• Grupa PINO
  • Prv.pl
  • Patrz.pl
  • Jpg.pl
  • Blogi.pl
  • Slajdzik.pl
  • Tujest.pl
  • Moblo.pl
  • Jak.pl
  • Logowanie
  • Rejestracja

No hope, no fear. Nie ma nadziei, nie ma strachu

Natalia Julia Nowak :-) Przyszłam na świat 19 lutego 1991 r. w Starachowicach. Jestem absolwentką Uniwersytetu Jana Kochanowskiego w Kielcach (Dziennikarstwo i Komunikacja Społeczna, studia licencjackie), zdobyłam absolutorium na Uniwersytecie Warszawskim (Socjologia Stosowana i Antropologia Społeczna, studia magisterskie). Posiadam dyplom higienistki stomatologicznej (ukończyłam Centrum Edukacji Zawodowej w Skarżysku-Kamiennej). Opiekuję się śliczną suczką grzywacza chińskiego, której pełne imię brzmi WERA Exotic World FCI. Zapraszam serdecznie na moje blogi: njnowak.blogspot.com njnowak.wordpress.com njnowak.tumblr.com njnowak.altervista.org

Kalendarz

pn wt sr cz pt so nd
28 29 30 01 02 03 04
05 06 07 08 09 10 11
12 13 14 15 16 17 18
19 20 21 22 23 24 25
26 27 28 29 30 31 01

Kategorie postów

  • Ciekawostka (5)
  • Film (29)
  • Historia (22)
  • Inne (11)
  • Muzyka (8)
  • Polityka (12)
  • Społeczeństwo (24)

Strony

  • Strona główna

Linki

  • Natalia Julia Nowak
    • N.J. Nowak - BlogSpot
    • N.J. Nowak - LiveJournal
    • N.J. Nowak - Tumblr
    • N.J. Nowak - Wordpress

Archiwum

  • Kwiecień 2021
  • Grudzień 2020
  • Wrzesień 2020
  • Lipiec 2020
  • Maj 2020
  • Marzec 2020
  • Styczeń 2020
  • Listopad 2019
  • Listopad 2018
  • Sierpień 2018
  • Maj 2018
  • Luty 2018
  • Marzec 2017
  • Luty 2017
  • Październik 2016
  • Sierpień 2016
  • Kwiecień 2016
  • Luty 2016
  • Październik 2015
  • Lipiec 2015
  • Czerwiec 2015
  • Maj 2015
  • Kwiecień 2015
  • Marzec 2015
  • Luty 2015
  • Styczeń 2015
  • Grudzień 2014
  • Listopad 2014
  • Październik 2014
  • Wrzesień 2014
  • Sierpień 2014
  • Lipiec 2014
  • Czerwiec 2014
  • Maj 2014
  • Kwiecień 2014
  • Marzec 2014
  • Luty 2014
  • Styczeń 2014
  • Grudzień 2013
  • Listopad 2013
  • Październik 2013
  • Wrzesień 2013
  • Sierpień 2013
  • Lipiec 2013

Najnowsze wpisy, strona 7

< 1 2 ... 6 7 8 9 10 11 >

Krótka recenzja teatralna. "Inka 1946"...

Tytuł: “Inka 1946. Ja jedna zginę”
Reżyseria: Natalia Koryncka-Gruz
Drugi reżyser: Maria Skąpska
Instytucja sprawcza: Teatr Telewizji (TVP)
Rok realizacji: 2006
Rok premiery: 2007
Gatunek: tragedia (historyczna, biograficzna)



Siedemnastoletnia sanitariuszka

Drugi, obok “Śmierci Rotmistrza Pileckiego” Ryszarda Bugajskiego, spektakl Teatru Telewizji, który powinien zaciekawić ludzi interesujących się biografiami Żołnierzy Wyklętych. “Inka 1946. Ja jedna zginę” w reżyserii Natalii Korynckiej-Gruz to wyjątkowa opowieść o dziejach Danuty Siedzikówny “Inki”: siedemnastoletniej sanitariuszki Armii Krajowej, oskarżonej przez władze komunistyczne o niepopełnione zbrodnie, skazanej na karę śmierci i straconej w trójmiejskim więzieniu. W rolę tytułowej bohaterki wciela się pochodząca ze Starachowic aktorka Karolina Kominek-Skuratowicz (jeśli wierzyć informacji, umieszczonej na początku spektaklu, udział w omawianym przedstawieniu to ekranowy debiut artystki). Telewizyjna produkcja, trwająca prawie półtorej godziny, jest poruszająca od pierwszej do ostatniej minuty. Już na początku dzieła przenika odbiorcę przejmująca muzyka Pawła Szymańskiego, w której słychać m.in. dźwięki harfy. Później widać wydarzenia, które - na pierwszy rzut oka - mogłyby się wydawać ponurym żartem. Niestety, ta mroczna i absurdalna historia wydarzyła się naprawdę. I wcale nie była odosobnionym przypadkiem.


Przeszłość i teraźniejszość

Akcja spektaklu rozgrywa się jednocześnie na dwóch płaszczyznach. Część wydarzeń dzieje się w dzisiejszej, postkomunistycznej Polsce. Pozostałe mają miejsce w czasach Żołnierzy Wyklętych. Przeplatanie się dwóch epok wskazuje na nierozerwalny związek teraźniejszości z przeszłością: to, co mamy teraz, stanowi bezpośrednią konsekwencję tego, co mieliśmy w minionych dekadach. W III Rzeczypospolitej nadal żyją ludzie, którzy pamiętają okres stalinizmu. Takie osoby, o których niekiedy wspomina się w spektaklu, pełnią funkcję pośredników między jedną a drugą rzeczywistością. Świadkowie pamięci zdają się potwierdzać opowieści zawarte w książkach historycznych. Twórczyni spektaklu daje widzom do zrozumienia, że jednostki ludzkie, uwikłane w wydarzenia lat czterdziestych, były takie jak my, przedstawiciele XXI wieku. Inka mogłaby być dzisiaj staruszką mijaną przez nas podczas spacerów. A może staruszki, które faktycznie mijamy, skrywają interesujące (z historycznego punktu widzenia) sekrety? Spójrzmy także na rozbrykanych licealistów, równolatków Inki. Kto wie… Może oni, na jej miejscu, również “zachowaliby się jak trzeba”?


Rozmowy o historii

Sceny, których akcja rozgrywa się w III RP, ukazują długie rozmowy dwóch osób. Pierwszą z nich jest trzydziestodwuletnia dokumentalistka, która wprawdzie nie posiada rozległej wiedzy historycznej, ale pragnie nakręcić film o Danucie Siedzikównie i poszukuje informacji na jej temat. Drugą osobą jest mężczyzna w dojrzałym wieku: historyk o opozycyjnej przeszłości, który wtajemnicza redaktorkę w sprawę Inki i pomaga jej zrozumieć realia wczesnej Polski Ludowej. Dokumentalistka, chociaż żywo zainteresowana dziejami słynnej sanitariuszki, chwilami nie może uwierzyć, że ta przygnębiająca historia wydarzyła się naprawdę. Ma również pewne wątpliwości, gdyż w trakcie swoich poszukiwań natknęła się na relacje przeczące wersji historyka. Mężczyzna, z anielską cierpliwością, pomaga jej zrozumieć, co jest prawdą, a co elementem komunistycznej propagandy, w której przedstawiano dziewczynę jako zbrodniarkę i terrorystkę. Historyk przekonuje swoją rozmówczynię, że oskarżenia, jakimi Urząd Bezpieczeństwa obciążał Inkę, były nie tylko nielogiczne, ale również nieprawdopodobne. Do tego stopnia, że nawet stalinowski sąd musiał je odrzucić.


Zwyczajna nastolatka?

Najważniejsze są jednak sceny, które przenoszą nas sześćdziesiąt lat wstecz i czynią bezpośrednimi obserwatorami Danuty Siedzikówny. Dziewczyna, urodzona w roku 1928, jest sympatyczną i pozornie zwyczajną nastolatką. Gdy ją poznajemy, nie ma jeszcze ukończonych siedemnastu lat. Danusia nie jest nikim ważnym. Nie dokonała również niczego nadzwyczajnego. Ot, taka sobie dziewuszka, która w czasie II wojny światowej pomagała rannym, a potem podjęła pracę jako kancelistka w pewnym nadleśnictwie. Niby nic wielkiego, ale dla ubeków, wprowadzających własne porządki w powojennej Polsce, jest to wystarczający powód, żeby ją aresztować. Dziewczyna, przewożona wraz z innymi zatrzymanymi do więzienia, zostaje odbita przez grupę żołnierzy majora Zygmunta Szendzielarza “Łupaszki”. Po tym wydarzeniu nawiązuje bliską współpracę ze swoimi wybawcami (którzy, mimo oficjalnego końca wojny, nadal próbują wyzwolić Polskę spod sowieckiej okupacji. Z punktu widzenia nowych władz, jest to działalność wywrotowa). Decyzja Inki o dołączeniu do żołnierzy Łupaszki stanie się wkrótce przyczyną jej niezasłużonego cierpienia i przedwczesnej śmierci.


Młodość i beztroska

Danusia wie, że odkąd zbliżyła się do podziemia niepodległościowego, grozi jej śmiertelne niebezpieczeństwo. Jeszcze większe niż przed pierwszym aresztowaniem. Mimo świadomości, że sytuacja polityczna nie sprzyja polskim patriotom, nastolatka zachowuje optymistyczną i nieco beztroską postawę. Stara się żyć tak jak większość dziewcząt w jej wieku. Chodzi na randki, korzysta z młodzieńczych rozrywek… Pewnego razu Inka i jej dwie koleżanki (które, podobnie jak współczesne nastolatki, uwielbiają muzykę) siedzą do późnych godzin nocnych, grając na pianinie i śpiewając chwytliwe piosenki. Utwory, które wykonują, mają charakter miłosno-patriotyczny. Hałaśliwe zachowanie dziewcząt przyczynia się do zdemaskowania kryjówki Inki. Nastolatka zostaje aresztowana przez UB. Początkowo przedstawiciele bezpieki odnoszą się do niej przyjaźnie. Oficer, przesłuchujący Danusię, traktuje ją jak małe dziecko, które wprawdzie coś przeskrobało, ale może łatwo naprawić swój błąd i powrócić do normalnego życia. Warunek jest jeden: Inka musi złożyć zeznania obciążające Łupaszkę i jego żołnierzy. A na to dziewczyna nie ma najmniejszej ochoty.


Pranie mózgu

Ubecy od samego początku próbują manipulować umysłem nastolatki. Stosują wobec niej taktykę “dobrego i złego policjanta” (jeden przesłuchujący stara się być ciepły i ludzki, a drugi - chodny i bezlitosny. Chodzi o to, żeby przesłuchiwana ostatecznie wybrała współpracę z tym pierwszym funkcjonariuszem). Rzeczonej taktyce towarzyszą odwołania do religijnych i patriotycznych uczuć Siedzikówny (próby wywołania w dziewczynie poczucia winy i obowiązku). Gdy staje się jasne, że Inka nie zdradzi swoich przyjaciół, zaczynają się tortury i upokorzenia. Bicie, stójka, wyzwiska, polewanie zimną wodą… Wiek i płeć ofiary nie powstrzymują oprawców przed korzystaniem z takich metod. To, co robią pracownicy Urzędu Bezpieczeństwa, pod wieloma względami przypomina pranie mózgu. Sprzeczne komunikaty, niejasne nastawienie i naprzemienne wypytywanie “po złości” i “po dobroci” są iście ogłupiające. Porucznik, prowadzący śledztwo, potrafi bez emocji obserwować katowanie Inki, a potem troskliwie ją pytać, czy nie miałaby ochoty na “jajeczniczkę”. Cała metodyka ubeków przypomina to, o czym pisał George Orwell w powieści “Rok 1984”.


“Krwawa Inka”

Nastolatka, mimo bólu i strachu, nie odpowiada na pytania ubowców. Pamięta bowiem, że zobowiązała się do lojalności wobec dowódców i Ojczyzny. Niestety, przesłuchania w sprawie majora Zygmunta Szendzielarza “Łupaszki” to dopiero początek problemów Danusi. Prawdziwy dramat zacznie się wówczas, gdy ubecy zainteresują się samą Siedzikówną i jej działalnością narodowowyzwoleńczą. Pracownicy UB wyciągną na światło dzienne sytuację z niezbyt odległej przeszłości. Tamtego dnia doszło do potyczki między żołnierzami podziemia niepodległościowego a funkcjonariuszami Milicji Obywatelskiej. Inka uczestniczyła w tej akcji, ale nie jako osoba walcząca, tylko jako zwykła sanitariuszka. Chociaż była związana z żołnierzami Łupaszki, udzieliła pomocy rannemu w starciu milicjantowi. W wersji ubeków sytuacja ta zostanie drastycznie zniekształcona. Komuniści stwierdzą, że Danusia strzelała do milicjantów i rozkazywała żołnierzom, aby czynili to samo. Znajdą nawet kilku “świadków” potwierdzających tę rewelację. Surrealistyczna historyjka, wyjęta z kapelusza, stanie się pretekstem do zrobienia z niewinnej dziewczyny krwiożerczej bestii (“Krwawej Inki”).


Nie jest nudno!

Jak już wspomniałam, spektakl Natalii Korynckiej-Gruz jest niezwykle poruszający. Wszyscy aktorzy, występujący w przedstawieniu, grają umiejętnie i realistycznie. Produkcja, wypełniona silnymi emocjami, trzyma odbiorcę w napięciu i nie pozwala mu przedwcześnie odejść od ekranu. Jeśli chodzi o mnie, spektakl poruszył mnie do tego stopnia, że po jego zakończeniu jeszcze przez jakiś czas nie mogłam dojść do siebie. Dzieło Korynckiej-Gruz, mimo poważnej problematyki, nie jest nudne ani monotonne. W przedstawieniu trafiają się bowiem sceny pełne dynamiki. “Inka 1946” była kręcona w wielu miejscach (dotyczy to zarówno fragmentów “historycznych”, jak i “współczesnych”). Las, plaża, ulica, dom, więzienie, sąd, muzeum… To wszystko zobaczymy w spektaklu o dzielnej sanitariuszce. Nie ulega wątpliwości, że dzieło Korynckiej-Gruz znacznie się różni od dzieła Ryszarda Bugajskiego. “Śmierć Rotmistrza Pileckiego” (o której wspomniałam w pierwszym akapicie) jest produkcją jednowątkową, ponurą, spokojną, opartą na dialogach, ukazującą niewielką liczbę miejsc i postaci. Tymczasem forma “Inki 1946” chwilami zbliża się do niskobudżetowego filmu fabularnego.

Mogę śmiało zarekomendować Czytelnikom ten spektakl. Nie tylko dlatego, że jego temat jest ważny i ciekawy, ale także dlatego, iż Natalia Koryncka-Gruz stworzyła prawdziwe arcydzieło. Chwała Bohaterom i Bohaterkom! Szacunek dla Artystów i Artystek!


Natalia Julia Nowak,
13-16 maja 2014 roku



PS. Jestem dumna z tego, że aktorka z mojego miasta tak pięknie zagrała Danutę Siedzikównę “Inkę”. Ciekawostka: Krystyna Janda, odtwórczyni głównej roli w filmie “Przesłuchanie” Ryszarda Bugajskiego, również pochodzi ze Starachowic. Jak widać, starachowiczanie mogą się poszczycić dobrymi aktorkami grającymi w dobrych produkcjach.

16 maja 2014   Dodaj komentarz
Historia   Inne   polska   historia   patriotyzm   recenzja   spektakl   teatr   prl   ub   komunizm   stalinizm   teatr telewizji   inka   danuta siedzikówna   żołnierze wyklęci   łupaszka   łupaszko  

Krótka recenzja teatralna. "Śmierć...

Tytuł: “Śmierć Rotmistrza Pileckiego”
Reżyseria: Ryszard Bugajski
Instytucja sprawcza: Teatr Telewizji (TVP)
Rok realizacji: 2006
Gatunek: tragedia (historyczna, biograficzna)



Dobre złego początki

Telewizyjny spektakl stworzony przez Ryszarda Bugajskiego: reżysera, który w latach osiemdziesiątych nakręcił słynny film “Przesłuchanie” z Krystyną Jandą w roli głównej. Bugajski jest również twórcą filmu “Generał Nil” (2009) mówiącego o tragicznych losach generała Augusta Emila Fieldorfa “Nila”. “Śmierć Rotmistrza Pileckiego” to prosty pod względem formy, ale niezwykle poruszający spektakl poświęcony powojennym dziejom rotmistrza Witolda Pileckiego aż do jego egzekucji w 1948 roku. Pierwszy fragment, będący swoistym prologiem, ukazuje Pileckiego, który udał się do generała Władysława Andersa, żeby prosić go o zgodę na prowadzenie działalności wywiadowczej w Polsce Ludowej. Wydarzenie to ma miejsce we Włoszech w 1945 roku. Ta jasna i pogodna scena wyraźnie kontrastuje z tym, co widzimy później. Czyli z mrocznymi pomieszczeniami ubeckiego więzienia oraz ponurą salą rozpraw w Rejonowym Sądzie Wojskowym w Warszawie. Optymizm i entuzjazm, wypełniające głównego bohatera, wkrótce zamienią się w cierpienie i bezradność.


Spektakl w spektaklu

Spektakl koncentruje się na pokazowym procesie, jaki komuniści wytoczyli rotmistrzowi Pileckiemu (przypomnijmy: Pilecki uczestniczył w wojnie polsko-bolszewickiej, kampanii wrześniowej i powstaniu warszawskim, a w 1940 roku pozwolił się zamknąć w oświęcimskim obozie koncentracyjnym, żeby prowadzić tam sekretną misję. Po wojnie wrócił do Polski, aby gromadzić informacje o nowym ustroju politycznym i przekazywać je polskim władzom emigracyjnym)[1]. Procesie, który sam w sobie jest spektaklem, gdyż jego finał jest z góry przesądzony i znany wszystkim zainteresowanym. Reżyser nie oszczędza widzom drastycznych szczegółów. Mogą oni zobaczyć, jakie metody stosują przesłuchujący wobec przesłuchiwanego i jakie ślady zostają na ciele torturowanego człowieka. Bardzo sugestywne są także ludzkie krzyki dochodzące zza ścian. Rozprawa sądowa przebiega w nieprzyjemnej atmosferze: Pilecki jest traktowany z pogardą, a jego merytoryczne argumenty są ucinane lub przeinaczane. Adwokat nie tylko mu nie pomaga, ale wręcz wyrządza mu krzywdę.


Czerń i biel

“Śmierć Rotmistrza Pileckiego” to opowieść o niesprawiedliwości stalinowskiego sądownictwa, które nie jest nawet sądownictwem, tylko areną, na której komuniści rozprawiają się ze swoimi przeciwnikami politycznymi. Dzieło ukazuje również rozbuchaną do absurdu (niekiedy wręcz do śmieszności) biurokrację panującą w totalitarnym systemie. W jednej ze scen przełożony nie może wpuścić własnej żony do swojego gabinetu, gdyż nie przyniosła ona przepustki z podpisem jego podwładnego. Czasem biurokracja jest jednak używana świadomie w celu utrudnienia życia niewygodnym obywatelom (małżonka Pileckiego nie może wejść do sali rozpraw, ale obca dziennikarka - jak najbardziej). Spektakl Bugajskiego obfituje w kontrasty, które wydają się tworzyć szachownicową, czarno-białą rzeczywistość. Po jednej stronie barykady mamy szlachetnych, odważnych, prawdomównych, kulturalnych, honorowych, religijnych, “staroświeckich” wyznawców przedwojennego etosu. Po drugiej: podłych, tchórzliwych, kłamliwych, ordynarnych, przewrotnych, zeświecczonych, “postępowych” zwolenników nowej rzeczywistości.


Historyzm maski?

Konserwatywny charakter dzieła jest ewidentny i wyrazisty. Są nawet fragmenty, które sugerują, że reżyser stosuje istny historyzm maski. Weźmy na przykład scenę, w której Józef Różański (niesławny pułkownik, krwawy oficer śledczy, wysoko postawiony zbrodniarz i sadysta)[2] mówi do Pileckiego: “Hołduje pan ideałom, które się zestarzały”. Czy te słowa odnoszą się wyłącznie do Witolda Pileckiego i innych Żołnierzy Wyklętych, czy także do współczesnych patriotów, którzy bywają posądzani o staroświeckość i nienowoczesność? Takich “tekstów” i aluzji jest bardzo dużo. Bugajski daje do zrozumienia, że chociaż czasy się zmieniły, nadal mamy w Polsce podział na “takich jak Pilecki” i “takich jak Różański”. Uważam, że w dużej mierze jest to prawda. Faktycznie mamy dzisiaj patriotów i antypatriotów, obrońców suwerenności i zwolenników kierowania się niepolskimi interesami. Ale taka zerojedynkowa wizja świata jest - na dłuższą metę - szkodliwa. To, że ktoś np. nie jest katolikiem, nie musi oznaczać, że przypomina Różańskiego. Uproszczenia, zastosowane w spektaklu, kojarzą mi się ze słowami Jarosława Kaczyńskiego: “My jesteśmy tu, gdzie wtedy. Oni tam, gdzie stało ZOMO”[3].


Aparatczyk z ludzką twarzą

Jedyną postacią, której nie da się uznać za jednowymiarową, jest sędzia Jan Hryckowian: komunistyczny aparatczyk, który sprawia wrażenie kogoś niewzruszonego, lecz tak naprawdę jest człowiekiem rozdartym wewnętrznie[4]. Hryckowian, niegdyś żołnierz Armii Krajowej, wydaje obecnie wyroki na innych działaczy AK. Nie jest jednak do końca przekonany o słuszności swojego postępowania. Jego żona mówi zaś, że Hryckowian krzyczy przez sen i wykazuje inne objawy niepokoju. Stalinowski sędzia ujawnia swoje “prawdziwe” (?) oblicze w rozmowie z matką młodego człowieka sądzonego razem z Pileckim. Mówi: “Gdyby to ode mnie zależało, pani syn nigdy by kary śmierci nie dostał”. A od kogo zależy życie i śmierć oskarżonych patriotów? Od Różańskiego, który w jednej ze scen wyznaje: “Hryckowian to figurant i zrobi dokładnie to, co ja mu każę”. Sędzia Hryckowian niewątpliwie jest postacią negatywną: tchórzem i zdrajcą, być może zastraszonym i zmanipulowanym. Ale posiada on resztki empatii i człowieczeństwa, których brakuje Różańskiemu. Hryckowian wierzy (lub chce wierzyć), że Witold Pilecki zostanie ostatecznie ułaskawiony przez Bolesława Bieruta.


Szukanie dobra w innych

No dobrze, a jak jest przedstawiony tytułowy bohater? Zetknęłam się kiedyś z opinią, według której Ryszard Bugajski ukazał Witolda Pileckiego jako człowieka niesamowicie naiwnego. I że taka wizja bardziej szkodzi pamięci rotmistrza niż jej pomaga. Moim zdaniem, bohater spektaklu został zaprezentowany jako ktoś absolutnie dobry i szukający dobra w innych. Jako ktoś, kto wychodzi z założenia, że skoro sam jest uczciwy i bezgrzeszny, to inni też tacy są. Mogłabym nawet zaryzykować stwierdzenie, że główna postać “projektuje” na bliźnich własną szlachetność. Najlepiej widać to w rozmowach Pileckiego z Różańskim. Rotmistrz przypuszcza, że jego interlokutor jest, w głębi serca, taki sam jak on. Może dziwny, może zagubiony… Ale to przecież polski oficer! “Tak zostałem wychowany. Że ludziom się ufa. (…) Ufa się zwłaszcza tym, którzy noszą mundur oficera” - przyznaje Pilecki. Główny bohater wykazuje rozczarowanie faktem, że zachowanie pułkownika przeczy stereotypowi oficera, jaki zakorzenił się w jego umyśle. “Myślałem, że (…) ma pan wrażliwą duszę” - mówi rotmistrz, kiedy Różański wyśmiewa jego list napisany w formie lirycznego wiersza[5].


Prawda i nieprawda

Oglądając spektakl, warto zwrócić uwagę na zastosowane w nim ciekawe rozwiązania formalne. Aktor Marek Probosz wciela się tutaj w podwójną rolę. Nie tylko gra Pileckiego, ale również pełni funkcję narratora, którego głos słyszymy w jednej z pierwszych scen. Probosz dwukrotnie pojawia się na planie jako zwykły, współczesny człowiek, oprowadzający widzów po miejscach związanych z historią rotmistrza. Wygląda to tak, jakby za jego wystąpieniami kryło się przesłanie: “Hej, ja jestem tylko aktorem. Nie patrzcie na mnie. Patrzcie na Pileckiego, który istniał naprawdę i został zabity przez władze komunistyczne”. Innym interesującym zabiegiem jest wykorzystanie w spektaklu autentycznych nagrań z czasów drugiej wojny światowej i powojennej odbudowy kraju. Podkreślają one, że cała historia wydarzyła się naprawdę. No, prawie cała. Jeśli wierzyć polskojęzycznej Wikipedii, “Śmierć Rotmistrza Pileckiego” zawiera kilka błędów merytorycznych. Mimo tych nieścisłości, dzieło jest godne obejrzenia. Gorąco zachęcam do zapoznania się z tą produkcją.


Natalia Julia Nowak,
17-20 kwietnia 2014 r.


PRZYPISY


[1] Witold Pilecki (ur. 13 maja 1901 r., zm. 25 maja 1948 r.) - oficer kawalerii Wojska Polskiego, syn Juliana i Ludwiki, bohater narodowy. W 2013 roku został pośmiertnie awansowany na pułkownika. Już jako nastolatek, w okresie pierwszej wojny światowej, podejmował działania o charakterze narodowowyzwoleńczym (udzielał się w nieuznawanym przez zaborców harcerstwie). W 1920 roku walczył z bolszewikami, a w 1939 - bronił Ojczyzny przed hitlerowskim najeźdźcą. Najważniejsze lata w biografii Pileckiego to 1940-1943. Właśnie wtedy żołnierz przebywał w niemieckim obozie koncentracyjnym Auschwitz. Nie trafił tam jednak przypadkowo. Witold Pilecki umyślnie dał się złapać, ponieważ chciał zorganizować w lagrze ruch oporu (wkrótce mógł już kierować więzienną organizacją konspiracyjną). W 1943 roku uciekł z obozu, a rok później wziął udział w powstaniu warszawskim. Po powstaniu trafił na krótko do niewoli niemieckiej, ale został wyzwolony przez wojska amerykańskie. Gdy wojna dobiegła końca, Pilecki udał się do Włoch, a potem powrócił do Polski, gdzie został aresztowany i zamordowany przez komunistów. Źródła: Pilecki.ipn.gov.pl, RotmistrzPilecki.pl, 1944.pl, PolskieRadio.pl, Pl.wikipedia.org.

[2] Józef Różański aka Jacek Różański (ur. 13 lipca 1907, zm. 21 sierpnia 1981 r.) - pułkownik NKWD, kierownik Departamentu Śledczego MBP, brat propagandzisty Jerzego Borejszy. W rzeczywistości nazywał się Josek Goldberg i pochodził z żydowskiej rodziny o poglądach syjonistycznych. Był, jak na ironię, prawnikiem. Co bardziej ironiczne: adwokatem. Już w czasie II wojny światowej zajmował się prześladowaniem Polaków tudzież donoszeniem na swoich współtowarzyszy-komunistów. Prawdziwą karierę zrobił jednak po wojnie: prowadził wiele śledztw przeciwko podziemiu niepodległościowemu i miał wpływ na wydawane wyroki (w tym wyroki śmierci). To właśnie on przyczynił się do zabicia Witolda Pileckiego i Augusta Emilia Fieldorfa “Nila”. Zasłynął ze stosowania sadystycznych tortur, takich jak wybijanie zębów, wyrywanie włosów, miażdżenie palców, zrywanie paznokci, przypalanie ogniem czy polewanie zimną wodą. Po upadku stalinizmu został skazany na pięć lat więzienia, a następnie na czternaście (nie odsiedział całego wyroku). Zmarł na raka, przepracowawszy jakiś czas m.in. w Mennicy Państwowej. Źródła: WarszawskaGazeta.pl, JerzyRobertNowak.com, Historia.wp.pl, Rp.pl, Pl.wikipedia.org.

[3] Oczywiście, chodzi mi tutaj o doszukiwanie się we współczesności analogii do Polski Ludowej. Mam wrażenie, że Bugajski właśnie takich analogii poszukuje. Niektóre kwestie, wypowiadane w przedstawieniu, naprawdę brzmią jak nawiązania do III RP. A może mi się tylko wydaje? Jeśli tak, to sprawa jest jeszcze bardziej skomplikowana i niejednoznaczna. Możliwe, że jestem w jakiś sposób ukierunkowana, ale dostrzegam w spektaklu Bugajskiego coś więcej niż faktografię historyczną. Coś podobnego do uniwersalizmu i koncepcji odwiecznej walki dobra ze złem. Nie wiem jednak, czy to wszystko nie jest zbyt proste. Oto definicja historyzmu maski: “Tak zwany kostium historyczny, mający na celu zmylenie cenzury poprzez ukrycie politycznej aktualności utworu przy pomocy umieszczenia akcji utworu w odległej przeszłości” (cytat z polskojęzycznej Wikipedii).

[4] Jan Hryckowian (ur. 15 października 1907 r., zm. 18 marca 1975 r.) - oficer Ludowego Wojska Polskiego, przewodniczący składu sędziowskiego w procesie Witolda Pileckiego. Przyszedł na świat w Stanach Zjednoczonych, ale jeszcze przed II wojną światową przeniósł się do Polski. Ukończył prawo na Uniwersytecie Jagiellońskim. Gdy wybuchła wojna, rozpoczął działalność w ZWZ-AK i bardzo dobrze sobie radził (odznaczono go Krzyżem Walecznych i Srebrnym Krzyżem Zasługi). Żona Hryckowiana, Stanisława, była adiutantką generała Fieldorfa i doczekała się Krzyża Virtuti Militari. W 1945 roku Jan Hryckowian dobrowolnie (?) przyłączył się do komunistów. Później, już jako sędzia, wydawał niesprawiedliwe wyroki na Żołnierzy Wyklętych (co najmniej 16 z nich skazał na śmierć). Źródła: Ivrozbiorpolski.pl, Niezalezna.pl, Pl.wikipedia.org.

[5] Witold Pilecki naprawdę napisał wierszowany list do Józefa Różańskiego. Skan tego tekstu można znaleźć na IPN-owskiej stronie poświęconej rotmistrzowi (Pilecki.ipn.gov.pl/dokumenty/zalaczniki/9/9-15452.jpg).

 

21 kwietnia 2014   Dodaj komentarz
Historia   historia   patriotyzm   recenzja   teatr   witold pilecki   rotmistrz  

Nietzsche - jaki był naprawdę? Wspomnienia...

Autor: Franz Overbeck
Tytuł: “Nietzsche. Zapiski przyjaciela”
Tłumaczenie: Tadeusz Zatorski
Opracowanie: Tadeusz Zatorski
Rok wydania: 2008
Miejsce wydania: Gdańsk
Wydawnictwo: słowo/obraz terytoria



W poszukiwaniu prawdy

Fryderyk (Friedrich) Nietzsche to jeden z tych filozofów, którzy za życia wzbudzali wiele kontrowersji, a po śmierci nie stracili nic ze swojej skomplikowanej, intrygującej i niepokojącej legendy. Chociaż Nietzsche nie żyje od ponad stu lat, jego osobowość - na równi z wywrotowymi poglądami i enigmatycznymi hasłami - nadal interesuje opinię publiczną. Był to przecież człowiek, który ostatnie jedenaście lat swojego życia spędził w placówkach psychiatrycznych. W połowie lutego 2014 roku napisałam i opublikowałam recenzję ostatniej książki tego autora - “Ecce Homo. Jak się staje, czym się jest”. Rzeczona książka to autobiografia Nietzschego opisująca proces formowania się jego światopoglądu (a co za tym idzie - systemu filozoficznego). Miesiąc później zrecenzowałam film “Kiedy Nietzsche szlochał” (“When Nietzsche Wept”) będący ekranizacją powieści Irvina D. Yaloma pod tym samym tytułem. Yalom, amerykański pisarz i profesor psychiatrii, urodził się jednak długo po śmierci Nietzschego, a historię opowiedzianą w powieści wyssał sobie z palca.

Ani jedno, ani drugie dzieło (tzn. autobiografia i film) nie powinno być przez nas traktowane jako rzetelne źródło informacji o słynnym intelektualiście. “Ecce Homo” to książka napisana przez samego Nietzschego, a na dodatek utrzymana w bardzo osobistym tonie. Wiadomo, że chociaż każdy ma prawo do autoprezentacji, trudno być sędzią we własnej sprawie. “When Nietzsche Wept” to fikcja literacka przekuta później na fikcję filmową. Irvin Yalom, urodzony w roku 1931, nie znał (i nie miał szansy poznać) filozofa, który żył w latach 1844-1900. A ponieważ nie posiadał własnych obserwacji związanych z Nietzschem, mógł opisać jedynie swoje wyobrażenie o tym myślicielu (zbudowane na podstawie dostępnych źródeł). Jeśli interesuje nas, jaki Nietzsche był naprawdę, powinniśmy zapoznać się ze wspomnieniami ludzi, którzy znali go osobiście. Człowiekiem, który znał filozofa, a przez kilka lat widywał się z nim codziennie, był protestancki teolog Franz Overbeck (1837-1905). Nietzsche i Overbeck, mimo różnic światopoglądowych, przez dziesięciolecia byli zaufanymi przyjaciółmi.


Dwadzieścia trzy twarze Nietzschego

W pewnej taniej, warszawskiej księgarni udało mi się kupić 76-stronicową książeczkę “Nietzsche. Zapiski przyjaciela” Franza Overbecka w przekładzie Tadeusza Zatorskiego (miejsce wydania: Gdańsk. Rok wydania: 2008). Książeczka, opublikowana przez wydawnictwo słowo/obraz terytoria (nazwa firmy pisana małymi literami), składa się z dwudziestu trzech notatek Overbecka, posłowia i podziękowania Zatorskiego, przypisów oraz spisu treści. Przypisy, zawarte w publikacji, dzielą się na dwa typy: te, które pochodzą od autora, i te, które dodał polski tłumacz. Nie zawsze są to odwołania do źródeł książkowych i prasowych. Część przypisów posiada formę krótkiej, ale ciekawej notatki uzupełniającej właściwą treść dziełka (czytając książeczkę, warto zaglądać do tych odnośników, żeby poszerzyć swoją wiedzę). Okładka publikacji jest miękka i czarna (zarówno po zewnętrznej, jak i po wewnętrznej stronie). Na jej pierwszej stronie znajduje się fotografia Fryderyka Nietzschego, a na ostatniej - niedługi, odredakcyjny tekst informujący o zawartości książeczki.

Zapiski Franza Overbecka powstawały na przestrzeni kilku lat. Świadczy o tym data “16 grudnia 1899” oraz fragmenty takie, jak “piszę to w lutym 1900 roku”, “dopiero teraz (grudzień 1900 roku)”, “Berlin 1903” czy “2 maja 1905“. Wszystkie notatki, sporządzone przez teologa, są krótkie i swobodnie napisane. Dotyczą one różnych zagadnień, ale posiadają wspólny mianownik: w centrum uwagi autora zawsze znajduje się Nietzsche i/lub jego twórczość. Poszczególne części książeczki są zamkniętymi całościami, a zatem można je czytać w dowolnej kolejności (niczym hasła w encyklopedii). Overbeck pisze o Nietzschem w rozmaitych kontekstach, jak gdyby chciał uwydatnić bogactwo osobowości słynnego filozofa. Przykładowe tytuły notatek: “Nietzsche (ateizm)”, “Nietzsche i chrześcijaństwo”, “Nietzsche (samotność)”, “Nietzsche (humor)”, “Nietzsche. Żydzi”, “Nietzsche (Antysemityzm)”, “Nietzsche i ja”. Teolog przywołuje własne wspomnienia, przytacza słowa innych autorów oraz polemizuje z siostrą Fryderyka Nietzschego, którą uważa za kłamczuchę i manipulatorkę.


Polak Niekatolik

Franz Overbeck wypowiada się o myślicielu życzliwie, choć nie ukrywa, że znajomość z nim nie należała do najłatwiejszych. Tym, co wyróżniało autora “Tako rzecze Zaratustra”, była ogromna inteligencja, znacznie przewyższająca intelekt samego Overbecka. Z drugiej strony, teolog stwierdza, że o ile Nietzsche był od niego lepszy w filozofowaniu, o tyle nie dorównywał mu jako naukowiec (dla niewtajemniczonych: FN był profesorem filologii klasycznej). Fryderyk Nietzsche zaliczał się do ludzi niesamowicie ambitnych. Jego ogromne aspiracje wyraźnie motywowały go do działania. Nie był człowiekiem skromnym, odznaczał się wysoką samooceną (jakże to sprzeczne z wizją, która wyłania się z filmu “When Nietzsche Wept”!). Nietzsche posiadał również skłonność do przesady, widoczną zwłaszcza w jego publikacjach. Overbeck wspomina swojego przyjaciela jako kogoś, kto miał problemy z “poluzowaniem sobie cugli”, ale gdy już otwierał się na świat, potrafił żartować i dobrze się bawić. Autor “Woli mocy” był typem pustelnika, co nie zmienia faktu, że czasem potrzebował towarzystwa.

Fryderyk Nietzsche był w prywatnym życiu równie antychrześcijański jak w swoich książkach. Nie sprawiał wrażenia osoby, która kiedykolwiek miała coś wspólnego z pobożnością i bogobojnością. Czy był ateistą? Wbrew pozorom, nie jest to łatwe pytanie. Franz Overbeck nie przypomina sobie, żeby Nietzsche kiedykolwiek powiedział, że Bóg nie istnieje. Zawsze posługiwał się tajemniczą formułką “Bóg umarł”. Filozof niejednokrotnie chwalił się swoimi polskimi korzeniami. Overbeck posuwa się wręcz do stwierdzenia, że polskie pochodzenie było “przezeń fantastycznie i skrajnie cenione”. Wyznaje również: “Ja sam dość często (…) wysłuchiwałem powtarzanych po wielokroć opowieści Nietzschego na temat jego polskich przodków”. Teolog pisze, że nie ma niezbitych dowodów na to, iż Fryderyk Nietzsche faktycznie wywodził się z polskiego rodu Nieckich. Jednakże sam myśliciel głęboko w to wierzył i był z tego dumny. Chociaż Franz Overbeck nie chce negować polskich korzeni swojego przyjaciela, pozwala sobie oznajmić: “Nie wątpię ani trochę w jego niemieckość”.

Skoro dotarliśmy do tak wdzięcznego tematu, zostańmy przy nim na dłużej. Czy Nietzsche rzeczywiście był Polakiem albo przynajmniej kimś identyfikującym się z polskością? Fragmenty książki “Ecce Homo” (w przekładzie Leopolda Staffa) udzielają nam pozytywnej odpowiedzi na to pytanie. “A przecie przodkowie moi byli szlachtą polską: stąd to posiadam we krwi wiele instynktów rasowych, kto wie? może nawet ‘liberum veto‘? Jeśli pomyślę, jak często w drodze przemawiają do mnie jako do Polaka i to Polacy sami, jak rzadko biorą mnie za Niemca, to mogłoby się zdawać, że należę tylko do Niemców ‘nakrapianych‘” - pisze Nietzsche w pierwszym rozdziale swojej autobiografii. W drugim stwierdza: “Ja sam zawsze jeszcze nazbyt jestem Polakiem, by za Chopina nie oddać całej reszty muzyki”. W trzecim oświadcza: “Nie napróżno zwie się Polaków Francuzami wśród Słowian. Powabna Rosyanka nie pomyli się ani na chwilę, gdzie mnie zaliczyć”. Zauważmy, że w książce “Ecce Homo” filozof wielokrotnie wyszydza i obraża Niemców, jakby chciał podkreślić, że nie utożsamia się z tym narodem.


Czy na pewno nadczłowiek?

Wróćmy jednak do książeczki “Nietzsche. Zapiski przyjaciela” Franza Overbecka. Autor dziełka opisuje słynnego myśliciela jako człowieka lubiącego skrajności. To właśnie zamiłowanie do ekstremizmu miało doprowadzić Nietzschego do stworzenia koncepcji nadczłowieka. Overbeck odrzuca tę ideę z trzech powodów. Po pierwsze dlatego, że powstała ona właśnie jako efekt nierozsądnej pogoni za krańcowością. Po drugie dlatego, że wizja nadczłowieka, przynajmniej we współczesnych czasach, wydaje się zwykłą mrzonką. Po trzecie dlatego, że sam Fryderyk Nietzsche miał niewiele wspólnego z głoszonym przez siebie ideałem. Teolog krytykuje nie tylko koncepcję nadczłowieka, ale także aforyzmy swojego przyjaciela. Przekonuje, że znaczna część tych sentencji jest słaba i płytka. Overbeck broni jednak Nietzschego przed zakusami innych teologów, którzy - poprzez różne chwyty sofistyczne - próbują zrobić z autora “Zmierzchu bożyszcz” pisarza odprowadzającego czytelników z powrotem do chrześcijaństwa. Takie traktowanie FN jest bowiem nieuczciwe.

Franz Overbeck relacjonuje, jak wyglądały jego ostatnie cztery spotkania z Nietzschem, które miały miejsce w czasach, gdy filozof popadł już w chorobę psychiczną. Nie chcę ich streszczać, żeby nie zostać oskarżoną o spoilerowanie (tzn. odbieranie ludziom przyjemności czytania). Napiszę jednak, że są to relacje szokujące i poruszające. Kiedy je czytałam, byłam wstrząśnięta, gdyż nie sądziłam, że choroba Fryderyka Nietzschego prowadziła do takich sytuacji. To naprawdę smutne, że ten inteligentny, utalentowany i starannie wykształcony mężczyzna skończył w taki, a nie inny sposób. Overbeck nie pozostawia złudzeń: Nietzsche był człowiekiem nieszczęśliwym. Dlaczego? Tego również nie zdradzę. Niech czytelnicy sami sprawdzą. Są różne teorie na temat tego, co doprowadziło wybitnego filozofa do obłędu. Wiadomo, że był on chory na syfilis, czyli chorobę weneryczną niszczącą ciało i umysł (oczywiście, są badacze, którzy utrzymują, że słynny myśliciel cierpiał na coś zupełnie innego). Według Overbecka, Nietzsche już w pierwszej połowie lat ‘80 XIX wieku zmagał się z depresją.

W posłowiu, zatytułowanym “Friedrich Nietzsche i Franz Overbeck, czyli o filozofowaniu młotem i skalpelem”, Tadeusz Zatorski pisze o dwóch wymienionych w tytule intelektualistach, ale koncentruje się głównie na Overbecku. Tłumacz streszcza życiorys teologa, zwracając szczególną uwagę na lata, w których naukowiec był bliskim sąsiadem Nietzschego (obaj panowie, wykładowcy tej samej uczelni, mieszkali w jednej kamienicy). Zaznacza, że chociaż Overbeck zawodowo zajmował się chrześcijaństwem, jego stosunek do tej religii wcale nie był przychylny. Uczony, prywatnie agnostyk, zgadzał się z tezą o rychłym końcu chrześcijaństwa, a jego marzeniem było wprowadzenie na uniwersytety “teologii krytycznej” (nauki mającej wyjaśniać i uzasadniać postępującą dechrystianizację świata). Franz Overbeck, traktowany do niedawna jako nudny przyjaciel geniusza, jest dziś odkrywany jako myśliciel o bardzo przenikliwym umyśle. Jego książki, po latach zapomnienia, są wznawiane i tłumaczone na obce języki. Protestancki teolog pomału wychodzi z cienia swojego sławnego sąsiada.


Polecanka

Książeczka, którą wybrałam do recenzji, nie zawiera wszystkich notatek o Nietzschem poczynionych przez Overbecka; informuje o tym Zatorski, który przyznaje się do wyboru i redakcji materiału. Jest jednak ciekawa i godna przeczytania (ze względu na temat i niezwykły punkt widzenia). Polecam ją wszystkim, których intryguje osoba Fryderyka Nietzschego: filozofa o tragicznym, lecz fascynującym życiorysie. Zachęcam do lektury zarówno tekstu właściwego, jak i posłowia Tadeusza Zatorskiego. Czas, poświęcony na ich czytanie, nie będzie czasem straconym.


Natalia Julia Nowak,
16-21 marca 2014 r.

26 marca 2014   Dodaj komentarz
Inne   recenzja   książka   filozofia   teologia   nietzsche   overbeck  

Krótka recenzja filmowa. "Kiedy Nietzsche...

Tytuł oryginalny: “When Nietzsche Wept”
Tytuł polski: “Kiedy Nietzsche szlochał”
Reżyseria: Pinchas Perry
Rok produkcji: 2007
Gatunek: dramat psychologiczny



Fantazja profesora psychiatrii

“When Nietzsche Wept” (“Kiedy Nietzsche szlochał”) to bułgarsko-amerykański film fabularny nakręcony w 2007 roku przez Pinchasa Perry’ego. Ten trwający 105 minut dramat stanowi ekranizację powieści Irvina D. Yaloma pod tym samym tytułem. Irvin Yalom to emerytowany, amerykański profesor psychiatrii, a zatem człowiek mający dużo do powiedzenia w kwestiach związanych z psychiką, psychologią, psychoterapią i psychoanalizą. Oczywiście, film “When Nietzsche…”- jako audiowizualna adaptacja - jest zniekształcony przez interpretację reżysera i aktorów. Niemniej jednak, opiera się na wizji eksperta do spraw psychicznych. Anglojęzyczna Wikipedia podaje, że Yalom jest reprezentantem egzystencjalnego nurtu w psychoterapii, czerpiącego inspiracje m.in. z filozofii Fryderyka (Friedricha) Nietzschego. Nic więc dziwnego, że postać Nietzschego, jako człowieka i myśliciela, była dla pisarza na tyle interesująca, że postanowił ją umieścić w centrum swojej powieści.

“When Nietzsche Wept” jest jedną wielką półprawdą. Głównymi bohaterami dzieła są ludzie, którzy naprawdę żyli i odnieśli sukces w XIX wieku. Nietzsche faktycznie był filozofem zmagającym się z problemami psychicznymi/psychologicznymi. Lekarze Josef Breuer i Zygmunt (Sigmund) Freud rzeczywiście zajmowali się kłopotliwym przypadkiem Berthy Poppenheim, która przeszła do historii nauki jako Anna O. Lou Salome istotnie była piękną intelektualistką i femme fatale utrzymującą kontakty z wybitnymi osobistościami epoki modernistycznej. Ona i Nietzsche de facto mieli ze sobą krótki romans (Fryderyk chciał ją nawet poślubić). Nie jest jednak prawdą, że autor “Tako rzecze Zaratustra” leczył się u doktora Breuera. Wątek ten, skądinąd najważniejszy w całej opowieści, stanowi fantazję Irvina Yaloma, przeniesioną następnie na ekrany przez Pinchasa Perry’ego. Historia opowiedziana w “When Nietzsche…” jest zmyślona, a zatem powinna być traktowana z przymrużeniem oka.


Złamane serce

Fabuła filmu (gdyż to właśnie film, a nie powieść jest tematem mojej wypowiedzi) dotyczy nietypowej intrygi uknutej przez Lou Salome, 21-letnią literatkę i uwodzicielkę mówiącą z rosyjskim akcentem. Jest wiosna 1882 roku. Panna Salome umawia się na spotkanie z cenionym, wiedeńskim lekarzem Josefem Breuerem i prosi go, żeby zajął się jej przyjacielem, Fryderykiem Nietzsche, który cierpi z powodu migreny, depresji i myśli samobójczych. Breuer jest wprawdzie fizjologiem, ale w swojej praktyce stosuje innowacyjną metodę: “talking cure“ - “terapię przez rozmowę”. Dziewczyna stawia lekarzowi jeden warunek. Breuer musi postępować w taki sposób, żeby Nietzsche wierzył, że leczona jest wyłącznie jego migrena, a nie psychika. Filozof nie jest bowiem typem człowieka skłonnego podporządkować się komuś innemu. Lou czuje się odpowiedzialna za Fryderyka, ponieważ uważa, że filozof załamał się nerwowo wskutek nieprzyjęcia przez nią oświadczyn.

Breuer nie zna swojego przyszłego pacjenta. Nigdy nie miał nawet styczności z jego dorobkiem intelektualnym. Zaczyna jednak czytać jego książki, bo - jak twierdzi Lou - stanowią one klucz do zrozumienia jego mentalności. Dzieła Fryderyka Nietzschego, jak również znajomość z samym autorem, doprowadzą wkrótce do ważnego przełomu w życiu lekarza. Nie uprzedzajmy jednak faktów. Omawiajmy wydarzenia w kolejności chronologicznej. Kiedy Nietzsche przyjeżdża do Breuera, daje się poznać jako bardzo spokojny, nieśmiały, przygnębiony, skromny, wątpiący w siebie człowiek. Filozof czuje się osamotniony, ponieważ nie ma przyjaciół ani partnerki życiowej. Poza tym, nie jest rozumiany i doceniany przez opinię publiczną, która widocznie nie dojrzała jeszcze do jego nowatorskiego i wywrotowego światopoglądu. Fryderyk, jako filozof, wydaje się cyniczny, ale w rzeczywistości jest bardzo wrażliwym człowiekiem. Staje nawet w obronie konia katowanego przez woźnicę.


Wołanie z ciemnych głębin

W toku akcji okazuje się, że to nie Nietzsche potrzebuje pomocy ze strony Breuera, tylko Breuer ze strony Nietzschego. Albo inaczej: obaj potrzebują siebie nawzajem. Wiedeński lekarz zmaga się bowiem z poważnymi dylematami natury psychicznej, seksualnej i obyczajowej. Dostrzega, że coraz bardziej oddala się od swojej rodziny: żony Mathilde (w tej roli polska aktorka Joanna Pacuła) i trojga kilkuletnich dzieci. Najgorsze jednak jest to, że każdej nocy nawiedzają go seksualne koszmary z udziałem jego pacjentki Berthy Poppenheim (Anny O). Josef jest przerażony sennymi wizjami, które go dręczą. Pragnie się ich pozbyć. Z drugiej strony, to dzięki nim uświadamia sobie, że czuje się uwięziony w związku z Mathilde i znużony dotychczasowym, filisterskim życiem, w którym nie ma miejsca na prawdziwą satysfakcję i samorealizację. Breuer jest rozdarty wewnętrznie. Niby chce pójść za głosem serca i instynktu, ale wie, że nie może tego zrobić, gdyż doprowadziłoby to do katastrofy.

Fryderyk Nietzsche - jako myśliciel gloryfikujący życie, zdrowie, swobodę, drapieżność, indywidualizm i bunt przeciwko świętoszkowatości - jest dla lekarza ostatnią deską ratunku. Relacja między fizjologiem a filozofem przeradza się w niespotykany wcześniej układ. Obaj zaczynają występować w roli kurujących i kurowanych. Breuer leczy ciało Nietzschego, a Nietzsche - umysł Breuera. Mężczyźni szybko zostają przyjaciółmi, zaczynają nawet zwracać się do siebie po imieniu. Josef nie jest jednak tak samotny jak Fryderyk. Ma jeszcze jednego przyjaciela, oficjalnie ucznia, początkującego medyka zafascynowanego psychologią. Tym młodym, ale bardzo bystrym specjalistą jest Zygmunt Freud. Mimo różnicy wieku (Freud ma 25-26 lat, Breuer jest 40-latkiem), obaj panowie mają do siebie ogromne zaufanie i wspólnie dochodzą do wielu odkrywczych wniosków. Czy Josef Breuer zdecyduje się porzucić rodzinę i karierę w imię osobistego szczęścia? Jaki wpływ wywrą na niego koncepcje Fryderyka i Zygmunta?


Warto? Nie warto?

“When Nietzsche Wept” nie jest filmem dobrym. To niskobudżetowa, przeciętnie zrealizowana produkcja, o której trudno się wypowiadać z zachwytem. Efekty specjalne, które pojawiają się w scenach ukazujących sny i wizje Breuera, są po prostu marne. Uważam jednak, że całkowite przekreślenie tego filmu byłoby błędem. Omawiany twór, z racji tematyki, może być dla wielu ludzi interesujący. Na pewno znajdą się osoby, które polubią tę produkcję, ale bardziej ze względu na treść niż formę. Gra aktorska, którą możemy zaobserwować w filmie, nie powala na kolana, jednak stoi na całkiem przyzwoitym poziomie. Niemałe wrażenie zrobił na mnie Jamie Elman w roli młodego Zygmunta Freuda. Filmowy Freud to sympatyczny, energiczny, entuzjastyczny młodzieniec - taki jeszcze “chłopaczkowaty” i “studencikowaty”. Kreatywny, uroczy, pełen zapału, a przy tym nieskażony zawodową rutyną (w jednej ze scen stwierdza, że nie byłby w stanie przyzwyczaić się do śmierci pacjentów).

Internetowi komentatorzy, piszący, że film Pinchasa Perry’ego nie mówi zbyt wiele o filozofii Fryderyka Nietzschego, mają rację. Nie jest to produkcja przeznaczona dla filozoficznych umysłów, tylko dla miłośników psychologii i psychoanalizy. Jeśli kogoś fascynuje mroczny świat nieświadomości, symbolika snów i zawiłość ludzkich rozterek, to “When Nietzsche…” jest dla niego idealną propozycją. Ci, którzy nie znoszą takiej problematyki, powinni trzymać się od tego tworu z daleka. Film Perry’ego jest psychologiczno-psychoanalityczny od początku do końca. Właściwie, nie ma w nim nic innego. Przed przystąpieniem do jego oglądania powinniśmy więc odpowiedzieć sobie na pytanie, czy taka tematyka nas interesuje. Jeśli tak, to seans produkcji będzie dla nas ciekawym i pożytecznym doświadczeniem. Jeśli nie, to nie warto marnować cennego czasu. Jak już wspomniałam, “When Nietzsche Wept” ma widzom do zaoferowania wyłącznie treść. Forma filmu to porażka.

Nie interesuje Cię temat? Nie ma powodu, żebyś wybrał(a) właśnie tę produkcję.


Natalia Julia Nowak,
8-9 marca 2014 roku

11 marca 2014   Dodaj komentarz
Film   film   recenzja   psychologia   nietzsche   psychoanaliza  

Autobiografia nadczłowieka: Fryderyk Nietzsche...

Autor: Fryderyk (Friedrich) Nietzsche
Tytuł polski: “Ecce Homo. Jak się staje, czym się jest”
Tytuł oryginalny: “Ecce Homo: Wie man wird, was man ist”
Rok wydania: 1908 (w Polsce - 1912)
Tłumacz: Leopold Staff
Wydawca: Jakub (Jakób) Mortkowicz
Edycja cyfrowa: Nietzsche Seminarium



Sam o sobie

“Ecce Homo. Jak się staje, czym się jest” to cienka, zróżnicowana wewnętrznie książka, którą można uznać za klucz do twórczości i poglądów kontrowersyjnego (aczkolwiek niezwykle wpływowego) filozofa Fryderyka/Friedricha Wilhelma Nietzschego. Z polskojęzycznej Wikipedii możemy się dowiedzieć, że autor ukończył ją w roku 1888, ale została ona opublikowana dopiero 20 lat później, i to w wersji ocenzurowanej. Wypada odnotować, że pierwsze polskie wydanie “Ecce Homo” (czyli to, na którym będę się opierać w niniejszej recenzji) jest właśnie przekładem okrojonej i ugrzecznionej wersji książki. Dzieło, o którym rozmawiamy, stanowi autobiografię słynnego filozofa, skoncentrowaną na procesie kształtowania się jego wyjątkowego i wywrotowego światopoglądu. Mówiąc obrazowo: ukazuje drogę, którą musiał przejść Nietzsche, żeby stać się stuprocentowym nietzscheanistą.

Strona internetowa wydawnictwa Aletheia podaje, że w nieocenzurowanej, pełnej wersji książki Fryderyk Nietzsche opisuje “napaść na siostrę i matkę” oraz przejawia “ostentacyjną niechęć do Niemców i chrześcijaństwa”. To bardzo interesujące, ale - jak już wspomniałam - będę się opierać na tłumaczeniu standardowej, uszczuplonej, złagodzonej edycji dzieła. Autorem owego tłumaczenia jest Leopold Staff: poeta, dramaturg, eseista, ikona Młodej Polski. “Ecce Homo” w przekładzie Staffa zostało po raz pierwszy opublikowane (nakładem Jakóba/Jakuba Mortkowicza) w 1912 roku. Cyfrową wersję tego wydania udostępniają polscy badacze skupieni wokół projektu Nietzsche Seminarium (Nietzsche.org.pl). Książka, wraz z różnymi dodatkami, liczy ponad 130 stron. Na karcie tytułowej znajduje się ilustracja przedstawiająca uskrzydlone Słońce z dwoma wężami. Czy motyw ten posiada jakieś znaczenie?

Odpowiedź na to pytanie znajduje się w słowach brytyjskich okultystów Aleistera Crowleya i Victora Neuburga: “Skrzydlate słońce, czyli fallus reprezentuje radość życia na wszystkich płaszczyznach, od najniższej po najwyższą. Węże (poza tym, że symbolizują to, co aktywne i to, co pasywne, Horusa i Ozyrysa ze wszystkimi innymi dobrze znanymi atrybucjami) przedstawiają cechy Orła i Lwa, których znaczenie doskonale znamy, lecz o nich nie mówimy” (cyt. za: Lashtal Press, Facebook). Fryderyk Nietzsche nie jest filozofem kojarzonym z okultyzmem, ale trzeba przyznać, że staroegipski symbol graficzny* pasuje do jego światopoglądu opartego na kulcie życia, zdrowia, siły, młodości, radości, wolności, naturalności, spontaniczności, energiczności, drapieżności, a także męskości (patrz: pogarda dla kobiet i zniewieściałych mężczyzn wyrażona w książce “Z genealogii moralności”).

“Ecce Homo. Jak się staje, czym się jest” składa się z przedmowy, pozbawionego tytułu wstępu, czterech rozdziałów oraz utworu poetyckiego zamykającego dzieło. Rozdziały zatytułowane są kolejno: “Dlaczego jestem tak mądry”, “Dlaczego jestem tak światły”, “Dlaczego tak dobre piszę książki” i “Dlaczego jestem przeznaczeniem” (gdybym była złośliwa, powiedziałabym, że przydałyby się jeszcze trzy rozdziały: “Dlaczego jestem tak nadęty”, “Dlaczego jestem tak ekscentryczny” i “Dlaczego mam tak cudowne wąsy”). Wiersz, umieszczony na końcu książki, nosi tytuł “Sława i Wieczność”. “Ecce Homo” nie jest szczegółowym opisem życia Nietzschego, tylko refleksją nad tym, co uformowało go jako człowieka i filozofa. Każdy z rozdziałów stanowi rozprawę mającą udowodnić geniusz myśliciela. Całe dzieło pokazuje, jak autor, przyszły pacjent psychiatryczny, widzi samego siebie.


Dekadent i antydekadent

Z pierwszych stron autobiografii wyłania się obraz Fryderyka Nietzschego jako człowieka narzekającego na brak zrozumienia i odczuwającego osamotnienie związane z nieobecnością pokrewnych dusz (tzn. ludzi dorównujących mu intelektem). Filozof przedstawia się czytelnikom jako satyr i uczeń Dionizosa, a poza tym wyznaje, że nie chce być brany za kogoś, kim nie jest (zwłaszcza za “straszydło” i “potwora”). Stwierdza, że jego filozofia skazuje człowieka na chłód i alienację, ale przynajmniej pozwala odkryć prawdę o ludzkości i świecie. Nietzsche uważa, że napisana przez niego książka o Zaratustrze jest najlepszą i najgłębszą księgą, jaka do tej pory została wydana. Zaratustra (ten książkowy, a nie historyczny) najprawdopodobniej stanowi jego alter ego. Filozof wkłada w usta bohatera słowa, które sam mógłby wypowiedzieć. Na przykład to, że jest odludkiem, któremu nie zależy na czcicielach i wyznawcach.

W rozdziale “Dlaczego jestem tak mądry” Fryderyk Nietzsche kreuje się na kogoś w rodzaju eksperta do spraw egzystencjalnych. Przyznaje, że jest osobą ciężko chorą, a cierpienie i słabość fizyczna znajdują odzwierciedlenie w niektórych jego publikacjach. Choroba, która go dręczy, wiąże się z “bólem mózgu”, krwawymi wymiotami i czasową ślepotą, ale nie ma wpływu na czynności umysłowe. Przeciwnie, sprawia, że filozof może analizować rzeczywistość z dwóch odmiennych perspektyw (chorej i zdrowej, albowiem okresy złego i dobrego samopoczucia występują u niego naprzemiennie). Nietzsche, choćby przez chorobę, jest człowiekiem o wielu obliczach: dekadenckich i antydekadenckich. Co więcej, bardziej niż inni ludzie docenia wartość życia i zdrowia (kategorie te stały się fundamentem jego filozofii). Autor, nie chcąc być zależnym od bliźnich, stara się być silny. Unika też pesymizmu, żeby nie spotęgować swojej choroby.

Fryderyk Nietzsche postrzega siebie jako człowieka samodzielnego i świadomie kształtującego swój światek. Jest przezorny, rozmyślny, dumny, lecz nie pamiętliwy. Nie czuje się typowym Niemcem, tym bardziej, że ma polskie korzenie, a Polacy często biorą go za jednego ze swoich. Niemieckie geny przekazała mu matka: kobieta, o której wzmiankował w swoich dziennikach Johann Wolfgang von Goethe. Matka Nietzschego była zwolenniczką Napoleona, a ojciec - nauczycielem czterech księżniczek. Filozof otrzymał swoje imiona po królu pruskim Fryderyku Wilhelmie Hohenzollernie. Autor autobiografii twierdzi, że ma pozytywne doświadczenia związane z innymi ludźmi, ale uważa, że czasem dobra wola może być bardziej szkodliwa niż zła. Stąd jego pogarda dla pojęcia litości. Nietzsche przekonuje, że chociaż choroba sprzyja resentymentowi, trzeba się go wystrzegać, żeby nie pogorszyć swojej sytuacji.

Filozof stara się walczyć z tym, co uznaje za głupotę. Przypisuje sobie takie cechy, jak wojowniczość, zaczepność czy napastliwość. Wierzy, że otwarty atak to domena silnych, a cicha zemsta - słabych. Jest również honorowy, ma swoje zasady związane z atakowaniem innych (np. atakuje tylko równych sobie, zawsze w konkretnym celu). Nie znosi obłudy, zakłamania, nieszczerości, cwaniactwa, świętoszkowatości: tego wszystkiego, co można nazwać “ukrytym brudem” lub “nieczystymi warunkami”. Autor jest bardzo wyczulony na punkcie takiego zachowania, demaskuje je bardzo szybko. W rozdziale “Dlaczego jestem tak światły” Fryderyk Nietzsche pisze, że nigdy nie był pobożny, religia jawi mu się jako ograniczenie myślenia, niemiecka kuchnia jest dla niego równie marna jak tamtejsza edukacja, a alkohol nie tylko go nie rozwesela, ale wręcz wprawia w stan melancholii.

Myśliciel wyraża swój wstręt za pomocą wielu brutalnych, bezczelnych, obraźliwych i obrazoburczych sformułowań (przykładowo, stwierdza, że “duch niemiecki” pochodzi z “zasmuconych jelit”). Udziela czytelnikom licznych porad dotyczących jedzenia, picia i w ogóle stylu życia. Jego język jest ostry i wypełniony negatywnymi emocjami. Nietzsche dokonuje racjonalizacji: wiele ludzkich problemów usiłuje wyjaśnić w sposób naturalistyczny, fizykalistyczny, wulgarnie materialistyczny. Opisując pewne szczegóły swojej przeszłości, próbuje zaś nakłonić czytelników, żeby wzięli z niego przykład albo żeby zaczęli się uczyć na jego błędach. Filozof na każdym kroku manifestuje swój nieprzyjazny stosunek do Niemców i niemieckości. W drugiej części rozdziału Nietzsche zajmuje się m.in. problematyką artystyczną, zupełnie nie przejmując się tym, że nieco wcześniej rozprawiał o “kiszkach”, “wnętrznościach” i “pośladkach”.

Rozdział trzeci (“Dlaczego tak dobre piszę książki”) jest najdłuższy ze wszystkich i - jak nietrudno się domyślić - stanowi wypowiedź Fryderyka Nietzschego na temat jego własnego dorobku intelektualnego. Autor zapewnia, że nawet fragment jego twórczości, przeczytany ze zrozumieniem, jest dla czytelnika czymś niesamowicie ubogacającym. Uważa swoje książki za wybitne, nawet mimo faktu, że bywają poddawane krytyce. Wierzy, że jeśli ktoś nie zachwyca się jego dziełami, to tylko dlatego, iż nie jest w stanie ich pojąć. Nietzsche cieszy się z tego, że jest popularniejszy za granicą niż w znienawidzonych Niemczech. Pisze o swoich czytelnikach, o swoim stylu literackim, o psychologicznej głębi swojego dorobku. Szczegółowo omawia swoje książki, tłumacząc ich sens i zdradzając kulisy ich powstawania. Wskazuje źródła swoich inspiracji. Pomaga odbiorcom zrozumieć, jak życie wpływa na twórczość, a twórczość na życie.

Rozdział czwarty (“Dlaczego jestem przeznaczeniem”) jest bardzo krótki, ale stanowi apogeum samozachwytu narcystycznego filozofa. Fryderyk Nietzsche spodziewa się, że jego dzieła doprowadzą do całkowitej przebudowy świata (z życiem politycznym na czele). Boi się nawet, że potomni uznają go za świętego. Pewną grozą, ale i fascynacją napawają go jego własne, malowniczo-katastroficzne wizje przyszłości. Pytanie: na ile są one metaforami, a na ile prawdziwymi przeczuciami szalonego myśliciela? Autor wyjawia czytelnikom tajemnicę imienia Zaratustry. Rozprawia również o moralności, immoralizmie, chrześcijaństwie i nadludziach, a ostateczne przesłanie swojego dzieła wyraża poprzez przeciwstawienie pewnej archetypicznej postaci innej archetypicznej postaci. W wierszu “Sława i Wieczność”, zamykającym książkę, Nietzsche opisuje straszliwy gniew Zaratustry. Utwór poetycki przypomina Apokalipsę Świętego Jana.


Moim zdaniem

“Ecce Homo. Jak się staje, czym się jest” to ostatnia książka, jaką Fryderyk Nietzsche zdołał napisać: rok później doświadczył całkowitego pomieszania zmysłów i trafił do szpitala psychiatrycznego (nigdy nie odzyskał zdrowia). Czytając dzieło, trzeba pamiętać, że jego autor, skądinąd bardzo inteligentny, był już (w trakcie pisania) człowiekiem podupadającym psychicznie i umysłowo. “Ecce Homo” jest publikacją niezwykłą: stanowi wybuchową mieszankę realizmu, naturalizmu, autorefleksji, emocji, filozofii, wizyjności, fantazji i obłędu. Każdy rozdział jest inny. W pierwszym Nietzsche jawi się jako człowiek zasługujący na współczucie, ale również na podziw i uznanie. W drugim jest kimś szczerym do bólu, niezadowolonym, nienawistnym, niedelikatnym, niedbającym o Public Relations. W trzecim jest megalomańskim pisarzem, a także światowcem i intelektualistą. W czwartym jawi się jako wieszcz i szaleniec.

Książka jest zróżnicowana również pod względem formy. W dwóch pierwszych rozdziałach filozof pisze swobodnie, prosto, jasno i subiektywnie: jego zapiski przypominają dziennik lub pamiętnik. W trzecim nadal posługuje się stylem pamiętnikarskim, ale łączy swoje wspomnienia z głębokimi przemyśleniami dotyczącymi filozofii, sztuki i szeroko pojętego życia umysłowego. Czwarty rozdział (i wiersz zamykający autobiografię) to już patos, wizjonerskość, abstrakcja, proza poetycka, pisanie natchnione i nawiedzone, modernistyczny irracjonalizm, obłąkańczy neoromantyzm. Czytanie tegoż rozdziału jest dziwnym przeżyciem, bo czytelnik obawia się, że Fryderyk Nietzsche może pisać to wszystko na poważnie (mówiąc językiem Internautów: “not sure if trolling” - “nie jest pewne, czy to trolling”). Przypominam: książka powstała na rok przed zamknięciem filozofa w placówce psychiatrycznej.

Co dolegało Nietzschemu? Mówi się, że słynny myśliciel cierpiał na syfilis (kiłę) - chorobę weneryczną wyniszczającą ciało i prowadzącą do obłędu. W polskojęzycznej Wikipedii znajdujemy jednak takie zdanie: “Eva Cybulska podważyła tę tezę w 1996 na konferencji nietzscheańskiej w Manchesterze, proponując w zamian diagnozę zespołu maniakalno-depresyjnego z waskularną demencją”. Według portalu abcZdrowie, psychoza maniakalno-depresyjna jest również nazywana cyklofrenią lub chorobą afektywną dwubiegunową. Specyfika tej przypadłości polega na tym, że pacjent ma nawracające etapy manii, depresji, stanów mieszanych i pozornej równowagi emocjonalnej. Charakterystyka psychozy maniakalno-depresyjnej wygląda intrygująco w kontekście faktu, że Nietzsche opisywał siebie jako człowieka niejednoznacznego: dekadenta i antydekadenta. Niestety, nigdy się nie dowiemy, jak było naprawdę.

“Ecce Homo. Jak się staje, czym się jest” - polecam tę książkę wszystkim, którzy interesują/zainteresowali się Fryderykiem Nietzschem jako (nad)człowiekiem.


Natalia Julia Nowak,
11-13 lutego 2014 r.



_______________
* Symbol ten zdobi wszystkie książki Fryderyka Nietzschego wydane nakładem Jakuba (Jakóba) Mortkowicza. Pytanie: czy rysownik wiedział, co oznacza motyw, który skopiował? I czy wiedział o tym wydawca serii? Ciekawe, co o wyborze starożytnego znaku powiedziałby sam filozof. Pewnie nie miałby nic przeciwko niemu. “Głoszenie czystości płciowej jest jawnem podżeganiem przeciw naturze” - Fryderyk Nietzsche, “Ecce Homo”. Teoretycy spiskowi mogliby powiedzieć, że Horus jest tożsamy z Lucyferem, domniemanym bogiem wolnomularzy i Iluminatów. Skojarzenie to nie byłoby głupie z kilku powodów. Po pierwsze: Nietzsche był jawnym antychrześcijaninem, odwołującym się niekiedy do symboliki diabła i Antychrysta. Po drugie: istnieje zdjęcie z 1861 roku, na którym siedemnastoletni Fryderyk pokazuje masoński gest “hidden hand” (“ukryta dłoń”). Po trzecie: niektórzy konspiracjoniści wierzą, że Nietzsche był ideologiem Illuminati, New Age i New World Order (proszę to sprawdzić w polsko- i anglojęzycznej części Internetu!). Po czwarte: powszechnie uważa się, że Iluminaci czerpią swoją ikonografię m.in. ze źródeł staroegipskich. Po piąte: skrajni konspiracjoniści (tacy jak David Icke) zaliczają węże do symboli reptiliańskich.

13 lutego 2014   Dodaj komentarz
Inne   filozofia   fryderyk nietzsche   friedrich nietzsche  

Film "Metropolis" Fritza Langa....

Tytuł filmu: “Metropolis”
Reżyseria: Fritz Lang
Scenariusz: Thea von Harbou
Rok produkcji: 1927
Kraj produkcji: Niemcy
Gatunek: science-fiction
Rodzaj filmu: niemy, czarno-biały


Wprowadzenie

Uwaga! Poniższy artykuł zawiera spoilery! Celem publikacji jest w miarę wyczerpujące omówienie filmu “Metropolis”, tzn. jego treści jawnych i ukrytych. Pisząc tekst, będę się opierać na superdługiej wersji “Metropolis”, cudownie odnalezionej w roku 2008 i opublikowanej (w formie odrestaurowanej) w roku 2010. Nie należy jej mylić z tą wypuszczoną na ekrany w roku 2001. Wersja, z której skorzystałam, zawiera sceny i ujęcia, które przez wiele lat były uznawane za zaginione. Jest ona prawie pełna (czytaj: niemal całkowicie zgodna z oryginalną, przedwojenną, reżyserską). O dziele Fritza Langa pisałam również w artykule pt. “Metropolis. Film, który uczy myślenia” (2011). Tekst ukazał się w Internecie oraz w Kwartalniku Kulturalnym “Kozirynek” (nr XII, jesień 2012, s. 192-195).


Wydarzenia i ich uczestnicy
(bieg wypadków, charakterystyki, motywacje, hipotezy)


Akcja filmu “Metropolis” Fritza Langa rozgrywa się w nieokreślonej przyszłości, skonstruowanej w taki sposób, że mogłaby być koszmarem sennym dziewiętnastowiecznego socjalisty. Rozwarstwienie społeczne, panujące w świecie przedstawionym, osiągnęło niebagatelną skalę. Pojawił się system hierarchiczny podzielony na dwie kategorie: Głowę (intelektualistów, naukowców, biznesmenów) i Dłonie (szeroko pojęty proletariat). Dychotomiczny ustrój polityczny znajduje swoje odzwierciedlenie w dwupoziomowym, urbanistycznym molochu wybudowanym na zlecenie przedsiębiorcy Joha Fredersena. Jedna część tego molocha wznosi się na powierzchni ziemi, a druga - rozciąga głęboko pod poziomem gruntu. Część powierzchniowa to Metropolis, futurystyczne miasto bogaczy, pełne awangardowych budowli, świecących neonów, mostów samochodowych i awionetek przelatujących między drapaczami chmur. Część podziemna to Otchłań, Miasto Robotników. Straszne, ciemne, duszne miejsce życia i pracy tysięcy (milionów?) proletariuszy. Znajdziemy tutaj ponure blokowiska oraz olbrzymie fabryki z więziennymi kratami.

Robotnicy, traktowani jak podludzie, muszą pracować na rzecz inteligentów. Wszelkie oznaki buntu są bezwzględnie tłumione, a życie proletariatu - poddane nieustannej inwigilacji. Władca dwupoziomowego molocha, Joh Fredersen, nie zna miłosierdzia ani wyrozumiałości. Wierzy, że każda z dwóch klas żyje tak, jak na to zasługuje. Fredersen jest bezlitosnym dyktatorem, który nie oszczędza nawet swoich najbliższych współpracowników. Wymaga od nich perfekcji i wydajności. Jeśli nie spełniają oni jego oczekiwań, zwalnia ich z pracy, co zazwyczaj kończy się przeprowadzką do Otchłani. Kapitalistyczny tyran nie postrzega proletariuszy jako ludzi, tylko jako tanią siłę roboczą, która powinna (w pełnej izolacji od mieszkańców Metropolis) produkować dobra przeznaczone dla klasy wyższej. Trzeba jednak zaznaczyć, że Joh Fredersen nie jest stuprocentowo zdemoralizowany. W głębi serca, posiada kilka pozytywnych cech, z których na razie nie zdaje sobie sprawy. Ma także syna, Fredera, którego naprawdę kocha, choć nie zawsze potrafi to okazać. Poza tym, tęskni za swoją zmarłą żoną i dąży do poprawnych relacji z Rotwangiem (swoim dawnym rywalem w miłości).

Kim jest Freder? Istnym królewiczem, który od urodzenia cieszy się wysokim statusem społecznym, oddaje najrozmaitszym rozrywkom i posiada dostęp do wszelkich dóbr, o jakich może zamarzyć modernistyczny kawaler. Młodzieniec - rozpieszczony, hedonistyczny, otoczony bogactwem, trzymany pod kloszem i wolny od jakichkolwiek zmartwień - po prostu nie zna innej egzystencji. Szczęśliwy i naiwny, nie wie, że żyje jak w bańce mydlanej, całkowicie odseparowany od prawdziwego świata. Nie czuje również, że jego sytuacja przypomina złotą klatkę, w której są pieniądze i rozkosze, ale nie ma wolności (ojciec, Joh Fredersen, nadal traktuje go jak chłopczyka, którego trzeba pilnować i prowadzić za rączkę). Freder jest dobry i ufny, gdyż nigdy nie doświadczył upokorzenia, nie zetknął się z ludzkim cierpieniem, nie widział okrucieństwa ani niesprawiedliwości. Można powiedzieć, że tkwi w Matriksie. Pewnego dnia dzieje się coś, co sprawia, że Frederowi otwierają się oczy, a jego spokojny żywot zamienia się w niebezpieczną przygodę. Młody Fredersen flirtuje właśnie z kobietami w Wiecznych Ogrodach, kiedy wrota sztucznego raju niespodziewanie się otwierają…

W drzwiach Ogrodów staje uboga dziewczyna otoczona (niczym nauczycielka lub przedszkolanka) grupą kilkuletnich dzieci. Syn władcy Metropolis jest zaskoczony tymi odwiedzinami, a jednocześnie zauroczony wdziękiem nieznajomej panny. Tajemnicza dziewczyna również wydaje się zafascynowana Frederem. Wskazuje na ludzi znajdujących się w zasięgu jej wzroku i mówi do dowodzonej przez siebie gromadki: “Zobaczcie, to są wasi bracia!”. Potem, wskazując na dzieci, zwraca się do Fredera i zabawiających go kobiet: “To są wasi bracia!”. Fredersen jest coraz bardziej zdumiony i oczarowany. Nieznajoma panna i jej grupa odchodzą dopiero wówczas, gdy zostają wyproszeni przez pracowników Ogrodów. Freder nie może zapomnieć o dziwnej dziewczynie. Postanawia ją odnaleźć. Podąża za nią jak Alicja za Białym Królikiem albo jak Thomas “Neo” Anderson za Morfeuszem i Trinity. Szukając tajemniczej dziewicy, trafia do samego jądra ciemności, czyli do fabryki w Otchłani. Tam widzi robotników pracujących ponad siły w nieludzkich warunkach. Proletariusze, wykonujący automatyczne ruchy, przypominają trybiki wielkich maszyn.

Dla wrażliwego młodzieńca, który wychował się w luksusie, jest to niebywały szok. Ciężka dola robotników, odartych z godności i człowieczeństwa, na zawsze zmienia postawę życiową Fredera. Tym bardziej, że bohater staje się świadkiem tragicznego wybuchu, podczas którego doświadcza przerażającej wizji. Dymiąca maszyna jawi mu się jako piec imitujący paszczę Molocha, a proletariusze - jako niewolnicy wrzucani do tego pieca w ramach rytualnej krwawej ofiary. W głowie młodego Fredersena całkowicie zmienia się obraz Joha. Freder uświadamia sobie, że jego rodzic, który w prywatnym życiu wydaje się normalny, jest despotycznym krwiopijcą wyrządzającym krzywdę wielu ludziom. Młody człowiek nazywa siedzibę swojego ojca “nową Wieżą Babel”, a jego samego próbuje uwrażliwić na sytuację robotników. Bezskutecznie. Joh Fredersen nawet nie chce słyszeć o prawach pracowniczych. Kapitalistyczny tyran, zaniepokojony czynami i poglądami syna, rozkazuje swojemu słudze, Chudzielcowi, żeby uważnie śledził młodzieńca. Tymczasem Freder zatrudnia, jako swoją prawą rękę, Jozafata, ekonomistę zwolnionego przez Joha.

Młody Fredersen zaczyna regularnie odwiedzać fabrykę, żeby obserwować proletariuszy i pomagać im w codziennej pracy. Będąc silnym i zdrowym, decyduje się nawet zastąpić przepracowanego, wycieńczonego, młodego robotnika znanego jako Georgy 11811. Freder i Georgy, niczym książę i żebrak, zamieniają się rolami. Ten pierwszy przebiera się za proletariusza i staje przy maszynie, a ten drugi - zakłada ubrania Fredera i udaje się do Metropolis (tam, po raz pierwszy w życiu, może zakosztować rozrywki, przyjemności, dobrobytu i ludzkiego traktowania). Joh Fredersen spostrzega, że nie wszystko idzie po jego myśli. Z jednej strony, ma problem z własnym synem, który dotychczas nie sprawiał żadnych kłopotów. Z drugiej, dowiaduje się (od majstra Grota) o planach buntu snutych przez robotników. Władca Metropolis zaczyna się gniewać, a wiadomo, że rozgniewany dyktator to groźny dyktator. Stary Fredersen - nie rozumiejąc, co oznaczają dziwne rysunki znajdowane w ubraniach proletariuszy - idzie po radę do wspomnianego wcześniej Rotwanga. Człowiek ten mieszka w centrum Metropolis, a jego dom jest bardzo nietypowy i owiany tajemnicą.

C.A. Rotwang to obłąkany wynalazca umiejący pogodzić nowoczesną naukę z wiedzą ezoteryczną. Jest ideałem filmowego szalonego naukowca: człowieka ekscentrycznego, niezrównoważonego nerwowo, genialnego, ale konszachtującego ze światem ciemności. Chociaż posiada wysoką inteligencję, postępuje w sposób irracjonalny, albowiem kieruje się emocjami i popędami, nad którymi nie potrafi zapanować. Rotwang to najbardziej skomplikowana i niejednoznaczna postać ukazana w “Metropolis”. Gdy dokładnie przeanalizujemy jego życiorys, dojdziemy do wniosku, że wynalazca zasługuje zarówno na potępienie, jak i na współczucie. W pewnym sensie, jest on wcieleniem zła. Czyni mnóstwo szkód, jednak nie wiadomo, na ile wynikają one z jego nikczemności, a na ile z choroby psychicznej. Rotwang jest uczonym o ogromnym potencjale, ale zapuszcza się w sfery niebezpieczne i budzące kontrowersje. Wiedza i umiejętności, które posiada, są dla niego środkami do realizacji podejrzanych celów. Przede wszystkim są jednak bronią w jego ręku. Narzędziem, dzięki któremu może urzeczywistniać swoje mroczne uczucia i pragnienia.

Joh Fredersen odwiedza Rotwanga, chcąc się dowiedzieć, co oznaczają rysunki zarekwirowane robotnikom. Uczony stwierdza, że są to plany katakumb wykopanych w Otchłani. Władca Metropolis traktuje Rotwanga jak swojego doradcę i powiernika, z którym pragnie współpracować, chociaż kiedyś był jego wrogiem i rywalem. O co chodzi? Otóż przed laty w Metropolis miały miejsce wydarzenia rodem z “Mody na sukces”. Rotwang żył w związku (narzeczeńskim? małżeńskim?) z niejaką Hel. Niestety, kobieta zrezygnowała z tej miłości, poślubiła Joha Fredersena, zaszła w ciążę i umarła podczas rodzenia Fredera[1]. Szalony naukowiec znienawidził Joha i jego potomka. Stary Fredersen uważa całą sprawę za przedawnioną, tym bardziej, że Hel jest już tylko wspomnieniem. Ale Rotwang nigdy nie pogodził się z utratą ukochanej. Nie zaakceptował również jej śmierci. Wypada odnotować, że nie wiadomo, z jakiego powodu Hel zostawiła Rotwanga. Może wolała mężczyznę zamożniejszego i bardziej wpływowego? Może wynalazca już wtedy wydawał się demoniczny i nieobliczalny? A może w Rotwangu było więcej fizycznego pożądania niż duchowej sympatii?[2]

Obłąkany uczony postawił w swoim domu pomnik przedstawiający głowę Hel. Traktuje go niemal jak obiekt kultu religijnego. Jednakże największym skarbem Rotwanga jest konstruowany przez niego robot: inteligentny humanoid przypominający nagą, rozwiniętą płciowo kobietę o zmysłowych, uwodzicielskich ruchach. Dzieło, jeszcze nieukończone, ma być nieśmiertelną wersją Hel oraz pierwszym reprezentantem nowego gatunku: maszyny-człowieka[3]. Można odnieść wrażenie, że Rotwang bawi się w Boga/Naturę. Igra z życiem i śmiercią, a także rości sobie prawo do tworzenia nowych form bytu. Nie odwołuje się jednak do religii ani do filozofii, tylko do okultyzmu. W jego pracowni widnieje odwrócony pentagram. Szalony naukowiec, konstruując gynoida, stracił jedną rękę, toteż obecnie musi nosić mechaniczną protezę (cyborg?). Niewykluczone, że motyw ten stał się inspiracją dla autora japońskiego komiksu “Fullmetal Alchemist”. W rzeczonej mandze występują dwaj mali alchemicy, którzy pragną ożywić swoją zmarłą matkę. Jeden z nich, w trakcie próby wskrzeszenia kobiety, traci rękę i nogę. Od tej pory jest skazany na noszenie metalowych protez.

Joh Fredersen i Rotwang postanawiają wybrać się do katakumb, żeby osobiście sprawdzić, co się w nich dzieje. Tak się składa, że do katakumb schodzi również Freder, poznający życie mieszkańców Otchłani. Okazuje się, że proletariusze gromadzą się w awangardowej kaplicy, aby słuchać przemówień swojej duchowej przywódczyni, charyzmatycznej prorokini Marii. Młody Fredersen rozpoznaje w dziewczynie (mistyczce otoczonej aurą świętości) tajemniczą pannę z Wiecznych Ogrodów. Maria, pod pewnymi względami, przypomina Morfeusza i Wyrocznię z “Matrixa”. Jest osobą, która najlepiej rozumie panujący ustrój, jego opresyjny charakter i kryjącą się za nim ideologię. Prorokini, opowiadając o systemie, stosuje metaforę Wieży Babel. Zmienia jednak treść biblijnej legendy, stwierdzając, że “ludzie mówili tym samym językiem, ale nie mogli się nawzajem zrozumieć”. Duchowa przywódczyni robotników wierzy w rychłe nadejście Pośrednika: człowieka, który zada kres niewoli, doprowadzając do porozumienia między wyzyskującymi a wyzyskiwanymi. “Głowa i Dłonie potrzebują Pośrednika. Pośrednikiem między Głową a Dłońmi musi być Serce!” - poucza dziewczyna.

Jeden z proletariuszy pyta, gdzie niby jest ów zapowiadany bohater. Maria spostrzega Fredera i identyfikuje go jako dziedzica Metropolis. Widząc, że młody Fredersen odnosi słyszaną wróżbę do siebie, odpowiada zagadkowo: “Czekajcie na niego! Na pewno przyjdzie!”. Któryś z robotników deklaruje: “Będziemy czekać, Mario! Ale niezbyt długo!” (oznacza to, że jeśli Pośrednik nie przyjdzie w najbliższym czasie, sfrustrowany proletariat weźmie sprawy w swoje ręce). Gdy spotkanie z prorokinią dobiega końca, robotnicy rozchodzą się do domów. Zostaje tylko Freder, który chce porozmawiać z Marią na osobności. Syn władcy Metropolis zapewnia dziewczynę, że jest wyczekiwanym przez nią zbawicielem. Daje jej również do zrozumienia, że ją kocha (a ona - że odwzajemnia jego uczucia). Freder jest Pośrednikiem, tak jak Thomas “Neo” Anderson jest Wybrańcem. Ale to tylko pozorna analogia. Neo jest Wybrańcem z urodzenia, powołanym przez nieznoszące sprzeciwu przeznaczenie. Tymczasem Freder powołuje się sam. Zostaje Pośrednikiem, bo chce nim być. Pytanie: czy to faktycznie przepowiednia, czy samospełniające się proroctwo?

Młody Fredersen i Maria nie wiedzą, że byli śledzeni przez Joha i Rotwanga. Szalony naukowiec obserwował ich nawet dłużej niż kapitalistyczny tyran. Pożądliwie zapatrzony w dziewicę, nie przegapił jej pocałunku z Frederem. Władca Metropolis wyraża życzenie, żeby wynalazca nadał swojemu fembotowi wygląd Marii, ponieważ tylko kontrolowany sobowtór może zniszczyć wiarę proletariuszy w szanowaną prorokinię. Rotwangowi, któremu dziewczyna wyraźnie się podoba, pomysł starego Fredersena przypada do gustu. Uczony zwraca się do dyktatora: “Zostaw mnie teraz samego, Johu Fredersenie. Znajdziesz drogę powrotną beze mnie” (w jego ustach brzmi to podejrzanie i wieloznacznie!). Władca Metropolis spełnia prośbę wynalazcy. Freder i jego ukochana umawiają się na spotkanie “jutro w katedrze”. Gdy młody Fredersen opuszcza katakumby, a Maria zostaje sama, obłąkany naukowiec wychodzi ze swojej kryjówki. Straszy prorokinię, gasi jej świecę i w dziwny sposób “przelatuje” światłem latarki wzdłuż jej ciała. Następnie długo za nią biega. Scena zostaje przerwana w momencie, gdy prorokini uświadamia sobie, że nie ma już dokąd uciec…

Nazajutrz Freder przychodzi do katedry, aby spotkać się ze swoją wybranką. Niestety, dziewczyna się nie pojawia. Syn Joha Fredersena słyszy kazanie dotyczące zbliżającej się Apokalipsy. W homilii pojawia się motyw Nierządnicy Babilońskiej, tzn. niewiasty trzymającej złoty kielich i siedzącej na siedmiogłowej Bestii (tymczasem Rotwang zwraca się do swojego cybernetycznego dzieła: “Zniszczysz Joha Fredersena - jego, jego miasto i jego syna!”). Freder spostrzega posąg Śmierci otoczony rzeźbami Siedmiu Grzechów Głównych. Pełen ponurych przeczuć, błaga Kostuchę, żeby trzymała się z daleka od niego i Marii. Georgy 11811, korzystający z uroków swobody, kręci się w pobliżu Yoshiwary - ekskluzywnego nocnego klubu. Młody proletariusz spotyka Chudzielca i zostaje przez niego zmuszony do powrotu do Otchłani. Sługa Joha, zabrawszy Georgy’emu karteczkę z adresem Jozafata, wybiera się także do ekonomisty, aby go szantażować. Freder, spacerując ulicami Metropolis, słyszy krzyki Marii dobiegające z domu Rotwanga. Dziewczyna znowu musi bowiem walczyć ze zwyrodnialcem (sposób, w jaki naukowiec ją łapie i przyciska do stolika, jest znamienny!).

Młody Fredersen pragnie uratować Marię, lecz odkrywa, że nie umie sobie poradzić w zaczarowanym/skomputeryzowanym domu wynalazcy. Obłąkany uczony realizuje największe, a zarazem najmroczniejsze przedsięwzięcie w swoim życiu. Usypia Marię i umieszcza ją w specjalnej kapsule połączonej za pomocą kabli z kobiecym robotem. Cel: skopiować wygląd prorokini, przekazać go humanoidowi i stworzyć istnego Terminatora (a raczej Terminatrix T-X). Fakt, że duchowa przywódczyni robotników leży w kapsule naga, jest kolejną poszlaką sugerującą, iż Rotwang mógł ją zgwałcić. Eksperyment Rotwanga kończy się pełnym sukcesem. Powstaje Fałszywa Maria (FM) - mechaniczny dublet prorokini. Jakiś czas później naukowiec spotyka Fredera błąkającego się po jego domu. Wmawia mu, że uprowadzona dziewczyna przebywa z Johem Fredersenem. Jest to kłamstwo, gdyż z władcą Metropolis przebywa Fałszywa Maria (jak się okazuje, fembot ma tańczyć w Yoshiwarze. Elektroniczna kobieta uwodzi dyktatora, a on nie pozostaje obojętny na jej kokieterię. Tyran rozkazuje gynoidowi, żeby zniszczył reputację i autorytet prawdziwej Marii).

Łatwowierny Freder wchodzi do pomieszczenia wskazanego przez Rotwanga. Gdy spostrzega starego Fredersena dotykającego Fałszywej Marii, dostaje zawrotów głowy i mdleje. Nie wie przecież o spisku z robotem w roli głównej. Młodzieniec budzi się w swoim pokoju otoczony czułą opieką lekarską, pielęgniarską i ojcowską. Jest to scena, w której Joh Fredersen odsłania swoje nieznane, empatyczne, ludzkie oblicze. Kapitalistyczny dyktator, stojący przy łóżku syna i głaszczący go po twarzy, wydaje się zupełnie innym człowiekiem. Władca Metropolis, wychodząc z pomieszczenia, gubi zaproszenie otrzymane od Rotwanga. Mowa tutaj o zaproszeniu na erotyczno-artystyczny występ FM. Freder, po przeczytaniu jego treści, zostaje obdarzony wstrząsającą wizją. Wyraźnie widzi, jak Fałszywa Maria tańczy[4] przed bogatymi dżentelmenami, stając się obiektem ich pożądania i przyczyną wzajemnych konfliktów (zachowanie androidki bacznie obserwują Joh i Rotwang). Przerażenie młodzieńca się wzmaga, gdy rozpoznaje w tancerce Nierządnicę Babilońską. Młody Fredersen widzi również ożywające posągi Śmierci i Siedmiu Grzechów Głównych. Sąd Ostateczny?!

Freder, po odzyskaniu zdrowia i rozumu, czyta Objawienie Świętego Jana. W pewnym momencie przychodzi do niego Jozafat, który zwierza się, że jest prześladowany przez Chudzielca. Nigdzie nie można już czuć się bezpiecznie: ani w Metropolis, ani w Otchłani. Tymczasem Chudzielec informuje kapitalistycznego tyrana, że “tylko (…) nadzieja na Pośrednika trzyma robotników w ryzach”. Jozafat mówi młodemu Fredersenowi, że popularna tancerka z Yoshiwary, personifikacja najcięższych grzechów, nosi to samo imię co duchowa przywódczyni proletariuszy. Freder jest zszokowany, lecz dochodzi do wniosku, że musi kontynuować swoją misję. On i Jozafat udają się do Otchłani. W tym samym czasie Joh Fredersen, nie zdradzając swoich zamiarów, wydaje Chudzielcowi instrukcje. “Cokolwiek wydarzy się tej nocy: jest moim wyraźnym żądaniem, żeby pozwolić robotnikom czynić to, co będą chcieli” - oświadcza dyktator. Jeśli chodzi o Rotwanga, rozmawia on z prawdziwą Marią. Zdradza jej, że Fredersen chce mieć pretekst do spacyfikowania proletariuszy. Nie wie jednak, że fembot wykonuje sekretne zadanie i jest lojalny wyłącznie wobec konstruktora.

Freder i Jozafat schodzą do katakumb. Tam mogą zobaczyć i usłyszeć, jak osoba o wyglądzie Marii nawołuje proletariuszy do rewolucji. Robotnicy wierzą, że Maria (de facto Fałszywa Maria) chce im przynieść upragnione wyzwolenie. Nie mają pojęcia, że przemawiająca kobieta to bezmyślna maszyna, która realizuje prywatę Rotwanga. Szalony naukowiec, który zaprogramował robota, ma w nosie proletariat i jego dolę. Chodzi mu tylko o to, żeby “zniszczyć Joha, jego miasto i jego syna”. Ewentualne straty, zarówno po stronie robotników, jak i inteligentów, nie mają dla niego znaczenia. Dla Rotwanga cel uświęca środki, a tym celem jest zemsta za sprawę Hel. Freder uzmysławia sobie, że nawołujące do rewolty indywiduum nie może być Marią. Wprawdzie uwierzył w to, że jego ukochana zabawia panów w Yoshiwarze, ale nie może uwierzyć w jej morderczą i obłąkańczą naturę. “Ty nie jesteś Maria! - krzyczy młody Fredersen. - Maria mówi o pokoju, nie o zabijaniu! To nie jest Maria!”. Jedynym robotnikiem, który przejmuje się jego słowami, jest Georgy 11811. Reszta, skutecznie podburzona, rzuca się na Fredera, albowiem jest on synem znienawidzonego dyktatora.

Młodzieniec bije się z rozwścieczoną hordą robotników, zupełnie jak Thomas “Neo” Anderson z setką agentów Smithów. Zwycięża, ale nie dlatego, że jest Pośrednikiem, tylko dlatego, że Georgy 11811 oddaje za niego życie (zasłania go własnym ciałem, gdy jeden z proletariuszy wyjmuje nóż). Tymczasem Rotwang mówi do prawdziwej Marii: “I oszukałem Joha Fredersena dwukrotnie! Ukryłem przed nim, że jego syn chce być dla twoich braci Pośrednikiem - i cię kocha!”. Władca Metropolis, podsłuchujący całą rozmowę, wychodzi nagle z ukrycia i odbywa walkę z Rotwangiem, dzięki czemu dziewczyna odzyskuje wolność. Rewolucja rozpętuje się na dobre. Robotnicy, dowodzeni przez Fałszywą Marię, pragną niszczyć maszyny (fembot wzywa do zabijania maszyn, a nie ludzi. Z jego punktu widzenia, uśmiercanie maszyn jest bardziej zbrodnicze). Majster Grot dzwoni do Joha, żeby go powiadomić o podejrzanych awariach w Otchłani. Nie rozumie, dlaczego tyran każe otworzyć bramę, skoro uszkodzenie Maszyny-Serca grozi zatopieniem miasta. Wykonuje wprawdzie rozkaz, ale później, niczym ostatni sprawiedliwy, usiłuje bronić urządzenia przed rebeliantami.

Maszyna-Serce zostaje zniszczona przez Fałszywą Marię. Dochodzi do szeregu katastrof, które można utożsamić z Apokalipsą przepowiedzianą w katedrze. Prawdziwa Maria, narażona na skutki potopu i rozpadu budynków, znajduje się w sytuacji zagrożenia życia. Zapomina jednak o sobie, kiedy spostrzega, że w Mieście Robotników pozostały dzieci, które trzeba ocalić. Prorokini rozpoczyna samotną akcję ratowania nieletnich (na tym właśnie polega różnica między Marią a Fałszywą Marią. Ta pierwsza chce ratować życie, a ta druga - mordować i siać destrukcję. Reformistka i rewolucjonistka, święta i grzesznica, ascetka i nimfomanka, uduchowiona istota i bezduszna maszyna. Cóż za niezwykły kontrast!). Potem przyłączają się do niej Freder i Jozafat, którzy przypadkowo ją odnajdują. Chociaż żywioł wody pokazuje swoją siłę, karkołomne działania bohaterów kończą się sukcesem. Dzieci zostają ocalone i zaprowadzone do Klubu Synów. Co z Johem Fredersenem? Gdy władca Metropolis dowiaduje się, że jego potomek przebywa w Otchłani, wpada w przerażenie. Tak wielkie, że omal nie mdleje. Ciemiężyciel znowu udowadnia, że ma jeszcze odrobinę ludzkich uczuć…

Nieco później Joh, nadal przejęty i zatrwożony, zwraca się do Chudzielca: “Muszę wiedzieć! Gdzie jest mój syn?!”. Chudzielec odpowiada patetycznie: “Jutro tysiące będą pytać w furii i desperacji: Johu Fredersenie, gdzie jest mój syn?!”. Władca Metropolis łapie się za głowę i sprawia wrażenie, jakby usilnie odganiał od siebie makabryczne wizje. Nie jest już dumnym, lodowatym, niemiłosiernym despotą. Jest wrażliwym, zrozpaczonym człowiekiem, którego przeraża myśl, że on i inni ludzie mogą stracić swoje dzieci. Jak niebawem się okaże, stary Fredersen porzuci wszystko (cały swój biznes i majątek) i pobiegnie ratować swojego syna. Bo to właśnie Freder jest jego najcenniejszym skarbem. Desperacja starego Fredersena będzie tym większa, że mężczyzna uświadomi sobie, iż cały dramat wydarzył się z jego winy. Gdyby władca Metropolis nie wyzyskiwał proletariatu i nie konszachtował z psychopatycznym Rotwangiem, nie doszłoby do tych wszystkich nieszczęść. Nie ulega wątpliwości, że Joh Fredersen to srogi dyktator. Uważny widz zauważy jednak, że nie dałoby się go wrzucić do tego samego worka co Adolfa Hitlera, Józefa Stalina czy Pol Pota.

Fredersen jest dyktatorem bardziej autorytarnym niż totalitarnym. Gnębi i poniża ludzi, wymaga od nich lojalności i posłuszeństwa, korzysta z manipulacji, inwigilacji i prowokacji, nie toleruje opozycji i chce ją maksymalnie osłabić. Ale nie jest to krwawy pomyleniec popierający bezsensowne okrucieństwo. Joh nie zdecydowałby się np. na wymordowanie dysydentów. Co najwyżej mógłby ich zamknąć w więzieniu politycznym. Nawet Chudzielec, będący człowiekiem sadystycznym i amoralnym (tzn. stosującym przemoc i groźby karalne), nie jest aż tak odczłowieczony. Osobą zdolną do zbrodni i gwałtu jest Rotwang. Ale czy można go za to winić? Wynalazca jest osobnikiem chorym psychicznie, nadającym się bardziej do szpitala psychiatrycznego niż na krzesło elektryczne. Możliwe, że Rotwang należy do ludzi złych, jednak trzeba pamiętać o jego niepoczytalności. Fałszywej Marii nawet nie warto oceniać. Zbrodniczy, lubieżny i przebiegły robot jest przedłużeniem Rotwanga. Humanoid, stworzony przez obłąkanego wynalazcę, nie ma rozumu, światopoglądu ani wolnej woli. Za wszystkie jego niegodziwości odpowiada konstruktor - i nikt więcej.

Rebelianci są tak dumni z dokonanych przez siebie zniszczeń, że tańczą na tle “zabitych” maszyn. Rozradowani, nawet nie dostrzegają, że Fałszywa Maria dawno od nich uciekła. Entuzjazm robotników zostaje ostudzony, kiedy majster Grot staje na schodach i krzyczy: “Gdzie są wasze dzieci?! Miasto leży pod wodą, wały są kompletnie zalane! Idioci, kto wam kazał atakować maszyny?! Bez nich wszyscy zginiecie!”. Następuje zwrot akcji. Robotnicy z Grotem na czele postanawiają znaleźć FM i spalić ją na stosie. Tym samym pokazują, że są zmienni jak chorągiewka. Nie mają własnego zdania, ślepo podążają za wodzem i pozwalają sobą manipulować. Ot, psychologia tłumu. Swoją drogą, jak to się stało, że proletariusze zapomnieli o dzieciach? Rozwiązanie tej zagadki jest proste. W Otchłani pracownikami fabryk byli wyłącznie mężczyźni, a kobiety opiekowały się domem i potomstwem. Fembot, wiedząc o tym zwyczaju, rozpoczął rewoltę słowami: “Kobiety i mężczyźni, niech nikogo dziś nie zabraknie! Śmierć maszynom!”. Kiedy dorośli poszli robić rozróbę, dzieci zostały same, pozbawione opieki i ochrony. Powódź faktycznie była zagrożeniem dla ich życia.

Rozjuszeni rewolucjoniści wyruszają na poszukiwanie “czarownicy”. Przez przypadek znajdują prawdziwą Marię i zaczynają ją gonić (nie wiedzą, że istnieją dwie Marie, a ta, którą ścigają, dopiero uratowała ich dzieci). Na szczęście, wydarzenia toczą się w taki sposób, że rebelianci łapią Fałszywą Marię (robot wyprowadził na ulice bogaczy z Yoshiwary, pewnie po to, żeby doprowadzić do ich konfrontacji z robotnikami). Proletariusze usypują stos, umieszczają na nim gynoida i rozpalają ogień. Freder myśli, że rewolucjoniści mordują jego wybrankę. Zrozpaczony, nie pojmuje banalnego faktu: prawdziwa Maria nie śmiałaby się opętańczo, będąc paloną na stosie! Gdy młody Fredersen wpatruje się w płomienie, prawdziwa Maria ucieka przed Rotwangiem, który znów próbuje ją schwytać i zgwałcić. Jak na ironię, szalony naukowiec także tkwi w błędzie. Jest przekonany, że odnalazł swojego robota, który w zamierzeniu miał imitować Hel. Tymczasem humanoid, pod wpływem ognia, traci swoją ludzką powłokę, a oczom gapiów ukazuje się mechaniczny endoszkielet. Podobny motyw znajdziemy w filmie “Terminator” Jamesa Camerona.

Freder - widząc fembota na stosie i Marię na balkonie katedry - uprzytamnia sobie swoją pomyłkę. Rusza na pomoc dziewczynie, która nawet tam nie jest bezpieczna, albowiem diaboliczny uczony nie uznaje żadnych świętości. Młody Fredersen i szalony naukowiec stają do walki niczym bokserzy (boks? Szkoda, że nie kung-fu!). Jozafat biegnie po Joha Fredersena i Chudzielca. Władca Metropolis, jak już wcześniej wspomniałam, rzuca wszystko i udaje się na poszukiwanie syna. Gdy Joh dociera do celu i widzi Fredera bijącego się z Rotwangiem, łapie się za głowę, pada na kolana i zaczyna się modlić. Na twarzy kapitalistycznego tyrana maluje się autentyczny strach o potomka. Stary Fredersen, który jeszcze do niedawna wydawał się człowiekiem niewzruszonym, jest tak przejęty, że nawet nie wie, co się dzieje wokół niego. A dzieje się dość dużo: robotnicy zaczepiają Jozafata i Chudzielca, chcąc się dowiedzieć, co się stało z ich dziećmi. Kiedy słyszą, że dzieciaki są uratowane, popadają w euforię. Walka Fredera z Rotwangiem jest zaciekła. W pewnej chwili przenosi się na dach, zupełnie jak w “Matriksie”. Joh Fredersen nie posiada się z przerażenia.

Bójka dobiega końca, gdy szalony naukowiec spada z balkonu katedry. Trudno jednoznacznie powiedzieć, czy sam traci równowagę, czy to młody Fredersen nieumyślnie go spycha. Kiedy Rotwang spada, robotnicy biegną w jego kierunku, zostawiając Joha, Chudzielca i Jozafata samych. Władca Metropolis nie musi już się martwić o syna. Mimo to, nie jest szczęśliwy. Na jego twarzy widać głęboki smutek, wyrzuty sumienia i poczucie odpowiedzialności za całą aferę. Joh Fredersen spuszcza nawet głowę. Moment ten jest istnym otwarciem drzwi, początkiem wielkiego przełomu. Teraz kapitalistyczny dyktator zacznie rozumieć, że musi coś zmienić w swojej polityce i postawie życiowej. Wkrótce będzie miał okazję, żeby zaprezentować społeczeństwu swoje nowe oblicze. Stary Fredersen z trudem wstaje z kolan (pomagają mu w tym Chudzielec i Jozafat). Momentalnie odzyskuje jednak siły i biegnie do katedry, żeby znaleźć się bliżej swojego syna, którego o mały włos nie stracił. W tym samym czasie Freder całuje się z Marią. Oboje czują, że są już bezpieczni. A co z Rotwangiem? Prawdopodobnie zmarł, czyli poniósł karę śmierci za swoje okropieństwa.

Czy w świecie przedstawionym rodzi się dyktatura proletariatu, na budynkach zaczynają powiewać czerwone flagi, a każda rocznica robotniczego zrywu jest obchodzona jak radosne święto? Nie, ponieważ rewolucja została przerwana, skompromitowana i uznana za zło, które nie tylko nie przynosi korzyści, ale również prowadzi do nieodwracalnych szkód. Ikona rebelii, Fałszywa Maria, spłonęła na stosie, a człowiek, który sterował wszystkim za kulisami (Rotwang) - zginął marnie. Wydarzenia, ukazane w dziele Fritza Langa, kończą się tryumfem opcji reformistycznej. W ostatniej scenie filmu widzimy tłum proletariuszy ustawiający się naprzeciwko katedry. Ze świątyni wychodzą Joh Fredersen, Freder Fredersen i Maria. Zbliża się do nich majster Grot, który wcześniej stał na czele tłumu. Szef proletariuszy i kapitalistyczny dyktator wyglądają, jakby chcieli podać sobie ręce, ale nie mogli się na to zdobyć. Prorokini, widząc ich skrępowanie, decyduje się interweniować. Podchodzi do Fredera i oznajmia: “Głowa i Dłonie pragną się połączyć, lecz nie mają Serca, żeby to zrobić. Pośredniku, pokaż im drogę do siebie”. Młodzieniec postanawia wypełnić swoją misję.

Zaczyna zachęcać Joha Fredersena, żeby podał rękę Grotowi. Potem łapie każdego z nich za dłoń i pomaga im wykonać gest pojednania. Na ekranie pojawia się kadr z napisem “Pośrednikiem między Głową a Dłońmi musi być Serce!”, a następnie “Koniec”. Po wielkim “happy endzie” dola filmowych robotników z pewnością ulega poprawie. Możliwe, że wyłania się nowy ustrój polityczny: umiarkowany socjalizm, oparty nie na ideałach rewolucyjnych, tylko na oświeceniowym humanizmie i ewangelicznym chrześcijaństwie. Możliwe też, że zostaje wdrożony system będący kompromisem między Głową a Dłońmi: solidaryzm społeczny, trzecia droga, socjaldemokracja, chadecja, społeczna gospodarka rynkowa albo coś w tym stylu. Słowem - ustrój, w którym własność prywatna nie zostaje zniesiona, ale każdy obywatel otrzymuje minimum bytowe i szerokie prawa pracownicze. “Metropolis” raczej nie jest filmem komunistycznym, ponieważ obraz rewolucji, serwowany publiczności, ma charakter negatywny i odstraszający. Z drugiej strony, ktoś mógłby stwierdzić, że gdyby nie rewolucja, to w filmowym świecie w ogóle nie doszłoby do zmiany.


Refleksyjność, wizjonerskość i artystyczność
(przesłanie filmu, obraz świata, gatunek, forma)


Zauważmy, że przekonania promowane w dziele Fritza Langa są lewicowe ekonomicznie, ale prawicowe światopoglądowo. Oprócz wątku społeczno-gospodarczego znajdziemy tutaj wątek chrześcijańsko-konserwatywny. Twór niemieckiego reżysera nosi tytuł “Metropolis”, jednak równie dobrze mógłby się nazywać “Kara na Wielki Babilon”. Reżyser przekonuje odbiorców, że materializm, konsumpcjonizm, hedonizm, libertynizm, rozpusta, nieobyczajność, zeświecczenie, areligijność, wystawny styl życia, koncentracja na rozrywce, pogoń za pieniądzem, kult złotego cielca, pustka duchowa, odrzucenie wartości, kryzys rodziny, egoizm, zazdrość, zawiść, nienawiść, megalomania, antropocentryzm, ubóstwienie człowieka, fascynacja ezoteryką i okultyzmem oraz zabawa w Boga/Naturę to grzechy wołające o pomstę do nieba. Liczne nawiązania do Apokalipsy, Potopu i zburzenia Wieży Babel mają być dla widzów ostrzeżeniami i wezwaniami do nawrócenia. “Metropolis” to film nie tylko tendencyjny politycznie, ale również skrajnie moralistyczny. Podział na “dobro i “zło” jest tutaj prosty i wyrazisty. Prawość jest zawsze nagradzana, a nieprawość - karana.

Ogólne przesłanie produkcji dałoby się sformułować w następujący sposób: urbanizacja, technicyzacja, sekularyzacja, laicyzacja, liberalizacja i industrializacja mogą doprowadzić do tragicznych konsekwencji. Czy rzeczywiście tak jest? Na to pytanie każdy widz musi odpowiedzieć samodzielnie. My, ludzie drugiej dekady XXI wieku, mamy tę przewagę nad Fritzem Langiem, że znamy już skutki wielu zjawisk, które w latach dwudziestych XX wieku były czymś nowym i/lub nie do końca zbadanym. Jesteśmy po prostu bardziej doświadczeni historycznie. Z drugiej strony, patrzenie na film “Metropolis” z punktu widzenia współczesnego człowieka może być zgubne i bezcelowe. Jeśli chcemy ocenić wizję świata zawartą w dziele Langa, musimy przyjąć perspektywę osoby z trzeciej dekady XX stulecia (wraz z ówczesną mentalnością, wiedzą, doświadczeniem, nadziejami, obawami i tendencjami). “Metropolis” to film, który się nie starzeje, ale… Halo, świat i ludzkość się zmieniają! Ani rzeczywistość, ani ludzie, ani duch epoki nie są już takie jak w 1927 roku! Produkcja Fritza Langa - jako dzieło artystyczne - jest uniwersalna. Ale czy jej przekaz jest nadal aktualny?

W dzisiejszych czasach większość ludzi nie jest tak konserwatywna, staroświecka, pobożna i sceptyczna wobec innowacji, jak chciałby twórca filmu. Wiele zjawisk, ukazanych w omawianym dziele, jest stałym elementem współczesności i cieszy się społeczną akceptacją. Od dnia premiery “Metropolis” minęło już tak dużo czasu, że ludzie zdążyli się przyzwyczaić i przystosować do wielu rzeczy. A może właśnie w tym tkwi problem? Może to my jesteśmy tym zepsutym, nowoczesnym społeczeństwem, przed którym przestrzegał Fritz Lang? Mamy wielkie miasta, mamy rozwarstwienie społeczne, mamy niemiłosierną gospodarkę rynkową, mamy zaawansowaną technologię, mamy permisywizm obyczajowy, mamy materializm i konsumpcjonizm, mamy osłabienie tradycyjnej rodziny, mamy ruch New Age, mamy kontrowersyjne przedsięwzięcia naukowe, mamy laicyzację sfery publicznej, mamy modę na rozrywkowe życie, mamy brutalne starcia uliczne, mamy poważne konflikty międzyludzkie i wiele innych fenomenów rodem z “Metropolis”. Wymienione zjawiska istniały już w czasach reżysera, ale nie w takim stopniu i nie na taką skalę, jak w XXI wieku.

Istnieją pytania, które prawdopodobnie zawsze będą powracać. Film Langa będzie zaś próbą udzielenia na nie odpowiedzi. Faktycznie, żyjemy w świecie podobnym do tego z “Metropolis”. Dyskusyjna pozostaje kwestia: czy to dobrze, czy źle? Każdy, w zależności od wyznawanego światopoglądu, może rozstrzygnąć ten problem inaczej. Ktoś powie, że wszystko zmierza we właściwym kierunku. Ktoś inny stwierdzi, że ludzkość zeszła na psy i już tylko Apokalipsa może to naprawić. Ilu ludzi, tyle poglądów. Ile ideologii, tyle obrazów świata[5]. Według mnie, dzisiaj - w dobie kryzysu gospodarczego, umów śmieciowych, wyjazdów “na zmywak” i rosnącej drapieżności kapitalizmu - coraz więcej ludzi może się identyfikować z Dłońmi. Nawet bezrobotni, będący ofiarami gospodarki rynkowej, mogą się utożsamiać z filmową biedotą (ostatecznie, w dziele Fritza Langa rewolucjonistkami są także niepracujące kobiety). Częste protesty, demonstracje, strajki, marsze, zamieszki, manifestacje i kontrmanifestacje - pełne gniewu, żalu, agresji, frustracji i niezadowolenia - świadczą o buntowniczych nastrojach w społeczeństwie. Czy grozi nam zawierucha rodem z “Metropolis”?

Klasa robotnicza, przedstawiona w opisywanej produkcji, może się wydawać głupia, bezmyślna, nieodpowiedzialna, prymitywna, porywcza i mściwa. Jednakże zdarzają się w tej grupie jednostki rozumne i szlachetne, które - gdyby tylko żyły na powierzchni - mogłyby sporo osiągnąć. Maria jest, zaraz po Rotwangu, najinteligentniejszą postacią w filmie. Posiada również niebywałą charyzmę. Dziewczyna, chociaż młoda, niedoświadczona i słabo wykształcona, cechuje się ponadprzeciętną świadomością społeczno-polityczną. Rozumie specyfikę i wewnętrzną filozofię systemu, zna sposób na rozwiązanie konfliktu klasowego, potrafi odkryć i opisać szerszy kontekst rozmaitych zjawisk. Maria to mądra, rozsądna i inspirująca osoba obdarzona darem przekonywania. Gdyby było inaczej, proletariusze nie gromadziliby się w katakumbach, żeby słuchać jej przemówień. Oficjalnie prorokini nie piastuje żadnego stanowiska, ale w podziemiu jest niekwestionowaną liderką opozycji. Robotnicy liczą się z jej zdaniem. Kiedy sobowtór dziewczyny (Fałszywa Maria) nawołuje proletariuszy do rewolucji, bez wahania przyjmują oni propozycję zbrojnego zrywu.

Maria jest czysta, niewinna, łagodna i anielska. Gdy zbliża się do Fredera, chcącego z nią porozmawiać na osobności, wygląda jak postać z sakralnego obrazu. Prorokini, będąc osobą drobną, kruchą i delikatną, nie ma żadnych szans w konfrontacji z Rotwangiem. Mimo słabości fizycznej, podejmuje trud związany z ratowaniem proletariackich dzieci (ofiar katastrof w Otchłani). To właśnie ona, nadludzkim wysiłkiem, uruchamia alarmowy gong. Inną pozytywną postacią robotniczego pochodzenia jest Georgy 11811. Ten prosty chłopak, który zachłysnął się wspaniałością życia w Metropolis, ginie w obronie swojego jedynego dobroczyńcy. Spójrzmy także na majstra Grota. Jest to człowiek trzymający się zasady “Bogu co Boskie, cesarzowi co cesarskie”. Grotowi żyje się równie ciężko jak innym proletariuszom, a jednak potrafi on przestrzegać prawa, sumiennie wykonywać swoje obowiązki oraz być lojalnym i posłusznym wobec zwierzchnika (Joha Fredersena). Grot ceni pokój, ład, przezorność i bezpieczeństwo. Omal nie traci życia, kiedy próbuje bronić Maszyny-Serca, zasłaniając ją własnym ciałem. Wierny i odpowiedzialny jak kapitan statku.

Dzieło Fritza Langa, poza ewidentną propagandą polityczną, zawiera całkiem rozsądne ostrzeżenia dotyczące polityków i działaczy społecznych. Przypomina bowiem, że w życiu publicznym trafiają się oszuści i prowokatorzy, którzy kreują się na idealistów, żeby (poprzez kłamstwo, podstęp i manipulację) realizować własną prywatę lub interesy swoich mocodawców. Jedną z takich politycznych “marionetek” jest Fałszywa Maria. Gynoid zmusza widzów do refleksji na temat politycznych spisków i technik inżynierii społecznej. Ale “Metropolis” to nie tylko nudna polityka. Wielu miłośników popkultury twierdzi, że film Langa jest wizjonerskim tworem zapowiadającym cyberpunk (podgatunek science-fiction koncentrujący się na olbrzymich miastach, obecności technologii w codziennym życiu oraz różnorakich problemach społecznych). W “Metropolis” zaciera się granica między “robotem” a “robotnikiem”. Proletariusze, odarci z ludzkiej godności, są traktowani przedmiotowo i zrównywani z machinami fabrycznymi. FM nazywa ich wręcz “żywym pokarmem dla maszyn”, który “smaruje złącza maszyn własną krwią” i “karmi maszyny własnym mięsem”.

Analizowane dzieło filmowe jest również zaliczane do nurtu ekspresjonistycznego. Cechy ekspresjonizmu, wymienione w “Słowniku terminów literackich” Wydawnictwa GREG, pasują jak ulał do “Metropolis”. Awangardowa estetyka, poważna problematyka, elementy metafizyczne, dramatyzm, irracjonalizm, emocjonalność, dynamiczność, wizyjność, zaangażowanie społeczne… To wszystko odnajdziemy w produkcji Fritza Langa. “Metropolis” jest dziełem niemym, ale jego oryginalna ścieżka dźwiękowa, skomponowana przez Gottfrieda Huppertza, wyraża więcej niż jakiekolwiek słowa[6]. Porywający, melodyjny i monumentalny soundtrack sprawia, że nawet nie trzeba patrzeć w ekran, żeby wiedzieć, co się dzieje w filmowym świecie. Kompozycja fabuły jest ściśle związana z kompozycją muzyki. Film dzieli się na trzy części: Preludium, Interludium i Furioso. Każda z nich jest inna pod względem tematyki, nastroju i klimatu muzycznego. Rytm wydarzeń, pokrywający się z rytmem ścieżki dźwiękowej, powoduje, że produkcja Langa przypomina arcydługi teledysk. Wszystkiemu towarzyszy nieustanny ruch: ekspresyjne gesty, pośpiech, bieganina i zamęt.


“Metropolis” w świetle synchromistycyzmu[7]
(punkt widzenia teoretyka spiskowego)


W ramach ciekawostki zrelacjonuję Czytelnikom, co o filmie “Metropolis” napisał administrator strony VigilantCitizen.com. Internauta uważa, że dzieło Fritza Langa opowiada o Nowym Porządku Świata, w którym Iluminaci to mieszkańcy Metropolis, a reszta ludzkości - robotnicy z Otchłani. Joh Fredersen, jako twórca i władca dwupoziomowego molocha, zostaje przezeń utożsamiony z gnostyckim Demiurgiem. Choćby dlatego, że w jednym z filmowych ujęć trzyma cyrkiel (symbol wolnomularski odnoszący się do Wielkiego Architekta Wszechświata). Administrator VC zwraca uwagę na Rotwanga i dwa pentagramy (zwykły i odwrócony) zdobiące jego dom. Ciężkie okaleczenie, brak prawej ręki, ma oznaczać, że bohater wybrał okultystyczną “ścieżkę lewej dłoni” (“left-handed path“). Rotwang jest ponoć odpowiednikiem Johna Dee, słynnego ezoteryka i doradcy Elżbiety I. Nawiązania do Wieży Babel, pojawiające się wielokrotnie w “Metropolis“, mają być zaczerpnięte bezpośrednio z tradycji masońskiej.

Zdaniem Internauty, produkcja Fritza Langa stanowi zapowiedź transhumanizmu, projektu Monarch, państwa policyjnego oraz zmysłowych, poddanych kontroli umysłu celebrytek deprawujących opinię publiczną. Według niego, zakończenie filmu jest pesymistyczne: proletariusze wracają do Otchłani, a elita otrzymuje “ludzką twarz”, żeby jeszcze skuteczniej manipulować masami. W “Metropolis” pojawiają się ponoć nawiązania do okultystycznej koncepcji “as above, so below” - “jak wyżej, tak niżej”. Niestety, administrator VigilantCitizen.com zapomniał odnotować, że w jednej ze scen Joh Fredersen pokazuje wolnomularski gest “hidden hand” (“ukryta dłoń“). Nie wspomniał również, że Moloch = Baal = Kronos = Saturn = Szatan. Niektórzy ludzie, tacy jak członkowie organizacji Fraternitas Saturni, wierzą, że Saturn/Szatan jest Demiurgiem (źródło: MemphisMizraimBg). Skoro Saturn/Szatan to Demiurg, a Demiurg to Joh Fredersen… O rany! Ojciec Fredera jest Saturnem/Szatanem!


Podsumowanie

“Metropolis” Fritza Langa to niezwykle interesujący film, z którego można wyłuskać mnóstwo treści i znaczeń. Przede wszystkim jest to jednak arcydzieło europejskiej kinematografii, które - pomimo upływu dziesięcioleci - nie przestaje cieszyć, zadziwiać i inspirować. Warto obejrzeć tę produkcję. Dla fabuły, dla muzyki, dla efektów specjalnych, dla teatralno-pantomimicznego aktorstwa i dla przesłania skłaniającego do refleksji. A także dla prostego faktu: gdyby nie “Metropolis”, losy światowej popkultury (z fantastyką naukową na czele) potoczyłyby się zupełnie inaczej. Bez Mistrza Langa dużo byśmy stracili. Doceńmy więc jego pracę.


Natalia Julia Nowak,
3-15 stycznia 2014 r.


PRZYPISY


[1] Scenarzystka “Metropolis”, Thea von Harbou, w latach 1914-1921 była żoną odtwórcy roli Rotwanga (Rudolfa Klein-Rogge’a). Później, w latach 1922-1933, była zamężna z reżyserem filmu (Fritzem Langiem). Wyjątkowy zbieg okoliczności, nieprawdaż? Więcej informacji na temat matrymonialnych losów ekipy filmowej można znaleźć w serwisie Filmweb.pl. Ciekawostka: Thea von Harbou napisała scenariusz “Metropolis” na podstawie swojej powieści pod tym samym tytułem. Niestety, nie przeczytałam jeszcze tej książki, więc nie mogę się do niej odnieść.

[2] Bez względu na to, która odpowiedź jest prawidłowa, jedna rzecz wydaje mi się pewna: gdyby Hel została z Rotwangiem, oboje żyliby ze sobą jak para małżeńska z teledysku “You and I” Lady Gagi. Video clip opowiada o szalonym naukowcu, który wprawdzie kocha swoją małżonkę, ale prowadzi na niej szokujące eksperymenty. Kobieta cierpi z tego powodu, lecz tak bardzo miłuje swojego męża, że pozwala mu na kontynuację badań. Później jednak (okaleczona i przerobiona na cyborga) decyduje się od niego uciec.

[3] Interesujące, że w “Metropolis” ani razu nie pojawia się wyraz “robot“. Jeśli wierzyć anglojęzycznej Wikipedii, słowo “robot” po raz pierwszy zostało użyte w utworze “Rossum’s Universal Robots” Karela Capka (wydanym w 1921 roku). Oznaczało ono jednak sztuczną istotę organiczną.

[4] Taniec Fałszywej Marii wcale nie jest piękny. Przeciwnie, jest chaotyczny, groteskowy i improwizowany. Mimo to, robi ogromne wrażenie na męskiej publiczności.

[5] Nie zaszkodzi wspomnieć, że film “Metropolis” czerpie natchnienie z różnych szkół filozoficznych. Błyskotliwy odbiorca znajdzie w nim coś z socjalizmu utopijnego, coś z marksizmu, coś z leninizmu, coś z freudyzmu, coś z nietzscheanizmu…

[6] Skoro jesteśmy już przy słowach, powinniśmy zwrócić uwagę na podniosły, literacki i nierzadko enigmatyczny sposób mówienia bohaterów (np. “Tylko raz w swoim życiu o czymś zapomniałem: o tym, że Hel była kobietą, a ty mężczyzną“). Spójrzmy także na imiona dwóch postaci żeńskich. Maria kojarzy się z Matką Boską, a Hel - z mityczną Heleną, przez którą wybuchła wojna trojańska.

[7] Czytelnikom, którzy nie wiedzą, czym jest synchromistycyzm, polecam mój artykuł pt. “Synchromistycyzm. Gra skojarzeń, teorie spiskowe i pogrobowcy Junga”.

15 stycznia 2014   Dodaj komentarz
Film   film   apokalipsa   rewolucja   fantastyka   metropolis   fritz lang  
< 1 2 ... 6 7 8 9 10 11 >
Njnowak | Blogi