ustalał. Żyjący do dziś członkowie PSD mówią, że w czasie przesłuchań byli wielokrotnie bici nogą od stołka po plecach, gumą po gołych piętach, kopani w jądra i bose stopy. Za takie wyczyny awansowali Bika na kapitana”. Można przypuszczać, że Józef Bik/Bukar/Gawerski zabrał swoje “nawyki“ do Warszawy, a następnie do Katowic. Z pewnością kontynuował niehumanitarną działalność jako bliski współpracownik Stanisławy Michalik.

[3] O Józefie/Jacku Różańskim (właśc. Goldbergu) pisałam szerzej w artykule “Józef Różański - podręcznikowy przykład sadysty!”. Materiał jest ogólnodostępny online.

 

01 lutego 2017   Dodaj komentarz
Historia   Polityka   Społeczeństwo   polska   historia   katowice   kowalska   żydzi   prl   śląsk   ub   komunizm   urząd bezpieczeństwa   stalinizm   józef różański   polska rzeczpospolita ludowa   inka   danuta siedzikówna   żołnierze wyklęci   helena wolińska   nsz   narodowe siły zbrojne   józef goldberg   różański   goldberg   krwawa luna   julia brystiger   julia brystygier   julia brystygierowa   brystygier   brystygierowa   brystiger   będzin   górny śląsk   zagłębie dąbrowskie   wolińska   stanisława michalik   stanisława kowalska   stanisława michalik-kowalska   michalik  

Miasto 39. Narodziny i obrona Starachowic-Wierzbnika...

Miasto patchworkowe

Starachowice, leżące w połowie drogi między Radomiem a Kielcami, są dzisiaj trzecim pod względem wielkości miastem w województwie świętokrzyskim. Jednakże historia tego, co dziś rozumiemy pod pojęciem Starachowic, jest stosunkowo krótka. Aby się o tym przekonać, wystarczy zajrzeć do książki “Starachowicki Wrzesień 1939” Adama Brzezińskiego (udostępnionej w kilkunastu kawałkach na stronie internetowej UM Starachowice). Autor podaje, że miasto, o którym rozmawiamy, powstało 1 kwietnia 1939 roku. Geneza miejscowości jest dość prosta: władze II Rzeczypospolitej podjęły decyzję o połączeniu w jedną całość osady fabrycznej Starachowice (tzw. Starachowic Fabrycznych), wsi Starachowice Górne (tzw. Starachowic Górniczych) oraz miasteczka Wierzbnik (istniejącego od XVII wieku i mającego charakter sztetla, gdyż znaczną część jego ludności stanowili Żydzi. Według polskojęzycznej Wikipedii, w 1935 roku aż 31% mieszkańców Wierzbnika było narodowości żydowskiej[1]). Nowo powstały twór otrzymał nazwę Starachowice-Wierzbnik, chociaż początkowo miał się nazywać po prostu Wierzbnik. W świetle prawa miejscowość była spadkobierczynią Wierzbnika, a Starachowice nie zostały połączone z Wierzbnikiem, tylko włączone w jego struktury. Prawda jest jednak taka, że nowoczesna osada przemysłowa od samego początku dominowała nad zacofaną barokową mieściną. Potwierdzeniem teorii, że to Starachowice podbiły Wierzbnik, a nie odwrotnie, może być fakt, iż w 1949 roku zmieniono nazwę “Starachowice-Wierzbnik” na “Starachowice“. Było to uproszczenie nomenklatury, a zarazem zmierzch kilkusetletniego miasteczka.


Dwa światy

Przedwojenny okres Starachowic-Wierzbnika trwał zaledwie pięć miesięcy. Trudno wymagać od jakichkolwiek władz, żeby w tak krótkim czasie zdołały zintegrować dwie (a właściwie trzy, bo Starachowice były “dwuczęściowe”) różne miejscowości. Adam Brzeziński pisze, że “granica pomiędzy Wierzbnikiem a Starachowicami biegła mniej więcej wzdłuż obecnej ulicy Na Szlakowisku”. Życie Wierzbnika toczyło się staroświeckim rytmem. Najważniejszą częścią tej dzielnicy był Rynek, który pełnił funkcję miejscowego centrum handlu. Znajdowały się tutaj piętrowe kamienice, w których działały różnorakie sklepiki, a także nieduży plac wcielający się regularnie w rolę targowiska. Choć w sercu Wierzbnika dominowali Żydzi, silny był tu również żywioł katolicki skupiony wokół kościoła Świętej Trójcy. Codzienność Starachowic wyglądała bardziej modernistycznie. “Syreny fabryczne regulowały rozkład dnia mieszkańców. Na pierwszy buczek, o 6.30, ludzie wychodzili z domów i spiesznym krokiem podążali do pracy. Drugi, o 7.00, był sygnałem do zamykania fabrycznych bram. W południe ‘buczki’ informowały o przerwie obiadowej. Po południu sygnalizowały zakończenie pracy” - opowiada Brzeziński. W Starachowicach istniało sześć osiedli mieszkaniowych. Tutejsi ludzie poruszali się samochodami, a nie, jak mieszkańcy Wierzbnika, dorożkami. Podział miasta na dwie części przetrwał do dzisiaj. Przyczyniła się do tego epoka PRL, albowiem FSC “Star” funkcjonowała w tradycyjnej dzielnicy industrialnej. Obecnie w St-cach znajduje się Specjalna Strefa Ekonomiczna, a Wierzbnik wciąż wydaje się senny (chociaż w latach 2010-2014 ożywiły go trzy galerie handlowe).


Zakłady Starachowickie

Zgodnie z tym, co podaje Brzeziński, początków starachowickiej potęgi należy upatrywać w roku 1875, kiedy to baron Antoni Edward Fraenkel założył Towarzystwo Starachowickich Zakładów Górniczych SA. Firma sprawowała pieczę nad licznymi kopalniami i hutami działającymi nie tylko w samych Starachowicach, ale również w okolicznych wioskach. Gdy Polska odzyskała niepodległość, rząd II RP niemal natychmiast przystąpił do budowy rodzimego przemysłu obronnego. Ponieważ po I wojnie światowej największym zagrożeniem dla naszej Ojczyzny była Rosja Sowiecka, uznano, że fabryki zbrojeniowe należy zlokalizować na lewym brzegu Wisły. W 1920 roku doszło do podpisania historycznej umowy między Ministerstwem Spraw Wojskowych a zarządem TSZG. Na mocy tego porozumienia w Starachowicach otwarto zakład produkujący sprzęt na potrzeby wojska[2]. Nowa fabryka specjalizowała się w wytwarzaniu armat, haubic oraz pocisków do tych dział. Konstruowała też pewne przedmioty na potrzeby rynku cywilnego, np. ramy samochodowe i młoty pneumatyczne. Pakt zawarty między Ministerstwem a Towarzystwem zaowocował licznymi korzyściami: uczynił Polskę trudnym przeciwnikiem dla potencjalnych wrogów, stworzył wiele nowych miejsc pracy, przyśpieszył rozwój regionu świętokrzyskiego, a samemu TSZG przyniósł niebagatelne zyski. Wypada wspomnieć, że Zakłady Starachowickie były także właścicielem 23.000 hektarów lasów. Produkowały więc drzwi, skrzynki, kopalniaki, deski podłogowe etc. Nie ulega wątpliwości, że Gród Starzecha był ważnym punktem na mapie Centralnego Okręgu Przemysłowego, wspaniałego następcy Zagłębia Staropolskiego.


Intrygi wywiadu

W latach 30. XX wieku głównym nieprzyjacielem Polski i Europy stała się III Rzesza. Według Adama Brzezińskiego, potężna fabryka zbrojeniowa działająca w Starachowicach wzbudzała niezdrowe zainteresowanie Niemców. Hitlerowcy zaczęli nawet do niej wysyłać zaufanych szpicli i podejmować próby nawiązania współpracy z jej pracownikami. Brzeziński, powołujący się na pamiętniki Mieczysława Frycza, przedstawia historię odważnego starachowiczanina, który w obliczu germańskich pokus “zachował się jak trzeba”. Tym starachowiczaninem był niejaki Szymański, który pełnił funkcję rzeczoznawcy Grupy Odbiorczej COMU (Centrali Odbioru Materiałów Uzbrojenia). Mężczyzna wydał się nazistom dobrym materiałem na szpiega, ponieważ miał matkę narodowości niemieckiej. Pewnego dnia Szymański otrzymał podejrzaną przesyłkę, w której znajdowało się 20.000 marek i górnolotny list. Hitlerowski wywiad, piszący w imieniu wszystkich Niemców, odwoływał się w nim do patriotycznych uczuć adresata. Przekonywał, że Szymański jest Niemcem, więc powinien lojalnie służyć swojemu narodowi. “Dalej list polecał, aby w oznaczonym dniu w Warszawie w podanej kawiarni podszedł do stolika, przy którym będzie siedział osobnik czytający niemiecką gazetę” - pisze Frycz cytowany przez Brzezińskiego. Szymański nie dał się nabrać na te gierki. Zamiast do kawiarni, pojechał do Ministerstwa Spraw Wojskowych, gdzie pokazał niechcianą przesyłkę przedstawicielom kontrwywiadu. Rozmówcy byli pod wrażeniem jego postawy. Niestety, starachowiczanin nie przeżył II wojny światowej. Naziści dopadli go w Stalowej Woli i wykonali na nim wyrok śmierci.


Obrona przeciwlotnicza

Sytuacja na arenie międzynarodowej skłoniła polskie władze do zorganizowania w całym Kraju ośrodków i punktów obrony przeciwlotniczej. “Starachowice zaliczono do ośrodków biernej obrony przeciwlotniczej II kategorii, czyli takich, których bombardowanie lotnicze było bardzo prawdopodobne” - informuje Adam Brzeziński. Specyficzny rodzaj obrony, o którym rozprawia autor “Starachowickiego Września 1939”, miał polegać na radzeniu sobie ludności cywilnej ze skutkami ataków powietrznych. Społeczeństwo miało być przygotowane do podejmowania takich akcji, jak udzielanie rannym pierwszej pomocy, ratowanie osób leżących pod gruzami czy zapobieganie pożarom w przypadku użycia bomb zapalających. Obrona przeciwlotnicza była zorganizowana w sposób hierarchiczny, żeby w razie nalotu działania defensywne przebiegały szybko i sprawnie. Jeśli chodzi o starachowickie fabryki, przewidziano dla nich bardziej agresywną formę obrony. “Zakłady przemysłowe miały być bronione artylerią przeciwlotniczą przez bezpośrednią obronę zakładów, zorganizowaną przez plutony podchorążych rezerwy artylerii przeciwlotniczej ze Szkoły Podchorążych Artylerii Przeciwlotniczej w Trauguttowie” - wyjaśnia Brzeziński. W dniu napaści Niemiec na Polskę fabryki dysponowały sześcioma cekaemami, armatą przeciwlotniczą kalibru 75 mm oraz szesnastoma armatami przeciwlotniczymi kalibru 40 mm (działami “Bofors”). Warto wiedzieć, że wiosną 1939 roku niektórzy pracownicy TSZG zostali przeszkoleni z obsługi tego typu sprzętu. Powołano nawet do życia dwa plutony fabryczne, na czele których stanęli inżynierowie Leszek Kistelski i Stanisław Walenczak.


Początek Apokalipsy

Konflikt zbrojny, rozpętany przez Adolfa Hitlera, wybuchł wczesnym rankiem 1 września 1939 roku. Adam Brzeziński cytuje słowa, jakie polskie społeczeństwo usłyszało tamtego dnia w publicznym radiu o godzinie 6.30: “A więc wojna! (…) Wszyscy jesteśmy żołnierzami”. W Starachowicach-Wierzbniku II wojna światowa zaczęła się oficjalnie o godzinie 10, kiedy to miejscowe elity zwołały nadzwyczajny wiec na terenie Towarzystwa Starachowickich Zakładów Górniczych. Prezes lokalnego oddziału Związku Legionistów Polskich zadeklarował wówczas gotowość zakupu cekaemu dla Wojska Polskiego. Złożono również kilka innych szlachetnych obietnic, a zgromadzony tłum popadł w optymistyczny nastrój. Wielu starachowiczan, których jeszcze dwa dni wcześniej ominęła mobilizacja wojskowa, dobrowolnie zgłaszało się do walczącej armii. Tymczasem na Pomorzu aż jedenastu mężczyzn ze Starachowic-Wierzbnika i ziem dzisiejszego powiatu starachowickiego uczestniczyło w obronie Westerplatte. Byli to żołnierze 4. Pułku Piechoty Legionów, którzy w ramach kontyngentu wymiennego trafili z Kielc do Gdańska. Wśród nich był niejaki Eugeniusz Aniołek, który cieszył się szczególnym zaufaniem Stefana Sucharskiego, a po wojnie został uwieczniony w filmie “Westerplatte” Stanisława Różewicza (1967). W roku 1941 dzielny westerplatczyk pojechał na roboty przymusowe do Bartoszyc. Niestety, później słuch o nim zaginął. Zauważmy, że po 17 września 1939 roku starachowiczanie ginęli nie tylko z rąk Niemców, ale także z rąk Sowietów. Przykładowo, jedenastu tutejszych oficerów padło ofiarą zbrodni katyńskiej. W okresie stalinizmu dręczycielką całej okolicy została zaś powiatowa ubecja.


Pięć dni

Pierwsze dni II wojny światowej miały w Starachowicach-Wierzbniku dość łagodny przebieg. Sielankowa codzienność była jednak przerywana nieustannymi alarmami lotniczymi. Adam Brzeziński cytuje wspomnienia trzech osób, które w tamtych dniach przebywały na terenie miasta. Według Haliny Donimirskiej, niemieckie samoloty pojawiły się nad Starachowicami już 1 września 1939 roku, ale odleciały “w nieznanym kierunku”. Mieczysław Frycz potwierdza przelot wrogich aeroplanów oraz odnotowuje, że polskie baterie przeciwlotnicze otworzyły do nich ogień. Tadeusz Rek twierdzi, że 1 września nie było ani niemieckich samolotów, ani polskich strzałów. Powściągliwość nazistowskich pilotów mogła wynikać z faktu, że - jak pisze Frycz - otrzymali oni “zakaz bombardowania Zakładów”. Hitlerowcy zrzucali ładunki wybuchowe głównie na tory kolejowe w Wierzbniku, ale wywoływali raczej umiarkowane szkody, które szybko udawało się robotnikom naprawić. To również był efekt zamierzony. “Rozkazy nakazywały unikania powodowania większych zniszczeń w infrastrukturze kolejowej” - wyjaśnia Brzeziński. Na początku września przez Wierzbnik i Starachowice wielokrotnie przejeżdżały polskie pociągi wiozące żołnierzy na front. Chodzi tutaj o transporty 12. Dywizji Piechoty, w której służył także August Emil Fieldorf “Nil”. Mundurowi, zatrzymujący się na stacji w Wierzbniku, byli bezpłatnie dożywiani przez lokalne wolontariuszki i harcerki (m.in. przez 11-letnią Jadwigę Jasiewicz, późniejszą matkę Braci Kaczyńskich). 5 września, w związku z upadkiem Kielc, miał miejsce wielki exodus starachowiczan na Kresy Wschodnie. Tego samego dnia odbyła się też ewakuacja TSZG do Kowla.


Chrzest krwi

Względny spokój, jakim los obdarzył Starachowice-Wierzbnik, skończył się 6 września, gdy do miasta dotarły lądowe oddziały niemieckie. Pojawienie się Wehrmachtu w okolicach Grodu Starzecha było konsekwencją potyczki pod Świętą Katarzyną, w wyniku której polska kompania została rozbita, a Niemcy otworzyli sobie drogę do dalszej ekspansji. “Wieść o klęsce Polaków pod Świętą Katarzyną i niemieckiej kolumnie poruszającej się w kierunku Wierzbnika dotarła zapewne drogą telefoniczną do komendy OPL w Starachowicach. Prawdopodobnie w celu zlokalizowania niemieckiej kolumny wyjechał w kierunku Michałowa samochód osobowy z dwoma oficerami” - spekuluje Brzeziński. Dwaj żołnierze, którzy wyruszyli wówczas w teren, przekonali się o obecności hitlerowców niemal natychmiast. Gdy przejeżdżali przez część Michałowa zwaną Cyganowem, zza zakrętu wychynęli nazistowscy motocykliści, którzy bez ostrzeżenia zaczęli do nich strzelać. Auto stanęło w płomieniach, a Polacy wyskoczyli na zewnątrz i schronili się w lesie. Zabłąkane kule trafiły dwóch przypadkowych cywilów, którzy znaleźli się w niewłaściwym miejscu w niewłaściwym czasie. Był to swoisty chrzest krwi: tak właśnie wojna otworzyła nowy rozdział w życiu starachowiczan. Kapitan i podporucznik, do których celowali Niemcy, przeżyli incydent, a nawet otrzymali pomoc ze strony lokalnej ludności (pierwszemu z oficerów należało bowiem opatrzyć zranioną nogę). Tymczasem najeźdźcy pojechali dalej. Po drodze zostali ostrzelani przez polskich żołnierzy, którzy znajdowali się w zatrzymanym nieopodal pociągu wojskowym. Strzały, najprawdopodobniej chybione, nie zdołały powstrzymać zajadłych agresorów.


Rzeź Wanacji

Następnym “przystankiem” hitlerowców okazała się Wanacja. Według Adama Brzezińskiego, w międzywojniu Wanacja była wsią, która na skutek “zmiany granic Wierzbnika” częściowo weszła w skład nowopowstałego miasta. Lecz to właśnie tam, na zacisznych przedmieściach Starachowic-Wierzbnika, rozegrały się dantejskie sceny[3]. Brzeziński twierdzi, że mieszkańcy Wanacji byli zaskoczeni niemieckim atakiem, chociaż już pod koniec sierpnia 1939 roku na pobliskim wzniesieniu ustawiono broń artyleryjską. W okolicy stała też druga armata, umieszczona niedaleko cmentarza żydowskiego. Hitlerowcy dotarli na Wanację około godziny 14. Jak sami zauważyli, przyszło im się zmierzyć z trudnym przeciwnikiem. “W przekonaniu Niemców, Wanacji bronił pododdział piechoty wsparty bronią maszynową, dwoma działkami przeciwpancernymi i dwiema armatami przeciwlotniczymi” - odnotowuje autor “Starachowickiego Września 1939”. Obrońcom Wanacji dzielnie pomagał pluton przeciwlotniczy z osiedla Majówka. Ludność cywilna rozpaczliwie szukała sobie jakiegoś schronienia, ale - jak zaznacza Piotr Kromer cytowany przez Adama Brzezińskiego - trafiali się również desperaci, którzy w przypływie emocji rzucali się na Niemców. Z nazistami walczyły także pośpiesznie sformowane “grupy robotników, żołnierzy, harcerzy” (jedną z nich zasilił Antoni Heda “Szary”). Wściekli najeźdźcy strzelali do uciekających cywilów oraz wyciągali ludzi z domów, żeby ich zamordować. “Po kilkudziesięciu minutach, około godziny 15, oddział niemiecki dość nagle wycofał się w kierunku wschodnim” - kontynuuje opowieść Brzeziński. Bilans zbrodniczego szału hitlerowców? Ponad 20 przypadkowych ofiar.


Wędrówka ludu

Zgodnie z ustaleniami Adama Brzezińskiego, spontaniczne ucieczki z miasta zaczęły się już 2 września (“Ludność w trwodze opuszczała domy, koczowała w lasach lub wyjeżdżała na wieś, jako w miejsca rzekomo bezpieczne” - to fragment wspomnień Mieczysława Frycza). Zjawisko masowego wychodźstwa pojawiło się jednak trzy dni później. “Oprócz ludności cywilnej ewakuowały się urzędy, administracja gospodarcza, a nawet służby publiczne, jak straż pożarna. (…) Ten exodus był prawdziwym problemem dla wojska, hamował jego ruchy i możliwości manewru” - ubolewa Brzeziński. Równolegle z falą uchodźców przemieszczały się na wschód pojazdy wypełnione największymi skarbami Zakładów Starachowickich. Żywiono bowiem nadzieję, że przedsiębiorstwo zdoła wznowić swoją działalność w województwie wołyńskim. Wielu pracowników TSZG otrzymało “polecenie służbowe stawienia się w kresowym Kowlu“. Ci, którzy chcieli wykonać rozkaz, zabierali ze sobą współmałżonków, dzieci i sąsiadów[4]. Na wieść o napadnięciu Wanacji przez hitlerowców “ulotnił się” z Grodu Starzecha starosta powiatowy oraz personel Komendy Rejonu Uzupełnień. Po 6 września miała zaś miejsce gorączkowa rejterada służb porządkowych. Policjanci postępowali zgodnie z wytycznymi, gdyż nieco wcześniej pułkownik dyplomowany Włodzimierz Ludwig zarządził “obronę przeciwlotniczą mostów na Wiśle“. 10 września, kiedy Niemcy zajęli Starachowice-Wierzbnik, miasto było już w dużej mierze opustoszałe[5]. “Nigdzie nie było widać ludzi” - relacjonował medyk Rudolf Kaden. W Szpitalu Miejskim pozostała tylko jedna polska lekarka, Zofia Czerniewska. Mogła ona liczyć wyłącznie na pomoc PCK.


Żółty Tygrys

Może nie wszyscy starachowiczanie o tym pamiętają, ale wypadki, które nawiedziły Gród Starzecha na początku II wojny światowej, stały się tematem jednej z mikropowieści opublikowanych w ramach cyklu Biblioteka Żółtego Tygrysa. Seria wydawnicza, o której mowa, wychodziła w latach 1957-1989 i stanowiła beletrystyczne uzupełnienie ówczesnych podręczników szkolnych. Książka poświęcona Starachowicom-Wierzbnikowi ukazała się jako numer 6 z 1986 roku. Nosi ona tytuł “Starachowicki wrzesień” (twórca: Leszek Zioło). Mikropowieść nie jest żadnym arcydziełem, ale czy którykolwiek z Żółtych Tygrysów może uchodzić za wartościowy wytwór kultury? “Starachowicki wrzesień” to typowa literatura wagonowa. Ot, wojenny Harlequin, który wydaje się krzyczeć: “Kup, przeczytaj, wyrzuć!”. Czytadło zaczyna się dość nudną wizją organizacji obrony przeciwlotniczej w Centralnym Okręgu Przemysłowym. Cały rozdział trzeci przybiera formę artykułu popularnonaukowego, w którym Leszek Zioło przybliża odbiorcom “kalkulacje, przymiarki i wyliczenia” związane z raczkującą OPL. Autor mikropowieści streszcza również historię Zakładów Starachowickich, podkreślając ich znaczenie dla całego Kraju. Utwór “rozkręca się” dopiero w rozdziale piątym, kiedy Zioło przechodzi do meritum, czyli do ataku Niemiec na Polskę. Obraz pierwszego dnia wojny, nakreślony w omawianej książce, jest zbieżny z tym, który zaserwował nam Adam Brzeziński. Mamy więc optymizm, podniosłe słowa notabli oraz względny spokój umożliwiający obywatelom kontynuację przedwojennego życia. Śledzimy też alarm lotniczy i walkę z niemieckimi samolotami, w której ginie odlewnik-artylerzysta Bolesław Kłoczkowski.


Drobne potknięcia

Wizja kolejnych dni kampanii wrześniowej nie jest do końca zbieżna z tą zaprezentowaną przez Brzezińskiego. Leszkowi Ziole wyraźnie miesza się kolejność rekonstruowanych wydarzeń. Można nawet odnieść wrażenie, że autor łączy w jedną całość dwa dni (5-6 września) oraz dwa miejsca (Michałów i Wanację). Zasadnicza treść Żółtego Tygrysa nie odbiega jednak drastycznie od prawdy historycznej. Błędy, jakie występują w powieścidle, dają się usprawiedliwić wymogami fabularnymi, choćby dążeniem do zachowania “jedności czasu, miejsca i akcji”. Niewykluczone zresztą, że Zioło, tworzący swoją szmirę w roku 1986, nie dysponował tak szczegółową wiedzą, jak Brzeziński w 2010. Przewrażliwieni antykomuniści zasugerują pewnie, że nieścisłości zawarte w “Starachowickim wrześniu” mogą wynikać z ingerencji cenzury PRL. Ta wersja wydaje mi się wszakże mało prawdopodobna. Nie widzę powodu, dla którego GUKPiW miałby cenzurować obraz zmagań starachowiczan z Niemcami w pierwszym tygodniu września 1939 roku. Bardziej podejrzewałabym urzędników o dodanie kilku linijek tekstu odnoszących się do pochodów pierwszomajowych, biografii Józefa Krzosa[6] oraz zakończenia okupacji niemieckiej 17 stycznia 1945 roku (data wkroczenia Sowietów do Starachowic-Wierzbnika). Ale kto wie, może Zioło sam dopisał te zdania, bo po prostu “tak wypadało”? Książkę zamyka patetyczna puenta, która wygląda mi na próbę schlebienia starachowickiej publiczności: “Przez cały okres hitlerowskiej okupacji (…) Starachowice były miejscem dramatycznej i bohaterskiej walki z wrogiem. Tu zapisano jedne z najpiękniejszych kart w dziejach polskiego ruchu oporu”. Dziękuję ślicznie, miło mi to czytać!


Natalia Julia Nowak,
30.08. - 05.10. 2016 r.


PRZYPISY


[1] Co ciekawe, osadnictwo żydowskie w Wierzbniku zaczęło się dopiero w XIX wieku. Jeszcze w roku 1827 żyło tutaj zaledwie ośmioro Żydów. Trzy dekady później, czyli w 1857 roku, liczba Izraelitów wzrosła do 225. Po trzech latach (1860 rok) wierzbnickich Żydów było już 545. Nie da się tego wytłumaczyć jedynie wyżem demograficznym. Widać gołym okiem, że potomkowie Izaaka ochoczo zjeżdżali do Wierzbnika z innych części Polski i/lub Europy. Podobna sytuacja miała miejsce po II wojnie światowej, kiedy do Starachowic zaczęły przybywać tysiące polskich robotników. Miało to, oczywiście, związek z powstaniem i rozwojem Fabryki Samochodów Ciężarowych “Star”. Zgodnie z tym, co podają Wikipedyści, w 1946 roku mieszkało w Starachowicach zaledwie 18.569 osób. W 1955 roku było 31.228 starachowiczan, a w 1965 - 39.204. W roku 1975 liczba ludności miasta zwiększyła się do 45.924. Dekadę później Starachowice mogły się już pochwalić 54.986 obywatelami. Szczytowym momentem w lokalnej historii był rok 1994: właśnie wtedy doliczono się 57.615 mieszkańców Grodu Starzecha. Aktualnie miejscowość wyludnia się równie szybko, jak wcześniej się zaludniała. W 2014 roku liczba starachowiczan spadła do 50.679. Przyczyną takiego stanu rzeczy jest niż demograficzny oraz masowa ucieczka przed bezrobociem, które po upadku FSC okazało się głównym problemem tutejszej ludności. W 2004 roku aż 27% mieszkańców Starachowic pozostawało bez pracy. Innymi słowy, co czwarty obywatel w wieku produkcyjnym był pozbawiony stałego źródła dochodu. Chyba nie muszę przypominać, że bezrobocie generuje nie tylko biedę, ale również przestępczość i demoralizację*. Nic więc dziwnego, że w XXI wieku wydarzyło się tutaj wiele bulwersujących afer. Kogo należy za to winić? Antypolaków, którzy nienawidzą wszystkiego, co polskie, a w szczególności polskiego przemysłu. Nie pojmuję, komu mógł przeszkadzać “Star” - producent znakomitych ciężarówek i pracodawca ponad 20.000 osób! Obecnie fabryka już nie istnieje, a jej miejsce zajmuje niemiecka firma produkująca autobusy. Dramat Starachowic to soczewka, w której skupia się martyrologia znacznej części Narodu Polskiego (poniżonej, wywłaszczonej, zubożałej, pozbawionej perspektyw i wypędzonej za granicę). Udowadnia on, że III RP to system zbrodniczy, który prędzej czy później musi zostać rozliczony. Samochody ciężarowe “Star”, produkty czysto polskie, znajdowały kiedyś nabywców w Europie, Afryce i Azji. Dziś to już tylko wspomnienie, podobnie jak wiele innych rodzimych przedsiębiorstw. Nienawidzę reżimu trzecioerpowskiego, ponieważ zrujnował on moje Miasto i mój Kraj. Kolorowe reklamy, neony i elewacje nie zastąpią dumy z polskiej motoryzacji.

* Nie wiem, jak jest dzisiaj, ale jeszcze kilka-kilkanaście lat temu degeneracja części młodzieży była w Starachowicach ogromnym kłopotem. Pamiętam, jak w liceum ksiądz-katecheta postanowił opowiedzieć mojej klasie o Danucie Siedzikównie “Ince” (bohaterskiej sanitariuszce Armii Krajowej, archetypowej przedstawicielce Żołnierzy Wyklętych). Jaka była reakcja? Przytłaczająca większość uczniów pozostała obojętna. Część klasy zaczęła się śmiać (“Inka? Ta kawa Inka?”). Tylko kilka osób, które można by policzyć na palcach jednej ręki, słuchała owej historii z należytym szacunkiem. Ksiądz zasmucił się i powiedział: “Myślałem, że was to zainteresuje. Ona miała tyle lat, co wy”. Było to około roku 2008, czyli jakieś osiem lat temu. Dlatego jestem zdumiona, kiedy czytam, że obecnie w niektórych polskich szkołach uczniowie z wielkim zaangażowaniem uczestniczą w patriotycznych apelach ku czci Siedzikówny. Za moich czasów coś takiego było marzeniem ściętej głowy. Pozdrawiam serdecznie. Rocznik 1991 (ten sam, w którym dorośli starachowiczanie strajkowali przeciwko likwidacji “Stara”. Proszę, obejrzyjcie film dokumentalny “To nie ten sierpień…” Sławomira Koehlera i Ewy Sochackiej. Zobaczcie, do czego doprowadzili trzecioerpowscy polakożercy!). Aha, byłabym zapomniała. Jak na ironię, aktorka, która zagrała “Inkę” w telespektaklu Natalii Korynckiej-Gruz, pochodzi właśnie ze Starachowic. Warto dodać, że starachowiczanką jest też odtwórczyni głównej roli w filmie “Przesłuchanie” Ryszarda Bugajskiego. No, ale zarówno Karolina Kominek-Skuratowicz, jak i Krystyna Janda wyemigrowały z Grodu Starzecha. Karolina zamieszkała w Krakowie, a Krystyna w Warszawie.

[2] Z Zakładami Starachowickimi związana jest pewna gawęda. Przekona się o tym każdy, kto sięgnie po książeczkę “Legendy z powiatu starachowickiego” Bogusława Kułagi (wydanie autorskie, 2002 rok, ISBN-83-911631-3-X). Twórca tomiku - przewodnik świętokrzyski PTTK, były pracownik FSC “Star“ - pozwolił sobie przytoczyć opowieść pochodzącą z dwudziestolecia międzywojennego. Historyjka zatytułowana “Wiatrak” zaczyna się następującymi słowami: “W Tychowie, niedaleko od drogi do Mirca, na niewielkim wzgórku stał kiedyś wiatrak drewniany, wystawiony przez Floriana Osycha, który po wojnie bolszewickiej do kraju ojczystego z dalekiej Syberii powrócił. Zawołanym cieślą i stolarzem był pan Florian, przeto budowa dużo czasu mu nie zajęła. W wiatraku zainstalował maszyny młyńskie i tak to wiatr do mielenia zboża zmusił. Z czasem właściciel wiatraka jako zdolny cieśla przy budowie Fabryki Broni w Starachowicach na stanowisku majstra został zatrudniony. Praca na budowie dużo czasu mu zajmowała, dlatego zdecydował się sprzedać wiatrak i przeprowadzić się do Starachowic. Wiatrak nabył Żyd, który w Tychowie miał gospodę i sklep. Okoliczni chłopi z usług wiatraka często korzystali i zboże w nim mełli”. Tradycyjny młyn, skonstruowany przez późniejszego budowniczego fabryki zbrojeniowej, okazał się dla nowego właściciela dochodowym interesem. Nieznany z nazwiska Żyd nigdy nie narzekał na brak klientów. Wiatrak cieszył się tak olbrzymią popularnością, że rolnicy, pragnący zmielić w nim zboże, musieli się ustawiać w kolejce. Jak wiadomo, w przypadku młyna wiatrowego wiele zależy od pogody. Jeśli w danej chwili nie ma wiatru, to zainstalowane maszyny nie pracują, a człowiek musi czekać na zmianę aury. Wszystkie opisane czynniki powodowały, że niecierpliwi wieśniacy decydowali się wybrać którąś z innych dostępnych opcji. Niektórzy rezygnowali ze zmielenia zboża, a w ramach rekompensaty kupowali od Żyda “mąkę, kaszę i ospę”. Inni dokonywali z młynarzem wymiany: oddawali mu płody rolne, a zabierali któryś z oferowanych przezeń towarów. Jeszcze inni wstępowali do prowadzonej przez Izraelitę gospody. Tym ostatnim właściciel chętnie sprzedawał alkohol, co niejednokrotnie prowadziło do karczemnych awantur i bijatyk. Podobno w wywoływaniu takich burd niebagatelną rolę odgrywał miejscowy diabeł. Jednym z chłopów, których zaskoczył całkowity brak wiatru, był ubogi mieszkaniec Mokrych Niw (dziś Osiny-Mokra Niwa w gminie Mirzec). Lecz zanim do tego doszło, poczciwemu rolnikowi przydarzyła się niecodzienna sytuacja. “Jedzie więc chłop polnymi drogami i myśli sobie, jak dzieci się będą cieszyły, gdy kobieta z nowej mąki upragniony chleb upiecze. Gdy ujechał może ze dwa kilometry, napotkał dziada wędrownego, co to po proszonym ze wsi do wsi wędrował. Zabrał więc utrudzonego żebraka na wóz i podzielił się z biednym przygotowanym przez kobietę posiłkiem” - pisze Kułaga. Wysiadając z furmanki, włóczęga stwierdził, że tego dnia wieśniak nie doczeka się zmielenia zboża. Poradził zatem swojemu dobrodziejowi, żeby nie ulegał diabelskim pokusom i nie wstępował do gospody. Przepowiednia okazała się trafna, chociaż wcześniej nic nie wskazywało na to, iż powietrze nagle się zatrzyma. Rolnik posłuchał rady nieznajomego starca. Zamiast czekać na zmianę aury, wymienił zboże na inne produkty i wrócił do domu. Tak się szczęśliwie złożyło, że dotarł do celu na moment przed oberwaniem chmury. “Burza do nocy się przeciągnęła. Gdy chłop po nawałnicy przed obejście wyszedł i w kierunku wiatraka spojrzał, zauważył, że tam, gdzie wiatrak powinien stać, łuna czerwona jaśniała. Na drugi dzień dotarła do wsi wiadomość, że wiatrak i gospoda od uderzenia pioruna spłonęły. (…) Jak się później okazało, w pożarze wiatraka zginął właściciel i dwóch pijanych chłopów, którzy przy gorzałce na wiatr czekali” - czytamy dalej w książeczce. Według Kułagi, okoliczna ludność utożsamiła tajemniczego wędrowca z Jezusem Chrystusem, a zagładę młyna zinterpretowała jako karę Boską dla nieuczciwego Żyda. A co się stało z miejscowym diabłem? Ponoć “musiał sobie innej siedziby poszukać”.

[3] Do tamtych wydarzeń nawiązuje monument “Obrońcom Starachowic” usytuowany w południowej części miasta. Oto opis obiektu, jaki znalazłam na stronie Starachowice.travel: “Pomnik w formie betonowej, nieregularnej, uskokowej ścianki, z widoczną ‘na przestrzał’ datą 6.IX.1939 oraz tablicą z brązu (64 x 98 cm) z napisem: 6 WRZEŚNIA 1939 R. BATERIA PRZECIWLOTNICZA CYWILNEJ OBRONY STARACHOWIC ZMUSIŁA DO ODWROTU CZOŁÓWKĘ PANCERNĄ WOJSK NIEMIECKICH W ODWECIE NIEMCY ZAMORDOWALI 23 OSOBY NA TERENIE WANACJI I MICHAŁOWA CZEŚĆ PAMIĘCI PIERWSZYM OFIAROM TERRORU SPOŁECZEŃSTWO STARACHOWICE 6.IX.1984. Przed pomnikiem znajduje się działko przeciwlotnicze oraz alejka, przy której umieszczono napis z betonowych liter: OBROŃCOM STARACHOWIC”. Lokalne Centrum Informacji Turystycznej, będące właścicielem cytowanego serwisu, powołuje się na książkę “Miejsca pamięci narodowej 1939-1945 w województwie kieleckim” Longina Kaczanowskiego i Bogusława Paprockiego (Biuro Dokumentacji Zabytków, Kielce 1989). Aktualnych zdjęć pomnika, do którego w III RP dodano krzyż, kapliczkę i polskie flagi, należy szukać za pośrednictwem wyszukiwarki Google. Ciekawostka: jeśli wierzyć autorowi bloga StarachowiceFoto.blox.pl, opisywana atrakcja turystyczna jest niegroźnym oszustwem. Zgrabna armata, umocowana w centralnym punkcie kompozycji, nie zalicza się bowiem do eksponatów autentycznych. Ba, nie ma ona nic wspólnego z kampanią wrześniową! W rolę historycznego działa wciela się bezwstydnie “poradziecka armata przeciwlotnicza kal. 37 mm wz. 1939 (61-K)”. Tak czy owak, mam nadzieję, że nikt nie spróbuje jej usunąć w ramach źle pojętej dekomunizacji.

[4] “O godzinie siedemnastej [5 września - przypis NJN] wyjechał ze Starachowic do Kowla pociąg specjalny złożony z 20 wagonów załadowanych maszynami i 150 pracownikami. Kierownictwo fabryki wyjechało chwilę później w niewielkiej kolumnie samochodów osobowych i ciężarowych. (…) ‘Rajza’ lub ‘uciekinierka’ to popularne wówczas określenia exodusu, jaki dotknął część ludności Starachowic. Starachowiczanie kierowali się przede wszystkim do Kowla w województwie wołyńskim, gdzie miała zostać uruchomiona starachowicka fabryka. (…) Wielu mieszkańców wypędził z domu jednak strach przed okrucieństwem Niemców, o którym krążyło mnóstwo opowieści, a szczególnie po wydarzeniach na Wanacji. Trudy wojny, a szczególnie bombardowania dróg i linii kolejowych przez niemieckie lotnictwo, sprawiły, że część starachowiczan już nigdy nie wróciła z powrotem. (…) Zakłady Starachowickie zamierzały w Kowlu uruchomić warsztaty reparacyjne sprzętu wojennego, sądząc, że teren jest bezpieczny i z dala od teatru wojny. (…) Rodziny pracowników rozlokowane zostały w okolicznych wioskach. Pracowników przybywało z każdym dniem. (…) Do 10 września zarejestrowano około 300 osób” (Adam Brzeziński, “Starachowicki Wrzesień 1939”, rozdziały VI i VII). Powiem krótko, żeby nie przeciągać sprawy: zamienił stryjek siekierkę na kijek. Nie ma to jak ucieczka w szpony banderowców, no i Sowietów, bo przecież 17 września Armia Czerwona “odwiedziła“ Kresy Wschodnie. Jeśli komuś zależało wyłącznie na przechytrzeniu Niemców, to i tak rozkoszował się spokojem tylko przez dwa lata (w 1941 roku hitlerowcy opanowali cały region wołyński). Nasuwa się więc pytanie: po co było wyjeżdżać w daleką podróż? Może trzeba było pozostać na “starych śmieciach”? Zachować szaloną bierność jak w piosence “A my nie chcemy uciekać stąd” Jacka Kaczmarskiego? Nie od dziś wiadomo, że czasem można trafić z deszczu pod rynnę. Tragifarsowy wybór Wołynia jako Ziemi Obiecanej zasługuje na ironiczny mem/demotywator.

[5] To jest, w sumie, przykre. Pokazuje wszak, że znalazło się mnóstwo ludzi, którzy nie mieli zamiaru ginąć za Starachowice-Wierzbnik (chodzi tutaj o osoby, które dały drapaka dobrowolnie, a nie o jednostki wypełniające swoje obowiązki zawodowe). Czy nie chcieli oni nadstawiać karku? A może chcieli, tylko uważali, że akurat to miasto nie jest tego warte? I tak źle, i tak niedobrze. Poważne zaniepokojenie powinien budzić fakt, że 40 lat później tutejsza mentalność wcale nie uległa poprawie. Ośmielę się przytoczyć fragment bloga StarachowiceFoto.blox.pl: “Były one [lokalne kina - przypis NJN] czynne od 3 do 6 dni w tygodniu. Szczególną popularnością wśród społeczności starachowicko-wierzbnickiej cieszyły się filmy sensacyjne. Natomiast filmy produkcji polskiej o głębokiej wymowie patriotycznej, często ambitne pod względem treści, np. ‘Polonia restituta’ lub ‘Mogiła nieznanego żołnierza’ nie zdobyły tu popularności. Z tego względu, mimo nacisku administracji, ich właściciele wzbraniali się przed sprowadzaniem filmów krajowych. W większości wypadków przynosiły one deficyt”. Zdania te pochodzą z książki “Starachowice: zarys dziejów” Mieczysława Adamczyka i Stefana Pastuszki (Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza, Warszawa 1984). Cóż, tak było kiedyś, ale jutro może być lepiej. W 2015 roku pojawiły się w Starachowicach murale patriotyczne, a to już krok w dobrym kierunku. Kolejna sprawa: każdego roku władze Grodu Starzecha organizują wiele patriotycznych uroczystości związanych z polską historią. Niestety, na razie uczestniczą w nich głównie osoby dojrzałe i starsze, co widać w filmiku “72. rocznica rozbicia więzienia” (YouTube, Telewizja Ratusz Starachowice, umstarachowice). Padają tam znamienne słowa: “Witam młodzież zebraną niezbyt licznie, niestety, pewnie ze względu na wakacje“ oraz “Wtedy na tę uroczystość przybyły tłumy starachowiczan. Dzisiaj jest trochę inaczej. I jest pytanie, które pozostawiam bez odpowiedzi: dlaczego tak jest?”. Z drugiej strony, w St-cach widuje się czasem patriotyczne/nacjonalistyczne vlepki i bazgroły. Świadczą one o propolskiej aktywności części młodego pokolenia. W mieście działają także, stosunkowo od niedawna, skromne komórki ONR i MW. Tym, co może przerażać jednostki głęboko patriotyczne, jest fakt, że obecnie na czele Starachowic stoi 27-letni młodzieniec, który zaczynał swoją karierę polityczną jako asystent Róży Thun. Pani Thun jest radykalną euroentuzjastką, zwolenniczką przymusowej relokacji imigrantów, członkinią Platformy Obywatelskiej oraz sojuszniczką George’a Sorosa. Tymczasem Marek Materek, czyli Prezydent Miasta, bije rekordy popularności, gdyż dał się poznać jako świetny społecznik rozumiejący potrzeby starachowiczan. Ostatnio Starachowice znacznie wypiękniały, albowiem pomyślnie zakończyły się rewitalizacje takich reprezentacyjnych miejsc, jak Rynek czy aleja Armii Krajowej. Szkopuł w tym, że sponsorem remontów jest Unia Europejska, a to może przekonywać i przywiązywać obywateli do tej Wieży Babel. Perfidia eurokratów wynika z wiedzy o istnieniu reguły wzajemności (jeśli dajesz coś ludziom, to możesz być pewien, iż przynajmniej niektórzy z nich zapragną się odwdzięczyć). Oby ten mechanizm NIE zadziałał w Grodzie Starzecha! Dobrze, porozmawialiśmy już o obecnym Prezydencie Miasta, ale jaki był poprzedni? Wcale nie lepszy. Jeszcze 17 stycznia 2014 roku, pełniąc swój zaszczytny urząd, składał kwiaty przed pomnikiem Armii Czerwonej. Poprzednik Sylwestra Kwietnia, Wojciech Bernatowicz, należał do syjonistycznego PiS-u, a za swoją przekupność został skazany na 3,5 roku więzienia i 100.000 złotych grzywny. W Starachowicach zorganizowano nawet referendum w sprawie odwołania tego pana, lecz okazało się ono niewiążące z powodu zbyt niskiej frekwencji. Przed Bernatowiczem rządził znany nam już Kwiecień, a wcześniejszych Prezydentów spowija mrok zapomnienia.

[6] “Starszy policjant stojący na podeście schodów starał się przekrzyczeć tłum. - Ludzie, to nie ucieczka. Mamy rozkaz, żeby jechać w ślad za ewakuowaną fabryką. - Do Kowla, do Kowla się zachciewa - nie ustępowała kobieta. - A po co tam policja? Tu zostać, pomagać naszym chłopom, ludzi bronić… - Nie jazgocz, babo, boś za głupia, żeby nam dyktować, co mamy robić! - wtrącił się inny policjant. Te słowa jeszcze bardziej rozsierdziły ludzi. - Głodnych pałować, wyciągać ostatni grosz z chałupy, to te psie syny potrafią - dolatywało z tłumu. - A co było pierwszego maja, kto rozbijał nasze pochody? Ktoś inny przypomniał los robotnika Józefa Krzosa, zamordowanego bestialsko przez wierzbnickich policjantów. Już tylko krok dzielił ludzi od zaatakowania komisariatu” (Leszek Zioło, “Starachowicki wrzesień”, Wydawnictwo Ministerstwa Obrony Narodowej, Warszawa 1986, rozdział VII). Nazwiskiem Józefa Krzosa ochrzczono jedną z ulic w Starachowicach. Leży ona, właściwie, w centrum miasta. Zaczyna się za aleją Armii Krajowej i rondem Antoniego Hedy “Szarego”, krzyżuje z ulicą ubeka Tadeusza Krywki, mija skwer Ofiar Zbrodni Katyńskiej, dociera do ronda Prezydenta Lecha Kaczyńskiego i przechodzi w ulicę 1 Maja. Przy ulicy Krzosa stoi (od października 2014 roku) wojskowa ciężarówka Star 266, sprowadzona przez Sylwestra Kwietnia i upamiętniająca Fabrykę Samochodów Ciężarowych “Star“. Aleja Armii Krajowej biegnie prostopadle do ulicy komunisty Jana Mrozowskiego, a także do ulicy Wojska Polskiego, której odnogami są ulice Janka Krasickiego i Hanki Sawickiej. Na bocznej ścianie pawilonu handlowego przy alei Armii Krajowej przez wiele lat widniało graffiti o treści: “Precz z kapitalizmem! Precz z nazizmem! Precz z faszyzmem! KPP”. Do skrótowca Komunistycznej Partii Polski był dołączony symbol sierpa i młota (można to jeszcze zobaczyć w programie Google Street View, na zdjęciu z czerwca 2013 roku). Heh, różnorodności mamy pod dostatkiem. Ale ta różnorodność wkrótce się skończy ze względu na ustawę dekomunizacyjną. Jednym z postulatów, jakie wysunięto w związku z nieuchronnymi zmianami przestrzeni publicznej, jest przemianowanie ulicy Józefa Krzosa na ulicę FSC “Star”. A wiecie, co się kiedyś znajdowało przy ulicy Tadeusza Krywki? Tak, zgadliście: Powiatowy Urząd Bezpieczeństwa Publicznego. Aktualnie w dawnym budynku bezpieki mieści się trzygwiazdkowy hotel “Senator”.

05 października 2016   Dodaj komentarz
Historia   Polityka   Społeczeństwo   kielce   polska   historia   patriotyzm   westerplatte   wojna   miasto   niemcy   żydzi   przemysł   prl   katyń   nazizm   starachowice   wojsko   zsrr   polska rzeczpospolita ludowa   inka   danuta siedzikówna   żołnierze wyklęci   ii wojna światowa   wierzbnik   starachowice-wierzbnik   wojna obronna   1939   kampania wrześniowa   wołyń   kowel   banderowcy   kresy wschodnie   sowieci   zbrodnia katyńska  

Ho Chi Minh. Wietnamski Gomułka i jego nacjonalkomunizm...

“Jeśli jutro Wietnamczycy
staną się komunistami,
będą wietnamskimi komunistami.
I to jest coś, czego Wy
nigdy nie rozumieliście.
Wy, Amerykanie”

“If tomorrow the Vietnamese
are Communists,
they will be Vietnamese Communists.
And this is something that you
never understood,
you American”


Cytat z filmu
“Czas Apokalipsy”
(“Apocalypse Now“)
Francisa Forda Coppoli



Mniejszość w mniejszości

W Europie Środkowo-Wschodniej, a więc również w Polsce, pronarodowa odmiana komunizmu była koncepcją słabo znaną i niewiele znaczącą. Komuniści, którzy odrzucali tradycyjny, antynarodowy, globalistyczny marksizm, stanowili mniejszość w mniejszości. Najdobitniej świadczy o tym wyrażenie “odchylenie prawicowo-nacjonalistyczne”, które w latach 40. i 50. XX wieku stanowiło rodzaj łatki przypinanej ludziom pokroju Władysława Gomułki. Już samo słowo “odchylenie” sugeruje, że mamy do czynienia z jakąś herezją, ekstrawagancją, innowacją, rozbieżnością z obowiązującą linią ideologiczną. Zgodnie z tym, co powiedział prof. Kazimierz Kik w jednym z odcinków programu “Spór o historię” (TVP 2011), propolski Gomułka “nie pasował do tamtej epoki”. Zdaniem historyka, w stalinowskim świecie nie było miejsca dla takich jednostek, zwłaszcza w samym środowisku komunistycznym. Jeśli jakiś “odchyleniec”, mimo niesprzyjającego klimatu politycznego, otwarcie wyrażał swoje nieprawomyślne poglądy, najczęściej był po prostu mordowany. “Wiemy, że cała Europa Środkowo-Wschodnia została zrównana z ziemią prawie, jeżeli chodzi o dysydentów, znaczy o ludzi, komunistów myślących kategoriami narodowymi. (…) Los Gomułki był jednak najłagodniejszy, wiemy wszyscy, że Bierut go wyratował, uratował od stryczka czy od więzienia” - stwierdził Kik. Zupełnie inaczej przedstawiała się sytuacja na kontynencie azjatyckim. Tam tendencje prawicowo-nacjonalistyczne nie były odchyleniem, tylko panującym standardem. Dobrym tego przykładem jest kazus Wietnamu. A wszystko przez niejakiego Ho Chi Minha.


Problem z Chińczykami

Wietnam to kraj obdarzony bogatymi tradycjami niepodległościowymi. Naród, który na przestrzeni kilku tysiącleci wielokrotnie stawiał opór potężnym agresorom, okupantom i zaborcom, po prostu nie mógł wyrosnąć na kosmopolityczną masę. Romantyczne dzieje wspólnoty wietnamskiej przedstawiła Małgorzata Ławacz, autorka publikacji “Ważniejsze daty z historii Wietnamu” zamieszczonej w roczniku “Azja-Pacyfik” (tom XII, 2009 rok, Wydawnictwo Adam Marszałek, Towarzystwo Azji i Pacyfiku, SWPS). Przeglądając rzeczone kalendarium, można odnieść wrażenie, że odwiecznymi wrogami Wietnamczyków byli/są Chińczycy, którzy niejednokrotnie podejmowali próby podbicia Wietnamu. Choć w sferze militarnej starania te często kończyły się sukcesem, Państwo Środka nigdy nie zdołało odebrać Wietnamczykom ich tożsamości narodowej. Wietnamczycy pozostali przekonani o swojej odrębności od Chińczyków i nie zmieniła tego nawet polityka sinizacji prowadzona przez chińskich najeźdźców. Owszem, naród wietnamski pozwolił sobie wcisnąć chińską filozofię, ale sprytnie pogodził ją z tradycyjnymi kultami plemiennymi. Twórcy wietnamskiej kultury również postawili na oryginalność. Nawet, jeśli czasem podpatrywali Chińczyków, zawsze traktowali ich wzorce jedynie jako inspirację do rozwoju kultury narodowej. Wietnamczycy chętnie podnosili rękę przeciwko zaborcom. Pierwszy wielki zryw miał miejsce w latach 40-43 naszej ery. Powstanie ostatecznie upadło, a jego dowódczynie, siostry Trung, popełniły honorowe samobójstwo. Mimo to, duch w narodzie nie zginął. Później było jeszcze wiele patriotycznych buntów.


Problem z Francuzami

Z publikacji Ławacz wynika, że w XVI-XVII wieku Wietnamczycy “dorobili się” kolejnego wroga: Europejczyków, zwłaszcza Francuzów. Przybysze ze Starego Kontynentu (który, ze względu na swoją krótką historię, powinien być nazywany Nowym Kontynentem) zaczęli zakładać na ich ziemiach faktorie kupieckie, a potem także osady. Gospodarczej kolonizacji Wietnamu towarzyszyły próby akulturacji tubylców. Biali intruzi budowali bowiem chrześcijańskie świątynie i prowadzili akcję chrystianizacji autochtonów. Zemściło się to na nich w pierwszej połowie XIX wieku, kiedy to cesarzem Wietnamu został Minh Mang. Władca ten postawił sobie za cel wykorzenienie chrześcijaństwa z Wietnamu. Zwalczał nie tylko obcą religię, ale również, niestety, jej wyznawców. Prawdę mówiąc, okrutnie ich prześladował. Jakby tego było mało, Minh Mang prowadził wojnę z buddyzmem i taoizmem, umacniał natomiast konfucjanizm. Od roku 1858 trwał zbrojny podbój Wietnamu przez Francję. Pod koniec lat 60. XIX stulecia całe południe kraju było już w rękach Francuzów. Lata 1883-1884 to czas ostatecznej, francuskiej wasalizacji Wietnamu. Rodacy Napoleona uczynili z niego niesuwerenne terytorium podzielone na trzy części: Tonkin, Annam i Kochinchinę. Tej ostatniej przyznali status kolonii, pozostałe ziemie funkcjonowały zaś jako protektoraty. W następnych latach Francuzi powołali do życia Unię Indochińską, jednocząc pod tym szyldem Wietnam, Kambodżę i Laos. Na początku XX wieku zrodził się wietnamski ruch narodowo-demokratyczny. W latach 20. endecy zaczęli wyraźnie skręcać w lewo i wysuwać postulaty rewolucyjne.


Problem z Japończykami

Uwarunkowania, które opisałam w poprzednich akapitach, to swoista gleba, na której wyrósł narodowy komunista Ho Chi Minh. Według Małgorzaty Ławacz, wspomniany człowiek już w latach 30. XX wieku sympatyzował z radykalną lewicą. To on, a nie kto inny, założył Komunistyczną Partię Indochin, przemianowaną później na Komunistyczną Partię Wietnamu. Zachował jednak w sercu tradycyjny, wietnamski patriotyzm, co dało o sobie znać podczas II wojny światowej. Od roku 1940 Indochiny znajdowały się pod panowaniem rządu Vichy, który w Europie kolaborował z Niemcami, a w Azji z Japonią. Pronazistowscy Francuzi wyrazili zgodę na wkroczenie wojsk japońskich do Indochin. Tego było już za wiele. Honorowi Wietnamczycy, bez względu na poglądy polityczne, doszli do wniosku, że trzeba wreszcie powiedzieć “NIE” obcemu zwierzchnictwu. Na czele buntowników stanął Ho Chi Minh, który powołał do życia “szeroki front porozumienia narodowego Viet Minh”. Był to patriotyczny ruch oporu współpracujący z aliantami, a dokładniej - ze Stanami Zjednoczonymi. Celem Viet Minhu było wyzwolenie Indochin spod japońskiej okupacji, obalenie francuskich władz kolonialnych i wskrzeszenie niepodległego państwa wietnamskiego. Wszystko byłoby OK, gdyby nie poglądy samego Ho Chi Minha, który liczył na to, że odrodzony Wietnam będzie państwem komunistycznym. W sierpniu 1945 roku wybuchło ogólnonarodowe powstanie, które zakończyło się zwycięstwem Viet Minhu. Proklamowano Demokratyczną Republikę Wietnamu, na razie jeszcze liberalną i pluralistyczną. Nasuwało się pytanie: co dalej, zwłaszcza z Francuzami?


Problem z Amerykanami

Zgodnie z tym, co podaje Ławacz, w drugiej połowie 1945 roku zaczęło się wielkie rozbrajanie wojsk japońskich stacjonujących w Wietnamie. W południowej części kraju zajmowali się tym Brytyjczycy, a w północnej - nacjonalistyczni Chińczycy (Kuomintang). Wszystko wskazywało na to, że Wietnam wróci kiedyś w ręce Francuzów. Ho Chi Minh znajdował się w trudnym położeniu. Marzył o tym, żeby jego ojczyzna była suwerenna i urządzona według zasad komunizmu. Wiedział jednak, że stoi w obliczu czterech nieprzyjaciół: Francuzów (znienawidzonych kolonizatorów), Japończyków (okupantów z czasów II wojny światowej), Chińczyków (odwiecznych wrogów) i Amerykanów (kapitalistycznych imperialistów). Naród wietnamski także dostrzegał, że sytuacja jest skomplikowana. Wszyscy chcieli niepodległości, ale różnie oceniali stopień zagrożenia ze strony poszczególnych graczy. Wietnamczycy bali się powrotu francuskiej władzy, lecz byli i tacy, których jeszcze bardziej przerażała obecność Chińczyków. Mieszkańcy Wietnamu różnili się światopoglądowo, a zatem mieli rozmaite wizje powojennej rzeczywistości. Niektórzy - z Ho Chi Minhem na czele - życzyli sobie ustroju komunistycznego. Inni mówili: “Komunizm? Po moim trupie!”. Do tego dochodził problem z Amerykanami. Nikt nie negował faktu, że USA pomogły Wietnamczykom pokonać Japończyków, ale przecież zaczynała się zimna wojna i trzeba było wybrać którąś ze stron barykady. Francuzi nie chcieli rezygnować ze swoich wpływów w Azji Południowo-Wschodniej. Napięcie wciąż rosło. Wszystko zmierzało ku nowemu konfliktowi. A nawet dwóm konfliktom.


I wojna indochińska

Małgorzata Ławacz pisze, że w 1946 roku Francja rozpętała I wojnę indochińską. Powodem tej decyzji była niezgoda na usamodzielnienie się Tonkinu, Annamu i Kochinchiny. Rodacy Napoleona postanowili użyć siły, chociaż Wietnamczycy od dłuższego czasu zabiegali o pokojowe rozwiązanie sporu. Francuzom udało się zdobyć tylko południową część Wietnamu. Zresztą, nie na długo, bo już w 1954 roku ponieśli sromotną klęskę pod Dien Bien Phu. Właśnie wtedy, w połowie lat 50. XX wieku, dawni kolonizatorzy przegrali nie tylko bitwę, ale i wojnę. Porażka pod Dien Bien Phu była smutnym finałem ich szarogęszenia się na Półwyspie Indochińskim. Francuzi zrozumieli wreszcie, że muszą zwinąć manatki i wynieść się z Wietnamu. W lipcu 1954 roku doszło do ratyfikacji układów genewskich. Przewidywały one między innymi “ustalenie linii demarkacyjnej wzdłuż 17. równoleżnika do czasu przeprowadzenia w 1956 r. wyborów w celu zjednoczenia kraju”. Elekcja, którą zapowiedziano na rok 1956, nie doszła do skutku, gdyż “demokraci” z Zachodu przestraszyli się jej możliwego wyniku. Zachodniacy woleli odwołać głosowanie niż pozwolić Wietnamczykom na wybranie Ho Chi Minha. Granica między Wietnamem Północnym a Wietnamem Południowym została zachowana. Wkrótce okazało się, że wśród ludzi zmuszonych do życia w Wietnamie Południowym są fanatyczni zwolennicy Ho Chi Minha, którzy zrobią bardzo wiele, aby zjednoczyć kraj i uczynić swojego mistrza wodzem wszystkich Wietnamczyków. Z tej grupy desperatów utworzono narodowo-komunistyczną partyzantkę, czyli Wietkong. Rząd północnowietnamski ewidentnie maczał w tym palce.


II wojna indochińska

Z dalszej części artykułu Ławacz dowiadujemy się, że działalność Wietkongu (na Południu) i polityka nacjonalkomunistów (na Północy) stały się przyczyną wybuchu II wojny indochińskiej, znanej powszechnie jako “wojna w Wietnamie” lub “wojna wietnamska”. Tym razem agresorem były Stany Zjednoczone, które w 1964 roku rozpoczęły bombardowanie Wietnamu Północnego. Rok później Amerykanie użyli swoich wojsk w Wietnamie Południowym, żeby wspomóc tamtejszą armię w zmaganiach z szalejącym Wietkongiem. Okazało się jednak, że świetnie wyszkoleni i znakomicie uzbrojeni Jankesi nie mogą sobie poradzić z prymitywną partyzantką z kraju Trzeciego Świata. Po dziewięciu latach syzyfowej pracy (a raczej walki) USA postanowiły dać sobie z nią spokój. W styczniu 1973 roku podpisano układy paryskie, które zakończyły kompromitujący, nieuzasadniony, bezproduktywny i przynoszący same szkody pobyt Amerykanów na Półwyspie Indochińskim. Jankesi uciekli z płaczem do mamusi, tak jak niegdyś Francuzi. Dwa lata później stało się to, co stać się musiało. Doszło do zjednoczenia Wietnamu Północnego z Wietnamem Południowym, ale nie na drodze dyplomatycznej, tylko w wyniku najazdu Północy na Południe. Armia północnowietnamska przekroczyła granicę swojego południowego sąsiada, zdławiła wszelki opór, zlikwidowała demoliberalny aparat władzy i wprowadziła własne, represyjne, autorytarne rządy. Stolica Wietnamu Południowego, Sajgon, została przemianowana na Ho Chi Minh City. Reżim nacjonalkomunistyczny zelżał dopiero w roku 1986, po swoistej pieriestrojce zwanej “doi moi” (“odnowa”).


Wypełnione przeznaczenie

Ho Chi Minh był głową Wietnamu Północnego w latach 1954-1969 (okres niemal całkowicie pokrywający się z epoką gomułkowską w Polsce!). Nie dożył scalenia swojej ojczyzny. Zmarł w środku II wojny indochińskiej, gdy przyszłość Wietnamu jawiła się światu jako wielka niewiadoma. Jeśli wierzyć polskojęzycznej Wikipedii, północnowietnamski prezydent nie był entuzjastą Wietkongu. Ho sprzeciwiał się podejmowaniu radykalnych działań zmierzających do szybkiego połączenia Północy z Południem (pod tym względem również przypominał Gomułkę, który protestował przeciwko szowinistycznemu wchłonięciu PPS przez PPR. Towarzysz “Wiesław“, broniąc Polskiej Partii Socjalistycznej, mocno podkreślał jej niepodległościowe tradycje). Wojna, prowadzona rękami wietkongistów, musiała być dla niego ogromnym stresem. Podobno przyczyną śmierci starego patrioty okazał się zawał serca. Ho Chi Minh, który umarł w 1969 roku, nie miał nic wspólnego z atakiem Wietnamu Północnego na Wietnam Południowy w połowie lat 70. Trudno go zatem winić za pacyfikację Południa, czyli bezwzględny terror, jaki towarzyszył instalowaniu nowej władzy w anektowanym państwie południowowietnamskim. Czy historia musiała się potoczyć w ten sposób? Czy II wojnie indochińskiej i dalszym tragediom można było zapobiec? Wszystko wskazuje na to, że przeznaczeniem Wietnamu było zjednoczenie Północy z Południem. Ale wypełniłoby się ono mniej dramatycznie, gdyby w roku 1956 odbyły się planowane od dawna wybory. Jak pamiętamy, głosowanie zostało udaremnione przez Zachód, który widocznie uwierzył w możliwość oszukania losu.


Konkwista 1975

Zatrzymajmy się teraz przy problemie terroru, w jakim pogrążyła się część Wietnamu, gdy napastnicza Północ przyłączyła do siebie napadnięte Południe. Temat ten został starannie opisany przez Artura Dmochowskiego w książce “Wietnam 1962-1975” (cykl “Historyczne bitwy”, Dom Wydawniczy Bellona, Warszawa 2003). Rzeczone źródło podaje, że jedną z form represji wobec podbitej społeczności była dyskryminacja Południowców w życiu publicznym. Kluczowe stanowiska w aparacie państwowym zarezerwowano dla ludzi o północnowietnamskim rodowodzie. Zasada ta dotyczyła także obszarów południowych, na które wysyłano partyjnych aparatczyków z Wietnamu Północnego. Temu rozmyślnemu blokowaniu karier towarzyszyło umniejszanie roli południowych rebeliantów w dziele zjednoczenia kraju. Liczni nacjonalkomuniści z Południa, w tym bojownicy Wietkongu, czuli się więc zdradzeni. W Sajgonie aresztowano demoliberalnych urzędników, a na prowincji organizowano procesy pokazowe, które niejednokrotnie kończyły się wyrokami śmierci i bestialskimi egzekucjami. Morderstwa polityczne nie były jednak zjawiskiem masowym. Reżim narodowo-komunistyczny nie dążył do wybicia swoich przeciwników, wolał ich raczej reedukować, czyli poddawać praniu mózgu (“cai tao” - “reforma myśli”). Nawracaniu opozycjonistów służyła sieć obozów koncentracyjnych, którą badacz Nguyen Van Canh określił epitetem “bambusowy Gułag”. Centra indoktrynacji otwierano w miejscach trudnodostępnych: niegościnnych dżunglach. Więźniowie byli okrutnie traktowani i narażeni na choroby tropikalne, takie jak choćby malaria.


“First Blood”

Skoro już jesteśmy przy temacie wietnamskich obozów koncentracyjnych, zajrzyjmy do amerykańskiej powieści sensacyjnej, w której pojawia się motyw bambusowego łagru funkcjonującego na długo przed rokiem 1975. Książka, którą mam na myśli, to bestsellerowa “Pierwsza krew” Davida Morrella. Utwór został opublikowany w 1972 roku. Dziesięć lat później doczekał się swobodnej, złagodzonej adaptacji w postaci filmu Teda Kotcheffa. Polski przekład powieści, do którego udało mi się dotrzeć, jest dziełem Roberta Stillera. Główny bohater “Pierwszej krwi” (Rambo) to bezdomny weteran, który prowadzi żywot włóczęgi wdającego się w nieustanne awantury. Gdy zostaje aresztowany przez pewnego szeryfa, powracają do niego drastyczne wspomnienia z obozu pracy, w którym przebywał podczas wojny wietnamskiej. “Jama była głęboka na trzy metry, a tak wąska, że ledwie mógł usiąść w niej z wyciągniętymi nogami. Wieczorem przychodzili czasem z latarkami, żeby przyjrzeć mu się z góry przez bambusową kratę. (…) Z początku nie rozumiał, po co mu opatrują rany, kiedy jest nieprzytomny: te cięcia na piersi, gdzie oficer wbijał mu raz po raz cienki nóż i ciągnął nim w poprzek, zgrzytając po żebrach; i poszarpane plecy, gdzie oficer czaił się, aby nagle smagnąć. (…) Niebawem zaczęli na niego zwalać coraz więcej robót, coraz to cięższych, jeść mu dawali coraz mniej, pracować kazali dłużej, spać krócej. Połapał się, w czym rzecz. (…) Nie mogąc już wydobyć z niego informacji, opatrzyli mu rany, żeby się z nim jeszcze pobawić i sprawdzić, ile zniesie, zanim go to zabije” - czytamy w utworze. Takie piekło zgotował jankeski rząd swoim obywatelom-żołnierzom.


“Rambo: First Blood Part II”

W 1985 roku wszedł na ekrany film “Rambo II” oparty na oryginalnym scenariuszu przygotowanym przez Jamesa Camerona i Sylvestra Stallone‘a. Produkcję wyreżyserował George Pan Cosmatos. David Morrell napisał na jej podstawie powieść, która okazała się zaostrzoną wersją kinowego przeboju. Akcja obu dziełek kręci się wokół bambusowego łagru funkcjonującego już w zjednoczonym Wietnamie. Podobno jest to ten sam łagier, w którym protagonista cierpiał podczas II wojny indochińskiej. Oto kilka zdań z książki, a raczej z polskiego przekładu autorstwa Jana Kraśki: “Nigdy nie oglądał obozu z tej perspektywy, mimo to natychmiast to miejsce rozpoznał. (…) Szambo, kozły, liny i krzyże, na których go torturowano, bambusowe klatki tak ciasne i małe, że nie można było w nich ani usiąść, ani stać, bolące, bo wiecznie zgięte kolana, broda wiecznie przyciśnięta do piersi, koszmarny ból wiecznie zgiętego karku (…). Po obu stronach, w najbardziej newralgicznych punktach, rozmieszczono wieże strażnicze. Ich projektanci wykorzystali fakt, że u podnóża stoków rosły dwa wysokie drzewa - pnie posłużyły za podstawę wież, a na rozłożystych konarach ulokowano strażnicze budki. (…) Kolczasty drut rozciągnięty między drewnianymi słupami otaczał cały obóz, tworząc koślawy kwadrat. (…) Wejście do obozu - wielka drewniana brama z budką strażnika po prawej stronie - znajdowało się bezpośrednio pod nimi; i w tym wypadku wykorzystano miejscowy budulec - za tylną ścianę budki służył szeroki pień drzewa”. Utwór Morrella to czysta fikcja, ale tajne łagry w azjatyckich dżunglach istniały naprawdę. Potwierdza to historyk Dmochowski[1].


“Rambo III”

Po porażce wietnamskiej, która ośmieszyła amerykańskich decydentów, przyszła zupełnie nieśmieszna porażka afgańska. Jankesi, chcąc zrobić na złość Sowietom, zaczęli bowiem finansować mudżahedinów. Najpierw ucierpiał na tym sam Afganistan, w którym przejęli władzę talibowie. Następnie “dostało się” niewinnym mieszkańcom Nowego Jorku, którzy zginęli w zamachu na World Trade Center. Kolejne lata to liczne, amerykańskie wojny w krajach MENA. Przyniosły one śmierć, zniszczenie, destabilizację regionu oraz kryzys imigracyjny, z którym wiążą się coraz częstsze ataki terrorystyczne w Europie. W filmie “Rambo III” z 1988 roku (reżyseria: Peter MacDonald. Scenariusz: Sheldon Lettich, Sylvester Stallone) tytułowy bohater jest namawiany do udziału w jankeskiej misji na terenie Afganistanu. Mimo gorących próśb ze strony pułkownika Trautmana, Rambo nie wykazuje żadnego zainteresowania wspieraniem mudżahedinów. Trautman postanawia, że pojedzie bez swojego ulubieńca. Po dotarciu na miejsce pułkownik zostaje pojmany przez Sowietów. Rambo, na wieść o uprowadzeniu Trautmana, wyjeżdża do Afganistanu. Nie po to, żeby wspierać dżihadystów, tylko po to, żeby odbić swojego przyjaciela. Gdy oficer zostaje uratowany, główny bohater grzecznie, lecz stanowczo odmawia Afgańczykom pozostania w ich kraju. Filmowi mudżahedini wydają się dość sympatyczni. Ale już w powieści Davida Morrella, przetłumaczonej na polszczyznę przez Macieja Pertyńskiego, islamiści są nieżyczliwi i niebezpieczni. Zmuszają nawet Rambo, żeby zdjął swój wisiorek z Buddą. Cytat: “Jeśli go nie zdejmie, może spowodować własną śmierć”.


“Mój przyjaciel słoń”

Wróćmy jednak do problematyki wietnamskiej. Ciekawym opowiadaniem, które odkryłam zupełnie przypadkowo, jest “Mój przyjaciel słoń” Wojciecha Żukrowskiego (1957). Utwór, adresowany do starszych dzieci, ukazuje Wietnam w przededniu wybuchu II wojny światowej, a później także podczas brutalnej okupacji japońskiej. Autor tekstu wiedział bardzo dużo zarówno o wojnie, jak i o realiach życia na Półwyspie Indochińskim. Umiał też zrozumieć wietnamski nacjonalkomunizm. Podczas okupacji niemieckiej - na terenie Polski - Żukrowski służył w AK i AL. W latach 50. pracował jako korespondent wojenny w Wietnamie, a w latach 60. obracał się w środowisku moczarowców. To właśnie on napisał scenariusz do filmu “Barwy walki” Jerzego Passendorfera. Podobno to również on był prawdziwym autorem książki “Barwy walki” przypisywanej Mieczysławowi Moczarowi. Głównym bohaterem “Mojego przyjaciela słonia” jest ubogi wietnamski chłopiec, Hoang Kao Wan, w którym rozwija się bunt przeciwko niesprawiedliwości społecznej. Dzieciak zaczyna jednak dostrzegać, że bogaty Wietnamczyk, który wyzyskuje okolicznych chłopów, jest takim samym niewolnikiem jak oni. Pan Bao zmusza swoich pracowników, żeby oddawali coraz większe ilości ryżu, gdyż właśnie tego wymagają od niego Francuzi. Hoang rośnie na małego marksistę. Ale już wkrótce przyjdzie mu się przekonać, że istnieje coś jeszcze ważniejszego od dobrobytu: wolność. Gdy nadejdą okrutne rządy Japończyków, chłopiec wstąpi do patriotycznego ruchu oporu. Wraz z dzielnymi partyzantami i mądrym słoniem-robotnikiem weźmie udział w akcji odbicia męczonego więźnia.


Nguyen Sinh Cung

Dzieje Ho Chi Minha zostały opisane w artykule “Ho Chi Minh - życie i działalność (w 120. rocznicę urodzin)” Mariusza Karwowskiego. Tekst doczekał się publikacji na łamach periodyku “Azja-Pacyfik”. Zamieszczono go w tym samym numerze, w którym przedstawiono materiał Małgorzaty Ławacz. Wartościowym źródłem, z którego można zaczerpnąć odrobinę informacji dotyczących słynnego Wietnamczyka, jest także film dokumentalny “Ho Chi Minh” (cykl “Biography”, A&E Television Networks, 2009 rok, Planete Polska, Studio Publishing). Ho urodził się jeszcze w XIX wieku, w pierwszej połowie lat 90. tego stulecia. Pochodził z patriotycznej rodziny, która nie wahała się prowadzić działalności antykolonialnej. Region, w którym przyszedł na świat, słynął z bohaterskiego oporu przeciwko Chińczykom w starożytności i średniowieczu. To właśnie tutaj, w prowincji Nghe An, powstała także wietnamska endecja. Ho Chi Minh nazywał się naprawdę Nguyen Sinh Cung. Obrana droga życiowa zmuszała go jednak do nieustannego zmieniania nazwisk. Jeden z pierwszych pseudonimów, jakimi posługiwał się przyszły prezydent, brzmiał “Nguyen Ai Quoc” - “Nguyen Patriota”. Nacjonalkomunista został “Ho Chi Minhem” stosunkowo późno, bo dopiero podczas II wojny światowej. Imię, pod którym przeszedł do historii, oznacza w języku wietnamskim “Niosący Światło”. Ho nagminnie zmieniał nie tylko tożsamości, ale i sojusze polityczne. Jedynym stałym elementem w jego życiu był cel nadrzędny: niepodległość Wietnamu. Azjata złożył na ołtarzu ojczyzny swoją własną reputację. Wykorzystywał bliźnich w imię wyższego dobra (cel uświęca środki?).


Światowiec-niepodległościowiec

Ho Chi Minh nie wywodził się z klasy robotniczej. Był synem urzędnika, człowieka wykształconego, zamożnego i wpływowego. Przyszły polityk - posłany, z przyczyn prestiżowych, do francuskiej szkoły - wcześnie zetknął się z ideami Wolności, Równości i Braterstwa. Podobały mu się te hasła, ale dostrzegał, że Francuzi kompletnie o nich zapominają na podbitych przez siebie terenach. W orientalnym młodzieńcu kształtowało się jednocześnie kilka postaw: wrażliwość społeczna, reformatorskie zapędy, patriotyzm oraz nacjonalizm niewykluczający otwartości umysłowej. Ojciec Ho Chi Minha, angażujący się w działalność narodowowyzwoleńczą, został ostatecznie zdegradowany, skazany na więzienie i zmuszony do wykonywania prostych prac. Młody Ho również doświadczył francuskich represji. W roku 1908 relegowano go z uczelni za udział w antykolonialnych rozruchach. Konflikt z okupantami, a także osobiste ambicje zadecydowały o jego wyjeździe z Indochin w 1911 roku. Chłopak popłynął do Marsylii, gdzie próbował wstąpić do akademii kształcącej urzędników kolonialnych. Francuzi odrzucili jego podanie. Od tej pory młodzieniec był proletariuszem zmieniającym środowiska i kontynenty jak rękawiczki. Mieszkał w Nowym Jorku, Bostonie, Londynie i Paryżu. W 1919 roku rozpoczął poważną działalność polityczną. Współpracował z czołowymi przedstawicielami wietnamskiej emigracji niepodległościowej oraz pogłębiał swoje marksistowskie zacietrzewienie. Pisał artykuły do czasopism lewicowych i antykolonialnych. Ponadto zamieszczał swoje teksty w prasie sportowej i recenzował filmy dla magazynu “Cinegraph”.


Rozczarowanie Zachodem

O tym, że Ho Chi Minh związał się z komunistami, przesądziła lektura jednej z broszur Włodzimierza Lenina, w której autor obłudnie pochylał się nad losem zniewolonych narodów. Faktem jest, że w okresie okołorewolucyjnym bolszewicy udawali ludzi przejętych dolą uciśnionych etnosów. Ale faktem jest też, że bardzo szybko zrzucili z siebie tę maskę, a współczucie i tolerancję zamienili na czystki etniczne i politykę rusyfikacji. Socjalistą, który chwilowo uwierzył w szlachetne intencje bolszewików, był sam Józef Piłsudski. Tym, co pchnęło Ho Chi Minha w ramiona Kominternu, było zlekceważenie kwestii wietnamskiej na Konferencji Wersalskiej. Gdy skończyła się I wojna światowa, Ho i inni wietnamscy aktywiści postanowili zawalczyć o swój kraj. Wystosowali do dyplomatów oficjalne pismo, w którym upomnieli się o autonomię dla Wietnamu. Niestety, Ho Chi Minh i jego przyjaciele nie mieli takiego talentu, jak Roman Dmowski. Ich patriotyczny list został zignorowany. Ho doszedł do wniosku, że skoro Zachód nie chce pomóc Wietnamczykom, to należy poszukać pomocy gdzieś indziej. Wybrał Sowietów i ich popleczników. W 1923 roku Ho Chi Minh “walczył” o niepodległość ojczyzny na forum Trzeciej Międzynarodówki. W późniejszych latach wykonywał wiele zadań zleconych mu przez Komintern, np. organizował partie komunistyczne w Tajlandii, Hongkongu i południowych Chinach. Odważnie łączył postulaty marksistowskie z antykolonialnymi. Wierzył, że czerwona rewolucja przyniesie Wietnamowi suwerenność. Marzył o “socjalizmie w jednym kraju”. Wiedział jednak, że aby zbudować taki socjalizm, najpierw trzeba mieć ów kraj.


Chorągiewka na wietrze

Ho Chi Minh zawsze stosował taktykę, którą śmiało można nazwać polityczną prostytucją. Azjata podlizywał się każdemu, od kogo mógł coś uzyskać. Jako komunista w kuomintangowskich Chinach korzystał z gościnności tamtejszych narodowców. Później, gdy przyszło co do czego, gratulował Mao Tse-tungowi zwycięstwa nad Czang Kaj-szekiem. Wietnamczyk zapewne nie lubił Chińczyków, ale bił im pokłony, kiedy zależało mu na uznaniu Demokratycznej Republiki Wietnamu przez Chińską Republikę Ludową. Ho, który około roku 1920 sprzymierzył się z Sowietami, często odwiedzał ZSRR. W latach 30. przestał być tam mile widziany. Stalinowcy traktowali go coraz gorzej. Dawali mu odczuć, że jest człowiekiem z innej bajki, ma niewłaściwe poglądy i burżuazyjne pochodzenie. Mimo to, Ho Chi Minh do samego końca lizał buty Stalinowi, szczególnie wtedy, gdy sowiecki dyktator był mu do czegoś potrzebny. Na początku zimnej wojny Ho zaczął również łasić się do USA. Tak nachalnie, że w wydawanych przez siebie dokumentach stosował sformułowania rodem z amerykańskiej deklaracji niepodległości. Pertraktując z Amerykanami, porównywał wietnamską walkę o suwerenność do wydarzeń, które miały miejsce w Ameryce Północnej w drugiej połowie XVIII wieku. Dwadzieścia lat później prowadził z Jankesami krwawą wojnę. Ho Chi Minh przez większość swojego życia zwalczał francuski kolonializm. Lecz gdy zbliżała się I wojna indochińska, pojechał do Europy, żeby umizgiwać się do Francuzów. Zaproponował im “niepodległy Wietnam we francuskiej strefie wpływów”[2]. Mężczyzna cenił byt swojego kraju bardziej niż własną godność.


Hierarchia wartości

“Wujek Ho” (jak go pieszczotliwie nazywano) był postacią szalenie skomplikowaną. Należał do jednostek, które można kochać lub nienawidzić. Bez wątpienia był zdolnym politykiem: sprytnym, zręcznym i skutecznym. Dyskusyjną kwestią pozostaje to, czy obrana przez niego strategia mieściła się w granicach etyki życia publicznego. W poprzednim akapicie zawyrokowałam, że zachowanie Azjaty w dużej mierze przypominało prostytucję. Ale chyba właśnie na tym polega prawdziwa polityka. Ho Chi Minh nie działał zresztą w imię osobistych korzyści, tylko w imię sprawy narodowej, która była dla niego priorytetem. Wietnamczyk przyjął wybitnie nacjonalistyczną hierarchię wartości, tzn. najpierw ojczyzna, a dopiero potem inne dobra (w jego przypadku: rewolucja społeczno-gospodarcza). Kiedy osiągnął główny cel, czyli obalił francuski kolonializm, mógł już przystąpić do realizacji celów drugorzędnych. I wówczas zaczął się problem. Okazało się bowiem, że Ho Chi Minh kocha swoich rodaków, ale nie wszystkich. Gdy powstało suwerenne państwo północnowietnamskie, “wujek Ho” zajął się maoistowską reformą rolną. Jej przebieg przypominał wylewanie dziecka z kąpielą. Nagle wyszło na jaw, że część Wietnamczyków, która zapewne marzyła o wolności tak samo jak reszta, jest w Wietnamie Północnym niechciana i niepotrzebna. Mowa tutaj o bogatych przedstawicielach klasy posiadającej, których po prostu wymordowano. Umiłowany Ho, architekt wietnamskiej niepodległości, stał się katem własnego narodu. Ludobójstwo popełnione na “zawadzających” Wietnamczykach (dziedzicach, obszarnikach) kładzie się cieniem na jego życiorysie.


Upiory dżungli

Wróćmy teraz do pojęcia, które w niniejszym artykule pojawiło się kilkakrotnie. Wietkong. Na dźwięk tego słowa amerykańscy komandosi “robili” w portki ze strachu. Czym była organizacja, która dała Jankesom wycisk, jakiego nigdy wcześniej nie zasmakowali? Fenomenowi Wietkongu przyjrzał się Artur Dmochowski w przywoływanej już książce “Wietnam 1962-1975”. Autor pisze, że oficjalna nazwa nacjonalkomunistycznej partyzantki brzmiała Narodowy Front Wyzwolenia Wietnamu Południowego. Określenie “Wietkong” - “Wietnamscy Komuniści” stworzył południowowietnamski dyktator Ngo Dinh Diem. Liczył on na to, że brzydkie miano, a raczej negatywna konotacja związana z wyrazem “komuniści” skutecznie odstraszy Południowców od groźnej bojówki. Przeliczył się. Dmochowski konstatuje: “Diem wymyślił nie tylko nazwę Viet Congu, ale wspólnie z Nhu stał się jego współzałożycielem, bowiem do zorganizowanego przez komunistów Narodowego Frontu Wyzwolenia pchnął wiele grup, które inaczej nigdy by się tam nie znalazły”. Co to ma znaczyć? Otóż Ngo prowadził niezwykle represyjną politykę wobec swoich przeciwników. Ograniczał wolność słowa, więził niepokornych i poddawał ich wymyślnym torturom. Jego ofiarą padali komuniści, jak również ludzie, którzy nie sympatyzowali z ruchem robotniczym (np. narodowcy). Znaczną część wietkongistów stanowiły zatem osoby, które nie miały nic wspólnego z komunizmem, ale szły do lasu - azjatyckiej dżungli - gdyż zmuszała je do tego sytuacja polityczna. Byli to patrioci pragnący jedności, suwerenności i obalenia Diema. Warto o tym pamiętać podczas dyskusji o historii.


Public Relations

Według Dmochowskiego, Wietkong (“zdalnie sterowany” przez przywódców Wietnamu Północnego, ale pozujący na spontaniczną inicjatywę Południowców) w dużej mierze żerował na legendzie Viet Minhu. Narodowo-komunistyczna propaganda ukazywała go jako kolejne wcielenie pluralistycznego, ogólnowietnamskiego ruchu niepodległościowego, tym razem wymierzonego w okupanta amerykańskiego. Na kongres założycielski partyzantki zaproszono członków różnych partii i stowarzyszeń. Sprowadzono też przedstawicieli środowisk młodzieżowych, inteligenckich, robotniczych, buddyjskich i kobiecych. W oficjalnych materiałach, skierowanych do społeczeństwa południowowietnamskiego, odwoływano się do ideałów patriotycznych i demokratycznych. Obiecywano postęp cywilizacyjny: mądre reformy, wzrost gospodarczy, sprawiedliwość społeczną oraz rozwój kultury i oświaty. Przyszłe, zjednoczone państwo wietnamskie miało być neutralne, a więc bezpieczne i wolne od wyniszczających wojen. Te wszystkie populistyczne zabiegi służyły jednemu celowi. Chodziło w nich o to, żeby zwerbować do Wietkongu jak najwięcej ochotników. Tam, gdzie wietkongiści zdołali przejąć władzę, stosowano także metodę “dobrowolnego przymusu”. Każdy, kto żył na tych terenach, musiał należeć do którejś z oficjalnych organizacji. Sęk w tym, że wszystkie te organizacje były kontrolowane przez rebeliantów. Wietkong cieszył się sympatią zachodniej lewicy, która nie miała pojęcia, co tak naprawdę się dzieje na Półwyspie Indochińskim. Partyzantka nacjonalkomunistyczna skrzętnie ukrywała swoje prawdziwe oblicze. A było ono totalitarne.


Król partyzantów

Jeśli uważnie przyjrzymy się zdjęciom dokumentującym późną działalność Ho Chi Minha, spostrzeżemy, że słynnemu politykowi często towarzyszy pewien czarnowłosy dżentelmen. Młodszy o jedno pokolenie i obdarzony przeszywającym spojrzeniem. To generał Vo Nguyen Giap, były partyzant Viet Minhu, minister obrony. Człowiek, który pobił Francuzów pod Dien Bien Phu i doprowadził do wypędzenia Amerykanów z Wietnamu. Według polskojęzycznej Wikipedii, ustalenie dokładnej daty urodzenia generała jest bardzo trudne. Różne źródła podają, że przyszedł on na świat w roku 1910, 1911 lub 1912. Kiedy umarł, a było to w roku 2013, prawdopodobnie miał już ponad 100 lat. Artur Dmochowski twierdzi, że Vo Nguyen Giap był najbliższym współpracownikiem Ho Chi Minha. Gdy Ho był nieobecny, zastępował go właśnie Vo. Pogromca zachodnich najeźdźców dał się poznać jako wybitny strateg, ale również osobnik despotyczny, który bez mrugnięcia okiem dławił opozycję polityczną. Radykalizm Giapa wynikał zapewne z jego głębokiego nacjonalizmu. “Historia Wietnamu budziła w nim dumę, uczucie wyższości i wiarę w możliwości narodu, a także nienawiść do tych, którzy poniżali i krzywdzili jego kraj” - wyjaśnia Dmochowski. Generał mógł też się zmagać ze zwykłym, ludzkim resentymentem. “Jego żona, również działaczka antyfrancuskiego ruchu oporu, zmarła wskutek tortur zadanych w więzieniu” - podaje Bogusław Brodecki, autor książki “Dien Bien Phu 1954” (“Historyczne bitwy”, Dom Wydawniczy Bellona, Warszawa 1998). Rola, jaką Giap odegrał w Wietnamie Północnym, jest nie do przecenienia. Ho bez Vo to jak Gomułka bez Moczara.


Natalia Julia Nowak,
10.07. - 02.08. 2016 r.


PS.
Co o “wujku Ho” sądził prof. Władysław Góralski, znany orientalista związany z Uniwersytetem Warszawskim i Polską Akademią Nauk? “- Był nie tylko wybitną, ale również ciekawą postacią. Cieszył się olbrzymim autorytetem we własnym kraju i szacunkiem przeciwników. Symbolem uznania był fakt, że kiedy zmarł, Stany Zjednoczone ogłosiły zawieszenie broni na czas żałoby - mówił na antenie PR dyplomata i historyk Władysław Góralski. (…) - To był działacz ruchu rewolucyjnego, którego marzeniem była niepodległość Wietnamu. Na tej drodze gotów był współpracować ze wszystkimi, którzy chcieli i mogli tą walkę poprzeć - podsumował ekspert”. Źródło: mjm, “Ho Chi Minh stworzył Wietnam”, serwis PolskieRadio.pl.


PRZYPISY

[1] “Zatrzymani przechodzili w obozach intensywny kurs indoktrynacji politycznej. Polegał on na słuchaniu wykładów i obowiązkowej lekturze pism partyjnych. (…) Więźniowie musieli szczegółowo opisywać swe ‘zbrodnie przeciwko ludowi‘, prosić Rewolucję o łaskę i składać przyrzeczenia lojalności wobec władz. (…) Bicie i tortury były na porządku dziennym. Więźniów zmuszano do niewolniczej pracy. Za niewykonanie normy lub ‘brak entuzjazmu do pracy’ mogli zostać rozstrzelani. A nawet bez tych wszystkich szykan przeżycie pobytu w obozie, położonym zwykle w bagnistej, malarycznej dżungli, nie należało do łatwych. Pracujący ponad siły więźniowie otrzymywali zaledwie 500 gramów żywności dziennie, a spali na ziemi lub w błocie. (…) Dla tych, którym udało się przeżyć obóz i zakończyć ‘reedukację‘, wyjście na wolność nie oznaczało końca cierpień. Byli naznaczeni piętnem ‘wrogów ludu‘, szykanowani, inwigilowani, pozbawieni pracy. (…) A społeczeństwo, do którego powracali w miarę upływu czasu, coraz mniej przypominało to, które znali sprzed 1975 r. O tych, którzy opuszczali obozy w roku 1976 czy 1977, trudno już było powiedzieć, że wychodzą ‘na wolność‘” [A. Dmochowski, “Wietnam 1962-1975”, Warszawa 2003, s. 305-308]

[2] Informacja z filmu dokumentalnego “Ho Chi Minh” (A&E Television Networks 2009). Mariusz Karwowski, twórca tekstu zamieszczonego w roczniku “Azja-Pacyfik”, wyłuszczył sprawę następująco: “Przeszkodą w pełnym urzeczywistnieniu deklarowanej niepodległości stały się postanowienia mocarstw podjęte podczas konferencji w Poczdamie. Na ich mocy czasową administrację w Indochinach miały pełnić wojska chińskie i brytyjskie. Ho dostrzegał szczególne zagrożenie związane z obecnością wojsk północnego sąsiada. W obawie przed przekształceniem tej tymczasowej sytuacji w trwałą okupację zdecydował się na podjęcie rozmów ze stroną francuską. Ceną za wycofanie chińskich oddziałów i uznanie podmiotowości było znaczne ograniczenie suwerenności i włączenie DRW w struktury Federacji Indochińskiej i Unii Francuskiej. Podpisane porozumienie zostało w Wietnamie przyjęte z rozczarowaniem. Ho zdawał sobie jednak sprawę, że układ nie będzie trwały, zaś dążenie każdej ze stron do przejęcia pełni władzy doprowadzi wkrótce do konfliktu”. Wojna, która wybuchła kilka/kilkanaście miesięcy po negocjacjach z Francuzami, przyniosła Wietnamczykom całkowite wyzwolenie spod kolonialnego jarzma. Pełna niepodległość i zjednoczenie kraju nadeszły dopiero w latach 70. XX wieku.

02 sierpnia 2016   Dodaj komentarz
Ciekawostka   Historia   Polityka   historia   patriotyzm   wojna   rambo   rewolucja   niepodległość   suwerenność   nacjonalizm   socjalizm   komunizm   azja   moczaryzm   mieczysław moczar   moczar   gomułka   władysław gomułka   wietnam   ho chi minh   ho   wojna wietnamska   wojna w wietnamie  

Bohaterka na miarę Pileckiego i Moczarskiego...

Muzyczne motto

“A jeśli oni zechcą czegoś spróbować,
my będziemy próbować mocniej.
A jeśli oni zechcą pokonać dystans,
my zajdziemy dalej.
A jeśli oni zechcą
trzymać się tego do końca czasu,
wówczas my będziemy walczyć dłużej.
Bo co nas nie zabije, to nas wzmocni.

Tchórze zawsze chcą rządzić resztą,
uciskając nas swoimi poglądami
i mówiąc, że wiedzą lepiej.
Oni się nas boją,
bo wiedzą, że jesteśmy niezależni
i nie troszczymy się o ich zasady,
nie troszczymy się o to, co myślą”


Jenny Woo - “Stronger“,
tłum. Natalia J. Nowak




Patriotka godna pomnika

Stanisława Rachwał (Stanisława Rachwałowa z domu Surówka) to postać łącząca w sobie najlepsze cechy Witolda Pileckiego i Kazimierza Moczarskiego. Bez wątpienia jest jedną z najdzielniejszych Polek wszech czasów. Jednostką, która nie tylko dorównuje wielu popularniejszym od siebie Bohaterkom, ale wręcz przewyższa je niezłomnością i skutecznością. Niestety, dotychczas nie została nawet w połowie doceniona tak, jak na to zasługuje. Wciąż pozostaje postacią mało znaną: niedostrzeżoną, zapomnianą, ukrytą w cieniu mniej zasłużonych konspiratorek lat 1939-1956. Taki stan rzeczy to wielka niesprawiedliwość. Lecz czy na pewno wyrok? Możemy przecież wziąć sprawy w swoje ręce. Możemy sami powalczyć o godne upamiętnienie Rachwałowej. Jeśli my tego nie zrobimy, to kto? Nic samo się nie zdziała: nie zbierzemy plonów, dopóki nie uświadomimy sobie, że wcześniej trzeba zasiać ziarno. A nasza Bohaterka to postać fenomenalna. Dwukrotnie zatrzymana i katowana przez gestapo. Więziona w trzech obozach koncentracyjnych (Auschwitz-Birkenau, Ravensbruck i Neustadt-Glewe). Po wojnie aresztowana przez UB, poddawana torturom i skazana na karę śmierci. Zdolna, wpływowa i ceniona działaczka Polskiego Państwa Podziemnego. Uczestniczka ruchu oporu w Generalnym Gubernatorstwie, Oświęcimiu-Brzezince i Polsce Ludowej. Członkini ZWZ-AK i WiN. Patriotka godna pomnika. Wzór do naśladowania dla kobiet i mężczyzn.


Z okolic Lwowa

Według różnych źródeł, Stanisława Surówka, czyli późniejsza Rachwałowa, przyszła na świat w roku 1903 lub 1906[1]. Dużo informacji na jej temat zgromadził IPN-owski historyk Filip Musiał, który poświęcił naszej Bohaterce co najmniej dwa popularnonaukowe artykuły: “Stanisława Rachwałowa: Bohaterka podziemia - prześladowana przez Niemców i komunistów” (opublikowany w “Dzienniku Polskim” i w serwisie Nowa Historia należącym do Grupy Interia) oraz “Pilecki w spódnicy” (zamieszczony w broszurze “Żołnierze Wyklęci”, dodatku specjalnym do “Gazety Polskiej” z 3 marca 2010 roku). Musiał podaje, że Stanisława Rachwał pochodziła z Kresów Wschodnich, a dokładniej z miejscowości Rudki niedaleko Lwowa. Wychowała się w patriotycznej rodzinie, ukończyła lwowskie Gimnazjum Sióstr Urszulanek. Miłością jej życia okazał się Zygmunt, oficer Wojska Polskiego i Policji Państwowej, z którym wzięła ślub i któremu urodziła dwie córki: Krystynę i Annę (różnica wieku między dziewczętami wynosiła trzy lata). Gdy wybuchła wojna, Zygmunt Rachwał został pojmany przez sowieckich agresorów. Na wiele lat słuch po nim zaginął. O tym, co się stało z mężem, Stanisława dowiedziała się długo po zakończeniu konfliktu zbrojnego. Otóż Zygmunt nie tylko przeżył okres uwięzienia, ale również zdołał wstąpić do armii generała Andersa. Niestety, ciężka choroba uniemożliwiła mu powrót do domu. Żołnierz zmarł na gruźlicę w 1943 roku. Miało to miejsce na terenie Palestyny.


Krakowska twardzielka

Zimą 1939 roku Stanisława Rachwałowa, teraz już mieszkająca w Mieście Królów Polskich, rozpoczęła antyniemiecką działalność konspiracyjną w Związku Walki Zbrojnej, późniejszej Armii Krajowej. Wstąpiła w szeregi kontrwywiadu Okręgu Kraków ZWZ, a jej bezpośrednim przełożonym został Jan Hartwig “Cyprian”. W tamtym okresie Rachwał posługiwała się pseudonimami “Herbert” (lub “Herburt”), “Herburta”, “Rysiek” i “Ryś”. Była bardzo skuteczną konspiratorką, o czym świadczy fakt, że szczegóły jej działalności wciąż pozostają dla historyków tajemnicą. W kwietniu 1941 roku Stanisława została po raz pierwszy aresztowana przez gestapo. Jej zatrzymanie miało związek ze sprawą Aleksandra Bugajskiego “Halnego”, przywódcy krakowskiego oddziału Związku Odwetu ZWZ. Niemieccy śledczy bynajmniej nie patyczkowali się ze swoją aresztantką. Jak wynika z relacji Rachwałowej, cytowanej przez Filipa Musiała, hitlerowscy oprawcy sięgali po niedozwolone metody interrogacji: bicie, kopanie, rozbieranie do naga. W wyniku tortur kobieta straciła dziewięć zębów. Mimo udręki, nie wyjawiła gestapowcom żadnych istotnych informacji. Zdołała ich nawet przekonać, że nigdy nie należała do ruchu oporu. Pod koniec maja Związek Walki Zbrojnej wykupił naszą Bohaterkę z więzienia. Nieustraszona Rachwał powróciła do działalności podziemnej, co przypłaciła kolejnym aresztowaniem w październiku 1942 roku. Naziści pastwili się nad nią aż do grudnia.


W Oświęcimiu-Brzezince

Filip Musiał pisze, że Niemcy nie dali się oszukać po raz drugi. Pewni, że schwytali prawdziwą konspiratorkę, wysłali ją do obozu koncentracyjnego Auschwitz, a ściślej do obozu kobiecego funkcjonującego w ramach Auschwitz II - Birkenau. Było to miejsce zarządzane przez bezwzględną Marię Mandel (Marię Mandl)[2]. Stanisława otrzymała status więźniarki politycznej, kazano jej nosić znaczek przedstawiający literę “P” w czerwonym trójkącie. Na jej przedramieniu wytatuowano numer obozowy 26281. Rachwałowa przeżyła w Oświęcimiu-Brzezince bardzo dużo. Przeszła tyfus plamisty, przepracowała trochę czasu w rozmaitych komandach. Trudne warunki i bolesne doświadczenia nie zniechęciły jej jednak do działalności konspiracyjnej. Nasza Bohaterka bez wahania dołączyła do obozowego podziemia. Od kwietnia 1943 roku miała szerokie pole do działania, gdyż zaangażowano ją do sporządzania kartotek rzeczy odebranych więźniom. Rachwał potajemnie pisała wówczas raporty, które dotyczyły poszczególnych transportów przybywających do lagru. Utrzymywała kontakt z konspiratorami w obozie męskim, przekazywała im podsłuchane lub wyczytane w gazetach informacje o charakterze politycznym i wojskowym. W styczniu 1945 roku Stanisława znalazła się wśród więźniarek ewakuowanych do KL Ravensbruck. Później była przetrzymywana w KL Neustadt-Glewe, skąd ostatecznie wyswobodzili ją alianci. Odzyskawszy wolność, przez trzy tygodnie leczyła się w angielskim szpitalu.


Genialna wywiadowczyni

Wiosna 1945 roku to początek nowej okupacji. Sowieci, którzy rzekomo wyzwolili naszą Ojczyznę, wcale nie zamierzali jej opuścić. Przeciwnicy nowego porządku, a także ludzie niewygodni dla władzy komunistycznej, stawali się ofiarami brutalnych prześladowań. Wielu Polaków dostrzegało konieczność kontynuacji działalności konspiracyjnej. Do takich osób należała Stanisława Rachwałowa. Według Filipa Musiała, nasza Bohaterka przybyła do Ojczyzny pod koniec maja, a pod koniec czerwca była już zaangażowana w prace podziemia antykomunistycznego. Najpierw związała się z Delegaturą Sił Zbrojnych na Kraj. Potem wstąpiła do powstałego na bazie DSZ Zrzeszenia “Wolność i Niezawisłość”. Rachwał przyjęła pseudonim “Zygmunt” i zajęła się gromadzeniem wszelkich informacji o nowym reżimie. Interesowały ją sprawy polityczne, gospodarcze i wojskowe, działalność bezpieki, milicji i urzędów, postępowanie konkretnych funkcjonariuszy, planowane akcje przeciwko dysydentom, nastroje panujące wśród samych aparatczyków. Zdobytą wiedzę przekazywała swoim przełożonym z Brygad Wywiadowczych WiN. Nasza Bohaterka stała na czele siatki liczącej co najmniej dwanaście osób. Pracowali dla niej ludzie zatrudnieni m.in. w Ministerstwie Spraw Zagranicznych, Cenzurze Wojskowej, Sądzie Grodzkim i Urzędzie Wojewódzkim. Stanisława wiedziała, co się dzieje w Krakowie, w Warszawie, na Podhalu i na Śląsku. Budowała też sieć wywiadowczą na Pomorzu i w Polsce centralnej.


Między życiem a śmiercią

Jak podaje Musiał, w drugiej połowie 1946 roku funkcjonariusze UB założyli w mieszkaniu naszej Bohaterki “kocioł“ (rodzaj zasadzki). Rachwałowa, powiadomiona o czekającej na nią pułapce, schroniła się w tajnym lokalu podziemia, a później wyjechała do Warszawy. Czy wiedziała, że Krystyna Żywulska, koleżanka z Auschwitz-Birkenau, u której zdecydowała się zamieszkać, jest żoną prominentnego ubeka Leona Andrzejewskiego? Trudno powiedzieć. W każdym razie, Stanisława przed uwięzieniem zdążyła jeszcze zrobić jedną rzecz: udać się na Pomorze w celu udzielenia instrukcji członkom nowo utworzonej przez siebie siatki wywiadowczej. Sama chciała uciec na Zachód, miała już nawet przygotowaną drogę przerzutową. Gdy wróciła do Warszawy, zrządzeniem losu spotkała na ulicy Andrzejewskiego, który ją rozpoznał i postanowił aresztować. Kobieta została zatrzymana na dzień przed planowaną emigracją. Potem było więzienie, jedenastomiesięczne tortury i sfingowany proces. Początkowo skazano ją na dożywocie, ale wyrok ten nie spodobał się warszawskim elitom, toteż zamieniono go na karę śmierci. Bolesław Bierut podjął jednak decyzję o przywróceniu poprzedniego wyroku. Rachwał spędziła w stalinowskich kazamatach dziesięć lat. “Zaliczyła” Warszawę, Kraków, Fordon, Inowrocław i szpital więzienny w Grudziądzu. Odzyskała wolność na fali odwilży gomułkowskiej. Po roku 1956 nie prowadziła żadnej działalności politycznej. Ani oficjalnej, ani opozycyjnej.


Pilecki i Moczarski

Dzieje Stanisławy Rachwał są łudząco podobne do dziejów Witolda Pileckiego. Bohaterska postawa podczas drugiej wojny światowej, udział w lagrowym ruchu oporu, tworzenie raportów, aktywność wywiadowcza w Polsce Ludowej, ubeckie tortury, niezasłużony wyrok śmierci… Wszystko się zgadza. Rachwałowa i Pilecki pochodzili z patriotycznych rodzin, żyli na Kresach Wschodnich, mieli po dwoje dzieci. Witold był przez pewien czas żołnierzem generała Andersa, zupełnie jak mąż Stanisławy. Ale losy Rachwałowej wykazują również duże podobieństwo do losów Kazimierza Moczarskiego. Mężczyzna ten był oficerem Armii Krajowej zajmującym się głównie informacją i propagandą. Po wojnie został aresztowany przez Urząd Bezpieczeństwa, obciążony fałszywymi zarzutami, poddany okrutnym praktykom i skazany na karę śmierci, którą później zamieniono na dożywocie. Moczarski spędził ponad dziesięć lat w komunistycznym więzieniu, wyszedł na wolność w wyniku odwilży październikowej. To właśnie on jest autorem słynnej listy “49 rodzajów tortur stosowanych przez UB“. Warto wiedzieć, że Moczarski był męczony nie tylko fizycznie, ale także psychicznie. Przykładowo, osadzono go w jednej celi z esesmanem Jurgenem Stroopem, niemieckim zbrodniarzem wojennym odpowiedzialnym za likwidację getta warszawskiego. Kazimierz opisał potem to doświadczenie w swojej książce “Rozmowy z katem“. No dobrze, ale cóż to ma wspólnego z historią Rachwałowej?


Krwawa Mary

Aby znaleźć odpowiedź na postawione wyżej pytanie, trzeba zerknąć kilka akapitów wstecz i zatrzymać się przy nazwisku Marii Mandel (Marii Mandl). Co wiadomo o tej osobie? Zajrzyjmy choćby do artykułu “W obozie nazywali ją ‘bestią‘. Po wojnie trafiła do tego samego więzienia, co jej ofiary” zamieszczonego w serwisie Wirtualna Polska. Autor tekstu pisze, że Maria Mandel przyszła na świat 10 stycznia 1912 roku w austriackiej miejscowości Munzkirchen. Gdy jej kraj został wcielony do Trzeciej Rzeszy, wyjechała w głąb państwa zaborczego, do niemieckiego Monachium. Jako zwolenniczka nazizmu, wstąpiła do załogi SS i podjęła pracę w obozach koncentracyjnych. Najpierw służyła w Lichtenburgu, później w Ravensbruck, aż w końcu w Auschwitz-Birkenau, do którego przybyła jesienią 1942 roku. Mandel już w Ravensbruck dała się poznać jako wyjątkowa sadystka, uwielbiająca zadawać bliźnim ból. Często biła więźniarki: do krwi, do utraty przytomności. Według jednego ze świadków, najchętniej celowała w “dolną część brzucha”. Na domiar złego, kazała osadzonym chodzić boso po żwirze. W Auschwitz-Birkenau zachowywała się równie okrutnie. Uczestniczyła także w selekcjonowaniu ludzi do komór gazowych. Miała romans z inną nadzorczynią, Irmą Grese, która nosiła przy sobie “wysadzany perłami pejcz“. Po wojnie Mandel wylądowała w krakowskim więzieniu przy ulicy Montelupich. Tam spotkała i rozpoznała swoją dawną ofiarę, Stanisławę Rachwał. Ona też ją zidentyfikowała.


Pod jednym dachem

Rachwałowa, niegdysiejsza więźniarka Oświęcimia-Brzezinki, została zmuszona do zamieszkania pod jednym dachem ze swoją byłą oprawczynią. A właściwie oprawczyniami, bo oprócz Marii Mandel przebywały tam również inne niemieckie zbrodniarki, np. Therese Brandl. Po latach, już na wolności, nasza Bohaterka uwieczniła swoje przeżycia w utworze wspomnieniowym “Spotkanie z Marią Mandel”. Praca powstała w roku 1965, a dwadzieścia pięć lat później doczekała się druku na łamach periodyku “Przegląd Lekarski - Oświęcim”[3]. Zweryfikowane i skomentowane fragmenty tekstu można znaleźć w artykule “Proces załogi KL Auschwitz-Birkenau cz. 6. Życie w więzieniu” Stanisława Kobieli. Autor zamieścił go na swojej stronie internetowej TajemniceHistorii.pl. Ze wspomnień Rachwałowej, cytowanych i omawianych przez Kobielę, dowiadujemy się, jak wyglądało więzienne życie skazanych nazistek i ich relacje z polskimi osadzonymi. Czy sytuacja, w której kaci i ofiary zostają ze sobą zrównani, może być łatwa dla którejkolwiek ze stron? Czy wspólna walka o przetrwanie, a nieraz nawet zamiana ról między dominującymi a zdominowanymi, przekształca coś w ludzkiej świadomości? Publikacja “Proces załogi…”, zawierająca fragmenty utworu Stanisławy, udziela nam arcyciekawych odpowiedzi na te pytania. W następnych akapitach postaram się krótko zreferować rzeczony tekst. Opowiedzieć, jak to było ze spotkaniem Rachwałowej z hitlerowskimi przestępczyniami wojennymi.


Potęga resentymentu

Gdy Stanisława zobaczyła w więzieniu Marię Mandel, ogarnęło ją uczucie mściwej satysfakcji. Był to widok, o którym w Auschwitz-Birkenau mogła tylko pomarzyć. Oto Maryśka: wtedy pani życia i śmierci, obecnie odizolowana od świata kajdaniara. Jeszcze kilka lat temu dręczyła niewinnych ludzi, a dziś musi szorować na kolanach “więzienne flizy“. Obok niej haruje w pocie czoła Johanna Langefeld[4]. Rachwałowa bynajmniej nie zamierzała się litować nad swoimi germańskimi współwięźniarkami. Kiedy znalazła sposób na zaszkodzenie Mandel, bez wahania przystąpiła do akcji. To ona stała za przeniesieniem nazistki do gorszej celi (wcześniej MM siedziała w “wolnej celi roboczej“). Maria, niegdyś patrząca na Stanisławę z wyższością, teraz zaczęła się jej bać. Tym bardziej, że Rachwałowa, jako świadek hitlerowskiego ludobójstwa, mogła złożyć obciążające ją zeznania i wbić jej ostatni gwóźdź do trumny. Nie dało się ukryć, że skończyły się czasy, w których Mandel była górą, a Rachwał dołem. Sytuacja uległa odwróceniu. Jakże wielka i groźna jest potęga resentymentu! To właśnie resentyment zagrzmiał niczym grom, gdy nasza Bohaterka, poproszona przez oddziałową o wyjaśnienie czegoś Niemkom, weszła do ich celi i ryknęła: “Achtung!”. Nazistki, słysząc ten wyraz, zerwały się na równe nogi. Stanęły na baczność i bez słowa słuchały, jak Stanisława obrzuca je nieprzystojnymi epitetami (po niemiecku). Myślały, że za chwilę Polka zacznie je bić. Lecz ona nie zniżyła się do ich poziomu.


Przebaczenie i pojednanie

Rachwałowa nawet w ubeckiej tiurmie potrafiła wyegzekwować swoje prawa. Przykładowo, dała strażniczkom do zrozumienia, że nie życzy sobie wspólnej kąpieli z nazistkami. Personel więzienny spełnił jej żądanie. Hitlerowskie bandytki, zwłaszcza Maria Mandel, przechodziły obok niej “pojedynczo, zmieszane i naprawdę przestraszone”. Stanisława była w pełni świadoma swojej moralnej przewagi nad Niemkami. Przypuszczała wręcz, że gdyby zaatakowała je fizycznie, żadna z nich nie miałaby odwagi się bronić. Mandel i Rachwał, kobiety z dwóch różnych bajek, zostały skazane przez komunistyczny sąd na najwyższy wymiar kary. Obie wiedziały, że każdy dzień zbliża je do śmierci. I z każdym dniem stawały się coraz dojrzalsze. Stanisława obserwowała, jak Maria powoli zamienia się w jednostkę smutną, pokorną i zadumaną. Sama również zgubiła gdzieś dawną złość, nienawiść i żądzę zemsty. Więźniarki, osadzone w sąsiednich celach, wyraźnie słyszały się przez ścianę. Rachwałowa dała sobie wreszcie spokój ze swoimi łaziennymi wymaganiami. Któregoś wieczoru, podczas wspólnej kąpieli, Maria Mandel i Therese Brandl podeszły do naszej Bohaterki. Obie były nagie, mokre i zapłakane. Błagały o przebaczenie. Stanisława, mimo zaskoczenia, zdobyła się na ten krok, a one padły na kolana i zaczęły ją całować po rękach. Z trzech uczestniczek tej niezwykłej sceny tylko Rachwał doczekała się ułaskawienia. Nazistki zostały powieszone w styczniu 1948 roku. Polka zmarła zaś ponad trzydzieści lat później.


Świadek oskarżenia

Zgodnie z tym, co pisze Stanisław Kobiela, nasza Bohaterka już latem 1945 roku zaczęła się starać o ukaranie hitlerowskich przestępców wojennych. Chociaż była członkinią podziemia niepodległościowego, sprzeciwiającą się uzależnieniu Polski od ZSRR i zaniepokojoną totalitarnym charakterem bierutowskiego państwa, zdecydowała się wejść na drogę oficjalną. Złożyła zeznania przed Główną Komisją Badania Zbrodni Niemieckich w Polsce, a później przed Okręgową Komisją w Krakowie. Lokalny sędzia, który zajmował się jej sprawą, został wkrótce jej współpracownikiem w Zrzeszeniu “Wolność i Niezawisłość”. Rachwałowa zeznawała przeciwko gestapowcom, którzy podczas drugiej wojny światowej terroryzowali ludność Miasta Królów Polskich. Sporządziła też dokładne charakterystyki pracowników KL Auschwitz-Birkenau[5]. Opisy nadzorców i nadzorczyń, przygotowane przez Stanisławę, okazały się przydatne podczas procesu Rudolfa Hoessa w 1947 roku (uwaga: nie należy mylić tego osobnika z Rudolfem Hessem zmarłym w roku 1987!). Co do samego Hoessa, nasza Bohaterka miała okazję spotkać go w krakowskim więzieniu przy ulicy Montelupich. Wspominała potem, że po aresztowaniu stał się zupełnie innym człowiekiem. Nie przypominał już dumnego, groźnego władcy obozu oświęcimskiego. Był blady i zrezygnowany, przeczuwał, że nie uniknie egzekucji. Podobna zmiana zaszła zresztą w Maximilianie Grabnerze. Zwierzchnik lagrowego gestapo trząsł się jak osika.


Fordon i Inowrocław

Stanisława, jako więźniarka polityczna, była również przetrzymywana w Fordonie i Inowrocławiu. Tam, w Polsce północnej, “wymiatała” tak samo jak w południowej. Widać to w odpowiedzi naczelnika Centralnego Więzienia w Fordonie na pismo Wojskowego Sądu Rejonowego w Krakowie (1951). Wiadomość nosi tytuł “Opinia więźnia karnego Rachwał Stanisławy“ i zawiera następujące stwierdzenia: “Była już trzykrotnie karana dyscyplinarnie, co świadczy, że nie zawsze przestrzega przepisów więziennych. Odnośnie swych przełożonych stara się ona być posłuszna i zdyscyplinowana, lecz stosunek ten jest tylko powierzchowny, gdyż zasadniczo jest ona ujemnie ustosunkowana do administracji więzienia, jak również jest wrogo ustosunkowana w stosunku do Państwa Ludowego, jej rządu. (…) Nie przejawia żadnego przełomu w swych wrogich poglądach politycznych“[6]. Myliłby się ten, kto by powiedział, że Rachwałowa, odzyskawszy wolność w 1956 roku, bez problemu przebaczyła swoim “czerwonym” ciemiężycielom. Autor publikacji “Więzienie dla kobiet o zaostrzonym reżimie. Sierpień 1952 - marzec 1955” (InowroclawFakty.pl) podaje, że nasza Bohaterka zawiadomiła prokuraturę o możliwości popełnienia przestępstwa przez naczelniczkę inowrocławskiej tiurmy. Oskarżyła ją o znęcanie się nad uwięzionymi kobietami. Niestety, “z powodu niechęci Ryszardy Szelągowskiej do składania zeznań jako świadek sprawa nie miała dalszego ciągu”. Gnębicielka Obiałowa uniknęła więc sprawiedliwości.


Madame Butterfly

Wiele nowych informacji na temat Stanisławy Rachwał zaczerpniemy z czterdziestominutowego reportażu radiowego “WiNna nieWiNna” Patrycji Gruszyńskiej-Ruman (Polskie Radio 2008). Materiał zawiera wypowiedzi kilku Polek będących świadkami życia i działalności naszej Bohaterki. Relacje te przeplatają się z kwestiami aktora wcielającego się w rolę stalinowskiego oskarżyciela. Dopełnieniem całości są poruszające przerywniki, w których Ewa Kania czyta fragmenty wspomnień Rachwałowej. Z reportażu dowiadujemy się, że Stanisława przyszła na świat 29 kwietnia 1906 roku. Podczas wojny polsko-bolszewickiej, w roku 1920, zwróciła uwagę na jednego z polskich oficerów, którzy przybyli wyzwolić jej miasteczko spod panowania najeźdźców. Majestatyczny patriota w mundurze zrobił na niej piorunujące wrażenie. Dziewczyna szaleńczo się w nim zakochała, a potem “bardzo młodo wyszła za mąż”. Czy to oznacza, że Surówka poznała swojego przyszłego męża w wieku czternastu lat, a poślubiła go niedługo później? Wbrew pozorom, to możliwe. Na ziemiach byłego zaboru austriackiego obowiązywało bowiem prawo, które zezwalało kobiecie na zawarcie małżeństwa po ukończeniu czternastego roku życia. Potrzebna była jedynie zgoda ojca (źródło: Jerzy Antoni Pielichowski, “Zawarcie małżeństwa w zarysie historycznym”, AdwokatKoscielny.com.pl). Do czego można to porównać? Najbliższe skojarzenie, jakie przychodzi mi do głowy, to opera “Madame Butterfly” Giacoma Pucciniego[7].


Beka z ubeka

Nietypowy wiek, w którym Stanisława założyła rodzinę, bywał dla otoczenia dość kłopotliwy. Pewnego dnia Rachwałowa, jako mężatka, została poproszona o zaopiekowanie się obcą panną, która “szła na bal [pułkowy] bez rodziców“. Jak się wkrótce okazało, wspomniana panna była dwa razy starsza od niej. Państwo Rachwałowie mieszkali razem w koszarach wojskowych. Stanisława zdążyła więc poznać uroki żołnierskiego życia. Koleżanki z więziennej celi zapamiętały ją jako osobę pogodną, życzliwie nastawioną do świata, obdarzoną wielkim darem wymowy. Rachwałowa nigdy nie wracała z przesłuchań zapłakana. Przeciwnie, kiedyś nawet wróciła ubawiona. Rozśmieszył ją młody funkcjonariusz UB, który spostrzegł na jej przedramieniu numer obozowy i zapytał zdumiony: “To pani tyle lat w Oświęcimiu, a teraz my panią jeszcze przesłuchujemy?!”. Z mojej wiedzy wynika, że nie był to pierwszy raz, gdy kobieta zaszokowała bezpiekę swoją zuchwałą postawą. Do naszych czasów przetrwał cyniczny liścik, który Stanisława wysłała ubowcom okupującym jej krakowskie lokum: “Wiedząc, że ten list dostanie się w wasze łajdackie ręce, zawiadamiam, że na próżno czekacie i niewinnych ludzi zamknęliście w moim mieszkaniu. Możecie długo na mnie czekać pod drzwiami. R”. Spójrzmy także na urzędowy dokument “Postanowienie o pociągnięciu do odpowiedzialności karnej“ z września 1947 roku. Rachwał nie podpisała tego druku. Ale umieściła na nim własną uwagę: “Akt oskarżenia niezgodny z prawdą”[8].


Do tańca i do różańca

Jakie jeszcze ciekawostki dotyczące Rachwałowej kryją się w reportażu Gruszyńskiej-Ruman? Na przykład informacja, że nasza Bohaterka była jednostką o wysokim statusie ekonomicznym. Mając ojca-adwokata i męża-oficera, nigdy nie narzekała na brak pieniędzy. Zewnętrzną oznaką dobrobytu, w którym żyła, uczyniła modny, elegancki, wyszukany ubiór. Stanisława zawsze chciała być stylowa i olśniewająca, chętnie pokazywała się bliźnim w kapeluszu i rękawiczkach. Nawyku dbania o cerę nie straciła nawet w Auschwitz-Birkenau. Gdy otrzymywała od Niemców odrobinę margaryny, tylko połowę tego produktu wykorzystywała do celów spożywczych. Reszta służyła jej za krem do twarzy. Rachwałowa była religijna, jak wielu ludzi w czasach okołowojennych. Ceniła osoby, które potrafią pokornie się modlić lub przynajmniej uszanować modlitwę innych. W podziemiu współpracowała głównie z mężczyznami. Podczas wojny, a być może i później, dawała schronienie polskim partyzantom. Swoim córkom, które były jednocześnie jej pomocnicami w konspiracji, udzieliła arcyciekawej wskazówki na wypadek “badania“. Otóż miały one wmawiać gestapowcom/ubekom, że liczni panowie, z którymi Rachwał się spotykała, byli jej kochankami. Taktyka Stanisławy, choć niewątpliwie upokarzająca, wyróżniała się skutecznością. Filip Musiał pisze, że to właśnie ta argumentacja (plus łapówka zapłacona przez ZWZ) przesądziła o jej zwolnieniu z nazistowskiego aresztu w 1941 roku.


Mistrzowski styl

Rachwałowa zaliczała się do osób niesłychanie błyskotliwych i elokwentnych. Potrafiła nie tylko snuć intrygujące opowieści, ale również posługiwać się grą słów i formułować cięte riposty. Gdy do więziennej celi w Krakowie przyprowadzono nową osadzoną, Stanisława zadała jej specyficzne pytanie, umiejętnie akcentując wybrane sylaby: “A pani jest WiNna czy nieWiNna?”. Naturalnie, chodziło o przynależność do Zrzeszenia “Wolność i Niezawisłość”. Zdarzyło się także, iż to Rachwał została o coś zapytana przez nieznajomą współwięźniarkę. Ciekawska spytała: “Jak pani sobie radzi z paznokciami?”. Stanisława odpowiedziała jej w iście mistrzowskim stylu: “Te u rąk to sobie obgryzam, ale te u nóg pani mi będzie musiała obgryzać”. Nasza Bohaterka bardzo się martwiła o swoje córki. Wiedziała, że one też zostały schwytane przez UB, i to z jej powodu. Aby uspokoić swoje sumienie, zdecydowała się porozmawiać z osiemnastoletnią więźniarką, która znajdowała się w sytuacji analogicznej do jej dzieci (tzn. siedziała w tiurmie ze względu na własną matkę). Próbowała dociec, czy nastolatka ma do swojej rodzicielki jakieś pretensje. I wyraźnie się rozchmurzyła, kiedy usłyszała, że wcale tak nie jest. Na wolności, gdy już było po wszystkim, Rachwałowa nigdy nie robiła z siebie męczennicy. Zachowywała się w taki sposób, jakby bolesne doświadczenia “nie zrobiły na niej większego wrażenia”. A gdy ktoś ją pytał o obóz oświęcimski, “zbywała go pół-żartem”. Była dumna, zacięta, nikomu się nie żaliła.


Making of

Reportaż radiowy “WiNna nieWiNna” Patrycji Gruszyńskiej-Ruman spotkał się z pozytywnym odbiorem słuchaczy zarówno w Polsce, jak i za granicą. Dziennikarski majstersztyk został uhonorowany Główną Nagrodą Wolności Słowa SDP, międzynarodową nagrodą Prix Italia (“radiowym Oscarem”) i Białą Kobrą na Ogólnopolskim Festiwalu Mediów w Łodzi “Człowiek w zagrożeniu”. Reportażystka skomentowała swoje dzieło w kilku wywiadach, tzn. w rozmowie z Jerzym Ignatowiczem (“Dwa totalitaryzmy w jednym życiu”, portal SDP), Markiem Palczewskim (“Rozmowa dnia - 4 stycznia 2012”, portal SDP) i Elżbietą Rutkowską (“Polski reportaż radiowy jest silny”, miesięcznik “Press”). Wyznała swoim kolegom po fachu, że praca nad audycją o Rachwałowej kosztowała ją wiele wysiłku. Przygotowanie tak ambitnego materiału zajęło jej około dziewięciu-dziesięciu miesięcy. Twórczy trud polegał na wertowaniu archiwalnych dokumentów, poszukiwaniu ludzi pamiętających Stanisławę, konsultacjach z historykiem Filipem Musiałem oraz wnikliwej lekturze wspomnień naszej Bohaterki[9]. Dziennikarka dowiedziała się o życiu “WiNnej nieWiNnej” zupełnie przypadkowo. Odkryła tę postać podczas przeglądania listy polskich więźniów KL Auschwitz-Birkenau. Zwróciła uwagę na nazwisko “Rachwał“, gdyż było to rodowe miano jej matki. Tak zaczęła się jej przygoda z badaniem losów Stanisławy. Przeznaczenie? Na pewno kamień milowy w przywracaniu pamięci o niezwykłej Bohaterce.


Bolesław Surówka (cz. 1)

Znając datę i miejsce urodzenia Rachwałowej, jej panieńskie nazwisko, imiona rodziców i zawód ojca, postanowiłam poszukać w Internecie wzmianek na temat jej rodziny. Bardzo szybko znalazłam informacje dotyczące Bolesława Surówki: wybitnego publicysty, krytyka teatralnego, prawnika, żołnierza kampanii wrześniowej. Wszystko wskazuje na to, że dziennikarz ten był bratem naszej Bohaterki. Mistrz pióra urodził się w roku 1905, czyli w tej samej dekadzie, co Stanisława Rachwał. Pochodził z Rudek koło Lwowa. Jego ojciec, Karol, pracował jako adwokat. Matka, Emilia, wywodziła się z rodu Tustanowskich (źródło: Sejm-Wielki.pl/n/Tustanowski). Czyżbym namierzyła bliskiego krewnego Rachwałowej? A może to tylko zbieg okoliczności? Prawdopodobieństwo, że mamy tu do czynienia z dziełem przypadku, nie wydaje mi się wysokie. Szansa na to, że w małych Rudkach trafi się dwóch adwokatów o nazwisku Karol Surówka, raczej nie jest duża. W serwisie MyHeritage.pl opisano kilku mężczyzn noszących dokładnie takie miano. Jedna z notek brzmi: “karol surówka i emilia surówka byli małżeństwem. Mieli 2 córek: stanisława rachwał i jedno inne dziecko. karol zmarł”. Czy nie ma w tym tekście drobnego błędu? Może państwo Surówkowie nie mieli dwóch córek, tylko córkę i syna? Może tajemnicze “jedno inne dziecko” (tutaj rodzaju nijakiego) to właśnie Bolesław Surówka? Twardy charakter, słowiańskie imię i antyniemieckie poglądy również upodabniają Bolesława do Rachwałowej.


Bolesław Surówka (cz. 2)

Osoby, które zainteresowały się postacią domniemanego brata Stanisławy, powinny zajrzeć do artykułu “Zapomniany dziennikarz - zapomniane dziennikarstwo. Górny Śląsk oczami Bolesława Surówki” Krzysztofa Trackiego. Materiał jest dostępny w witrynie internetowej Sołectwa Mikołów - Śmiłowice (Smilowice.Mikolow.eu). Z tekstu wynika, że Bolesław Surówka pochodził z Kresów Wschodnich, ale związał swoje losy z Ziemiami Zachodnimi[10]. Był orędownikiem polskości Śląska, stronnikiem Wojciecha Korfantego, demaskatorem proniemieckich sentymentów utrzymujących się w tym regionie. Mówił stanowcze “NIE” ruchom ślązakowskim, mentalnym przodkom Ruchu Autonomii Śląska. Zarzucał im brak lojalności wobec Polski, pragnienie oderwania Silesii od Macierzy oraz finansowe powiązania z antypolskimi siłami w Niemczech. Deptał po piętach Śląskiej Partii Ludowej, miał też na pieńku z obozem piłsudczykowskim. Przeciwnicy obrzucali go najrozmaitszymi wyzwiskami, np. “wesołek korfantowy”. Surówka cechował się wytrwałością i samozaparciem, dzięki czemu nie pozwolił się uciszyć reżimowi sanacyjnemu. Jak w jego życiu wyglądał 1 września 1939 roku? “Atak niemiecki przywitał Surówkę w zabudowaniach koszar w Oświęcimiu (tam gdzie niedługo niemieccy naziści utworzą obóz zagłady Auschwitz!)” - pisze Krzysztof Tracki. Po wojnie Bolesław pozostał dawnym Bolesławem. Kontynuował karierę dziennikarską. Promował i pielęgnował polski patriotyzm na Śląsku.


Wezwanie do działania

Stanisława Rachwał była ponadprzeciętną jednostką. Wyjątkowo odważną i zasłużoną reprezentantką Polskiego Państwa Podziemnego. Jak długo będziemy godzić się na to, żeby pozostawała jedynie “statystką” w opowieściach o niemieckich barbarzyństwach? Nazwisko Rachwałowej, jako świadka brutalnej okupacji, często przywoływane jest w tekstach dotyczących hitlerowskich zbrodniarek wojennych. Jednocześnie prawie wcale nie pisze się o niej artykułów monograficznych. Dlaczego? Przecież to ona, a nie np. Irma Grese, powinna wzbudzać podziw i fascynację! Nazistowska morderczyni doczekała się licznych wielbicieli, także w naszej Ojczyźnie[11]. Tymczasem Rachwałowa nadal czeka na odpowiednie upamiętnienie. Dobrze, że kilka osób przypomniało o niej w związku z Narodowym Dniem Pamięci “Żołnierzy Wyklętych”, ale to wciąż bardzo mało. Stanisława Rachwał zasługuje na pomnik i najwyższe państwowe odznaczenia. Jej imieniem powinno się chrzcić ulice, aleje, parki i skwery. W miejscach związanych z jej życiem i działalnością powinny wisieć tablice pamiątkowe. Każdego roku aktywni patrioci powinni organizować imprezy (tzn. marsze, biegi) ku jej czci. O Rachwałowej wypadałoby też nakręcić film dokumentalny bądź fabularny. A jeśli nie film, to przynajmniej teledysk, choćby na wzór “Desenchantee” Mylene Farmer lub “Beliy Plaschik (No Mercy Remix)” t.A.T.u. Jak widać, mamy ogrom pracy do wykonania. Nie stójmy więc bezczynnie, tylko weźmy się do roboty!


Natalia Julia Nowak,
14.03. - 26.04. 2016 r.



PS. Rachwałowa bije na głowę wszystkie filmowe, komiksowe i kreskówkowe superbohaterki. Przy niej bledną takie heroiny, jak Lara Croft z “Tomb Raidera” czy Sarah Connor z “Terminatora 2. Dnia Sądu”. W porównaniu z nią, Wonder Woman, Black Canary, She-Ra, Sailor Moon, Superświnka, Czarodziejki W.I.T.C.H., Odlotowe Agentki i Wojowniczki z Krainy Marzeń to cherlawe mimozy dla grzecznych dziewczynek. Jeśli chodzi o umiejętność zdobywania ściśle tajnych danych w ekstremalnie trudnych warunkach, to Trinity, Motoko Kusanagi, Lisbeth Salander i Maggie Chan mogłyby brać od niej korepetycje. Stanisława jest kolejną postacią w naszym narodowym panteonie, która udowadnia, że polscy patrioci nie mają sobie równych. Tak to już jest, że największymi herosami (na skalę globalną) okazują się ci, którzy walczyli pod flagą biało-czerwoną, w cieniu skrzydeł Orła Białego. Nasz Naród nie musi sobie wymyślać fikcyjnych superbohaterów, bo miał ich wystarczająco wielu w prawdziwym życiu. To Amerykanie, Japończycy i Zachodni/Północni Europejczycy odczuwają potrzebę kreowania - na własny użytek i dla poklasku świata - nudnych, tandetnych, nierealistycznych gierojów pełniących funkcję kompensacyjną. Bardzo mi przykro, ale taka jest prawda. Akurat w latach trzydziestych i czterdziestych (czytaj: w czasach, gdy rodziły się Supermany i Batmany) z autentycznymi aktami bohaterstwa było u nich średnio. Co innego u nas. My mieliśmy całe zastępy herosów. Rachwałowa niewątpliwie znajdowała się w ścisłej czołówce polskich megatwardzielek. Cześć jej pamięci. Chwała wszystkim Polakom walczącym z hitleryzmem i/lub stalinizmem.


PRZYPISY

[1] Rok 1903 jest datą błędną, ale został podany na dość wiarygodnej stronie “Archiwum ofiar terroru nazistowskiego i komunistycznego w Krakowie 1939-1956” prowadzonej przez Muzeum Historyczne Miasta Krakowa (Krakowianie1939-56.mhk.pl). Niestety, nie udało mi się ustalić, który rok śmierci Stanisławy Rachwał jest właściwy: 1984 czy 1985? Źródła, z których korzystałam, nie są zgodne co do daty zgonu patriotki. Nawet Instytut Pamięci Narodowej plącze się w zeznaniach. Ech, powiem krótko… Przed historykami-profesjonalistami i historykami-amatorami jeszcze dużo wytężonej pracy!

[2] “Kolejna sadystka, główna nadzorczyni obozu dla kobiet Auschwitz II - Birkenau. (…) Zabijała własnoręcznie, maltretowała, jednym słowem skazywała na śmierć lub zsyłała do domów publicznych funkcjonujących na terenie obozu. Bez litości obchodziła się nawet z noworodkami. Te ginęły od uderzeń, z głodu lub w płomieniach. (…) Postrach kobiet w Auschwitz, osławiona ‘Mańcia Migdał’ - jak ją nazywano w obozie - została osądzona w drugim procesie oświęcimskim. Zawisła na szubienicy” (Waldemar Kowalski, “Sadyści z Auschwitz. Oprawcy, którym zabijanie więźniów sprawiało nieskrywaną radość”, portal NaTemat.pl). “Bicie w paroksyzmie wściekłości sprawiało jej przyjemność i widocznie było dla niej środkiem pielęgnowania piękności, bo po każdej takiej egzekucji robiła się jeszcze piękniejsza; mięśnie, których grę widać było przez bajecznie uszyte, a niesłychanie obcisłe ubranie, chodziły jak żywe węże, zielonkawe oczy świeciły jak gwiazdy, delikatny róż twarzy nabierał żywości, nawet złote włosy zdawały się bardziej błyszczeć” (zeznania Heleny Tyrankiewicz, książka “Fotograf z Auschwitz” Anny Dobrowolskiej, serwer Cyfroteka.pl). “U niej nie było prawa łaski. (…) Posyłała do gazu, jeśli ktoś miał obtartą piętę albo odmarznięty palec. Nic nie pomagały prośby więźniarek, które całowały jej buty” (zeznania Anny Szyller, książka “Fotograf z Auschwitz” Anny Dobrowolskiej, serwer Cyfroteka.pl). “Zna tylko język niemiecki, mówi narzeczem wiedeńskim. (…) Człowiek-okrutnik, znęcała się i katowała osobiście więźniarki. Siła jej uderzenia była okrutna, jednym uderzeniem pięści wybijała szczękę, a specjalnością jej było kopanie w podbrzusze tak kobiet, jak i mężczyzn” (pismo Okręgowej Komisji Badania Zbrodni Niemieckich w Polsce, książka “Fotograf z Auschwitz” Anny Dobrowolskiej, serwer Cyfroteka.pl).

[3] Gdyby ktoś pytał: pierwszy fragment “Rozmów z katem” Kazimierza Moczarskiego został opublikowany w 1968 roku. Tekst ukazał się w warszawskim tygodniku “Polityka”. Cały utwór, podzielony na odcinki, był drukowany we wrocławskiej “Odrze” (miało to miejsce w latach 1972-1974). Książkowe wydanie “Rozmów z katem” pojawiło się na księgarskich półkach dopiero w roku 1977. Była to jednak wersja okrojona, zapewne z przyczyn politycznych. Pełna, nieocenzurowana wersja dzieła ujrzała światło dzienne w 1992 roku. Źródło tych informacji: artykuł “Kazimierz Moczarski - autor książki ‘Rozmowy z katem‘” (materiał jest dostępny w serwisie internetowym Polskiego Radia). Zobacz też: przypis dziewiąty niniejszego opracowania.

[4] Według Stanisława Kobieli, Rachwałowa pomyliła Johannę Langefeld (byłą komendantkę obozu kobiecego w Oświęcimiu-Brzezince, poprzedniczkę Marii Mandel) z mniej prominentną Dorotheą Binz. W oryginalnym tekście, napisanym przez Stanisławę, widnieje nazwisko “Binz”, ale jest to ewidentny błąd merytoryczny. Z badań Kobieli wynika, że osoba określona przez Rachwałową jako “Binz” to w rzeczywistości Langefeld. Wskazują na to informacje, jakie autorka podaje na temat rzekomej “Binz”, a także fakt, iż prawdziwej Dorothei Binz nie było wówczas w Krakowie. O paniach Langefeld, Binz, Mandel i Rachwał przeczytamy również w liście otwartym “Joanna Langefeld” Stanisława Kobieli. Pismo wyświetla się na blogu TajemniceHistorii.pl. Nadawca wystosował je w odpowiedzi na artykuł “Tajemnica kobiet” Marty Grzywacz (wydrukowany w “Wysokich Obcasach”, dodatku do “Gazety Wyborczej” z 4 lipca 2015 roku). Zacytuję urywek tego listu: “Stanisława Rachwałowa (…) pisze o swoim pierwszym spotkaniu z Joanną Langefeld i Marią Mandel na korytarzu więzienia Montelupich jak boso, na kolanach myły mokrą szmatą posadzkę korytarza. Bez trudu rozpoznała z KL Auschwitz Marię Mandel, złożyła raport opisując kim Mandel była w KL Auschwitz i Mandel cofnięto do celi, pozbawiając ją przywilejów więźniarki niecelowej. Rachwałowa nie znała natomiast Joanny Langefeld i dlatego pozostała ona nadal więźniarką niecelową. W więzieniu dowiedziała się, że siedzi tam także inna komendantka KL Ravensbruck i błędnie przyjęła, że nazywa się ona Binz i pod takim nazwiskiem wspomina Langefeld“. Frapująca historia, czujny badacz.

[5] Twórcy tekstów dziennikarskich poświęconych nazistowskim zbrodniarkom wojennym chętnie przytaczają charakterystykę Irmy Grese autorstwa Stanisławy Rachwał. Oto co nasza Bohaterka napisała na temat osławionej funkcjonariuszki niemieckich obozów koncentracyjnych: “Grose [powinno być “Grese” - przypis NJN] Irma, lat około 22, wzrost około 163 cm. Zbudowana proporcjonalnie, ładnie. Jasna blondynka o dużej urodzie, oczy duże, niebieskie, brwi ciemne, ładnie zarysowane w łuk; rzęsy ciemne, długie, cera bardzo ładna, jasna o ładnym rumieńcu; nos proporcjonalny, usta proporcjonalne, pełne, czerwone; zęby śliczne, drobne, białe; piękna, ładnie osadzona szyja. Głos miała miły, niski, nogi śliczne, stopy drobne. Była lesbijką. Do mężczyzn SS-manów odnosiła się wprost wrogo, mówiąc, że zna dobrze ten element. Natomiast wśród więźniarek miała sympatię, gustowała w młodych, ładnych dziewczętach, specjalnie Polkach” (cyt. za: Katarzyna Pawlak, “Piękne bestie“, portal DlaStudenta.pl). Irma Grese - masowa morderczyni, sprawczyni tortur, przestępczyni seksualna - została po wojnie osądzona przez Brytyjczyków i powieszona 13 grudnia 1945 roku. Nie jest jednak prawdą, że była lesbijką. Hitlerowska kryminalistka nawiązywała kontakty intymne z przedstawicielami obu płci, a jednym z jej najsłynniejszych kochanków był szalony “naukowiec” Josef Mengele. Maria Mandel również zaliczała się do biseksualistek. W tym miejscu wypada przypomnieć, że władze Trzeciej Rzeszy oficjalnie potępiały ludzi współżyjących z osobami tej samej płci. Za podejmowanie działań o charakterze homoerotycznym można było nawet wylądować w obozie koncentracyjnym (mężczyzn oznaczano różowym trójkątem, a kobiety czarnym). Jak widać, teoria teorią, a praktyka praktyką. Dodatkowym potwierdzeniem tej tezy mogą być: noc długich noży i plotki dotyczące prywatnego życia Rudolfa Hessa.

[6] Cytowany list znajduje się dziś w zbiorach Instytutu Pamięci Narodowej. Materiał był prezentowany na wystawie “Skazani na karę śmierci przez Wojskowy Sąd Rejonowy w Krakowie w latach 1946-1955” (Kraków 2008-2009). Fotokopię dokumentu można zobaczyć w Internecie na oficjalnej stronie IPN-u. Galeria skanów związanych z Rachwałową, przyporządkowana do kategorii “Działacze opozycji politycznej”, nosi tytuł “Stanisława Rachwał z d. Surówka” (Ipn.gov.pl/strony-zewnetrzne/wystawy/skaz_na_smierc_krakow/galeria.html).

[7] Akcja utworu rozgrywa się w latach 1904-1907 na Wyspach Japońskich. Główną bohaterką jest piętnastoletnia gejsza, Chocho-san*, która w atmosferze skandalu decyduje się poślubić białego, dorosłego, chrześcijańskiego, amerykańskiego oficera Benjamina Franklina Pinkertona. Niestety, cała historia kończy się tragicznie. Warto jednak zaznaczyć, że w opowieści występuje motyw wieloletniego oczekiwania na męża, który nie daje znaków życia (chociaż Pinkerton staje się nieuchwytny z zupełnie innych przyczyn niż Zygmunt Rachwał). “Madame Butterfly” była ulubioną operą Marii Mandel. Nazistka tak bardzo lubiła ten utwór, że wielokrotnie zmuszała lagrową orkiestrę do jego wykonywania na terenie obozu. [*Mirosław Bańko, profesor Uniwersytetu Warszawskiego, wyjaśnia: “Wynikałoby stąd, że gdy mowa o operze, należałoby stosować formę Chocho-fujin, a gdy mowa o bohaterce, to Chocho-san. To jednak teoria, miłośnicy muzyki przyzwyczaili się już do wersji Cio-Cio-San, znanej z libretta, oraz do obocznego zapisu Cho-cho-san, bliższego systemowi Hepburna, często używanemu na Zachodzie do transkrypcji imion i nazwisk japońskich”. Więcej szczegółów w poradni językowej PWN]

[8] Oba źródła historyczne - liścik do ubeków i prokuratorskie pismo - spoczywają w archiwach Instytutu Pamięci Narodowej. Swego czasu pokazywano je na wystawie “Skazani na karę śmierci przez Wojskowy Sąd Rejonowy w Krakowie w latach 1946-1955” (Kraków 2008-2009). Reprodukcje dokumentów udostępniono w wirtualnym albumie na oficjalnej stronie Instytutu (Ipn.gov.pl/strony-zewnetrzne/wystawy/skaz_na_smierc_krakow/galeria14.html).

[9] Podobno w latach siedemdziesiątych Stanisława Rachwał zgłosiła swój utwór do jakiegoś konkursu zorganizowanego przez Państwowe Muzeum Auschwitz-Birkenau w Oświęcimiu (ówczesna nazwa instytucji: Państwowe Muzeum Oświęcim-Brzezinka). Tak przynajmniej twierdzi Patrycja Gruszyńska-Ruman, która przytoczyła tę ciekawostkę w rozmowie z Jerzym Ignatowiczem. W programie radiowym “Studio Reportażu i Dokumentu prezentuje” Gruszyńska-Ruman, odpowiadająca na pytania Małgorzaty Raduchy, podała informację, że w 1972 roku wspomnienia naszej Bohaterki zostały uhonorowane zasłużoną nagrodą. Prowadząca, Raducha, słusznie porównała “Spotkanie z Marią Mandel” Stanisławy Rachwałowej do “Rozmów z katem” Kazimierza Moczarskiego. Nazwała je “drugą, damską wersją” tej wstrząsającej książki. Zapis audycji “Studio Reportażu…”, opublikowany 27 października 2008 roku, czeka na słuchaczy w serwisie internetowym Polskiego Radia.

[10] Krzysztof Tracki odnotowuje, że ojciec Bolesława Surówki, prawnik Karol, również przeniósł się na zachód Polski. Został nawet “adwokatem w Syndykacie Hut Żelaznych” (czyli w Katowicach). Przeprowadźmy porządne googlowanie, posprawdzajmy hasła typu “Karol Surówka”, “Surówka”, “Surówczyna”, “Surówczanka”, “Surówkowa” czy “Surówkówna”. W razie trudności dodajmy do nich słowa kluczowe “Lwów“, “Rudki”, “Śląsk“, “Katowice“ itp. Jaki będzie efekt? Otóż przekonamy się, że istnieje wiele publikacji z pierwszej połowy XX wieku, które wspominają o Surówkach mieszkających na Kresach Wschodnich i na Śląsku. Czy to rodzina Bolesława Surówki i/lub Stanisławy Rachwał? Czy to dowód na pokrewieństwo wybitnego publicysty z naszą Bohaterką? Wyrazy “Surówczyna” i “Surówkowa” często występują wraz z wyrazem “Emilia”. A tak właśnie brzmiało imię matki/matek Bolesława i Stanisławy. Rzeczownik “Emilia” niejednokrotnie idzie też w parze z rzeczownikiem “Karol”. Jest to zgodne z imieniem ojca/ojców Surówki i Rachwałowej. W gazecie “Siedem Groszy. Dziennik Ilustrowany dla Wszystkich o Wszystkiem” z 11 czerwca 1936 roku (fotokopia na stronie DocPlayer.pl) wydrukowano komunikat o śmierci Emilii Surówczyny: działaczki społecznej, narodowej i katolickiej. Czytamy w nim, że “Emilja” zmarła w wieku pięćdziesięciu sześciu lat. Była żoną “radcy Karola Surówki”, a jej panieńskie nazwisko brzmiało “Pustanowska”. Czy nie powinno być “Tustanowska”? Mniejsza z tym… Autor newsa kończy swój wywód słowami: “Osierociła dwie córki i dwóch synów, z których młodszy, Bolesław jest członkiem redakcji ’Polonji’. Dotkniętemu smutkiem Koledze redakcja ’Polonji’ i ’Siedmiu Groszy’ wyraża swe głębokie i serdeczne współczucie”. Heh, nabieram coraz większego przekonania, że Karol, Emilia, Bolesław i Stanisława to jedna rodzina. Zajrzyjmy jeszcze do dwóch popularnonaukowych artykułów Filipa Musiała: “Pilecki w spódnicy” i “Stanisława Rachwałowa: Bohaterka podziemia - prześladowana przez Niemców i komunistów”. Z tego pierwszego dowiadujemy się, że Rachwał “miała swoich ludzi (…) w Katowicach”. W tym drugim znajdujemy następujące zdanie: “Na Śląsku korzystała z wiadomości uzyskiwanych od swojej córki - Krystyny ps. ‘Beata’ (w związku ze sprawą swej matki skazanej na 4 lata więzienia) oraz Bilskiego ps. ‘B’”. Możliwe, że młodziutka Krystyna została oddelegowana na Ziemie Zachodnie, bo najzwyczajniej w świecie miała tam krewnych. A skoro jej wujek był zawodowym dziennikarzem, to na pewno doskonale wiedział, co się dzieje w raczkującej PRL.

[11] Patrz: reportaż “Nadzorczyni z SS“ Piotra Głuchowskiego i Marcina Kowalskiego zamieszczony w elektronicznej edycji “Wysokich Obcasów“. Lektura uzupełniająca: artykuł “Piękne bestie” Małgorzaty Schwarzgruber (materiał z miesięcznika “Polska Zbrojna” przedrukowany przez portale Onet, Interia i Wirtualna Polska). Dodatkowe info o postaci: tekst “Piękna bestia - kim była Irma Grese?” Sylwii Laskowskiej dostępny w archiwum Wirtualnej Polski.

26 kwietnia 2016   Dodaj komentarz
Historia   Polityka   Społeczeństwo   Inne   polska   historia   patriotyzm   wojna   win   niemcy   prl   ub   komunizm   nazizm   witold pilecki   urząd bezpieczeństwa   stalinizm   żołnierze wyklęci   stanisława rachwał   stanisława rachwałowa   maria mandel   maria mandl   irma grese   auschwitz   birkenau   oświęcim   brzezinka   gestapo   kazimierz moczarski   wolność i niezawisłość  
< 1 2 3 4 5 ... 10 11 >
Njnowak | Blogi